25 gru 2012

Wigilia


...

A właściwie już jakiś czas po kolacji wigilijnej  ;-)

Z okazji świąt życzę Wam, Kochane Kobiety/Matki/Żony/Kochanki i Waszym Rodzinom przede wszystkim ZDROWIA, a zaraz potem spokoju, rodzinnej atmosfery i radości! Takiej zwykłej radości, że koniec świata (a może powinnam napisać tak : KONIEC ŚWIATAA ojejej!!?) nie nastąpił …, że dzieci ZDROWE, że nam (chwała Bogu!) zdrowie dopisuje i wątroby wytrzymują! Wytrzymują, si?!
To znaczy tak; każdy miał swój mały koniec świata, umówmy się! ;-)  Ja miałam wielokrotnie, ale co mi tam! Wątroba legwo-legwo, bo trzeba było ten koniec jakoś pożegnać,tak?...
A jeszcze i wczoraj, a właściwie już jutro  (czyli dziś!) – ech, wszystkiego co najlepsze!
Trzymajmy się, co?!
Jeśli choinka stoi (u mła już niedługo!! Bachoreski i koteski grasują przecież!), a bombki (te, co to ciągle nie potłuczone) w miarę wiszą, zdrowie dopisuje  ;-)- no, to gut, znaczy się!
Super i hurraa!
I oby tak dalej!
I wszystkiego dobrego!



9 gru 2012

Sajmon i …


- i żłobek – chyba mu nie służy. Ze względów zdrowotnych, ale emocjonalnych trochę też. Płacze (lub marudzi - zależy kto go odprowadza) kiedy idzie do żłobka, popłakuje raz czy dwa razy w trakcie dnia, choć potem trudno go stamtąd wyszarpnąć. Biega po korytarzu, wspina się na piętro - szaleje. Panie go bardzo lubią, bo jest grzeczny i sam sobie organizuje czas wolny od wspólnych zajęć. Tylko co z tego, skoro jest w tym żłobku trzy do sześciu dni na miesiąc?! No, i trochę zmienił się pod wpływem (szoku) rozłąki i innych dzieci. Nauczył się wymuszać wszystko krzykiem i histerycznym płaczem (chociaż to pewnie taki etap), chce decydować co ubierze, co będzie jadł, kto go będzie usypiał, mył, karmił, w ogóle daje do zrozumienia, że on fam! (sam), panikuje kiedy mu znikam w pokoju obok, zrobił się przylepą-pieszczochem i najchętniej spędzałby czas w naszych ramionach, chce rządzić! Albo będzie tak jak on chce, albo wcale.
- i elektronika - uwielbia miłością absolutną! radio, Tv, każdy sprzęt grający i oczywiście telefony! Niestety, nie umiemy go oduczyć dotykania przedłużaczy i listew, czyli sprzętu bezpośrednio podłączonego do kontaktu. Nic nie pomaga - tłumaczenie, czytanie książeczek, krzyki i dawanie po łapach, nic! A wracając do telefonów - u Szreka w telefonie (dotykowy) potrafi nie tylko obejrzeć sobie zdjęcia czy nagrane filmiki, ale także wejść w youtube i wyszukać bajki typu Reksio, Pat i Mat (Sąsiedzi) czy Tomek i przyjaciele. Ostatnio też się bawił telefonem. Ja byłam już w pracy, a Szreku się szykował. W pewnym momencie Szreku zauważył, że Młody wystukuje ciąg jakichś cyferek, ale się nie przejął, bo tak długiego numeru nie połączy z żadnym abonentem przecież... Po chwili zadzwonił telefon. Szreku odebrał i usłyszał – „Tu pogotowie! Zadzwoniło do nas dziecko, rozumiem, że jest zostawione bez opieki więc wysyłam karetkę i policję!” Na szczęście nie wysłał, ale Szreku dostał zjebki (zasłużone absolutnie, chociaż on sam uważa inaczej) i ma nauczkę, że Młody jest nieobliczalny.
- i muzyka - ostatnio hit absolutny "Gangnam style". Kiedy Sajmon tylko toto usłyszy, przerywa każdą zabawę, porzuca zabawki i zaczyna tańczyć. A ostatnio nawet próbuje śpiewać - najlepiej wychodzi mu "hej!"
- i kota – skomplikowany związek, szorstka czułość podszyta zazdrością. O nas oczywiście. Potrafi być dla niej niemiły, próbuje ją kopnąć, gania ją i krzyczy przy niej wymachując rękami (kota nie lubi tego, więc ucieka), ale z drugiej strony pilnuje, żeby dać jej jeść (citek miau! jeśś jeśś), a najchętniej sam próbuje ją karmić. Kota, jak się zapomni, ociera się o niego i coraz mniej daje mu po łapach. Zresztą Sajmonek jest i tak przygotowany i w bliższych z Kiką kontaktach chowa dłonie pod pachy, tak na wszelki wypadek, o!
- i mowa - czyli, cytując Słowackiego: „…aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa…” – wiele, wiele nowości w temacie! Nareszcie! I chcemy więcej. Chociaż już teraz (dla mnie!) Sajmonkowe gadanie jest zrozumiałe i oczywiste. Jedziemy autem, ja prowadzę, Sajmon z tyłu w foteliku. Słyszę zza pleców: „mama, a to to?” Ale co? – pytam „to! To to?” I tak całą drogę! A dalej – fam (sam), juf (już), dziuja (dziura), kedy baba bedzie tu? Niektóre wyrazy (czasem całe zdania!) wyskakują z niego ot, tak - jakby od niechcenia, jakby TAM gdzieś były i czekały sobie na wywołanie. Ale generalnie są to ciągle pojedyncze wyrazy i ciągle preferuje swoją mowę...
- i choroby - sporo tego było od września. I za każdym razem (poza jednym przypadkiem!) brał antybiotyk. Jak pisałam, wracał do żłobka na trzy dni i zaczynało się od nowa. Niestety, nasza doktorka leczy wszystko (od kataru po wirusy) antybiotykami, a ja nie jestem aż tak odważna czy doświadczona, żeby ryzykować samodzielne leczenie domowymi sposobami. Efekt był taki, że ostatnia choroba była bardzo ciężka, z wysoką gorączką (ponad 39,5), której nie dawało się zbić przez kilka dni. Młody bardzo był cienki, gorączka zamieniała go w piszczącego i jęczącego biedaczka, odmawiał przyjmowania leków i picia, a ja panikowałam, bo nie wiedziałam czy to wszystko nie skończy się czasem w szpitalu. Tym razem to ja siedziałam z nim w domu. Babcia nie dałaby rady, a w końcu dziecko jest ważniejsze niż atmosfera w pracy (bo kierownica się wyraźnie na mnie obraziła, że ją ze wszystkim zostawiłam samą. Ojej! Masakra!). Nawet doktorka zaniepokoiła się i skierowała go na badania krwi. Na szczęście wszystko w normie, ale zadecydowałam, że teraz zostanie do końca roku w domu. Niech odpocznie od bakcyli i leków. A w nowym roku - zobaczymy. Chciałabym, żeby wrócił do żłobka, bo i tak nie ma innego wyjścia i do przedszkola będzie musiał iść. Z drugiej strony, chciałabym, żeby posiedział w domu – z dala od bakcyli/wirusów/antybiotyków… Ale to zależy od babci – mojej mamy. A tu jest problem, bo z moją mamą jest źle… Jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi, tak jest! Symptomy przemawiają nawet do takiego ignoranta jak ja i wiem, że jest bardzo, bardzo źle! No, i moje sny… można się śmiać, ale są bardzo złowieszcze, wiem to i czuję.
Tak czy owak, jest jak jest i oby jak najdłużej nie było gorzej!

