31 gru 2008

Ulga!

...i wszystko jasne po takim tytule ;-)

Ludożerka ma się dobrze, powiem więcej - BARDZO DOBRZE! ;-)))
Szwy zdjęte, brzuszek w porządku - spuchnięte mogło być, bo to była reakcja na ciało obce czyli nici! - wet w jednym kawałku...trochę tylko oprychany-owarczany (jak ona pięknie i długo potrafi warczeć! hoho!) i na koniec, tak dla zasady kopnięty ;-) przez nią, nie przeze mnie! Musiał ją uszczypnąć nożyczkami albo coś ją zabolało? Ja trzymałam jej przednie łapki i muszę powiedzieć, że jestem z niej dumna! Nie wysunęła nawet pazurka! Owszem, jawnie i głośno pokazywała, że jej się to wszystko nie podoba..najbardziej to, że leżała "rozłożona" na plecach!...ale wet uwinął się sprawnie i szybko! Z podziwem patrzyłam na jego delikatne ale pewne i zdecydowane obchodzenie się z małym kilerem...na jego ręce - znaczy się ;-)) Całkiem jak mój Szreku - też tak umie sprawnie z Ludożerką. To może i ja się kiedyś nauczę? ;-))
Cudownie mi ulżyło, kilerka gania teraz za korkiem i robi takie wywrotki i uskoki, że śmiać mi się chce! Jest absolutnie cudowna!

A jutro ostatni dzień roku - SYLWESTER!!! znaczy się...

Jutro zapewne podsumuję mijający rok...chyba, a potem jeszcze obiegnę znajome blogi z przyzwyczajenia i uzależnienia ;-)
Ale już dzisiaj wrzucam dwie fotki (nie mogłam się zdecydować na jedną...) i życzę szampańskiej zabawy, a później kosmicznego NOWEGO ROKU 2009 !!!
Albo odwrotnie? ;-))

Ale cyfra będzie! Co?!
A za rok?! To dopiero!! Najprawdziwsza fantastyka!
Ale po kolei! Na razie - 2009!

Tym razem postanowiliśmy ze Szrekiem nie chodzić na żadne imprezy i spędzić sylwka we dwoje tylko... no i z bratem...tiaa jaasne!
Już zgłosił się nasz stary znajomy (rodzina prawie) ...'to mmm, tego... to co robicie jutro, co?'
Jak to co? Zapraszamy! Ponudzimy się razem... ;-)))


pssst! fotki kradzione z googla ... ;-))

30 gru 2008

...i po świętach czyli uzupełniam zaległości!

Sporo się uzbierało więc do dzieła.

Po pierwsze - Wigilia.
Było miło! Serio-serio!
O dziwo!
Tym razem - wbrew mnie - z rozjazdami-wyjazdami, stresami, pretensjami (że za późno), teściowo-babcio-ciociami! Obawami! ... bo, trochę TU-trochę TAM! i wszyscy niezadowoleni...
Z nerwami tych i owych.... pretensjami, fochami, wzruszeniami, olewaniami...bo każdy trochę jednak szczęśliwo-niezadowolony...ale ... 'jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził...' i trudno!
Po powrocie Szreku i brat padli przy oglądaniu jakiegoś filmu. Tylko Kika dzielnie obejrzała go do końca hihi. Ja siedziałam bezsennie chyba do 3-ej rano! I było mi dobrze :-))

Jednym słowem było miło! Rodzinnie.. Szkoda, że mój brat-zryty-beret nie dał się namówić na wspólny wyjazd do rodziny Szreka! Serce bolało, ale nie chciałam zrobić Szrekowi przykrości i z Nim (zrytym-beretem) zostać w domu! A miałam na to wielką ochotę! Co mnie obchodzą inni?? Pojechaliśmy, a On został... Cierpi- wiem to i czuję!(w końcu jesteśmy bliźniakami z trzy-letnią różnicą wieku) I nie mogę pomóc bo nie umiem... Coś Go gryzie od środka, boli i uwiera - i nie da sobie pomóc bo to przecież twardziel! Sam se qwa poradzi...albo zagryzie od środka! Jednak ta misja nie wyszła mu na zdrowie!...niestety :-(

Po drugie - Kika
Przed Wigilią Kika była ciachana. Boszsz co ja użyłam!! Po przyniesieniu do domu miała zaszyć się w swoją ulubioną dziuplę i przespać ze dwie godzinki, a potem co godzina być coraz bardziej obudzona. Tiaa jasne! Jak tylko wypuściłam ją z nosidełka to poooszła przed siebieee! Z przymkniętymi nieprzytomnymi oczami! I nic nie było w stanie jej zatrzymać. Zasuwała tak, że nawet nie powstrzymało jej zaliczanie gleby raz na trzy kroki! Zapomniała się nawet i próbowała wskoczyć na krzesło (!!) co oczywiście skończyło się kolejną glebą - tym razem z wysoka! Kiedy próbowałam ja powstrzymać - albo prychała albo miauczała z bólu! Po chwili, kiedy z bezsilności usiadłam zryczana na podłodze - spokojnie wpełzła mi na kolana i zasnęła nieprzytomnie...a ja spędziłam w tej pozycji najbliższą godzinę! Aż do bólu kręgosłupa i całkowitego zdrętwienia nóg! A potem akcja powtórzyła się jeszcze kilkukrotnie z tą różnicą, że kolejnymi zdobywanymi meblami była wersalka i oparcie fotela (wysokie!). Kiedy zaczęła przymierzać się do parapetu miałam sama ochotę wejść na niego! A potem przyszedł Szreku i kiedy z gilami do pasa opowiadałam moje przeżycia - łotrzyca najzwyczajniej w świecie położyła się obok niego i zasnęła! Jakby przez ostatnie godziny nie robiła nic innego! I już był spokój!! Na drugi dzień u weta powitano ją ksywkami typu "jak tam bestia dzisiaj?" albo "no, to kiler robimy zastrzyk?". Krótko mówiąc dała czadu i bez walki się nie oddała! ;-) Jest twardą sztuką i jestem z niej dumna, ale przedwczorajsze oględziny brzucha (wcześniej nie pozwalała na to albo wszystko było zbyt świeże i spuchnięte) zaniepokoiły mnie. Po pierwsze wydaje mi się, że sobie troszkę naderwała na szwie...ale co gorsze - nie wiem czy czasem tą swoją gimnastyką nie zrobiła sobie przepukliny! Oby nie - bo czekałaby ją kolejna operacja, a ja chyba wtedy zajoba dostanę! Serio-serio!

Długo i namiętnie piszę o tym i owym delikatnie omijając temat najważniejszy!
Ale dłużej się nie da...
A więc wieści z "frontu"...
Leki znoszę całkiem nieźle - biorąc pod uwagę treść ulotek!
Wczoraj i przedwczoraj jajniki sobie urządziły chyba tele-kurna-plotki-ugniotki! Tak sobie gadały, że zwijałam się z bólu! Oba na raz! Na ogół jeśli w ogóle mnie cuś-tam boleć próbowało to chociaż uczciwie i sprawiedliwie - po jednej stronie! Jeden na raz! Tym razem miałam pełne stereo i w kolorze! Szit! Dały taki popis, że nałykałam się proszków, zwinęłam lepiej niż moja kota w kłębek (co przy moim poświątecznym brzuchu to wyczyn godny trofeum!) i poszłam w kimę! Podejrzewam, że to właśnie były-te-najlepsze-dni! Znając mojego pecha! Tylko, że akurat WTEDY nie było o niczym mowy! NIE! Nie jestem masochistką! A w ogóle, nawet gdyby mi przyszło do głowy malutkie sado-maso z rwącymi jajcorami (moimi przecież - nie Szreka!) w tle...to moje libido dało nogę i schowało się za szafę...coby przeczekać aż mi przejdzie. Sądzę i tak sobie kombinuję, że zostanie tam dopóki jajcory się nie uspokoją..
Dzisiaj zaczęłam luteinę pod język! Fuuuj!
Z wiadomości z frontu to by było na tyle!
I tym optymistycznym akcentem...

24 gru 2008

Życzenia!


Zawsze z trudnością przychodziło mi składanie życzeń...jestem w tym kiepska (przez małe "k") ...ale dzisiaj chcę z opóźnieniem, po swojemu, tak jak umiem tą drogą złożyć/napisać/posłać w eter moje koślawe, ogrze życzenia... ;-))

Wszystkim Znajomym i Nieznajomym, tym, które (wątpię, by zaglądali tu panowie) "wpadają" do mnie stale lub zabłądziły zupełnie przypadkowo - życzę w czasie Świąt (i nie tylko!) przyjemnej, rodzinnej atmosfery, a także dużo zdrowia i spełnienia marzeń - zwłaszcza tych najważniejszych! A każda wie, co dla Niej najważniejsze!

To życzyła Wam bezsenna, buszująca po nocy-Ogrzyca-Fjona ;-))

21 gru 2008

Dwa miesiące z Ludożerką (Kikorą)

TO już DWA MIECHY z Kiką-Ludożerką
Ludożerka-chce-cukierka!.... ;-))
Aż trudno uwierzyć!!
Odkąd pojawiła się w naszym domu wszystko nabrało innych barw, a my nabraliśmy dystansu do rzeczywistości i jesteśmy inni!
Częściej się śmiejemy - trudno się nie śmiać z małej Wariatuńci! Nieźle daje nam w kość!
I chyba mogę powiedzieć... jesteśmy bardziej wyluzowani! Słowo totalnie obce w moim prywatnym słowniku!
Chociaż to mały szkudnik, nocny wybudzaczo-przeszkadzacz, podgryzaczo-podlizywacz i szkudnik (pisałam już o tym?).
Co dzień (przez dwa miesiące!) widziałam jak uczy się nowych "sztuczek" - jedna, niestety, jakoś nie przypadła mi do gustu...Do dziś nie mogę Jej tego zapomnieć!…;-))
Kicia (bardzo rano!) bawiła się w doniczce mojego ogromnego, ulubionego "beniamina" zwanego także fikusem...wyjmowała szyszunie razem ze sporą dawką ziemi, która całkiem przypadkiem leżała obok/pod wymienionymi... Podgryzała sobie listeczki - do wysokości chwytu...a nawet podskoku! Aż któregoś razu...no, mówiąc krótko - "przyparło ją" akurat w trakcie zabawy z moim beniaminem...
Co tam się działo! Luudzieee! Masakra jakaś...!!
No skąd w takim małym Duperelku TYLE TEGO?! No skąd?!
A mnie - przez sen - się włączyła (jak zwykle!) czerwona lampeczka, alarm jednym słowem, że coś się dzieje nie-teges... Mój Szreku (zawołany i uznany „znawca kotów” jeden - tiaaa jasne!) spał w najlepsze i bagatelizował...bo spał przecież! Chociaż mówiłam żeby biec i sprawdzić...
Więc jak wkroczyłam do pokoju i zobaczyłam małe chude dupsko z zadartym do góry ogonkiem, czmychające z pomrukiem (przerażenia! - jak się chwilkę później okazało) między moimi nogami...detektyw się we mnie obudził co to kazał iść za…??.. niuchem?!
Nie musiałam się nawet za bardzo skupiać...żeby odnaleźć...ehkmm…corpus delicti?...Oj, nie!
Dżizaasss, ależ waliło!
Może dlatego tak szybko uciekała? Żeby ją "aromat" nie dogonił? hihi.
Dotarłam do miejsca zbrodni bez problemu (no może z maleńkim! z problemem stanowczego braku świeżego powietrza!!!), a potem wróciłam do sypialni, dałam Szrekowi z liścia na pobudkę i wskazałam ten/to palcem! A było co wskazywać...a właściwie sam by trafił ;-) najwyżej by nie uwierzył...
A więc koci terapeuta..od dwóch miesięcy w naszym domu mieszka...powiadam Wam...hihi.
Minęły dwa miesiące!
DWA! Kiedy?

