29 maj 2010

Dzień Matki

Pierwszy w moim życiu.

Jaki był?
Ciężki…
No, dobra bez ściemniania – był koszmarny!
Młody miał jeden z TYCH dni, kiedy nic go nie cieszy, wszystko denerwuje i nic nie jest w stanie go uspokoić. NIC! Przez cały dzień z przerwami na jedzenie i krótkie drzemki.
Czułam się taka bezradna i nieudolna.
Tak więc mój pierwszy Dzień Matki poświęciłam na zastanawianie się (po raz kolejny) czy aby nadaję się na matkę i czy w ogóle powinnam nią być…
Zaliczyłam mega-doła, a wieczorem byłam wyczerpana psychicznie i emocjonalnie.
Pora stawić czoła faktom i spojrzeć w twarz rzeczywistości. Mój synek jest marudą lub nadwrażliwcem …Albo i jedno i drugie. Mam nadzieję, że z tego wyrośnie i w przyszłym roku o tej samej porze będę się śmiać z tego wpisu.
Jeśli nie – przyzwyczaję się do tego czasu.
To mój syn, mój Ogrzyk i kocham Go bez względu na wszystko.

A czego sobie życzę z okazji tego święta?

CIERPLIWOŚCI!!!
Całego morza, oceanu cierpliwości bo to jest w tej chwili najważniejsze.
A potem – równie ważnej rzeczy – zdrowia dla siebie i moich chłopaków. I jeszcze tego, żeby mój synek rozwijał się prawidłowo.


A wieczorem Szreku wrócił z pracy i wręczył mi bukiet ślicznych tulipanów z komentarzem, że to od Szymka i jeszcze coś o przeprosinach od Ogrzyka za to, że był niegrzeczny, za zły humor i fochy, a mnie ścisnęło … skąd wiedział?! Nie zdążyłam się przecież pożalić – i dobrze!





Za to ostatnie dwa dni to sielanka!
Szymuś jest spokojny, uśmiechnięty, słodki. Cudowny.
Zupełnie jakby chciał zatrzeć przykre wspomnienie, zadośćuczynić mi przykrość.
Mój Misio kochany :-))