23 lis 2012

.... Żegnaj Bartuś!
Wierzę, że jesteś w lepszym świecie i na pewno się już nie męczysz ...
[*]

4 lis 2012

Nie mam sił...


Serio, serio: nie mam!
Bo za szybko i zbyt intensywnie żyję.
Biegiem żyję ostatnio… i stresem.
Biegiem mijają mi dni. Nawet mój puls się dostosował i zapitala ponad 85-95 uderzeń na minutę. To niedobrze, bo ponoć najlepszy puls dla serca, to około 70 uderzeń na minutę. Wolniej serce bije – dłużej pożyjesz!
A stresuję się – jak zwykle – wszystkim!
Do tego „wszystkiego” doszły myśli o małej Karolce i jej rodzicach. Boże, jakie to niesprawiedliwe! My sobie żyjemy, pracujemy, wnerwiamy się na duperele, na Łobuziaka ogrzego, który jest nieznośny, marudzimy, cieszymy się… Ich życie wygląda i smakuje zupełnie inaczej. Dla nich każdy dzień ma znaczenie zupełnie inne, zupełnie inne mają problemy, coś innego ich cieszy i smuci…
I ten ból, kiedy patrzy się na cierpienie swojego dziecka. Nie chcę nawet próbować myśleć, że wiem jak to jest. Samo myślenie o nich boli. Bardzo.
Ale to nie chodzi o mój ból. Ktoś jest bardziej lub mniej wrażliwy i już.
A po drodze był 1.11 - mój nielubiany dzień.
Czytałam blogi o śmierci, o raku i o tym, że ten syf zabiera tak wspaniałe osoby (http://andzia-i-nieborak.blog.onet.pl/ i  http://chustka.blogspot.com/)!  Czy mi to coś daje? A musi? Przeżywam i już.

A u nas co?
A to:
- Ogrzyk jest ZNOWU chory! Gad-demyt! Chyba po raz czwarty od września. Moja mama praktycznie u nas mieszka. Nie to, żebym coś miała przeciwko – bardzo mi pomaga. Bardzo! Nigdy bym jej nie podejrzewała. Jaka jest, taka jest, ale staje na wysokości zadania i dla Ogrzyka jest najlepszą opiekunką ever! Nigdy bym nie zostawiła Ogrzyka pod opieką teściowej, na ten przykład. Noł-łej!
- w pracy u mła – oszty!- znaczy: napiszę później. Teraz nie jestem (ciągle) gotowa.
- ja – jestem tak zmęczona, że padam na ryj jak tylko usiądę. :-(( Tak, wiem – dziwnie to brzmi, ale tak jest. Ostatnio udało mi się usnąć (tak, gad-demyt!) na kilku filmach, przy czytaniu książki (nie, żeby nudna była! Robię/przeprowadzam ostrą selekcję) i czekając na uruchomienie się laktopa!
No, masakra!
Starość? Cukrzyca? (tfu tfu!).
Dlatego nie ma mnie TU, bo śpię tam. Żenuła! Ale, jak to mówią – starość nie radość… I do tego jestem świadoma swojej nieudolności i dezorganizacji. Logistycznie leżę na plecach i kwiczę! I ciągle nie umiem się organizować, zaplanować, ogarnąć jakoś.
- my – ze Szrekiem, znaczy się – nie chce mi się o tym gadać! I już nawet nie chce mi się coś mu tłumaczyć, rozmawiać… nie chce mi się! I już.

 Na dziś wystarczy. Ciąg dalszy nastąpi.
Może.
Jak znowu nie usnę przy uruchomianiu kal…laktopa… ;-))

11 paź 2012

Bądź lepszy, październiku!