A tu teraz…- Święta za pasem...i nie tylko!
Postanowione i umówione już...ciachanie Ludożerki. Dojrzała! Wydoroślała! Wyrujkowała się! Czadu dała na całego!
Byliśmy u weta.
Wydaje się być spoko/fajny/profesjonalny - Szreku (na ogół na dystans i ostrożny) zaakceptował więc to coś znaczy! Serio-serio.
Wet obejrzał, wysłuchał, wybadał-wymacał mruczącą i warczącą ze złości Kikę! (do dzisiaj ma koszmary! i prycha jak ją dotknąć w brzuszek hihi), a jak usłyszał, że już miała rujkę mruknął coś pod nosem i uśmiechnął się...dziwnie się uśmiechnął! ;-))
Po chwili poinformował nas, że (Ona-Ludożerka) będzie mieć rujki raczej histeryczne i ostrzejsze bo raczej charakterna jest!
O?!
Serioo?!?
Niech powie coś, czego nie wiemy!
Stwierdził, że to charakterek jest już teraz, i że ciężko będzie, bo to ostra i śmiała dziewczynka ;-)) i hormonalna, czyli troszkę nerwowa jest!! Zwłaszcza w czasie rujek…
Bez zastanowienia rzuciłam do Szreka – no, to teraz będziesz mieć dwie takie w domu
Wet mało się nie posmarkał ze śmiechu…
Po czym na szybko rzucił do Szreka – „aż w końcu pan też dostanie rujki!”
A mnie się głupio zrobiło - niewyparzonym gębulom mówimy: STOP!
A więc jedna z samiczek (u nas w domu) stara się (szprycuje się, żeby..) być płodna na maxa, a druga właśnie płodność żegna na zawsze…we wtorek...
I znowu dziwne, że mamy zsynchronizowane biologiczne zegarki!
Dziwność nad dziwnościami!
Ludożerko kochana…tak bardzo się o Ciebie boję…

Fot. Kupiłam sobie zielone kapcie (nie lubię ich-za mietkie jakieś!)
Ludożerka nie lubi zielonych-mietkich-kapuci ...;-)

Fot. Dżemkaaa...

18 gru 2008

Jutro...

Jutro zaczynam.
Zabawne, że wypadło na dzień moich urodzin ;-)
Mam nadzieję, że to będzie dobry znak.
Nie przyjmuję do wiadomości, że mogę się źle czuć. Chociaż przyznaję, że tego obawiam się chyba najbardziej.
A więc jeśli mogę sobie zrobić mały, prywatny koncert życzeń z okazji jutrzejszego dnia to spisuję listę i …co? Zjadam? Pod poduszkę? Zakopuję w ogródku? Hihi
No nie ważne! Spisuję i poproszę o:

1. Dobre samopoczucie po lekach z pozytywnym zakończeniem ;-)
2. Nie-upasienie-za-bardzo moich mięśniaków na hormonach – pliz!
3. Nie skotłowanie hormonów tarczycowych bardziej niż są. O!
4. ……………….
5. ………………(to jak mi się coś przypomni)

Lista gotowa (chyba)…
Niech się dzieje! Niech będzie co ma być!

15 gru 2008

Go!.. czyli do dzieła Ogrzyco...i pewna rujka

Zajob Kiki przeszedł w prawidłową, pełnoobjawową rujkę...u tak młodej kotecki?!
Jak na nią patrzę to włosy stają mi dęba, że na wsi pewnie właśnie zostałaby matką!
Jest przerozkoszna! Gdyby nie to, że się na swój koci sposób męczy to mogłabym powiedzieć, że mam ubaw i że mogłoby tak zostać! Jest rozkoszna, przymilna, jej agresja wyparowała bezpowrotnie (?? to się jeszcze okaże), mruczy śmiesznie marszcząc nosek... ale jak mruczy!
To już jakieś gołębie gruchanie hihi. Wpycha się na kolana i domaga pieszczot! A do niedawna nie można jej było bezkarnie pogłaskać! Od razu w ruch szły pazury i zęby...teraz sama przychodzi i można z nią zrobić wszystko - jest taka bezbronna...A do tego wypina się tak, że nawet Szreku odwraca z zawstydzeniem wzrok... hihi.
Jak ta młodzież dzisiaj szybko dojrzewa! ;-))
Pewnie zaniosę ją do weta w tym tygodniu, żeby ja wybadał, osłuchał i powiedział czy (i kiedy) można po dwukrotnym odrobaczaniu obciążyć ją jeszcze taką operacją...Tak chciałabym ją ochronić, pomóc...ale wiem, że tak trzeba. Chcę tylko, żeby nie robić jej za dużo krzywdy i żeby w miarę możliwości jak najmniej cierpiała.

A wyjazd na zajęcia dobrze mi zrobił bo się chociaż wyspałam hihihi. Za to Szreku nie bardzo...bo go packała, lizała, mruczała...no budziła jednym słowem. Naaaprraawdę? ;-)

Na wyjeździe, oprócz egzaminu - zgodnie z oczekiwaniem - zawitała @ a to oznacza mój start!
Odliczam do pięciu (dni) i zaczynam tabletki (przez pięć dni), a potem ...czekanie, myślenie, szukanie znaków-objawów...schiza ;-)
Macie rację kobiety - nie ma co za dużo googlowaĆ i czytać, nie ma co się przejmować...
Co ma być to będzie!
I poczekam na to, nawet jeśli to będzie to, czego się spodziewam, czyli...że nic nie będzie.
Złe podejście? Brak wiary w sukces? Może.
A może nie chcę zapeszyć? I niech tak zostanie... ;-)
A więc - do dzieła! Go, Ogrzyco, Go!
;-))

11 gru 2008

Krok drugi: ...3..2..1...START!

Mam wyniki, wczoraj byłam u ginki...a dzisiaj - od myślenia, a zwłaszcza googlowania i czytania puchnie mi głowa!
Wyniki - większość z nich - w normie, ale...
- cholesterol! zwłaszcza zły!
- mięśniaki - sztuk dwa! niewielkie (podobno) 25 i 13 mm oba "nie modelują jamy macicy"
- no i jeszcze to: "Ze względu na podwyższone przeciwciała przeciwtarczycowe rozpoznano u chorej autoimmunologiczną chorobę tarczycy w stadium eutyreozy" (???)

Mięśniaki - pikuś - wg ginki. Jak mam zajść, to zajdę, a one pewnie urosną w trakcie ciąży, albo wcześniej...ale o tym zara!
Co do przeciwciał - nie wspomniała nic, ale jak poczytałam to mi wszystko trochę opadło...
To może być przyczyna - niestety.
Na razie ginka wzięła się za mnie ostro - nie ma czasu, nie ma czau (ona!) i zaraz (no, prawie) zaczynam Clo + luteinę + bromergon (1/4 tabl.) przez dwa cykle, a potem (jeśli nic) ostra stymulacja i cykl obserwowany.

Wczoraj miałam skrzydła u ramion jak wracałam od niej, ale dzisiaj jak poczytałam/goolowałam jakoś mi opadły i smętnie zwisają po moich tłustych boczkach...
Po primo - na hormonach pewnie nieźle upasę mięśniaki zanim jeszcze zajdę/nie zajdę (?)
Po drugie primo - co do cholery z tymi przeciwciałami?! Nawet jakiś lek miałam w wypisie do brania, ale widocznie z tej części leczenia ginka na razie (??) zrezygnowała bo "nie ma czasu-nie ma czasu"!
Tylko, że z tego co znalazłam w google wynikało, że te przeciwciała (świadczące o niedoczynności w jakimś tam zakresie albo o chorobie o nazwie jak Japończyk jakiś...o! Hashimoto!) oprócz zaburzenia przemiany materii (to by się u mnie baardzo zgadzało) znacznie utrudnia zajście w ciążę...
No i bądź tu, człowieku, mądry!
Wiem, że ginka jest endokrynologiem i wie co robi. Ufam jej, ale zawsze jest "ale"...prawda?!

Co jeszcze?

Wyniki Szreka - super! Ginka była pod wrażeniem, że mam takiego 100% Samczyka w chacie! W dzisiejszych czasach!

Kika dostaje zajoba...miauczy, wścieka się, miauczy i jeszcze miauczy!
Myślę, że właśnie zaczyna dojrzewanie i zaraz zacznie się jakaś rujka...
Nie daje mi spać od godz. 1-ej do 4-ej rano...chodzi po mnie, miauczy (pisałam już o tym?), liże po twarzy i "packa" łapką, a zignorowana zaczyna hałasować, biegać, szeleścić, zrzucać co się da...
Niedosypiam, Szreku się wnerwia i zwykle kończy się wywaleniem jej z pokoju ...Saigon! Dom wariatów...
Odrobaczyliśmy ją - mam nadzieję, że skutecznie. Mam nadzieję, że chociaż z TYM teraz nie będzie problemu.

A w pracy? Siedzę cicho udając, że nic nie wiem. Ktoś mi poradził takie rozwiązanie, bo słów (jej) nie cofnę, nic nie zmienię i nawet jeśli uzyskam jakąś przewagę nad kierownicą i mnie przeprosi lub wyjaśni - to satysfakcja będzie (zapewne!) krótkotrwała...a potem będzie wojna podjazdowa...drogą służbową, bo to w końcu kierownik.
Niech więc tak będzie - zrobię coś przeciwko mojej naturze i temperamentowi, czyli NIE ZROBIĘ NIC!
Łeb mi zaraz pęknie.
Idę spać...
Pewnie znowu będzie to bardzo krótki sen...bo Kika właśnie trenuje gardło i łapie górne C!

9 gru 2008

Fałsz i obłuda ...FAKINSZIT!!

Fałsz, obłuda i naiwność ludzka nie znają granic...
Nie wiem, co o tym sądzić i jak oceniać to co się wydarzyło jak nie było mnie w pracy, a o czym dowiedziałam się od koleżanki.
Byłam na urlopie - to oficjalna wersja, a nieoficjalnie w szpitalu. Odbywało się zebranie, na którym też powinnam być. Na pytanie dyrektorki dlaczego mnie nie ma - moja obecna kierowniczka na to, że bojkotuję, bo stwierdziłam, że nic mi to nie daje tylko kasę wyciągają i że chcę się wypisać...Akurat jakiś czas temu rozmawiałyśmy na ten temat - faktycznie - i mówiłam, że przynależność do tego koła nic mi nie daje poza kosztami, ale po pierwsze nie dałam jej pozwolenia do cytowania (mogła też skoro czuła taką potrzebę powiedzieć co sama wtedy mówiła!), a tym bardziej nie w sytuacji kiedy mnie nie ma i nie mogę zareagować!
Kiedy mi o tym koleżanka powiedziała mało mi szczena nie spadła na podłogę!
Zrobiła to osoba, w którą byłam (do niedawna) wpatrzona jak w obrazek, pełna szacunku i podziwu jako człowieka, kierowniczki, koleżanki...Której zaufałam na tyle, żeby swobodnie wyrażać swoje poglądy, bo oceniłam (naiwności ludzka, ech!), że skoro ja nie przekazuję dalej (do głowy by mi to nie przyszło!) to i moje słowa nie zostaną wykorzystane przeciwko mnie! Od jakiegoś czasu sytuacja u nas w pracy gęstnieje, a moja kierownica ma ciągle na pieńku z dyrką ... często o tym rozmawiamy i kierownica "szykuje się" na dyrkę, żeby jej wygarnąć. Ale chyba nie chce mnie w to też wmanipulować?? nie w taki sposób! Zamiast poplecznika - ma teraz we mnie nieufnego i bardzo ostrożnego pracownika - nic więcej!
Ale z drugiej strony zupełnie nie rozumiem jej postępowania - dlaczego?! co chciała w ten sposób uzyskać?
Jestem szeregowym pracownikiem, sumienną i obowiązkową mrówą-robotnicą, szarą myszą, której w zeszłym roku przeszedł koło nosa awans (przez tę szarość? ktoś pomógł??), nie biorę udziału w wyścigu szczurów, bo się nie nadaję do takiej rywalizacji pod żadnym względem! Nie rywalizuję i nigdy nie rywalizowałam z kobietami w pracy ani w układach damsko-męskich. Nie zagrażam więc nikomu, nigdy, w niczym i nigdzie! Staram się z każdym żyć w zgodzie, bo kłótni nienawidzę! Dość się nawalczyłam z poprzednią popieprzoną całkowicie kierownicą! Od tamtej pory wydawało mi się, że robię sporo aby mieć dobre układy z koleżankami, aby nikomu nie zrobić przykrości...Ale i tak - jak widać, słychać i czuć - nie chroni mnie to przed wrogością, dziwnymi podchodami i krecią robotą! Jestem w szoku i nie mogę zrozumieć czemu to miało służyć, czemu chciała mi zaszkodzić?? Czemu osoba taka jak ona - śmiała, pewna siebie i swojej pozycji - posunęła się do czegoś takiego?
I co mam teraz zrobić? Wyjaśniać sytuację z nią? Z dyrką? Nie ruszać i olać, a przed nią udawać, że nic nie wiem...żeby dla odmiany nie wkopać koleżanki, która mi o tym powiedziała?
Wyjaśniać i mieć kolejny konflikt z kierowniczką? Nie lubię jej już i nie ufam...Nie wiem czy jeszcze zaufam którejś kobicie u mnie w pracy po czymś takim.
Wiedziałam, że się u nas plotkuje bez przerwy i byłabym naiwna sądząc, że moją osobę to omija, ale, żeby ona?? Jednak nie znam się na ludziach i naiwnie każdego mierzę i oceniam według swojej miary, swojego zachowania i postępowania! I ciągle dostaję po dupie, ciągle się rozczarowuję...
Ale jak tu przychodzić na osiem godzin codziennie i pilnować każdego słowa na każdym kroku??? I nie ufać i nie wiedzieć skąd i co na mnie spadnie, kto mnie obrzuci gównem?
Fakinszit!!!