25 maj 2010

Myśli moje, niewesołe

Myśli mnie nachodzą niewesołe jakieś ...
Myślę stanowczo za dużo, wiem.
I martwię się stanowczo za wcześnie.
Ale to wszystko przez ostatnie wydarzenia i spotkanie z koleżankami z pracy.
Było miło i sympatycznie, pośmiałyśmy się, a ja się troszkę zresetowałam i wywietrzyłam głowę, ale … No, właśnie – zawsze jakieś „ale”. Wszystko było fajnie, poza rozmową o moich planach na najbliższą przyszłość – czytaj: powrót do pracy czy wychowawczy? Pytanie padło z ust koleżanki (i to nie mojej kierowniczki), a ja jakoś nie miałam ochoty jej odpowiadać. Po pierwsze dlatego, że jest okropną pleciugą i wścibusem (wszystko musi wiedzieć, wyśledzić, wyniuchać i koniecznie podać dalej!), a po drugie – jej to nie powinno obchodzić. W każdym razie, kiedy nie usłyszały mojego zdecydowanego: „wracam do pracy!” – zaczęła się jakaś dziwna rozmowa. Powiedziałam (średnio szczerze), że jeszcze nie wiem, że to zależy i w ogóle. A one zaczęły dociekać – dlaczego?! No, bo przecież babcia może się zająć wnukiem, prawda?! A ja dziwnie się poczułam, w opozycji i do tego tłumacząc się sama nie wiem czemu. Nie muszę nikomu tłumaczyć (i nie chce mi się!) czy moja mama może zająć się wnukiem i dlaczego nie bardzo. Zastanowiło mnie jedno – czułam pewnego rodzaju nacisk (choć trudno to wytłumaczyć), a potem zdziwienie (może nawet rozczarowanie) kiedy delikatnie dałam do zrozumienia, że może jednak zostanę w domu, do roku czasu… Pozostał niesmak i niezadowolenie. Niesmak z powodu nacisków i zdziwienia koleżanek, że nie pragnę wrócić natychmiast do pracy i to wysoko unosząc kolana, że wymagają/oczekują od każdej babci tego, że zajmie się wnukiem, a każda matka o niczym innym nie myśli tylko kiedy wreszcie wróci do ukochanej firmy. A niezadowolenie - z siebie, że tłumaczyłam się za matkę. A nie musiałam z dwóch (co najmniej!) powodów – po primo, bo takie czasy nastały, że żadna babcia nie ma w obowiązkach opieki nad wnukami, bo jedne pracują, inne używają życia, a jeszcze inne zwyczajnie nie chcą lub nie mogą, a po secundo, bo nie każdy ma full wypas z babciami bijącymi się o opiekę nad wnukami! Moja matka jest jaka jest i się nie zmieni. I tak oszalała na punkcie Szymka! Bardziej niż kiedykolwiek bym się po niej spodziewała! I przybiega codziennie i gada do niego i śmieje się jak mała dziewczynka, kiedy się do niej uśmiechnie albo zagada… I co z tego, że jest babcią „na chwilkę”, że przychodzi na 2-4 godziny, że nie można do końca jej zaufać i zostawić jej Młodego na cały dzień. Nie oczekuję tego, a cieszy mnie fakt, że pomimo wszystko aż tak bardzo się stara. Jak na nią i jej możliwości to sporo! A największą dla niej karą obecnie jest nie dopuścić jej do wnusia.
Ale wracając do koleżanek z pracy i ich oczekiwań …
Narasta we mnie pytanie bowiem – a do czego, do cholery, niby mam się spieszyć?
Nie wyobrażam sobie, że mogłabym zostawić Ogrzyka w żłobku!! Nie teraz! Moja pensja jest na tyle gówniana, że szkoda słów, a na pewno wysiłku! Kariery żadnej nie zrobię … A jak wrócę to i tak nie do dotychczasowego miejsca pracy. Dyrka dała dziewczynom na zastępstwo kobitkę, która wiekowo i pod każdym innym względem bardziej do nich pasuje. Nie raz już słyszałam, że ach, jak im wesoło, jak się pośmiały, albo – ach, jak dobrze im się pracuje i ile zrobiły, się napracowały!! No tak, ja raczej jestem mróweczka – usiądę, po cichu i szybko zrobię swoją pracę. Pośmiać się, pogadać ze mną można, ale nie zawsze (a udawać, zmuszać się i wysilać nie umiem, nie lubię i już) i do tego mojej żmudnej pracy nie widać, bo się nie umiem zareklamować i głośno chwalić. A z drugiej strony – kobitka, która tu przyszła na zastępstwo też nie da się stąd zabrać. A bo jej tu źle?? Do domu rzut beretem, dziewczyny normalne, w pracy spokój i fajna atmosfera … Żyć nie umierać. No i Dyrka ma tendencję do zmian więc na pewno wykorzysta sytuację, żeby zamieszać i mnie rzucić na nowy grunt…. A sprawdzi czy se poradzę, znowu. A co?!
Na pół etatu wracać się nie opłaca, bo za takie parę groszy więcej będzie trzepania przy szykowaniu, a potem jechania i wracania niż to wszystko warte.
No, więc do czego mam się spieszyć?
Dziwię się tylko zdziwieniu, a może nawet rozczarowaniu, moich koleżanek. Zupełnie jakby w dzisiejszych czasach nie wypadało mieć w planach wychowawczego. Nie rozumiem.
W każdym razie plan mam taki, żeby do pracy się nie spieszyć, niech Ogrzyk skończy rok, a potem się zobaczy. Tyle plan! A życie i tak zweryfikuje – jak zwykle – moje plany! Najprędzej wrócę z podkulonym ogonem i nosem na kwintę jeśli zarżną nas braki finansowe. Moja kasa jest gówniana, ale jest! A jak zniknie te parę groszy przy naszych obecnych (rosnących!!) wydatkach, opłatach i kredycie – może być masakra! I to będzie najsilniejsza i najsmutniejsza motywacja do szybkiego powrotu. A do tego u Szreka w pracy straszny syf się robi i też nie wiadomo co będzie dalej. Szreku ma nowego kierownika, który kilka dni temu, z dnia na dzień, zwolnił kolegę z działu i natychmiast miał kogoś na jego miejsce. Czy ma już kolejnego „swojego” na miejsce Szreka? A w tej firmie jest zwyczaj pozbywania się pracowników z dnia na dzień! Ot, tak! Pracujesz cały dzień, a na kilka minut przed wyjściem do domu – zonk! Pakuj się i adieu! Szreku szuka pracy, rozsyła cv, ale i tak strach zagląda nam w oczy.
Takie to niewesołe myśli dręczą mnie od tygodnia.
Martwię się na zapas?
Pewnie tak.
Ale jak tu się nie martwić?

17 maj 2010

Dwa miesiące z Szymkiem

A właściwie - dwa miesiące i dwa tygodnie!