- Sajmon przechorował większą część września. Gdyby nie moja mama, musiałabym iść na zwolnienie zanim wróciłam do pracy. Jaka jest, taka jest, ale bardzo pomogła i stanęła na wysokości zadania. Dwukrotnie. W ten sposób adaptacja żłobkowa nie trwała więcej niż 10 dni. Dobrze, że choć tyle. Zobaczymy jaki będzie październik, ale nie mam złudzeń i cudów nie oczekuję.
- Ogrzyk i tak skorzystał z tych dni w żłobku – coraz częściej słyszę „ja!”, kiedy próbuje samodzielnie coś zrobić, pije z kubka (zwykłego! żegnaj niekapku!), próbuje też samodzielnie jeść (tylko ciągle jest za mało cierpliwy albo za bardzo wygodny), włazi na meble i dosięga rzeczy, których nie powinien (z tego się akurat średnio cieszę), podskakuje mówiąc przy tym „hop!”, próbuje śpiewać (słodkie to!), gania kocicę (hmm, na tym polu czeka nas prawdziwa walka i przeprawa, bo jest bardzo niedelikatny), wszystko wymusza krzykiem i płaczem (w myśl zasady: maj-łej-or-no-łej)
- mówi coraz więcej, a przynajmniej próbuje: moja mama, mój tata, mama, tata i ja!, dapcije (dobrze), pada, citek (to do Kiki), bucia (picie), mama-Ania, tata-dziś (zamiast Krzyś), buba (kupa), boji (boli), tata, a to-to? (a co to?)
Rozrzuca zabawki. Tłumaczę mu, że jak przyjdzie tata, to będzie jak zwykle płacz przy sprzątaniu (bo tego akurat nie lubi – fajniejsze jest rozpirzanie zabawek po pokoju). Na to Ogrzyk, nie przerywając rozpierduchy – "Bach, bach! Tata: niuniu. Ja: uuu-aaa-uuu" (udając swój płacz, udawany zresztą). I dokładnie tak było. ;-))
Innym razem wchodzę do pokoju po powrocie z pracy i udaję szok na widok bałaganu (babcia zdążyła mi wcześniej naskarżyć). Pytam – kto tak nabałaganił?! Słyszę – ja! (nawet pokazuje na siebie paluszkiem). Pytam – a kto to wszystko posprząta? Słyszę – tata!    
- wrzesień był też masakryczny pod względem finansowym. Wiem: ile by się nie miało kasy -zawsze będzie za mało, ale i tak mnie wkurwia to, jak bardzo wszystko zdrożało, jak trzeba każdą złotówkę pilnować i jak na złość - wszystko się, kurwa, psuje, buty się niszczą, ciuchów praktycznie nie mam… i w kolejce ustawiają się sprawy do załatwienia na przedwczoraj …! Do tego dochodzą opłaty za żłobek, ciuchy…pierdylion ważnych wydatków :-(
- nerwy i ciągły stres spowodowały poważny spadek formy, zwłaszcza psychicznej. A co za tym idzie wysiada mi zdrowie. Głownie głowa i serce. W poniedziałek idę do kardiologa. Albo mam nerwicę (zaawansowaną ździebko) albo coś się spsuło w serduchu.
- i jeszcze my ze Szrekiem… bardzo ostatnio kryzysowo między nami, bardzo źle.
- powrót do pracy, a zwłaszcza moja „nowa” kierownica to zupełnie osobny temat dlatego o tym napiszę inną razą.
- a na koniec prawdziwa masakra, która mnie absolutnie zdołowała… Szreka brat cioteczny ma dwie córki – 4,5 i 2,3-latki. Młodsza dwa tygodnie temu osowiała, osłabła… Badanie krwi – ostra białaczka. Niesprawiedliwe! Niezrozumiałe. Bardzo bolesne. Walczą, a jedyne co ja mogę zrobić, to trzymać kciuki.

13 wrz 2012

Ciężkie jest życie bez neta!

Jest to szczególnie frustrujące, kiedy się mieszka pod jednym dachem z informatykiem, gad demyt! Cały tydzień czekałam na naprawę, ale jak wiadomo szewc bez butów i pod latarnią najciemniej! Udało się! Naklikał, postękał, pomyślał, podrapał się po głowie i ...naprawił! "Maj hiroł!", że zacytuję Kobietę ;-)
Dobra, znowu się nazbierało, więc do rzeczy!

Pierwszy tydzień
Cztery dni chodzenia do żłoba. Cztery dni adaptacji, ryków Małego (i moich). Cztery dni ciężkiej emocjonalnej huśtawki, wyrzutów sumienia, nerwów i frustracji. Czułam się jakbym przewaliła trzy tony węgla z jednej góry na drugą. Nie! Wtedy czułabym się lepiej… Zapisałam się nawet na jogę, ale tym razem nie przyniosła mi ulgi, nie odprężyła. Wnerwiały mnie te ćwiczenia, nie mogłam się skupić, miałam galop myśli w głowie. To nie ma sensu. Widocznie teraz potrzebuję innej formy aktywności. Może muszę dostać bardziej w kość, być bardziej zmęczona, żeby nie myśleć? 
Dzień piąty, a właściwie noc z czwartku na piątek. Budzi nas płacz Ogrzyka. Poznaję objawy – katar. Nie śpimy zbyt wiele do rana. Jeszcze rano miałam przez chwilkę wątpliwości – dać Małego do żłobka czy nie. Zadzwoniłam, żeby zgłosić, że Szymek zostaje w domu. Byłam już piątym rodzicem z tej grupy – infekcja. Łikend wiadomo – siedzenie w domu (a taka cudna pogoda!), marudy, walka o czyszczenie nosa, lipomal (dzięks Kobieto!) witamina C, brak apetytu… Mierzenie temperatury to już tylko formalność. Z piątku na sobotę ma prawie 39 stopni. Na szczęście w niedzielę jest lepiej. Ogrzykowi, bo Szreku dostał katar i wiadomo - Ogr z katarem jest ciężko chory! ;-))