6 gru 2008

Godzina zero, czyli ... hau hau!!

Odszczekuję!!!
Wstyd się przyznać ale moje paranoje wzięły górę nad rozsądkiem!
A mojego Szreka trzeba bardzo przeprosić...!!! BARDZO! Cmok-cmok!
Przez chwilę bałam się, że Szreku nie pojedzie, "zapomni", będzie mieć "ważniejsze sprawy" ... (skrzywienie! ... przykra pozostałość po płytkim, prymitywnym i strasznie tchórzliwym złamasie z przeszłości!! tfu..).....
Taki był Szrek jakiś milczący i obcy odkąd Go umówiłam na "badanie"... smutny?
Myślałam, że...obraził się? Poczuł upokorzony?...bał się...?
Nie wiem co jeszcze...(a może powód był zupełnie inny?)
Tak czy owak - FUJ! Wstyd! Głupia Fjona!........
Jak można tak nie wierzyć Swojemu Szrekowi! Kochanemu Szrekowi! Dojrzałemu FACETOWI?!
Pewnie, że pojechał!!
... W korkach... przez remontowane, zapchane miasto! Zestresowany i niepewny co TAM będzie i co TAM będzie musiał przejść...albo co Mu będą chcieli zrobić?....
A TAM?!.....oj!.............
Powiem tak- pełna dyskrecja i komfort!!!
SAM SOBIE w komfortowych warunkach z pewnymi oporami psychicznymi...pobrał próbki....
...
Gdyby takie badanie dotyczyło kobiety - myślę, śmiem twierdzić, że "konieczna" byłaby obecność lekarza, dwóch pielęgniarek i trzech świadków!!! ...
Kamerzysty programu TV1 albo TVN 24?...
A najlepiej - grupy studentów pierwszego roku ginekologii!!!.......
Przesadzam?
No, pewnie, że tak!!!
Ale takiej delicji - INTYMNOŚCI i komfortu - żadna z nas nie przeżyła i nie przeżyje!
Bo my baby jesteśmy - twarde suki-sztuki!
PARDON!
sorki wszystkie delikatne lejdis...hłehłe ... ;-)
Cholera i szit!!
I tak ma być i już!
Aż się prosi o inne słowo!...Bo to chłopy w końcu!!
Do czego zmierzam?
... Oprócz tego, że Kika zapierdala po mieszkaniu jak mały perszing, meserszmit czy inna qwa rakieta?!?!...przez robale czy nie? z robalami czy bez?
.....
Do wyniku Szrekowego...- we wtorek...MAILEM! qwa! tak, mailem!
Co Ty na to, Marchewkowa Feministko?!
Faceciki to jednak inny, wyższy gatunek! Nie?
LEPSZY! ;-))
Niom!
A poza tym? ...
Jeśli ktoś ma mieć problem - wolę ja!
Biorę to na swój zryty beret!
dobranoc ...

5 gru 2008

Biadolenie

Ciągle nic nie wiem i to głównie z własnej winy...
Zapomniałam wczoraj zadzwonić do doktorki, szit!
Dzisiaj - kiedy zadzwoniłam - była na jakimś sympozjum i nie miałyśmy o czym rozmawiać, bo wyniki są w szpitalu.
Jutro też jej tam nie ma - więc do wtorku! Skleroza cholerna!
Szreku idzie jutro na "swoje badanie"...jeśli nie zapomni, albo nie wyskoczy mu coś ważniejszego...
Co poza tym?
Kika jest bardzo zarobaczona! Bardzo! Ostatnio jak puściła pawia - znalazłam tam dwie glisty brr. Naczytałam się OKROPNYCH rzeczy na ten temat w necie i nie wiem co z nią będzie...
Odrobaczamy ją, oczywiście, ale jeśli jest tego syfu zbyt dużo?... a to młody kot...
Na studiach nauki coraz więcej, prace zaliczeniowe, za chwilę egzamin, a ja nic nie robię! A co dopiero pisanie pracy mgr?! Szit!
Jednym słowem - dupaa!
Nie lubię końcówki roku, chociaż grudzień to mój miesiąc...chociaż jest nadzieja na lepszy nowy rok.
Tak mi jakoś wszystko opada i ciąży...nos na cycki, cycki na brzuch, brzuch na kolana...
Nie lubię końca roku! Nie lubię!

2 gru 2008

Świąteczne dylematy.

Dogoniło mnie...choć naiwnie sądziłam, że to nie nastąpi, będzie mi oszczędzone...
Cóż. To nie jest koncert życzeń.
A co mnie dogoniło? Co to jest?
Odwieczna, stara jak historia małżeństwa, sprawa wigilijnego wieczoru...
Z kim, w którym domu, u kogo w rodzinie, jak długo u jednych i drugich...czyli typowe dylematy małżeńskiego stadła z rodzinami.
Do tej pory było jasne (i, przyznaję wygodne dla mnie!) - Wigilia u mnie, pierwszy dzień świąt u Niego. Teraz życzenie teściowej i babci (albo raczej - babci i teściowej) - u nich.
Mamy (ze Szrekiem) zabrać całe towarzystwo, czyli mamę i brata i pojechać do nich.
Cóż. Powiem tak - marne szanse!
Matka jaka jest, taka jest, ale nie zgodzi się nigdy na "przeprowadzkę" ze swoimi wiktuałami, barszczami i uszkami, ze swoimi przygotowaniami...ze swoją misją najważniejszą i do tego raz w roku do innej kuchni, gdzie będzie inna gospodyni, inne tradycyjne potrawy... A brat...nie zgodzi się aby gdziekolwiek jechać w taki dzień...i już. Tak czuję i pewnie się nie mylę. To tyle! Zresztą nie mogę im nawet tego zrobić. Wymagać, żeby nagle jak ktoś bez przydziału i rodziny pojechali do obcych (właściwie) sobie ludzi na tę jedną ważną noc...Chyba, żeby chcieli...
Z drugiej strony rozumiem, że ze strony Szreka, one - babcia i teściowa - chcą Go mieć przy sobie w takim dniu. Zapraszają - to miłe. Ale nie wydaje mi się, żeby one zgodziły się na przeniesienie swojej kolacji do nas.
No i tak. Zostaje rozwiązanie tysięcy innych par - kilka godzin tu, kilka godzin tam.
Każdy niezadowolony, bo za krótko i w biegu, każdy niezadowolony, bo gdzie najpierw - tam zjemy, a potem koniec - nawet moje trzy żołądki mają ograniczoną pojemność.
Jest jeszcze niewielka, malutka możliwość pojechania tam, do nich, po naszej kolacji wigilijnej...wszystkich czworo. Mama nawet wyraziła ochotę, ale brat? Jeśli nie będzie chciał - jak go zostawić samego w TAKI wieczór? Żal mi babci i jej tęsknoty za wielkimi rodzinnymi kolacjami, ale mojego brata kocham bardziej i nie wyobrażam sobie Jego samego...A babcia ma tam na miejscu dwie córki...więc..
Jestem okrutna? Egoistka? Robię problemy gdzie ich nie ma?
Nie wiem! Może? Ale na dzień dzisiejszy nie wiem co robić. Może mnie jakoś oświeci i wymyślę coś, żeby było dobrze?!
Oby szybko!
Jakieś rady?
Ktokolwiek?

29 lis 2008

Złe, upierdliwe sny

Mamie śnili się zmarli - mój ojciec, babcia i wujek...Jak żywi...bardzo wyraźnie. Mnie się ojciec śni bardzo rzadko, może na początku trochę częściej.
Nie wiem czemu nasi zmarli obsiedli matkę we śnie i czegoś od niej chcieli? Ostrzeżenie? Jakiś zły znak? Na koniec któreś z nich (nie ojciec) powiedziało jej, że jestem w ciąży (tiaa jaasne!) i dziwili się czemu ona jedna o tym nie wie…
Sny były tak uporczywe, że chociaż się w trakcie nocy budziła – kiedy zasypiała śniła to samo dalej. No, nie wiem jak to rozumieć…
Za to mnie się śnił blok (jak mój i nie mój) i schody na klatce. Bez poręczy ale za to z jakąś dziwną przepaścią między tymi na górę, a tymi na dół. Wchodziłyśmy z mamą na górę, ona pierwsza. W pewnym momencie straciła równowagę i prawie spadła ale w ostatniej chwili złapała dłońmi o jakiś występ na schodach za przepaścią… Krzyczałam, żeby się trzymała i ściągałam kurtkę, żeby mieć większą swobodę ruchów, kombinując jednocześnie jak ją sięgnąć pokonując mój lęk wysokości…Na początku mama szarpała się i próbowała podciągnąć ale szybko straciła siły i patrzyła na mnie dziwnie trzymając się tylko…jakby się poddała…nie walczyła tylko czekała jak jej pomogę…Bardzo poruszył mnie realizm tego snu! A jednocześnie jakieś odzwierciedlenie rzeczywistości – znowu mam ją wyciągać z kłopotów? Znowu to ja mam coś naprawić, pokonując własne lęki? Boszsz! Żeby się tylko nie spełniło! A może zbyt dosłownie ten sen odczytuję? OBY! Oby to oznaczało zupełnie coś innego niż kłopoty z matką!
Tfuj-pfuj! A kysz maro!

28 lis 2008

Wiem, że nic nie wiem...

Zadzwoniłam do mojej ginki wczoraj, popytałam...i się dowiedziałam, że:
1. system padł (ten, co to oblicza i analizuje wszystkie dane...) i czekają na informatyka (mogę im kilku podesłać jakby co) i nie ma wszystkich danych. Trudno!
2. nie wszystkie wyniki są już do wglądu (m.in. patrz punkt 1.). Trudno!
3. większość parametrów (czytaj: hormony itepe) w normie...chyba... (bo patrz punkt 1.)
4. mięśniaki to - cytuję - pikuś! To wierzę i miło mi! :-) ... i oby!!
5. reszta wyników w środę... :-((
...
I tyle...
A ja czekam na resztę wyników i na wyniki badania Szreka (tego badania co to od konika hihi, Myszaku nie cytuję bo nie minęła 23-cia hihi!) i powolutku zastanawiam się czy nie wstąpić jednocześnie do Klubu Zrytych Beretów?!
Czyli - wszystko w normie poza jednym!!!
Jedną nogą już tam jestem - wiem to!!
Nie wiem czy nie za wcześnie wyrywam się z agitacją, ale i tak sobie pozwolę:
Niech żyje KZB!
A na razie pracuję nad Szrekiem, żeby go umówić i wysłać na badanie...i zgodnie z radą Myszki (hihi) zastanawiam się w co Go wyposażę na nie?...Pończoch nie mam, stringów nie noszę i nie cierpię!!...
Hmmm...Zostaje Twoja propozycja, Myszko ;-)))
A poza tym?
...
Dobrej nocy
pa pa

22 lis 2008

Trzy dni... z... wenflonem...