Mamy już zaliczone/przerobione trzy wieczory z kolkami, pierwsze – na początku nieśmiałe – uśmiechy i dwa głośne rechoty, jeden uśmieszek półgębkiem – chyba złośliwy? (kiedy wreszcie udało się Ogrzykowi przycelować i siknąć na mamę z dołu) oraz próby „gugania”, ale o tym za chwilę.
Po pierwsze kolki. Spadły na nas nieoczekiwanie, jak to zwykle z tymi wredziuchami bywa. Wypróbowałam wszystkie sposoby zapamiętane z opowieści innych, doświadczonych w temacie, mam. Na nic chuchanie suszarką (umilkł na chwilę, ale to ze strachu) czy masowanie brzuszka (dopiero był wrzask!). Na Ogrzyka działa – w tej kolejności - ciepła kąpiel, noszenie na przedramieniu (brzuszkiem w dół) i kładzenie na brzuszku, ale tylko wtedy, gdy nie zdążył się jeszcze rozkręcić. W przeciwnym razie jest tylko gorzej. Dajemy też espumisan w kroplach, ale nie umiem na 100% stwierdzić, że widzę poprawę. Na szczęście (odpukać!) kolki nie pojawiają się często.
Po drugie – Ogrzyk to Mały Sajmon strażak. ;-))
Wielokrotnie przy przewijaniu próbował mnie przycelować. Koleżanka podpowiedziała mi, żeby przed zdjęciem pampersa odpiąć rzepy i dać mu troszkę poleżeć z tak poluzowaną pieluszką. Nio, tiaa jasne. Luzowałam, czekałam, a kiedy podnosiłam pampersa – siiik! – i poszło! Czasami udawało mi się przykryć sikawkę Małego strażaka pieluchą, czasami przyjmowałam kilka kropel na klatę niczym order, a raz udało mu się strzyknąć, kiedy podnosiłam mu dupalek przy podkładaniu pampersa i wtedy osikał sam siebie. Szreku, stary cwaniak, odsuwał się z linii strzału i pozwalał, żeby strumień Małego Sikawkowego leciał sobie niezatrzymywany w pokój. Kiedyś, o mało co, dostałoby się kocie, która akurat była na linii strumienia. :-)) W końcu, przy którejś kąpieli, nachylałam się do Ogrzyka i zagadywałam go. Patrzył mi prosto w oczy i w pewnym momencie uśmiechnął się tak jakoś półgębkiem …
Poczułam ciepło na lewej piersi …
Trafiony – zatopiony!! ;-))
Po trzecie – guganie. Mały Krzykacz ma gardło zdrowe, a głos silny i mocny! Trudno mu jednak załapać, że guganie to taki sam krzyk, tylko dużo ciszej! Że wystarczy wykonywać dokładnie te same „ćwiczenia” oddechowe jak przy krzyku, tylko przy mniejszym natężeniu decybeli! Ostro trenuje więc miny, otwieranie ust, mielenie językiem i wytykanie go, stękanie i wzdychanie aż do obślinienia się lub ziewania. A kiedy udało mu się to wszystko połączyć z dźwiękiem, z jego gardła wydobyło się coś na kształt „ahrrr” (gardłowe, z ledwie otwartymi ustami „r” oczywiście bezdźwięczne). Okrzyk jak na prawdziwego Ogra przystało! ;-)
W miarę ćwiczeń coraz częściej daje się słyszeć bardziej zróżnicowane dźwięki, ale i tak „ahrrr” jest Jego ulubionym odgłosem.

Postanowiłam zrobić coś dla Małego i dla siebie – nie będę porównywać Ogrzyka z żadnym innym dzieckiem. Koniec! Każdy dzieciak jest inny i rozwija się w swoim tempie. Nie mam zamiaru stresować się i analizować czy aby mój dzidziorek rozwija się prawidłowo i w odpowiednim czasie robi i uczy się tego co powinien. Co najważniejsze - jest zdrowy, silny i coraz wyraźniej zaznacza się Jego charakterek … Niestety, pewne cechy ma ewidentnie po mamusi. Zwłaszcza nerwy i niecierpliwość. Oj, będzie się działo!



8 maj 2010

Ogrzyk i kicia w jednym stali domu ...