Tydzień drugi
W poniedziałek Ogrzyk ma się już całkiem dobrze więc szykujemy się do żłobka. Tym razem ryk zaczyna się już w domu i trwa przez całą drogę do żłobka. Dobrze, że jest tylko kilka kroków. W szatni tak się rozrzewnia, że i ja mam wielką gulę w gardle i głos mnie zawodzi. Po wyjściu ze żłobka ryczę Szrekowi do słuchawki. Ale gdy potem odbieram Ogrzyka, Mały nie rzuca się na mnie rozpaczliwie z płaczem tylko tak sobie buczy, bez łez… Zupełnie jakby „formalności” miało stać się za dość, żebym sobie nie pomyślała, że mu się podobało. ;-) A pani mówi, że płakał dziś tylko kilka minutek i potem się ładnie bawił.
Wtorek – Szreku zostaje w domu (no, chory przecież) i to on odprowadza Ogrzyka. Nic! Bez łez. Może to ja na niego tak działam? Po Szymka idziemy razem. Ponoć zjadł obiad, nawet się trochę poplamił buraczkami (??). On takich rzeczy nawet do ust nie bierze! A po obiedzie poszedł za dziećmi do sypialni. No, skoro tak – planujemy kolejnego dnia zostawić go na drzemkę. Po powrocie do domu, Ogrzyk krzyczy od drzwi: „mama jeeśś!”. Hmm, a ten obiad przed chwilą? Nic to, daję Młodemu zupy – zjada! Ma bardzo dobry humor. My też.
Potem jeszcze zebranie w żłobku. Pierwsze zebranie w moim rodzicielskim życiu. Oglądamy salę zabaw, sypialnię (te słodkie, malutkie łóżeczka jak dla krasnali), łazienkę, jadalnię, dowiaduję się ile jeszcze trzeba dopłacić (za posiłki liczą osobno) i omawiają swoją działalność. Podoba mi się, że stawiają na samodzielność maluchów i to, że bardzo dbają o różnorodność zajęć.
Środa – Szymek zostaje na poobiednią drzemkę. Szreku ciągle chory więc też w domu. Mnie boli gardło, ale ktoś musi być twardy, nie mietki, tak? Idziemy po Ogrzyka razem. Przychodzi do nas taki spokojny (rozespany? temperatura wróciła?). Dotykam czoła – ciepłe, ale bez gorączki. Pani zadowolona mówi, że ładnie się bawił i poszedł spać bez problemu i bez swojego jaśka-przytulaka. To jest dla nas szok – w domu bez tego ani rusz!
Dzisiaj, czyli czwartek – dziś zostaje prawie do 16-tej. Nie ma, że boli! W poniedziałek wracam do pracy więc będzie miał przedsmak, a ja zorientuję się jak to znosi. 
To bardzo trudny czas dla mnie. Oddanie Ogrzyka do żłobka to bolesne doświadczenie, ale wiem, że konieczne. Dla niego (i tak go czeka przedszkole, więc kiedyś to musiało się stać) i dla nas! Muszę natychmiast wrócić do pracy, bo mamy katastrofę finansową. Złożyło się na to kilka boleśnie kosztownych spraw, a w końcu wyszykowanie Młodego do żłobka i opłaty i ledwie połowa miesiąca, a my już bez kasy. Mam nadzieję, że z czasem będzie coraz lepiej. Moja pensja żadnej rewolucji w budżecie nie zrobi, ale będzie!
Wiem już, w której filii będę pracować, bo, że nie ma powrotu do tej sprzed ciąży wiedziałam od razu. Chociaż dyrka nie chciała mi iść na rękę, co do pół etatu – wyznaczyła mi filię na moim osiedlu. To ma same plusy – do pracy blisko, spacerkiem gdzieś tak ze 20 minut (tak myślę, sprawdzę w poniedziałek), nie będę musiała płacić za dojazdy, no i się poruszam! Bo z jogi muszę zrezygnować. Nie tylko ze względu na to, że mnie wnerwia i ze względu na brak kasy, ale także na godziny (we wtorki i czwartki praktycznie nie widywałabym Ogrzyka, a tego nie chcę!). Minusem tej filii jest kierowniczka… Cóż, nie napiszę złego słowa, bo postanowiłam sobie, że nie będę się nakręcać, a to się stanie, jak zacznę o niej pisać. Więc pssst i sza! Ale za to jakie godziny pracy! Jest to lokal, wynajmowany od spółdzielni mieszkaniowej, więc godziny pracy są dostosowane do właściciela budynku! Tylko raz będę pracować do 18-ej (!), raz do 17-ej, a trzy razy w tygodniu – uwaga! – do 15-ej! Jesss! A więc chrzanię kierownicę, zaciskam pośladki i do roboty!! Najwyżej będę dużo popijać meliski, albo innych kropelek na uspokojenie. A potem odreaguję w drodze powrotnej, podczas dynamicznego marszu do żłobka, po mojego Szymonka!

3 wrz 2012

Przeżyć żłobek i nie zwariować

... czyli Fjona-cienki Bolek.

Pierwsze koty za płoty! To dzisiaj był debiut żłobkowy. Ależ to zleciało!
Ogrzyk, zgodnie ze swoim przekornym charakterkiem, dzisiaj nie chciał nawet zbliżyć się do schodów żłobka. Chociaż (odkąd sam chodzi) za każdym razem kiedy tamtędy przechodziliśmy, wdrapywał się na nie ochoczo i nie dał się zabrać. Kiedy w końcu weszliśmy do środka, a wszelkie formalności zostały zakończone – nadejszła wiekopomna chwila: wejście na salę.
I proszsz!
Pooszedł! Prosto do zabawkowej kuchni, bo szafki miały drzwiczki i do tego talerzyki, widelczyki i malunie filiżaneczki. Można było otwierać i zamykać, wyjmować i układać, a potem wkładać z powrotem do szafeczki i zamykać drzwi, znowu i znowu. Nie widział mnie! Dobry start, obiecujący. W ramach eksperymentu zostałam nawet poproszona o wyjście na korytarz, niech się oswaja, że mnie nie ma w zasięgu wzroku. Minęło ok. 15-20 minut. W tym czasie dookoła panował taki harmider, że głowa pękała w szwach. Rodzice przyprowadzali kolejne dzieci, wchodzili, wychodzili, wracali, panie wychodziły i każdemu po kolei tłumaczyły co i jak… Ja tylko łapałam kontakt wzrokowy z opiekunkami i pytałam jak tam. Było oki. I w pewnym momencie usłyszałam płacz, który szybko przeszedł w krzyk. Nie, to nie Ogrzyk. Ale do malucha dołączyły jeszcze ze dwa, potem trzy głosy, a gdy kolejny raz drzwi się otworzyły widziałam Ogrzyka jak biegnie w stronę drzwi z wyraźną „podkówką” na buzi i z okrzykiem „mama!”. Potem pytałam pani, kiedy zaczął płakać, powiedziała, że przestraszył się krzyku jednego z chłopców (faktycznie piszczał tak, że uszy bolały!). W każdym razie Szymuś rozkręcił się i rozżalił na maksa. Pani zasugerowała, że może na dzisiaj wystarczy i mogę go zabrać. Bardzo chętnie, bo hałas mnie zmasakrował, a emocjonalnie byłam bliska dołączenia do ryku mojego synka. Zwłaszcza, że w Sali płakało już z siedmioro dzieciaczków. Tylko, że Ogrzyk z Sali wyszedł, ale ze żłobka wyprowadzić się nie dał! I tak staliśmy na korytarzu, on ryczał, ja pytałam gdzie chce iść, a on nie mógł się zdecydować. W końcu drzwi do Sali otworzyły się po raz pierdylion siedemdziesiąty dziewiąty, a wtedy Szymek zwyczajnie wszedł do środka (nie przestając ryczeć). I stał tam taki rozdarty, niezdecydowany i nieszczęśliwy, bo „jego” kuchnia była zajęta! I z tej frustracji zaczął nawet rzucać plastikowymi talerzami o podłogę…   A ponieważ nie bardzo chciał się uspokoić, a jakaś dziewczynka, która podeszła do niego po chwili też się rozpłakała – dałam za wygraną. Wyszliśmy. On cały spocony od płaczu, z zaparowanymi okularkami, z gilami do pasa i ja mokra, spięta i z histerią gotową za zakrętem. Jeszcze na zewnątrz dwa razy mi się wyrywał i biegiem wracał do żłobka…
A potem, w domu, kiedy przyszła babcia i zajęła się małym diabełkiem, mama (czytaj: stara i głupia Fjona) opowiedziała wszystko Szrekowi, zalewając siebie i telefon rzęsistymi łzami. Tak się rozkręciłam, że kiedy zadzwonił mój brat (też ciekawy jak tam debiucik Szymka), wystraszyłam go nie na żarty, bo nie mogłam wydusić słowa. No, waryjatka jakaś!
Ech, menopauza już coraz bliżej, nie ma to tamto!
A teraz siedzę przy laktopie, nie mam sił i ochoty na robienie czegokolwiek, a Ogrzyk śpi i co jakiś czas mówi coś przez sen! Przeżywa.
Jutro podejście drugie. Jedno, co mi się nie podoba, to bardzo duża grupa – doliczyłam się ok. 26 dzieciaczków! Młodsze grupy są mniej liczne. Cóż, nic się na to nie poradzi. I tak wiele dzieci jest jeszcze na listach rezerwowych.