czyli pobyt w szpitalu...
Szpital w Polsce jest placówką szczególną, którą należy unikać, obchodzić szerokim łukiem i pojawiać się tam tylko w celu odwiedzin, a najlepiej wcale!
Tym razem jednak poza niedogodnościami typu - nie moje łóżko, gdzie mój Szreku?!, badania, WENFLON, zapach szpitalny i szpitalne żarcie...nie było najgorzej. Serio serio.
...............
Izba przyjęć środa rano - dziki tłum.
Głównie dwie grupy kobiet - menopauza (tej najwięcej) i brzuchatki czyli ciężarówki, a między tym wszystkim kilka takich jak ja...nieboraczków. Zestrachana byłam tak, że schowałam się gdzieś w siebie...głęboko. Zostałam sama bo Szreku do pracy w końcu (po ponad 45 minutach czekania) musiał, a to trwało i trwało...Szłam, załatwiałam formalności, przebierałam się, dawałam się prowadzić na salę, ale mnie jakby nie było.
Oddział endokrynologii to i tak prawie sanatorium - ubrania swobodne, dresowe albo co kto woli. Tylko te cholerne wenflony pakowane na dzień-dobry...Ale i tak byłam w szoku! To nie był mój pierwszy wenflon, ale TAMTEN (pierwszy!!) na długo zapamiętam chociaż miałam go tylko dobę! Źle się młoda larwa wbiła, i żeby nie było widać (bo nie chciała jeszcze raz wbijać) - owinęła rękę plastrem. I już! Bolała, ale "tak ma być!". A jak wyjmowali, to pielęgniarka aż zaklęła pod nosem, a siniak, nie! krwiak goił się chyba z miesiąc! Tutaj pełna profesjonalka! Siostra tak mi założyła wenflon, że nie dość, że działał trzy doby (a to ważne przy ciągłym pobieraniu krwi!) - to jeszcze po wyjęciu mam nakłucie jak po zwykłym pobraniu krwi, bez siniaka! pełen szacun!
A potem się zaczęło...Pobieranie krwi na wszelkie badania! Powinnam chyba jakąś czekoladę dostać czy co, bo prawie honorowym krwiodawcą zostałam! Ile to z człowiek wyciągną, Wampiry jedne! I o jakich barbarzyńskich porach! Skandal! Prolaktyna chyba ze cztery razy, przy czym dwa ostatnie pobrania to masakra jakaś: 2-ga i 5-ta rano! Dobrze, że miałam zamontowany "kranik" i nie musiały kłuć. Miła pani Wampirka przychodziła, odkręcała kranik, brała co chciała i znikała. Chyba powinnam czuć się wykorzystana? hihi
A potem był piątek...Krzywa cukru! Myślałam, że lubię słodkie, ale po wypiciu szklaneczki ulepku zrobiło mi się...słodko? błogo? drapiąco? Jednym słowem: FUJ! I potem co godzina pobieranie krwi - znowu!
A na koniec...usg "dowcipne" (jak mawia moja znajoma).
I tu - niestety - okazało się, że moja ginka dobrze wymacała! Mam dwa mięśniaki! Z wrażenia nie pamiętam ile mają w obwodzie, ale są i zabrałam je sobie do domku. Co będą bidy same takie siedzieć w szpitalu! Reszta wyników i wyrok w środę. Czekam.
Na zakończenie... :-((
Na oddziale było sporo dzieciaków. Kilkoro nawet bardzo malutkich, w tym jeden prawie kilkumiesięczny bobas. Dwie dziewczynki, chyba dwulatki (?) też. Jednej z nich zakładali wenflon... Wiem, bo potem siostra, która brała mi krew mówiła. Takiego krzyku i płaczu dziecka jeszcze nie słyszałam i nie chcę NIGDY więcej słyszeć! DRAMAT!! Miałam moment, żeby iść i ratować. A w końcu się popłakałam! Zwyczajnie i z bezsilności! Czy się wstydzę? NIE! I Już!! Czegoś takiego się nie spodziewałam - ja, twardziel Fjona! Hormony? Możliwe. Ale obawiam się, że jako matka byłabym nieobliczalna! Tak myślę, że jeśli moje dziecko by tak płakało -mmmogłabym nawet uderzyć! Mocno! I tak sobie myślę, że to bardzo niesprawiedliwe kiedy takie maluchy chorują!Zwłaszcza jak takim małym "srujdom" zarastają pipki! Sorki! Ale nawet nie wiedziałam, że istnieją takie problemy! SZOK! W ciapki!

A dzisiaj? WYSZŁAM! Wypuścili mnie!
a tu na świecie...
Pada pierwszy śnieg...czy to już zima?
...a w domku?
Szreku i niedobra kotecka, co to dzisiaj zrzuciła kwiatka z okna bo nauczyła się biegać po parapecie...
Jak dobrze być w domku!!!
Boszszsz!

17 lis 2008

Zaczyna się!

Tak jak przypuszczałam - @ wskoczyła mi na plecy w sobotę...No cóż. Spodziewałam się tego więc nawet jakoś mnie to nie ruszyło.
Pogodzona z faktem czekałam do poniedziałku z telefonem do ginki. Nie będę jej pitulic o niczym i psuć łikendu!
Zadzwoniłam pewna, że powie mi - no to do następnego...A tu niespodzianka. W środę mam się zgłosić do szpitala. Aaaaaaa!!!
Zaczyna się!!...
Jest jeszcze możliwość, że z jakichś względów sie nie dostanę, bo ktos będzie tego miejsca potrzebował bardziej, ale jechać i tak muszę!
Cziken na resorach przemawia właśnie w mojej łepetynie! Jest to jedno wielkie: UCIEKAJ!!!
Sama do końca nie wiem czego się obawiam ale tak jest. Może po prostu nie należę do odważnych i boję się wszystkiego - tak na wszelki wypadek? A może boję się tego co mi tam (i gdzie!) będą robili?! A może w końcu boję się tego co tam usłyszę? Co znajdą?
Mój koci terapeuta wyczuł napięcie i niepokój i zajął się mną dzisiaj wyjątkowo! Tak mnie cholera pogryzła (bo uczymy jej nie drapać!), że wyglądam jak stara sznyciara, co to z nudów (albo z czego innego) robi sobie dziary na dłoniach. I na udach! hihi ... Ech!
No, dobrze...idę się nastrajać psychicznie...
Z gęsią skórką na dupsku i chaosem w głowie czekam na środę.
Niech się dzieje!


Może jeszcze później coś skrobnę?

15 lis 2008

Ku pokrzepieniu serc...

Była wczoraj moja qmpela.
Zgadałyśmy się ostatnio mailowo i po przyczajonych wzajemnych pytaniach..."a co u Was?" okazało się, że obie mamy ten sam problem. Tylko, że ona przez ostatni rok (nie przyznając się nawet własnej matce) stoczyła prawdziwą batalię o dziecko. Przeżyła po kolei nieudane próby naturalne, rozczarowania, badania, kłucie w brzuch, badanie drożności (auć!), kolejne leki, badania, trzy nieudane inseminacje, załamania i histerie...w końcu pytanie: "co dalej?" Bo dalej było już tylko in vitro. Kosztowne i nie dające 100% pewności na sukces. Psycha siadała, zwłaszcza jej, chociaż i on dostał nieźle w kość...
Dali sobie czas na zastanowienie, wypoczynek i resecik psychiczny, a qmpela dodatkowo rzuciła w cholerę wszystkie leki, bo od nich też, a może przede wszystkim chciała odpocząć...
Pojechali na urlop. Wyluzować.
A wczoraj koniecznie chciała się spotkać po tak długiej przerwie. Zaraz po wejściu pochwaliła się, że urlop zaowocował ;-)) jest w 4 miesiącu! I na 99% stało się to na wyjeździe :-D
Siedziała sobie, rozsiewała wiruski i wyglądała pięknie jak nigdy dotąd!
Cudownie szczęśliwa, a ja razem z nią!

A co u mnie?
Siedzę przy kompie, robię sobie relaksik z drinkiem zamiast się szykować...
Jutro jadę na zajęcia. Brzuch mnienapitalarówno! Będzie więc jak przypuszczałam - dopadnie mnie w łikend, żeby nie było za łatwo...
No cóż. Nic nie poradzę więc nie będę się wnerwiać...
Do poczytania w niedzielę.
Pa pa

P.S. Wszystko mnie wq...wnerwia! Kulminacyjny punkt zespołu napięcia buuu! APOKALIPSA!

10 lis 2008

Pierwszy kroczek...

Wizyta już za mną.
Jak zwykle było miło, bo miła jest moja ginka ;-)
Powiedziała mi, że mam się nie przejmować w tej chwili małymi sprawami, bo ważniejsze jest teraz co innego. I jest! A kiedy usłyszała, że chcę zrobić cykl obserwowany, a potem badania hormonalne zdecydowanie mi odradziła takie zabawy na raty. W moim wieku nie ma na to czasu. Zaproponowała najlepsze rozwiązanie dla mnie - kilkudniowy pobyt w szpitalu (u niej na oddziale) i dokładne badania od hormonów aż do usg. Jest tylko jeden problem - miejsce, czyli wolne łóżko! I zgranie tego w czasie z moją @. Bo najważniejsze, żeby zadzwonić do niej zaraz jak przyjdzie @ najlepiej w tygodniu i do tego do 14-ej! Ważne jest, żebym w szpitalu znalazła się 5-6 dnia! A ja już wiem, że w tym cyklu marne szanse, bo wszystko wskazuje, że to będzie sobota i do tego na wyjeździe :-( ...A w grudniu to wiadomo...Ale nic to - poczekam, aż uda się wstrzelić i do tego może miejsce się znajdzie? Zresztą nie mam innego wyjścia - tylko cierpliwe czekać.
Martwi mnie tylko hasło jakie rzuciła na koniec, że coś jej się nie podoba w badaniu. Nie wdając się w szczegóły, powiem tylko, że kiedy spytałam co może być tego przyczyną powiedziała, że mięśniaki dają takie efekty...A więc tym bardziej przydałoby się dokładne przebadanie, bo jak to mięśniaki to też może być kolejny problem.
No jest o czym myśleć, ale na razie nie mam powodów do zmartwienia.
Nie robię dramatu.
Czekam.

5 lis 2008

Sabotaż?

Osoby o obniżonym nastroju, jesiennej chandrze lub generalnie nie w sosie – proszę nie czytać!
Korzystając z fatalnej aury wpędzającej mnie w kiepski nastrój…znowu się uleje mi i zrobię to dzisiaj bo jutro pewnie się nie przyznam, wyprę się albo i delete wcisnę…
A czemu sabotaż? Bo mam dużo (za wiele w takich przypadkach) czasu na myślenie i doszłam do wniosku, a raczej wymyśliłam, że sabotuję nasze starania. Tak, brzmi to co najmniej dziwnie więc postaram się to jakoś wytłumaczyć, bo coś mi się zdaje, że inaczej we łbie moim to wygląda niż napisane czarno na białym.
Od roku staramy się i nic. Nic nadzwyczajnego – nie my pierwsi i nie ostatni, wiem! Zwłaszcza w moim wieku to nie dziwne, skoro sporo młodsze dziewczyny mają problemy.
I tak jak każda para – zaczynaliśmy z nadzieją (a ja z odrobiną obawy, że jak to będzie, czy damy sobie radę jeśli to już, zaraz?), potem było rozczarowanie jedno, siódme czy któreś-tam…
Nie ma dramatu – jakoś spodziewałam się tego.
Od roku czytałam różne fora (już przestałam-dostawałam umysłowej trzęsawki), wchodzę na blogi wielu dziewczyn starających się dłużej niż ja, młodszych niż ja – czytam o ich staraniach, nie! O ich walce! O lekach, zastrzykach, nadziejach i zwątpieniach, o ich życiu…Emocjonalnie jestem w jakiś sposób blisko z nimi, kibicuję im i bardzo się cieszę, jak wreszcie się udaje! Smucę kiedy nie wychodzi albo coś się knoci. Jakby to przydarzyło się bliskiej mi osobie – bo niektóre z nich są mi bliskie! Nie rozumiem tego, ale nie muszę. Tak jest i już.
I teraz najważniejsze – zauważyłam, że kibicuję chętnie, przeżywam i dopinguję, ale na swoją walkę (bo to też będzie walka) nie mam siły/odwagi/determinacji/woli*
A co gorsze –zwlekam, szukam usprawiedliwienia, żeby NIC NIE ROBIĆ w tym temacie! Dotarło to do mnie w zeszłym tygodniu, kiedy po raz kolejny odłożyłam wizytę u gina, bo coś tam…bo brat wraca (to oczywiste-nie było ważniejszej sprawy), bo trzeba to czy tamto, bo nie mam czasu, bo boli mnie głowa/dupa*…ciągle coś!
I wczoraj w tej cholernej mgle, w drodze powrotnej z pracy, nagle mi się rozjaśniło! I spadło na mnie pytanie czy ja wystarczająco mocno chcę dziecka?! Czy wystarczająco się staram?! Czy bardziej chcę - czy bardziej się boję?! I czego się boję, bo nie tego, czy dam/damy sobie radę, bo wiem, że TAK!
Więc czego się boję? Diagnozy? Leczenia? Upokorzeń? Finansowej, bardzo kosztownej strony?
I mnie to spostrzeżenie rozwaliło!!
Ze strachu zwlekam, a tu czas leci i za chwilę lekarze pukać się będą w głowę… o ile już tego nie zrobią? Bo w moim wieku kobitki babciami zostają! Bo ja ciągle kolejną wymówkę znajduję i nie idę zbadać się, coś się dowiedzieć (nawet jeśli to wyrok), spróbować leczyć, coś zrobić!
Żeby potem nie żałować!
I na fali tego olśnienia postanowiłam nie czekać. Zadzwoniłam do gina, umówiłam na czwartek, niech bada, myśli i kombinuje, niech mi powie co i jak! Nawet najgorsze, żebym wiedziała.
Cziken cholerny!
Biorę się za siebie! Najwyższy czas, do cholery!
Hawk!