Kicia … tiaaa… raczej kota, kocura jedna! Kocia wariatka.
W czasie ciąży byłyśmy najlepszymi kumpelami do spania. Przychodziła się przytulać kiedy miała na to ochotę(!!), a w nocy pilnowała mnie podczas wyjść do wc. Ale tylko na początku. Potem już jej się nie chciało nawet wstawać. Jedynie jej „mmrrrt” z fotela towarzyszyło mi w drodze do wc. Była naszą jedyną pieszczochą, domową waryjatką, kocicą nieokiełznaną i samo-swoją…
A potem poszłam do szpitala i wszystko się dla niej zmieniło.
Ale najpierw w domu zaczęły się pojawiać dziwne sprzęty.
Dziwne ale fajne i – oczywiście! - dla niej. ;-)) Fotelik, leżaczek, łóżeczko – no, super wszystko natychmiast wypróbowane, wydeptane i wielokrotnie zdobyte. Nie przewidywała, że te interesujące i bardzo wygodne rzeczy będą miały Lokatora.
No, i nadszedł czas, kiedy w domu pojawiło się takie Małe, dziwnie piszczące. Inaczej pachnące. Najgorsze, że pochłonęło całą naszą uwagę. Trudno jej było to zrozumieć i znieść. Przez pierwsze dni, pamiętam jak przez mgłę (bo miałam inne problemy) jej niesamowicie smutne oczy. Oczy naprawdę są zwierciadłem duszy – nawet u zwierzaków. A na pewno odbija się w nich nastrój ... Snuła się po mieszkaniu i patrzyła jak biegamy koło Małego, jak szybko reagujemy na każde jego stęknięcie czy miauknięcie – nawet w nocy… Nie reagowaliśmy na jej zaczepki, a ja – wstyd się przyznać – fukałam na nią i przeganiałam ją czasami zbyt brutalnie. I kiedy ten stan się nie zmieniał, a my ciągle nie mieliśmy dla niej głowy, czasu i cierpliwości – zaczęła psocić. I to jak! Zrzucała z mebli różne rzeczy (od kluczy i bibelotów po telefony komórkowe!), przewracała kwiatki doniczkowe (mojego wielkiego fikusa Beniamina na przykład!), biegała po mieszkaniu krzycząc po swojemu, skakała po meblach i zdobywała miejsca dotąd zabronione… Ale widocznie efekty były mierne, bo obrała inną taktykę. Zaczęła rywalizować z Młodym o naszą uwagę. Zaczęła się konkurencja. Kiedy pochylam się nad łóżeczkiem – wskakuje mi na plecy. Przy Małym (i od niego) nauczyła się domagać jedzenia – nigdy dotąd nie miauczała tak głośno! ;-)) Najczęściej drze się wtedy, kiedy Młody jest głodny i domaga się mleczka. A kiedy karmię Ogrzyka, albo zmieniam mu pampersa – kota w tym samym czasie albo biega jak szalona po mieszkaniu, albo robi kupę. Wielką i śmierdzącą. Ponieważ kuweta koty jest tuż przy pokoju Młodego – cały zapaszek leci wprost do tego pokoju. Najsss.
Wychodzenie na spacer wygląda mniej więcej tak:
- przewijam Ogrzyka przed spacerem
- zakładam Ogrzykowi polarek i czapeczkę, pomimo jego głośnych protestów
- przenoszę Ogrzyka do dużego pokoju
- kładę Go na tapczanie i przygotowuję wózek
- wyjmuję kotę z wózka
- podchodzę do wersalki i zanoszę Ogrzyka do wózka
- odkładam Ogrzyka na tapczan
- wyjmuję kotę z wózka
- podnoszę Ogrzyka z wersalki i zanoszę do wóz…
- odkładam Ogrzyka …
- wyjmuję kotę z wózka
- podnoszę Ogrzyka z wersalki i niosę do wózka odganiając jednocześnie kotę, która próbuje tam wskoczyć …
- jeśli się udało umieścić w wózku Ogrzyka, zanim znalazła się tam kota – można udać się na spacer. Jeśli nie – patrz wyżej ;-)
Generalnie jej walka o naszą uwagę trwa dalej. Chociaż jest już lepiej, bo staramy się poświęcić jej chwilę w ciągu dnia – ale ona i tak świetnie sobie radzi ;-) Nie da się lekceważyć. Nie da się jej nie zauważyć. A numery, które nam wycina – rozbrajają. Czasami czujemy się jakbyśmy mieli dwa dzidziory w domu. A to starsze było zazdrosne o młodszego. Najlepsze jest to, że do niedawna „niedotykalska” – teraz pcha się na kolana, pozawala zrobić ze sobą niemal wszystko, a każda zaczepka do zabawy zostaje natychmiast podchwycona i gania wtedy po mieszkaniu jak szalona. Najważniejsze jest dla nas to, że nie wykazuje żadnej agresji w stosunku do Ogrzyka. Kręci się koło Niego, kładzie na jego ciuszkach, na przewijaku, pcha się do wózka, ale jej stosunek do Niego z chłodnej obojętności przeradza się w zaciekawienie i uczucia opiekuńcze.
Mam nadzieję, że będą kiedyś najlepszymi kumplami.



Leżaczek - fajny ;-)


Łóżeczko - wygodne!


Zaraz po naszym pojawieniu się w domu... Jak to? W łóżeczku to Małe leży...



Kota ogląda TV

zdjęte z Niego ciuszki trzeba udeptać (koniecznie z rozkosznym mruczeniem) a następnie pilnować i ogrzewać .. ;-))


Pozwoliła sobie nawet pampersa założyć!