A dzisiaj nasza siódma rocznica ślubu (wełniana lub miedziana). Nawet nie wiem czy to jakoś uczcimy… Teraz czuję się emocjonalnie wypompowana. Może do wieczora mi przejdzie, podładuję trochę akumulator i nabiorę ochoty na cokolwiek?

Psst: wielkie dzięki za wsparcie, kciuki i rękaw do wypłakania użyczony przez pewną Kobietę. ;-)) 

21 sie 2012

Słownik Ogrzyka

Szymek stara się jak może i coraz bardziej zależy mu na komunikacji z nami. Ale nie tylko tej gestykulowanej i pokazywanej. Chce być zrozumiany. Poza tym, coraz częściej spotykamy inne dzieci, które mówią do niego, ale go nie rozumieją. To też jest silną motywacją.
I dobrze, bo już za chwilę zaczynamy żłobek!
Oto niektóre nowości:
- sio! = (z odpowiednim gestem) wiadomo
- jeśś  = jeść
- mniam mniam = zamiennie jedzenie i picie
- dać = daj
- ta(ć) = tak
- maja-maja (koniecznie dwa razy powtórzone, nie wiem czemu) = samolot, a także rzeczy, które poruszają się góra-dół (np. winda)
- ap-ap = kap kap, generalnie woda (ta w kałuży też), albo też jak coś spada lub się przewraca (np. Sajmonek hihi)
- ał ał = wiadomo (często słyszane u nas w domu hi hi)
- buju buju = huśtawki
- fu! = kiedy zrobi kupę, albo nie podoba mu się jakiś zapach
- bach = wiadomo
- bałcici = (rysowanie, kredki … nie mam zielonego pojęcia skąd to wziął i czemu tak?)
- dziadzia = (to dzisiejsze!)

Jak Szymuś opowiedział babci, że szedł z rodzicami na plac zabaw, przewrócił się, podarł sobie kolana (ledwie się zagoiły po ostatniej wywrotce!), mama popsikała mu Ocetniseptem i go bolało? Proszsz:
- Baba! A mama, tata tam, buju buju. Tam bach! Ał ał! Mama si-si, ał ał! (oczywiście wszystko okraszone gestykulacją i prezentacją podartych kolan) ;-))

Sposób na wyciągniecie syna z placu zabaw bez awantury? Do południa najczęściej chodzimy tam zaraz po zakupach. Tłumaczę więc Szymkowi, że pójdziemy się pobujać, ale nie na długo bo trzeba będzie iść do domu tacie obiad zrobić. I kiedy mija chwila, a ja mówię, że zaraz idziemy do domu, Szymek powtarza kilka razy (pokazując kierunek paluszkiem) – Tam! Tata mniam mniam. Mama, tam, tata mniam mniam.  I bez dyskusji prawie Begnie do domu.
Ma to też swoje drugie dno, bo kiedy siedzę sobie w pokoju, a zbliża się pora powrotu tatusia, synuś patrzy na mnie, wyciąga paluszek w kierunku kuchni i mówi stanowczo: „Mama, tam, tata mniam mniam!” . Chyba nie muszę tłumaczyć, co?  ;-)




...i tak, wiem - inne dzieci w tym wieku mówią pełnymi zdaniami, śpiewają piosenki i nie wiadomo, co jeszcze. Ale nie umniejsza to mojej radości z osiągnięć Ogrzyka :-))

10 sie 2012

Dla Bartusia

Historia Bartusia TUTAJ



Chory chłopiec potrzebuje pomocy.
Przeczytaj. Jeśli możesz - pomóż!
Grosz do grosza...

8 sie 2012

To i owo

Spotkałam się z kumpelą ze studiów. 
Wyrwałam się z chaty, babcia została z małym Diabłem tasmańskim. Teraz mamy taki czas, że chcę tego diabełka zadusić kilka razy dziennie … wydzieram się na niego i tym samym moja samoocena pada na ryj. A kumpela zawsze na mnie pozytywnie działa, zawsze potrafi kilkoma celnymi słowami wstrząsnąć, zamieszać, dać kopa i postawić do pionu. I zrobić to wszystko delikatnie i z życzliwością. Bezinteresownie. Bez skrywanej satysfakcji. Z sympatią. Nie nazywam jej wielkimi słowami, przyjaciółką na ten przykład, ale chyba nie muszę. Ona się właśnie tak zachowuje. A co mnie dziwi niepomiernie, zawsze i ciągle? Jestem nauczona/przyzwyczajona, że to ja zawsze dla kogoś jestem, na dobre, a częściej na złe, na każde zawołanie, rozumiem, wspieram, pocieszam. Mnie (poza blogosferą) pocieszać nie ma komu, bo komu by się chciało? A zresztą mnie samej jakoś głupio zawracać innym głowy swoimi problemami… po co?! Każdy ma swojego robaka, co go gryzie, prawda?
Byłam, pomarudziłam (chociaż się nie dało, bo i tak na wesoło wyszło – z nią inaczej się nie da!), oderwałam się od rzeczywistości, zresetowałam się, pośmiałam (z siebie też!), przypomniałam sobie gdzie jestem, co osiągnęłam (czasem z wielkim wysiłkiem), co MAM! Złapałam oddech.