*niepotrzebne skreślić

4 lis 2008

Jesienne nastroje

Od dwóch dni mgła osnuwa moje miasto, a mnie dopadło przygnębienie.
Brak słońca, ponura szarość i ta cholerna mgła nie wpływają na mnie najlepiej...
I to nawet nie 1-go listopada, wyjątkowo piękny, słoneczny i ciepły tego roku!
To ta mgła - szara, wilgotna i zimna tak mnie zdołowała.

Ale z lepszych spraw.
List z przeprosinami zadziałał! Profesorek-nerwosolek przemówił ludzkim głosem i nareszcie odpowiedział na moje pytania z feralnego maila. A więc znowu talent brata zdziałał cuda! A ja ostro biorę się do pisania i poprawiania bo dla mnie taryfy ulgowej u tego pana chyba nie będzie! ;-))

Kika robi się małym dzikusem i brojlerem z dwunastoma żołądkami. Mam nadzieję, że jej tak nie zostanie. I jedno i drugie może być uciążliwe na dłuższą metę ;-) A to drugie nawet zabójcze dla naszych kieszeni...Na początku była słodkim przymilaskiem, a teraz jak okrzepła i poczuła się pewniej - daje się głaskać tylko wtedy kiedy ona ma na to ochotę, a jej każda zabawa z nami kończy się kolejnymi ranami ciętymi na dłoniach, nogach, plecach.... Najgorzej jak się rozkręca na maksa i w ruch idą nie tylko przednie, ale i pedałujące tylne pazury! No to wtedy masakra! Uszy po sobie, zęby w miętkie (czytaj - dłoń, ramię, co się da), przednie pazury trzymają coby się zdobycz nie wysmyknęła, a tylne pedałują! Uch!
Kolega mnie nastraszył, że jego dziewczyna też taką dzikuskę miała i ta kotka potem terroryzowała wszystkich. Skakała na gości z lodówki (najlepiej na głowę, bo wtedy największy wrzask był), nie dała się pogłaskać, a każdy bliższy kontakt z nią kończył się ranami ciętymi! Walczyli z nią długo, zwłaszcza, że absolutnie nie zaakceptowała mojego kolegi, który zaczął systematycznie się tam pojawiać. Nie chciałabym, żeby moja wariatuńcia taka się zrobiła. Mam nadzieję, że to tylko głupawka młodzieńcza, która jej zaraz przejdzie! Przecież mój ostatni psiak ukochany też miał fazę na gryzienie przez drapanie! Ale potem mu ząbki mleczne wypadły, pazury pogrubiały a on nabrał delikatności i nikomu już skóry nie haratał. Może i Kika wyrośnie?! OBY!

Tak czy owak - łobuźnica z niej okropna. Dzisiaj na przykład obudziła nas o 5-ej, bo była głodna. A ponieważ nie reagowaliśmy (wychowawczo! żeby nie myślała, że o każdej porze nas może budzić!) - łaziła po nas i robiła wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę. Parę razy nawet pacnęła Szreka z łapy! hihi. Bezczelna! Zaraz przypomniał nam się taki śmieszny filmik rysunkowy, który krążył swego czasu w sieci, o kotku który budził swego pana. I kiedy nic nie pomagało, ani mruczenie, ani udeptywanie, ani nawet packanie po twarzy - koteczek skoczył po kij bejzbolowy...A jak przysolił swojemu panu, to opadł w prawidłowy kłębek jak gdyby nigdy nic! Śmialiśmy się ze Szrekiem, żeby nas czasem taka pobudka nie czekała...
Szreku ma oczywiście swoją teorię - znawca kotów jeden...Że to dlatego taka szurnięta jest i humorzasta bo to KOTA, czyli KOBIETA! A on się zna tylko na samcach, bo one bardziej obliczalne są i normalne - najzwyczajniej w świecie! Phii! Też coś! Ale tak cichutko i tylko tutaj przyznam (ale jak mnie Szreku zapyta to się wyprę w żywe oczy!) że ja też czasami tak mam, że jak nie mam nastroju, ochoty czy humoru - to lepiej, żeby Szreku nie podchodził, a już głaskać to nie powinien w ogóle hihi.
Ale ćsii!

A poniżej, na specjalne zamówienie - proszsz! Jeszcze ciepłe foty niedobrej Koty ;-))


Bardzo interesują ją wszelkie ekrany - ostatnio zauważyłam, że ogląda w TV jakiś film hihi. Na szczęście sama sobie jeszcze TV nie włącza! To by dopiero było!



A poniżej w wersji zabawowej ;-) w kartonie.
Dwa ostatnie zdjęcia a'la obcy-decydujące starcie



31 paź 2008

Klepnięcie ;-)

Zachęta i klepnięcie Ani, a oto moje odpowiedzi.
Niektóre cytuję dosłownie z innej notki z okazji Dnia Bloga ;-)


1. Dlaczego założyłam bloga?
Zawsze tego chciałam tylko nie miałam odwagi. Potem zaczęłam śledzić jeden blog, drugi i wciągnęło mnie! Stąd już tylko krok do własnej "produkcji" i tak nieśmiało, krok po kroczku..
Jednego tylko nie przewidziałam - że się odważę komuś powiedzieć o tym. Sądziłam, że to pisanie będzie tylko dla mnie. Nawet wybrałam taką stronę, która nie "poleca" i nie umieszcza blogów i kolejnych wpisów na jakichś głównych stronach. Mały cziken hihi. A potem wygadałam się przed kilkoma osobami ;-) ... najpierw była Marchew ;-) a potem "wyskoczyło" mi w odpowiedzi u Gosi na blogu...Chociaż i tak nie wierzyłam, że komuś się będzie chciało czytać hihihi
2. Czy to mój pierwszy blog?
Nie, pierwszy był firmowy ;-) I jak pisałam tam, to dopiero nabrałam ochoty na swoje pisanie! Prywatne. A piszę od marca tego roku więc staż mam niewielki.
3. Co mi daje blogowanie?
Oderwanie od rzeczywistości - w pewien sposób...Anonimowość, która pozwala na szczerość do bólu - czy to się podoba czy nie.. W każdym temacie - choć to pewnie trochę niebezpieczne. Daje mi możliwość konfrontacji moich poglądów, myśli, podejścia do różnych spraw z poglądami i spojrzeniem innych osób. A jeszcze ciekawiej jest jak ktoś skomentuje. Nawet jak ma inne zdanie! :-) Mogę się tu wyżalić na gorąco, wywalić swoje emocje, a potem zawsze można skasować, poprawić...Zobaczyć jak inni reagują na to samo wydarzenie, tyle że z dystansu...W życiu słów się nie cofnie, a szczerość nie zawsze popłaca...Nie robię tego dla poklasku czy popularności tylko dla siebie.
4. Czy coś blog zmienił w moim życiu?
Za krótko piszę, ale już myślę, że tak. Po pierwsze to egzamin i sprawdzenie siebie. Po drugie poznałam wirtualnie (a jedną Myszkę na zdjęciu ;-)) wiele wspaniałych, oryginalnych, mądrych osób, od których sporo się uczę (chociaż większość to osoby młodsze!). Każda w ten sposób napotkana osoba coś wnosi w moje życie. I tak sobie myślę, że czasami anonimowość blogowa sprzyja większej otwartości i szczerości.. Mam nawet wrażenie, że niektóre osoby znam lepiej niż osoby "w realu", a one wiedzą o mnie stanowczo więcej niż moi znajomi...zwłaszcza tych spraw, których się wstydzę, które mnie bolą a nie mam na nie większego wpływu..No i sam fakt wyboru danych blogów. W końcu jest ich kilka/kilkanaście tysięcy, a ja się zatrzymałam, bo coś mnie ciągnie tylko do kilku/kilkunastu...Poznaję życie autorek/autorów, wydarzenia z ich życia codziennego, radości i smuteczki, myśli, marzenia, w końcu styl pisania...Czytając i komentując wpisy kilku znajomych, dochodzę do wniosku, że blog to także świetna terapia grupowa ;-) Wsparcie, zrozumienie, czasami dowartościowanie i dobre słowo - potrafią zdziałać cuda! Już nawet to, że człowiek się z czegoś wyczyści, a nie zostanie przykładnie potępiony już przynosi ulgę...chociaż różnie z tym bywa...zwłaszcza jak onet poleci!
No dobrze - uzależniłam się też od blogosfery ;-) To kolejny ważny powód mojej obecności tutaj ;-)


P.S. z innej beczki...
Sznureczka "przyjemności" ciąg dalszy! Jak zwykle to musi być stado, bo to nie prawda, że nieszczęścia chodzą parami! tiiaa jasne!
Wypadła mi plomba ;-) super nie? Ale już ją załatwiłam, bezzwłocznie! To najlepsza motywacja zadbania o siebie i swoje zdrowie - AWARIA! Na mnie to najlepsza metoda, niestety.
I na koniec - wysłałam list z przeprosinami do profesorka-nerwosolka. Sam brat brał udział w redagowaniu i poprawkach./ Ma kurde talent chłopak, oj ma!
Jak na gwoździach fakir - tera ja czekam na wyrok...to jest na odpowiedź od urażonego ego profesora. Zobaczymy...
A przy okazji - dzięki za zainteresowanie i słowa otuchy ;-))

30 paź 2008

Z OSTATNIEJ CHWILI ...

Ostrzegam!!!
Będą ostre bluzgi! - Czytelniku! Zamknij oczy przed przeczytaniem!
Jeśli nie zdążysz - sorki!
Autorka (czytaj: prostaczka i chamka niewykształcona) nie ponosi odpowiedzialności...za NIC! A zwłaszcza za swoje słowa!
Hawq!
Powiedziałam/napisałam!

...a teraz:

"Witam Pana Profesora" - czyli gwóźdź do trumny pewnej magisterki!...

Niby nic, takie niby NIC!
Promotor mojej pracy magisterskiej obraził się na mnie... No!
Zrypał mnie (mailowo) bardzo ostro, jak to mówią: "na czym świat stoi"...
Jedno słowo w powitaniu, w mailu, który wysłałam z fragmentem pracy...a ona była tu najważniejsza!
Jedno słowo w powitaniu, które uraziło i obraziło profesorskie ego! Nadepnęło i uraziło. OBRAZIŁO! I to chyba/niestety BARDZO!
Jedno słowo,"Witam", które może zaważyć na ukończeniu studiów przeze mnie!
Nieee, normalnie w to nie wierzę!!!
I to ja sobie zrobiłam, super grzeczny nadwrażliwiec!!!
"Witam" - czyli gwóźdź do trumny...
I teraz jestem posądzona o brak SZACUNKU! No proszszsz!
Jestem prostak i cham, ale żeby brak szacunku?! Jestem posądzona o brak SZACUNKU!

Nie wiem co zrobić.
Szreku - "no cóż, musisz zmienić promotora".
Brat - "co Ci powiem? masz przejebane..."
Ja? MAM PRZEJEBANE???...

Aaaaaaaaaaaaa! Mam przejebane! Cytuję mojego brata, który wie co to znaczy MIEĆ PRZEJEBANE!!!


Fanta-kurwa-stycznie!
Żegnaj magisterko! Adieu!
Moja rogata natura nie pozwoli się płaszczyć i ukorzyć, a ten zakompleksiony profesorek (mam w głowie inne słowo!) nie odpuści mi!
Widziałam minę brata - miszcza trudnych sytuacji!
.........Słyszałam komentarz qmpeli studiującej ze mną...
No i stwierdzenie Szreka...
MAM PRZEJEBANE!

Dobranoc...

WRÓCIŁ!!! .... JEST!!!

Wrócił! Już jest! Cały i zdrowy!
Mam nadzieję, że na umyśle też! I to nie jest ponury żart, sarkazm ani ironia... Po kilku sytuacjach, które opisał z pobytu TAM - zastanawiam się, co jeszcze z Niego "wyskoczy" w którymś momencie...
Na razie jest i cieszymy się jego powrotem.
Wczoraj zatrzymaliśmy się w sklepie na szybkie zakupy. Brat jeszcze w moro, prosto z drogi, bo szkoda było czasu na przebieranie - tyle do pogadania, a tak krótki wieczór...i na drugi dzień do pracy! Przynajmniej my ze Szrekiem... :-(
A więc sklep, zakupy, trochę pyffka - tak kontrolnie, bo ta praca! A tu przed nami w kolejce do kasy jakiś młody facet odwraca się, "obcina" brata spojrzeniem i na widok zawartości naszych zakupów mówi:
- Widać, że wróciłeś do kraju. Piwko. Nadrabiasz zaległości? - jakoś tak to zabrzmiało, pewnie niedokładnie cytuję. Chodzi o to, że jakoś dziwnie się zrobiło, a ja nie za bardzo wiedziałam czy to dobrze, że nas zaczepia, czy nie bardzo. Różnie ludzie reagują na żołnierzy, zwłaszcza tych z misji, że pijaki i nieroby i że się dorabiają majątków na okupacji innych krajów. Strasznie mnie to kiedyś ruszyło, że można takie brednie wymyślać i uogólniać...Aż prosi się ktoś taki o hasło: "jak tak zazdrościsz i to taka łatwa kasa - to jedź!" W każdym razie zaczepka tego gościa była dziwna i ja na wszelki wypadek przyczaiłam się z niepewnym (czytaj: głupim) uśmiechem nr 7 pt.: "ale o sso się rosschozi?"
Brat rzucił coś w stylu: - No tak, nareszcie polskie piwko.
Gościu coś jeszcze mówił i to do nas, a raczej do mojego brata, a ja ciągle (nie wiem czy to jakieś zaćmienie umysłu czy zmęczenie, bo dużo stresów tego dnia było?) nie rozumiałam czy to dobrze, że on nas zaczepia czy źle?...
W końcu gościu życzył miłego wieczoru, a na odchodne powiedział coś w tym stylu:
- Bardzo szanuję ludzi takich jak Ty... Pełen szacun.
...I poszedł, a ja w zwolnionym tempie, zobaczyłam minę mojego brata ... zaciśnięte szczęki i coś takiego w oczach...BEZCENNE... :-))
Co poczułam ja? Dumę! Wzruszenie...Cichutką satysfakcję.
Chyba nie spodziewaliśmy się takiej reakcji. Myślę, że nie tylko ja się przyczaiłam co z tej zaczepki wyniknie...Na szczęście ten gościu ma inne zdanie o żołnierzach niż ci forumowi mądrale. Anonimowe i bezkarne cwaniaki, obrażające wszystkich i wszystko...

A chwilę później, w domu, przy pyffku, długo w noc słuchaliśmy opowieści (a raczej skromnej cząstki tego co chcę usłyszeć!) z kraju ogarniętego bezsensowną wojną (wiem, nie ma SENSOWNYCH WOJEN!), z kraju, w którym mój brat spędził ostatnie pół roku swojego życia...z daleka od nas!


P.S. Ania - "klepnięcie" przyjęłam i wkrótce "wrzucę" notkę. Jeszcze chwilka...pliz... ;-)

27 paź 2008

Panika! czyli łikend do bani...

Panikę i chwile grozy przeżyliśmy w sobotę... głównie ja!
W piątek wieczorem poszliśmy z Kiką na szczepienia. Wiadomo - trzeba!
Wieczór piątkowy jeszcze przeszalała, chociaż wydawała się podrażniona i generalnie wnerwiona jakaś. A przy okazji zdała egzamin gościnności ;-))
Mieliśmy gości, których przywitała i obsiadła - zwłaszcza znajomego jednego hihi. Spodobał się jej a ona jemu ;-) Zaanektowała kolana i już był jej. Da się lubić Kikor jeden ;-))
Ale potem niestety było już tylko gorzej.
Nie spała u nas, nie przyszła rano się upomnieć o michę, nie szalała jak zwykle...
Czerwona żaróweczka zapaliła mi się od razu po obudzeniu, a że przy okazji jestem jeszcze bardzo skrzywiona po ostatnim moim ukochanym psiaku...to...
Poszukałam jej i oczom moim ukazał się smutny obrazek - kocia śpi w dużym pokoju, nie reaguje, nic nie chce tylko spać i najlepiej, żeby jej nie dotykać bo miauczy...ale jak!!! Serce się kroiło jak widziałam i słyszałam to umęczone, cierpiące, cudowne kocię!
Wyobrażam sobie co musi czuć matka jak jej dziecko cierpi! Może to głupie porównanie dla matek, ale myślę, że wszystko co małe jest tak samo bezbronne i kruche - mały dzieciaczek, psiak czy kocurek...I takie same budzi emocje...
Sobota była do bani! Kika nic nie jadła, nic nie piła, spała i nie pozwoliła się dotknąć bo bardzo miauczała, użalała się...bolało ją...wyglądała na strasznie cierpiącą i umęczoną. Boszszsz!
Jak my się martwiliśmy! Po tym co zaprezentowała przez ten tydzień - czułam się jakby kota nie było! W ogóle!
Pod wieczór nie wytrzymałam i zadzwoniłam na telefon całodobowej kliniki wet. Okazało się, że takie mogą być skutki szczepionki. Szkoda, że weterynarz nie wspomniał słowem. Nie pomyślałam, żeby spytać, a on nie uprzedził...Nic to!
Dzisiaj jest dużo lepiej. Już wieczorem w sobotę podjadła i popiła troszkę. Dzisiaj obudziło mnie jej mrrrumkanie, a kiedy udeptywała sobie moją rozbudowaną klatę (hihi) i układała się do porannej "dżemeczki" - wiedziałam, że jest lepiej! Jest dobrze!
Tak więc ranek z przestawionym (na zimowy) czasem przywitałam z dwoma kochanymi, chrapiącymi stworami w łóżku: Szrekiem i Kikorską (na mojej klacie...hihi).
I nie pytajcie kto chrapał głośniej...
I tak nie powiem ;-)))

Fotka - Kikora - rekonwalescentka ;-))




Ech, Myszaku - dobrze, że nie mam Twojego numeru GG albo komórki, bo pewnie łikendos zakłóciłabym Ci tele-komóro-konferencją...

Teraz ... - ja piszę, Szreku czyta, a Kika śpiumka na kołderce obok Ogra...
SIELANKA!

Kikora jest cudownym kociakiem-przytulakiem! :-))

23 paź 2008

Kika

Pozwólcie przedstawić sobie...panna Kika we własnej osobie...


Najbardziej lubi rozrabianie na tapczanie, a nawet jego oparciu ;-) im wyżej tym lepiej!


Chociaż rajd na plecach pod tapczanem też bywa baardzo zabawny...



Uczę się jej miauknięć, mruknięć i innych dźwięków. A ich gama jest niezwykle bogata...
Najbardziej zabawne są dźwięki jakie z siebie wydaje przebiegając obok mnie. No trudno, zdarzyło mi się na "dzień-dobry" troszkę Ją nadepnąć, troszkę. No bo psy jednak hałasują chodząc, skrobią pazurkami i w ogóle. Kot jest bezszelestny jeśli tylko tego chce. Kika chciała i upss..a że do tego jest szybka, bardzo szybka, albo to ja jestem zbyt powolna hihihi... no, w każdym razie teraz kiedy przebiega (a może raczej kopytkuje!) koło mnie nie dość, że tupie to jeszcze robi coś co brzmi jak "mrrrtt" ;-) czy mam to rozumieć jak - "uwaga!" albo "piiip! nadchodzę!" ? ;-))
A czego ona się uczy? Już wie, że można mną manipulować i odpowiednio długie i żałosne miauki są skuteczne, zwłaszcza przy misce. Jestem łatwa! i... Tak, jestem słaba! ;-))
A poza tym?
Jest słodka, kochana, przymilaskowa...no, zwyczajnie CUDOWNA!




P.S. Uwielbiam ją! :-))

P.S.2 ...fotki z pozdrowieniami dla pewnego starego kocura ;-)) Myszaku przekaż pozdrowienia si?

22 paź 2008

Wiedźma Białołęckiej


Pomimo braku czasu - nadrabiam zaległości. ;-)

"Wiedźma.com.pl" Ewy Białołęckiej.

Przeczytałam i jestem zaskoczona ... niezdecydowana co myśleć. Mam mały zamęt. Ale przyjemny !
Po pierwsze - nie jest to fantasy! A może jest?! Tylko ja o tym nie wiem?
Niech będzie - mea culpa i nieuctwo si? Nie rozróżniam gatunków...tjudno.
Może więc raczej i przede wszystkim dla mnie to książka o duchach. I do tego bardzo współczesna, której akcja rozgrywa się tu i teraz. A autorka ciągle o tym przypomina zabawnymi i dowcipnymi cytatami z różnych filmów i książek - niekoniecznie fantastycznych.
Bohaterką jest kobieta po 30-tce, samotnie wychowująca syna, pracująca w wydawnictwie przy korekcie i redakcji tekstu. Co jeszcze o niej oprócz tego, że jest autentyczna, przesympatyczna i "z ideałem piękna minęła się o jakieś 10 cm i 5 kg nadwagi"? hihi.
Jest uzależniona od papierosów, kawy i netu! A! no i jeszcze drobiazg: ma zdolności paranormalne - jest medium. JEDNYM SŁOWEM - FAJNA!!!
Otrzymuje spadek - chatę w miejscu, którego nie można znaleźć nawet przez google!
...........i od tego się wszystko zaczyna...no!!
Nie pisząc zbyt wiele aby nie odbierać przyjemności czytania - powiem tylko, że książka jest inna niż te, które dotychczas przeczytałam tej autorki. Inna, nie oznacza gorsza! Tylko inna ;-)
Stylem pisania i dowcipem przypomina mi trochę "Halo, Wikta" czy "Nigdy w życiu" z tą różnicą, że bohaterka Białołęckiej jest ostrzejsza ;-)) bardziej dowcipna. W moim typie! Jakkolwiek to zabrzmi! no tjudno hłehłe...
Książka czyta się sama, lekko napisana i bardzo dowcipnie.
Jestem tchórzem - możecie mi mówić "Fjona-Fredka...Tchórzo-Fredka..." :-)
Parę razy niewydepilowane włoski na karku, plecach i innych miejscach stanęli mi dęba! ze strachu!
czy tam zgrozy jakiej...
Ale absolutnie polecam na długie wieczory, bo książka nie dość, że DOWCIPNIE napisana (u nas rzadkość!) jest fajna i czyta się!
Białołęcka - jessjessjess!
Lekko, dowcipnie, na złe "wapory" i jesienną chandrę...
Każda z nas jest CZAROWNICĄ!!!!!!!!!
Albo może być ;-)

18 paź 2008

........OSZALAŁAM!!!

Jutro jadę pobierać nauki ;-) do Warszawy.
a jak wrócę....
aaaaaaaaaaaaaaaaa! Chyba oszalałam!
Straciłam rozsądek i nie wiem co robię! Zgodziłam się, żeby Szreku przywiózł Kikę ...
Do tej pory nie znalazł się chętny na nią, a tam jest już kilka kotów. Może i na wsi kotom jest lepiej ale z drugiej strony boję się, że się zmarnuje...Nie miałam dotąd kota - dwa psy tylko i oba były z nami po 13 lat! Razem 26 lat z psami (z przerwą pomiędzy nimi). Psy "odczytuję dobrze i dobrze je rozumiem.
Z kotem miałam do tej pory tylko epizod ...w poprzedniej pracy. To był kotek, który "pracował" w magazynach i pomieszczeniach firmy jak my szliśmy do domów. Tylko, że ten kotek był za młody, za malutki. Fajny czarnulek, nazywałam go "chudodupiec" hihi. Śmieszny, cały czas wariował, a jak się zmęczył to przychodził do mnie, mościł się na kolanach i głośno chrapał...Raz nawet przyniósł mi mysz - taki był kochany. Prezes nie wiedział, że ja go tak rozpuszczam bo by mnie chyba od razu zwolnił ;-) Koleżanka namawiała mnie, żeby go zabrać bo go zmarnują. Wahałam się o jeden dzień za długo. Zapomnieli go zamknąć w pomieszczeniach, a na noc spuszczany był bardzo groźny pies. Lubię psy ale nie takie!
A teraz Kika...
Nie wiem czy się zaaklimatyzuje, czy jej będzie z nami dobrze, w blokach, w małych pomieszczeniach...no i tyle niebezpieczeństw! BALKON! Okna! A tu wysoko - 8 piętro! Pies nie łazi po oknach i nie wyleci przez balkon. Kot może wejść wszędzie! Jak się nim opiekować? Czym karmić? Tylko gotowcami i suchą karmą czy coś gotowanego? No rrany! Łikend mam z bańki! Będę siedzieć jak na gwoździach! Jednym słowem pełno-objawowa neuroza!
Ech, impulsywna istoto!
Nie miała baba kłopotu...
...a do tego wielu moich znajomych z bratem na czele NIE LUBI KOTÓW!
Będę miała pranie mózgu o to, że przy staraniach kot może być niebezpieczny ze względu na toksoplazmozę...
No, oszalałam!!!