A w łikend byliśmy z Ogrzykiem na placu zabaw. Pogoda ładna i do tego niedziela, więc dzikie tłumy. Dzieciaki biegały, krzyczały, przepychały się – jednym słowem chaos! I w tym wszystkim nasz diabełek. Z niepokojem obserwowałam jego poczynania, a zwłaszcza, czy nie zostanie stratowany przez starsze i sporo wyższe dzieciaki. Ogrzyk obszedł tor przeszkód pełen podestów, schodków, mostków, zjeżdżalni i innych atrakcji, po czym utknął przy jednej ze ścianek. Była tam przymocowana tablica pełna klapek, które można było podnosić i opuszczać, a także przysuwać na boki. No, i tam Ogrzyka wmurowało! Uwielbia zabawki, w których coś się rusza, otwiera, przesuwa, naciska, a jeszcze lepiej jeśli do tego hałasuje lub chociaż gra muzyka. A tam były te ruchome elementy. Niestety, oprócz Ogrzyka, na placu zabaw była jeszcze spora gromada dzieci w wieku od kilku miesięcy (najmłodsza dziewczynka raczkowała) do lat kilkunastu i większość z nich, choćby z czystej ciekawości chciało też pobawić się właśnie przy tej tablicy. Boszsz! W Ogrzyka wstąpił już nie Diabeł tasmański, ale jakiś czort! Nie pozwalał dotykać, jego głośne „nie-e, nene, nie-e!” było słychać, jak tylko jakiś dzieciak pojawiał się w zasięgu wzroku (czyli bez przerwy), a najgorsze było, kiedy do tablicy podeszła może roczna dziewczynka, która ledwie stała, a mój czort ją popchnął. Spojrzała na niego, tak, że serce mi mało nie pękło, a potem na swojego tatę, który stał tuż obok. Myślałam, że się zapadnę pod ziemię. Skrzyczeliśmy go ze Szrekiem na wyścigi, a ja chciałam uciec! Potem już bez przerwy musieliśmy go strofować, a ja nakręcałam się coraz bardziej i odechciało mi się placów zabaw na długo. Nie spodziewałam się takiego zachowania…
Dzisiaj, na zimno i po przemyśleniu sytuacji, już tak nie panikuję. Sytuacja z maluszkiem ciągle mnie uwiera, ale przypomniało mi się ile razy starsze dzieci popychały, poganiały, czy przewracały Szymka, a ich rodzice czy dziadkowie nie reagowali w ogóle. A w końcu widać, że to jeszcze maluch, do tego mniejszy niż jego rówieśnicy. Cóż, dużo nauki przed Ogrzykiem. I przed nami ;-) Myślę, że już bardzo niedługo dostanie pierwsze lekcje. W końcu za miesiąc zaczyna się żłobek!    

Narzekania dziś nie uskutecznię. Wcale. Napomknę tylko od niechcenia, że masakruje mnie psychicznie moja waga (tonaż!) - ZNOWU drgnęła… nie w tym kierunku, którego bym sobie życzyła. Chyba się zgłoszę do jakiegoś programu   „30 kg mniej w dwa tygodnie” albo coś w tym stylu…

I na koniec – bardzo Wam dziękuję za opinie na temat szczepienia. Właściwie już byliśmy zdecydowani zaszczepić Małego, ale – o, dziwo! – nasza lekarka, odradziła nam. Stwierdziła, że ma już ponad dwa lata i pewnie miał już kontakt z menigo, poza tym nie jest z grupy ryzyka, nie ma więc sensu i szkoda pieniędzy. I już.

3 sie 2012

Mamuśki sonda - rada potrzebna od zaraz!

Znowu proszę o opinię...
Dobra-rada potrzebna teraz-zaraz-raptem-potem! :-)

Chodzi o opinie Mam na temat szczepienia przeciwko menigokokom.
Tak?
Nie?
Zaszczepiłyście czy odpuściłyście?

Waham się ... wahu - wah! Dać - nie dawać!
Dajcie znaka: "tak, nie, czemu tak i czemu nie".

Dziękuję i buziakuję ;-)

Jutro coś wrzucę. To groźba, nie obietnica ;-))

17 lip 2012

Jednym zdaniem…



tiaaa, wiem – tak się nie da ;-)

Nie piszę.
Wieczory skróciły mi się nagle do niecałych dwóch godzin. Młody Ogr szaleje i nie ma mowy, żeby poszedł spać przed 21.00 z minutami. Właściwie zasypia przed 22.00. 
Jeśli jeszcze mam siłę, żeby włączyć laktop, mam wybór – pisać, czy czytać (ulubione blogi). Najczęściej wygrywa opcja namber tu.   
A potem (tak, wiem – było to już jakiś czas temu!) upał spadł na nas niespodziewanie (w końcu to lipiec, gad demet!). 
Temperatury powyżej 30-tu stopni skutecznie wyłączyły mnie z życia. :-((
Teraz, dla odmiany, deszcze zatrzymują nas w domu…

Sprawa zlotu wyjaśniła się sama, niezbyt miło. Koleżanki (głównej organizatorki) brat stracił syna – młodzik 20-letni popełnił samobójstwo. Masakra!
I jeszcze jedna koleżanka też nie mogła przyjechać. Solidarnie zdecydowałyśmy, że odkładamy zlot, nie dane nam było widocznie się spotkać w tym terminie.
Tak czy owak – zlot odłożony (szkoda), konflikt zawieszony, Ogry pogodzone, ale… dla mnie to nie koniec.
I tak pojadę kiedy wyznaczymy następny termin.  O!

A Młody szaleje. Ma takie dni, że szok.
Zachowuje się nie jak Ogrzyk, ale jakiś Diabeł tasmański. Nie wiem, czy mamy jakieś wspólne korzenie, ale czasem mi na to wygląda. ;-))
Z nowego „słownictwa” Ogrzyka na uwagę zasługują:
- pata pata puu! – kiedy domaga się bajki (tak mówi papuga z jednej bajki)
- baja! – jak wyżej
- si-hu – czytaj: „siku” (co wcale nie oznacza, że woła na nocnik!) :-(
- uu-ła! – czytaj: „kupa” (jak wyżej). A wzięło się to stąd, że pewnego razu zmieniałam mu pieluchę. Kupa była wielka (sorki) to i ja byłam pod wrażeniem. Mój komentarz – „uu-ła!” synusiowi się spodobał bardzo. Wszedł kiedyś do mnie, kiedy byłam w łazience. Widzi, że siedzę, więc pyta: „Mama si-hu?”. Na moje: „nie”, Ogrzyk bez namysłu mówi: „uu-ła!” i wychodzi. ;-))      
Wchodzi pewnego dnia do kuchni. Na stoliku leżą jaka, bo miały być gotowane. A Ogrzyk mówi, wskazując na jajka: „mama jaja!” … ot, tak sobie!
Zaskakuje nas każdego dnia. A ja chcę i szykuję się na jeszcze!

I na koniec …
Kupiłam włoszczyznę. Biorę się za jej obieranie, a tu nagła, niespodziewana przyjemność …;-)))



27 cze 2012

Wszystkiego po trochu

Szybko, bo „szkoda wkładu i składu” – jak mawiał mój znajomy, milczek i informatyk zresztą. Wrzucam zanim się rozmyślę.
*Szymek dostał się do żłobka. To sukces, bo żłobek jest jeden na spore osiedle i szanse były skromne. Udało się. Od września zaczyna się rewolucja w naszym domu – Miś do żłobka, a ja do pracy.
Nadejszła wiekopomna chwila, pora by oddać Go światu. ;-)
Dziwne uczucie – teraz jest całym moim światem, a już za chwilę obcy ludzie będą patrzeć na jego postępy, będą brać udział w jego rozwoju, będą mieć na niego wpływ. Potem koleżanki, koledzy, sympatie i antypatie, pierwsze miłości, sukcesy i porażki, całe życie!
Wiem, panikuję i jak zwykle martwię się na zapas. ;-)
**Powrót do pracy też napawa mnie lękiem. Podczas kolejnej rozmowy z dyrką wyczułam jej lekkie rozczarowanie, że już wracam i do tego na cały etat. No, tak – naprzyjmowała sporo osób na zastępstwa i może teraz niechętnie przyjmuje powrót „starych” pracownic. Tak jest chyba w moim przypadku, bo kiedy po dłuższej rozmowie, zwodzeniu mnie i kręceniu (nie wiem gdzie Cię dam, zgłoś się w sierpniu, może wtedy coś będę wiedzieć, teraz nie wiem nic) zapytałam w końcu wprost, czy jest dla mnie miejsce, czy nie i czy będę mogła wrócić, odpowiedziała: „no, wiesz, ja cię przyjąć muszę!”. Zabrzmiało to jak – „nie chcę, ale muszę”. I wszystko mi opadło, bo nie oczekiwałam fanfar, powitalnej imprezy i kwiatków, ale po 20-tu latach pracy, sumiennej, lojalnej, zaangażowanej (jak sobie przypomnę przestawianie mebli, sprzątanie po malowaniu, organizowanie imprez, a zwłaszcza nagród dla dzieci we własnym zakresie – za darmo, za „dziękuję”, bo na nic kasy nie było, to mi jeszcze smutniej), nie spodziewałam się, że zostanę tak potraktowana. Czy to kara za to, że ośmieliłam się zajść w ciążę i zniknąć z pracy? To, że nie ma ludzi niezastąpionych, wiem nie od dzisiaj. Mogło się też skończyć wypowiedzeniem, jak u moich koleżanek w innych firmach. Ja to wszystko wiem/rozumiem, ale i tak mi przykro. I coraz mniej mi się chce wracać do pracy. I już. :-((
***Wakacje w „szrekowie” w tym roku odwołane. Szreku urlop wziął, ale wykorzystał go na intensywne (na granicy paniki) szukanie pracy. Jego obecna firma ma zostać przejęta przez inną, większą…z Wrocławia. Kilku osobom może nawet zaproponują przeprowadzkę, ale nie Szrekowi. Informatyków wszak u nas dostatek. Nawet z takim doświadczeniem i wiedzą jaką posiada Szreku. Zresztą i tak nie widzę naszej przeprowadzki… Dobrze, że zapobiegliwie zaczął rozsyłać CV już w grudniu (bo wróbelki coś ćwierkały…). I pomijam fakt prawdomówności i liczenia się z ludźmi przez „państwo-tfu!-prezesostwo”, które obiecało, że pierwsze zmiany nastąpią po wakacjach, więc spoko i luzik, a jak tylko Szreku poszedł na urlop, sypnęło pierwszymi wypowiedzeniami. Nic to. Urlop minął i tak nie najgorzej – byliśmy z Młodym na basenie, kilka razy na wsi u drugiej babci (Szymek uwielbia tam być!), oglądaliśmy mecze, czas mijał miło i leniwie, a Szymek napawał się stałą obecnością tatusia. Ogrzyca też się napala… napawała. ;-))     
Do pracy wracał przekonany, że na powitanie po urlopie dostanie pismo z podziękowaniem za dalszą współpracę. Tak się nie stało i na szczęście odezwały się dwie firmy, do których aplikował. Na szczęście. Oby się udało już od lipca!
****Ogrzyk chyba przechodzi jakiś kolejny skok rozwojowy, napór testosteronowy (jest coś takiego?), wyrzynanie trzonowców, albo jakąś inną cholerę. No, nie da się z nim wytrzymać, jak nie przymierzając z jego matką podczas PMS-u! Na porządku dziennym jest „nie-e, nie-e!” razy pierdylion, rzucanie w złości (i zabawie) zabawkami (tymi dużymi i ciężkimi też), histerie i tupanie nogami, niespokojne noce, rzadkie kupy, wymuszanie rykiem tego, co chce i rosnąca frustracja, że go nie rozumiemy (bo ciągle gada po swojemu). Potrafi szarpać na sobie ciuch, który mu się nie podoba, lub mu nie pasuje, trzaskać drzwiami (mi przed nosem lub za mną, zamykając mnie z hukiem w łazience – nauczył się to robić mimo gumowych ochraniaczy). A poza tym, coraz lepiej tańczy (uwielbiam te jego wygibasy z coraz bardziej skomplikowanymi ruchami rąk, zwanymi przeze mnie „grzebaniem w sianie”), ciągle grymasi przy jedzeniu (tylko naleśniki, pomidorowa, pulpety w sosie pomidorowym z makaronem, jogurty i mleko), kiedy się uderzy przybiega do mnie krzycząc: „mama, mamama!”, potrafi się przytulić (chociaż bardzo rzadko) i kilka razy, znienacka pogłaskał mnie po policzku (snif-snif). Ma już swoje poczucie humoru, a jak się zaczyna śmiać - świat jaśnieje! I coraz bardziej Go kocham! A jego nerwy przetrwamy. Nie pierwsze to i nie ostatnie przecież!
*****Euro nie komentuję. Podoba mi się wszystko, poza zbyt szybkim końcem udziału naszej drużyny. Chcieli dobrze – wyszło jak zwykle. Szkoda.
******I na koniec …
Mamy ze Szrekiem od wczoraj czarny kryzys. A poszło o taką pierdołę (jak dla mnie), że szok. :-((
Kilka babeczek ze studiów zorganizowało „zlot czarownic” w Warszawie. Nie widziałam ich ponad trzy lata, bo kiedy one imprezowały po odebraniu dyplomów, ja już leżałam grzecznie z Ogrzykiem w brzuchu (tak na wszelki wypadek). Trudno było zorganizować taki zlot w jednym czasie, bo kobitki przyjadą z różnych części Polski, a dwie z nich będą jechać całą noc, żeby się z nami spotkać i potem wracać całą noc z niedzieli na poniedziałek! Mówiłam jakieś dwa tygodnie temu o tym spotkaniu Szrekowi – przytaknął, przyjął do wiadomości, zaakceptował. Tak to wyglądało dla mnie. A wczoraj okazało się, że tak był zajęty sobą i szukaniem pracy (czemu się nie dziwię! Tylko mi przykro), że nie przyjął do wiadomości mojego nocowania w W-wie. I się zaczęło! Nawtykał mi, że to nie spotkanie, tylko nie wiadomo co, bo po spotkaniu to się wraca do domu! I na nic się zdało tłumaczenie, że większość kobiet przybędzie świeżym popołudniem, że i tak będzie mało czasu na pogaduchy, że nie chcę sama wracać wieczorem do domu, że… Żadne, no żadne moje argumenty nie trafiały. Wbił mnie w podłogę i poczucie winy tekstami, że uciekam, że się zrywam jak z więzienia, jak z łańcucha, i  to jego: „Jedź sobie! No, jedź! Ale mnie się to nie podoba i już! I nie oczekuję potem opowieści i sprawozdań! I ja też sobie pojadę gdzieś na łikend!”. Oprócz szoku, że tak to widzi i tak go to złości, odebrał mi też całą radość, która fantastycznie smyrała mnie od kilku dni.
No, i mam dylemat:
Pojechać? Z wyrzutami sumienia, że zostawiam dziecko dla imprezy i spotkania z koleżankami? Co ze mnie za matka? Zostawić nadundanego, fukającego Szreka, porzucić go nieomal?! Na cały dzień i NOC?! Wracać sama wieczorem?
Zostać? I nie zapomnieć tego Szrekowi nigdy? I sama być nadęta i obrażona przez najbliższe tygodnie? I utwierdzić Szreka w przekonaniu, że ja mogę rezygnować ze wszystkiego, z każdej przyjemności, z każdego spotkania, bo on tego oczekuje?
Tak bardzo go przyzwyczaiłam, że jestem, że to mój obowiązek i niczego nie chcę/nie potrzebuję, że trudno mu zrozumieć, że mogę chcieć troszkę się rozerwać/oderwać/odpocząć??  Zatęsknić nawet?
A może matce dzieciom już nie wypada?
Mam mętlik w głowie i strasznie mi źle. :-((