P.S. Białołęcką przeczytałam w dwa dni! Ale nie mam kiedy zasiąść do recenzji...więc ocena za chwilę ;-)

11 paź 2008

Siódemka

Wyszperane w internecie: "Wg Starego Testamentu symbolika siódemki do pewnego stopnia wynikała z powiązań liczby siedem z pojęciami: "pełnia" i "przysięga". Siedem i pełnia pochodzą z tego samego źródła. Od siódemki pochodzi słowo "przysięga", a "przysięgać" w języku hebrajskim brzmi: "siódemkować". ;-)
W Starym Testamencie siódemka jest cyfrą świętą. Oznacza pełny, doprowadzony do końca, sobie tylko właściwy etap. Po jego zakończeniu następuje nowy etap, który jest naturalnym następstwem poprzedniego. Cyfra siedem zawiera też w sobie pewną tęsknotę za nadejściem siódmej epoki, w której osiągnie upragniony odpoczynek po ciężkich trudach obecnego wieku, życie w obfitości, szczęściu i dostatku. Siódemka to jakieś konkretne, uwieńczone sukcesem działanie, którego efekt jest zazwyczaj nieodwracalny. (?)
Liczba siedem to liczba uważana za mistyczną, wyróżniającą się bogatą symboliką. W wielu mitologiach i religiach świata jest symbolem całości, dopełnienia, symbolizuje związek czasu i przestrzeni."
No i? Co z tego?
O co chodzi z tymi siódemkami? ...
No sama nie wiem. Myślę i kombinuję, obserwuję i dociekam czy to możliwe jest, czy to aby tak może być, że ten siódmy rok jest decydujący? Przełomowy ... trudny i kryzysowy aby?
Wiem, znowu przesadzam i nakręcam się niepotrzebnie...jak zwykle! Przyciągam negatywne emocje...zaklinam negatywnie rzeczywistość...Tiaa samospełniająca się przepowiednia...Robię z igły - widły!
Ale co zrobić? Tak czuję więc tak piszę.
Nie jestem tak naiwna, żeby wierzyć, że w związku zawsze będzie cudownie, słodko...no tak na miękkich kolanach! Mam swoje lata (oj, mam!!!) i wiem,że TAK to jest przez chwilę. A potem liczy się coś innego, ważniejszego, spokojniejszego i pewniejszego!
Może sobie wymyślam ten kryzys?...bo ze Szrekiem to nawet nie da się porządnie pokłócić!
Nie, nie! - nie ustępuje mi, nie kuli ogonka i nie kładzie uszu po sobie!! O, nie! Co robi Szreku jak atmosfera gęstnieje? Jak mnie wnerwi na maksa i wie/przeczuwa że mam/mogę mieć rację,że zaraz się zacznie?! I ostrzę pazury (czytaj: szykuję gardziel do głośnego przemawiania).....
Szreku idzie, kurdę, spać!
No, SPAĆ idzie!!
Ja chcę do niego powrzeszczeć, ponawtykać mu i podziamać tak po po mojemu...a tu się nie ma do kogo ponadziamywać! Bo Szreku już się zawinął w rulon i chrapie. Narkoleptyk, cholera, jeden! A jak się wyśpi (ostatnio spał większą część dnia! na wszelki wypadek ...hihi) wstaje i mnie obserwuje. I mnie próbuje...czy mi przeszło. Udaje, że NIC, że w ogóle takie piru-riru...Jak udam, że tak - to fajnie. Jak gromy ciskam oczyskami i parskam jak rozwścieczona kotka (cytata Szrekowe)- to się przyczaja i czeka na rozwój wydarzeń. Najczęściej po jakimś czasie (np. na drugi dzień) macham zrezygnowana ręką. Ten Ogr się nie zmieni. Ale takie nieprzegadanie tematu, nienawyjaśnianie problemu skutkuje u mnie nieprzyjemną dolegliwością - moja złość rośnie, i rośnie...i rośnie. Już nie pamiętam o co się wnerwiłam, ale czuję siłę tego wqwrwu! I potem ciskam się o wszystko do Winowajcy. Niczym Furia-Buria! Bo ciągle ten żal we mnie jest. Ziarnko do ziarnka...a jak się zbierze worek - uciekam. I fpizdu! Nie ma już nic do naprawienia-omówienia. Koniec pieśni...Tak się kończą przyjaźnie, tak się kończą związki. Ja lubię się nawyjaśniać, naobgadywać problem, ponawtykać sobie nawzajem z interlokutorem. Kłótnia/ostrzejsza dyskusja nie jest dla mnie problemem. Oczywiście mówimy o kłótni na poziomie - konstruktywnej choć bolesnej! Oczyszczającej! Jak ogień - mój trygon i temperament hihi. Problemem jest dla mnie przemilczanie problemu! Omijanie go i uciekanie od niego! Zamiatanie pod dywan albo przysypywanie kupą zeschłych liści...jak gówienko...Bo choć przysłonięte, ale to ciągle gówienko jest.
Zaczęło się od siódemki w związku, a skończyło na końcu... przyjaźni... Może o to chodziło od samego początku??
Bo nie wydaje mi się, żeby jakiś poważny kryzys w moim związku zaistniał...mimo wszystko!!
Dla mnie przyjaźń to TEŻ ZWIĄZEK. Inny, specyficzny, trwalszy (?) ale związek i rządzi się tymi samymi prawami.
Tylko, że z drugiej strony szybko mi się nudzi stan totalnej wojny, chłodnego milczenia... i staram się wybaczyć. Bo nie zapominam :-(
Żeby nie było - życie ze mną do najłatwiejszych nie należy... ale nie robię nikomu krzywdy! Raczej odwrotnie. A jako partnerka, przyjaciółka, koleżanka (niech będzie - córka w końcu !!!) jestem szczególna...Wynika to z mojego skrzywienia. ;-) jako DDA jestem cholernie lojalna, obowiązkowa, solidna, można na mnie polegać w każdej sytuacji (kto sprawdził ten wie)!!! Jestem niezawodna! Tak, wiem, to brzmi jak reklama a nawet auto-reklama ;-) ale tak jest, powiem nieskromnie hłehłe. Dla bliskiej osoby zrobię wszystko! Absolutnie wszystko! Ale wymagam też coś w zamian...niestety...to transakcja wiązana. I nic na to, kurna, nie poradzę! Taka konstrukcja.
A o co mi chodziło w tej przydługiej przemowie? A gryzło mnie to od jakiegoś czasu więc womitowałam i już. ;-)
Blog to fajna sprawa - można się oczyścić trochę z zaszłych, piekących emocji, tych toksycznych i niemiłych. A takie oczyszczenie to tak jak terapia. Bo nazwane po imieniu strachy nie są takie straszne, a problemy - tak upierdliwe. A kogo dotyczy - ten wie! ;-)
Dzięki Ci, Twórco blogów!
A ja? Wracając do głównego wątku...Co teraz?
Będę obserwować tę siódemkę i dopingować jej coby się szybciej skończyła. Sobie poszła, a sio! Ale najpierw trochę ją ułaskawię, oswoję, pomyślę nad nią i pewnie za jakiś czas...pośmieję się nad tymi wypocinami - hłehłe.
A ósemka już niech będzie jaka chce! Wolno jej - a co?!
;-))
...a teraz?

PUBLIKUJ! ... póki się nie rozmyślę i nie kliknę..."skasuj" ... ;-))

7 paź 2008

Batman - Mroczny Rycerz



Zawsze lubiłam filmy z Batmanem, a te z kocicą Michelle P., albo z Jokerem Nicholsonem, oglądałam nawet po kilka razy! Przemawia do mnie taka komiksowa rzeczywistość.
Nawet "Batman - początek" oglądało się całkiem-całkiem . Chociaż ciągła zmiana aktorów może wreszcie zirytować, młody Christian Bale zagrał przekonująco i ciekawie wpasował się w rolę, chociaż nie miał łatwego zadania po poprzednikach! A historia początków Batmana - bardzo ciekawa.
"Mroczny Rycerz" jeszcze przed premierą cieszył się złą sławą ze względu na tragiczną śmierć odtwórcy roli Jokera, Heatha Ledgera. Szkoda - miał potencjał i mógł zagrać jeszcze ciekawe role!
Ostrzegano też, że film najmroczniejszy z dotychczasowych Batmanów, że ostry i brutalny, no i piali z zachwytu nad mistrzowską rolą Jokera! Że sensacyjny, rewelacyjny, grożono nawet pośmiertnym Oscarem...zobaczymy. Amerykanie do wszystkiego są zdolni więc pewnie ma duże szanse!
Cóż, specjalnie chyba przedłużam wstęp, żeby za szybko nie przejść do konkretu...
A więc pokrótce, żeby nie zdradzić za dużo treści - dla tych, którzy jeszcze nie widzieli, a chcą.
W Gotham pojawia się nowy, ambitny i konkretny prawnik, który chce zaprowadzić porządek. Jest młody, zdolny i zakochany w byłej dziewczynie Batmana. Pojawia się również Joker - zupełnie szalony, schizofreniczny, bezduszny morderca. Fabuła jest łatwa do przewidzenia - czekamy na konfrontację Batman - Joker. Wątki Maggie i Harvey'a (prawnika) komplikują dodatkowo akcję...a my dowiadujemy się skąd w Batman - Forever pojawia się Dwie Twarze (świetny T.L. Jones).
W filmie dzieje się dużo, jedno zdarzenie mroczniejsze od drugiego i bardziej brutalne. Nawet kolorystyka i obraz są mroczne...
Batman w tej części został przyćmiony przez szalonego Jokera, który powodował, że miałam ciarki...brrr. Tak, bez mrocznych i pokręconych charakterów, złych postaci, nie byłoby dobrych bohaterów. Ale Joker był dla mnie zwyczajnie chory psychicznie, okrutny seryjny morderca, który napawał się cierpieniem ofiar. Inni negatywni bohaterowie Batmana np. Joker (Nicholson), pingwin De Vito, kocica albo kobieta Bluszcz (Uma Thurman), byli mniej straszni, mniej odpychający...chwilami można się było nawet lekko uśmiechnąć, albo użalić nad nimi... W tej części nie było na uśmiech miejsca - na mój uśmiech w każdym razie!

Nie mogłam obejrzeć tego filmu do końca...Wstałam i kręciłam się po pokoju, a potem zaniosło mnie dalej, byle dalej od tych okropności, które działy się na ekranie.
Najwidoczniej się starzeję, bo zbyt brutalne sceny przerażają mnie i poruszają do głębi. Nigdy ich nie lubiłam, ale natężenie negatywnych, mrocznych obrazów, brutalnych i okrutnych scen - odrzuca mnie. Dosyć!
Zastanawia mnie, jak taki film działa na młode umysły, wychowane na brutalnych grach komputerowych...czy na nich to jeszcze robi wrażenie? Zastanawia mnie, co za chwilę wymyślą producenci filmów i do czego się posuną, aby utrzymać zainteresowanie...Bo wysoko ustawili sobie poprzeczkę! Nie wiem co teraz trzeba będzie pokazać aby robiło wrażenie. Aby było wystarczająco okropne, brutalne i przerażające?! Same efekty specjalne już nie wystarczą więc...?

Podsumowując: efekty - super, galeria postaci - ciekawa, czarne charaktery - bardzo czarne, brutalne sceny - bardzo!!!
Film dla ludzi o mocnych nerwach.

6 paź 2008

Resecik łikendowy

Bez fanfar, inauguracji specjalnej, ale za to ze szkoleniem z USOS-a …
Niniejszym ostatni rok studiów uważa się za rozpoczęty!
A łikend w Warszawie po prostu odświeżający!…
Po głośnych/radosnych/wylewnych powitaniach z dziewczynami (nie widziałyśmy się w końcu ok. 4 miesięcy), po wstępnych i obowiązkowych stresach związanych z rejestracją w systemie USOS (pierwsze koty za płoty-czyli nie było tak źle), po nerwach czy dużo punktów do zrobienia mi zostało, po niepokojach czy będzie tyle fakultetów, które pozwolą te punkty nadrobić…po tym wszystkim, a działo się to w piątek i przez połowę soboty – nagle cisza! Spokój i luz!
Miły, luźny, rozgadany łikend pełen śmiechów i opowieści-dziwnych-treści…
Okazało się, że nerwy z rejestracją nie były potrzebne – poszło łatwo i szybko…nie taki diabeł straszny!
Okazało się, że stresy z punktami i fakultetami niepotrzebne były tym bardziej – brakuje mi dosłownie kilku! Wszystko zdążę bez obciążania się za bardzo w następnym semestrze. Nie ma przeszkód, żeby zasiąść do intensywnego pisania pracy! Do PISANIA!
No i spotkanie z dziewczynami (hihi, niektóre są dobrze po 50-tce!) radosne, rozgadane, sympatyczne i fajne!
Lubię tam jeździć! Lubię atmosferę Krakowskiego Przedmieścia, Uniwerka, dostrzegalne zmiany za każdym razem kiedy tam jadę!
No i pikanterii dodawał fakt, że chodzę po ulicach, po których chodzą codziennie dziewczyny (niektóre) piszące blogi czytane przez mnie. Może nawet mijałam jedną z nich ;-)))
A tak poza wszystkim – taki reset bardzo mi się przydał! BARDZO!
Odskocznia, oderwanie od rutyny, inne realia i nawet inne problemy. No i ta atmosfera wycieczki szkolnej hihi. Mówię oczywiście o wieczorach!
Czas akcji - noc z soboty na niedzielę.
Miejsce akcji - kwatera czyli nasza studencka "noclegownia"
Akcja! Drinusie i gadki do późnej nocy, niekończące się opowieści z życia wzięte – niektóre fajne, inne nie! Boszszsz! Co ja się nasłuchałam! Może kiedyś coś na ten temat napiszę – teraz nie mam na to czasu ani siły.
Inauguracja udana, odprężająca, relaksująca. Wykłady, jak wykłady – jedne ciekawe, inne nudy-brak akcji.
Najważniejsze dla mnie – mam już jasność co i jak!
A po drugie – mam luźniej w głowie! Jestem mile odprężona! Si!
No i po trzecie hihi – Szreku tak jakby się stęsknił trochę?
No i po czwarte – nie zadali pracy domowej ;-))
A po piąte - enerdżajzery podładowane pozytywnie! No do jutra pewnie wystarczy hihi.

A więc do następnego zjazdu za dwa tygodnie.


Za fajne spotkanie! Za nowy/ostatni rok studiów (oby!) !!!
Za nas !!!




P.S. Studiowanie jest przyjemne. Chociaż stresów nie brakuje!
Wyobrażam sobie jakie musi być przyjemne studiowanie dzienne! W odpowiednim czasie, kiedy głowa młoda, pojemna i łatwo przyswaja wszystko co ma przyswajać...nie ma tylu obowiązków w pracy i w domu!
Ale ja jak zwykle opóźniona...jak ze wszystkim hihi. Taka karma i już.

3 paź 2008

Jesień idzie...nie ma na to rady...

...a z jesienią październik, a z październikiem nauka...
Jutro jadę na zajęcia. Ależ mi się nie chce!! Ostatni rok, pisanie pracy magisterskiej...
Nie mam zielonego pojęcia jak się zmusić do pracy, nauki i do - najważniejsze - PISANIA!!!
Na razie czeka mnie intensywny łikend...

W kolejce czekają inne "przyjemności"... Na przykład badania, żeby stwierdzić co się dzieje, że się nic NIE DZIEJE w temacie baby-boom...
Chcę wiedzieć co się dzieje i czy może się coś zmienić na lepsze :-)) Oby!
hmmm... czeka mnie pracowity koniec roku.

Nic to, dam radę! Jak zwykle zresztą :-D

26 wrz 2008

Życzliwość ludzka nie zna granic!

Będzie to opowieść z cyklu: życzliwość ludzka nie zna granic...

Dzisiaj miałam małą "fajt" na krzyki i "uprzejmości" z bardzo-ważną-panią z rejestracji w szpitalu, do którego poszłam sobie zrobić wymaz z krosty. Apetycznie zabrzmiało?
Może wreszcie,do kurwy nędzy, dowiem się czemu te syfy tak mnie lubią. Bez wzajemności - od tylu lat!
Za to się płaci- trudno - ale ja wymagam, żeby mnie nie olewać w takiej sytuacji! Mogą mnie olać jak idę za darmo ale nie jak płacę! O nie!!
Najpierw kwitłam (i nieźle mi szło) przed pustym okienkiem, olewana i lekceważona przez wszystkie bardzo-zajęte-panie w recepcji, które snuły się po pomieszczeniu w tę i we w tę! Po kolejnym pytaniu, czy ktoś w "moim" okienku pracuje dzisiaj, jak już miałam zrobić awanturkę i se iść w cholerę - zadzwonił brat (z Iraku), a jak dzwoni, to nie ma dla mnie ważniejszej sprawy i już! Niech ktoś to rozumie albo nie - wisi mi to! Jego telefon jest dla mnie najważniejszy! Po pocztowemu - priorytet! Bo nie wiadomo kiedy będzie mógł zadzwonić znowu, bo tęsknię i się cholernie o Niego martwię, bo zwyczajnie chcę posłuchać Jego głosu! Chcę usłyszeć co tam u Niego, i że wszystko oki!
Oczywiście jak z nim rozmawiałam - może z minutę! - pani w okienku się objawiła i zaczęła wykrzykiwać, że ona tu pracuje, że nie ma czasu, że sobie pójdzie...Przerwałam rozmowę z bratem, ale już czułam, że tej małpie (przepraszam wszystkie małpy!) się to nie opłaciło! I tak się stało! Pani do mnie z krzykiem, a ja do niej tym samym tonem, że też stałam i czekałam jakiś czas...ona na to, że ona tu pracuje i nie ma czasu czekać aż skończę rozmowę. Tłumaczę więc babie, siląc się na cierpliwość (słowo obce w moim słowniku!), że to wyjątkowy telefon od brata z Iraku a ta stara qwa do mnie że jej to nic nie obchodzi, bo ja jej czas marnuję! No i tu mnie taki chuj strzelił, że poszłam na całość - teraz to ja wrzeszczałam, że mnie jej czas nie obchodzi bo ja tu przyszłam na pobranie wymazu (tu pochyliłam się do okienka i pokazałam ten/to palcem co sobie przyszłam wymazać, a było co pokazywać, oj było!) i płacę i niech wypisze kwitek, bo mnie rozmowa z nią nie sprawia przyjemności i marnuje mój i swój czas, a to wszystko zaczynałam mówić równolegle z nią (po chwili zamilkła) bowiem pani należała do osób, które długo lubią przeżywać i komentować określoną sytuację. Jednym słowem miała ochotę na dłuższy wykład! Tylko, że bardzo-ważna-pani wyjątkowo źle trafiła. Mogła powiedzieć cokolwiek, do mnie, o mnie...Ale kiedy na moje tłumaczenie przecież, że telefon wyjątkowy i ważny, powiedziała, że jej to nie obchodzi...to zabrzmiało tak, jakby mówiła, że ma to głęboko w dupie i pewnie tam to miała! A mnie się zrobiło biało przed oczami - tak, biało! Już dawno nie czułam takiej furii, już dawno sie tak nie zachowywałam...Nie lubię się tak zachowywać i mam potem wyrzuty sumienia, ale...Bardzo mnie to zabolało i pewnie stąd ten atak, ale z drugiej strony, cholera, jesteśmy ludźmi! Tak trudno zrozumieć drugą osobę? Każdy ma lepsze i gorsze dni, każdy ma "robaka co go gryzie", nastrój taki czy sraki...Ale czy to wymaga takiego wysiłku, żeby wykazać odrobinę empatii, cierpliwości i zwykłej ludzkiej życzliwości?! Nie, nie oczekiwałam żadnego specjalnego traktowania tylko ze względu na to, że mój brat wylądował w Iraku, nie chwalę się tym ani nie żalę! I tak!! - to jest dla mnie ważna sprawa w chwili obecnej i taką pozostanie, aż mój brat cało i zdrowo wróci! Chodzi o drobiazg - o odrobinę życzliwości! Tak sobie pomyślałam, że gdybym ja w pracy kogoś tak zlekceważyła, to ludziska by mnie chyba zaciukali!
A dlaczego o tym rozwlekle piszę i się gęsto tłumaczę? Bo mi wstyd za każdym razem jak mi się zdarzy na kogoś nawrzeszczeć. Bo nie lubię siebie takiej, a dawno już taka nie byłam. Nie lubię agresji, nawet słownej...Szkoda, że ciągle nie mogę opanować jęzora, i że w takich sytuacjach wyłazi ze mnie Ogr pyskaty-a-szalony. Jeszcze trzeba popracować nad sobą. Żeby to samo powiedzieć tylko spokojniej...jak to mówią: asertywnie!
Czy to aby możliwe jest przy moim ognistym temperamencie? Nie wiem...może? Kiedyś? hihi..

A b.-w.-pani z okienka chciałam zrobić tak:
;-))
ale nie mam pozwolenia na broń...
...i dobrze!!!



P.S. A kobitka od "pobierania" tak mnie rozluźniła i rozbawiła, że chyba gdzieś tam się wyrównało... Nie wdając się w szczegóły (bo strony by zabrakło hihi) bardzo jej się moje "materiały do pobrania" podobały ... hihi...Nie widziała moich najlepszych "okazów" ! To dopiero bym zrobiła na niej wrażenie hłehłe!
I tym optymistycznym akcentem... - adieu!

Miasto w zieleni i błękicie – Anna Kańtoch


„W świecie zapominającym o swojej przeszłości dawni bogowie pragną ostatniej szansy. Czy Melisandrze uda się ocalić to, co było – przed tym co jest? Pierwsze stosy już płoną… Spróbuj sam odnaleźć prawdę w niezwykłym i doskonale opisanym świecie powieści Anny Kańtoch.” (z okładki)

Fantasy. Mój ulubiony gatunek….
Odkąd pewna istota, Akluiną tutaj zwana, na inicjację poleciła mi serię „Świat Czarownic” Andre Norton - nic już nie było takie samo!
Pierwsze książki to coś nowego, niesamowitego, inny świat i inne zupełnie wrażenia. A potem nie mogłam się oderwać i czytałam jedną książkę w ciągu dnia…Nie były one objętościowo duże – ok. 120 stron. Ale doznania, wyobraźnia, czary i dziwy, czarownice, dziwne stwory, miejsca mroczne i te pełne dobrej energii! No i rewelacyjna przygoda, trzymająca w napięciu. Pamiętam jak trzęsłam się kiedy na dłużej musiałam odłożyć książkę, jak ciągnęło mnie do niej i nie mogłam myśleć o niczym innym! A odłożona książka wzywała, przyciągała, hipnotyzowała!
Tak, wiele oczekuję teraz od książek fantasy. Bo potem była jeszcze Ewa Białołęcka i jej „Tkacz iluzji” i dalsze losy bohaterów.
Dlatego „Miasto w zieleni i błękicie" Anny Kańtoch rozczarowało mnie.
Może inni będą zadowoleni po przeczytaniu jej książki. Ja nie! NIE!
Książka jest o Melisandrze, dziewczynie, przywróconej do życia po utonięciu i oddanej do Domu Snów na przyuczenie …Dziewczynie o wyjątkowych zdolnościach – trochę uzdrowicielki, trochę czarownicy, trochę odczuwającej emocje i uczucia innych, czyli super-silnej empatki (mam to samo bez szkoły w Domu Snów hłehłe!).
Pomimo, że książka jest o moich ulubionych czarownicach, ludziach „innych”, jest też zabójstwo, jest Dom Snów, gdzie wychowuje się "innych", jest tajemnica i kilka innych typowych tematów obecnych w tego typu książkach….pomimo tego….NIE!
To niestety nie TO, nie dla mnie! Akcja ciągnęła się jak flaki z olejem, przez połowę książki nie działo się nic pociągającego, elektryzującego…Co smutne, niczym w Harlequinie, czyli romansidle – już po pierwszym spotkaniu Melisandry z pewnym adwokatem wiedziałam, że będzie romans…że oni się spotkają w innych okolicznościach i będzie coś między nimi…no i było, ale bez dreszczy, bez elektryczności, bez iskier…To smutne! Nie, nie mam nic przeciwko romansom w książkach fantasy! Powiem więcej – fantasy bez romansu jest niepełne! Bez dreszczyku! Ale tutaj, ten romans był tak beznamiętny, tak przewidywalny i NUDNY, że chyba w harlekinowych romansidłach więcej jest emocji, więcej się dzieje!
I ten opis na okładce…Nie wiem skąd jest wzięty, bo ja tego w tej książce nie znalazłam…Jacy „dawni bogowie”???
Co Melsandra ma ocalić???
Doskonale opisany świat? Nie, no sory, czytałam już lepiej opisane światy…
Dlatego - NIE!
Nudy, brak akcji...bo to, że akcja rozkręca się po sto-którejś stronie na prawie 360?!
I ta Melisandra - bohaterka bez ikry, bez tego "czegoś", bez charakterku paskudnego (moje ulubione), bez słabości...bez tego wszystkiego co łapiesz, bo cię przekonuje?! I chcesz by się jej udało i trzymasz za nią kciuki! chociaż czarownica?! Mało przekonująca, jakaś taka bez życia, czy ja wiem...coś z nią było nie tak, coś jej brakowało. Może wiarygodności?
Treść opisana beznamiętnie, bez tego fajnego "mięcha", bez dreszczu, bez...bez EMOCJI! Może i warsztatowo dobrze. Może nawet bardzo dobrze! Syntetycznie, analitycznie, poprawnie...ale bez ŻYCIA, bez emocji ...bez kwintesencji fantasy! Czyli bez sensu - dla mnie!!!
N I E !!!