14 cze 2012

Zęby zjadła na meczach reprezentacji…


Tak będzie można o mnie niedługo powiedzieć. :-(
I to nie będzie śmieszne.
I to nie będzie w przenośni.
A to było tak: na piątkowym meczu inauguracyjnym z Grecją, emocje były i była pizza… Nigdy bym nie pomyślała, że pizza może mi zrobić krzywdę (oprócz zapasowych kalorii i dodatkowego tłuszczyku tu i TAM). Tuż przed strzałem Lewandowskiego ugryzłam sobie kawałeczek (pizzy!) i coś chrupnęło. Nie zwróciłam na to uwagi, bo właśnie wtedy się okazało, że to był TEN strzał, jeden jedyny. Darliśmy się i cieszyliśmy, Szymonek błyskawicznie też nauczył się krzyczeć „jeeej ujee” wymachując nad głową łapkami, a do tego wujek nauczył go robić żółwika i przybijać piątkę. Tak mu się spodobało, że robiliśmy i przybijaliśmy jeszcze dobre kilka minut, gdy wtem-raptem, po opadnięciu adrenaliny …poczułam mały dyskomfort w paszczy. Liznąwszy językiem okazało się, że brak mi nowej plomby, funkiel-nówki, (nie śmiganej) na dolnej jedynce! Nie muszę wspominać, że od tej pory moja cała uwaga koncertuje …wrróć! koncentruje się na owym braku, a wizyta uzupełniająca braki przede mną.
Ale to jeszcze nic!
Wtorek. Czekamy na mecz, słuchamy wieści z przemarszu kibiców i burd kiboli (bandytów, kretynów – niepotrzebne skreślić), Młody trenuje swoje okrzyki (opracował kilka wersji – wszystkie z dużą zawartością „ujjeejj!”) i przybijanie piątek z żółwikami, a tu nagle coś mi przeszkadza w paszczy. I to nie na dole, ale w jej górnej części! Macam językiem, nie wierzę, znowu macam …coś mnie dźga i kłuje!
Nie, to nie możliwee!
Górna szóstka, a właściwie jej kawałek… ukrychnęła się, a ja nawet nie wiem kiedy i na czym!
Noszsz, butelek zębami jeszcze nie otwieram, kamieni nie gryzę, pazury miękkie mam, więc co? Co, do cholery – pytam się grzecznie.
A potem był mecz (zakłócany boćkaniem i dotykaniem owego ostrego kawałka zęba), który przeżyłam, nerwy starałam się trzymać na wodzy (bo ciśnienie!). I moim zdaniem, mecz był wspaniały, a bramka strzelona przez Błaszczykowskiego – mistrzostwo świata!
I jeszcze tylko jedna uwaga – miałam wrażenie, że ten mecz ma wydźwięk bardziej historyczno-polityczny niż sportowy. Tytuły w prasie, presja, porównanie do Bitwy warszawskiej, marsz kibiców rosyjskich (po co aż tak nagłaśniany? Przejść i tak musieli na stadion), awantura kiboli (musiało tak być. Jeśli ktoś myślał, że będzie inaczej jest naiwniakiem większym od mła) i ewentualne trykanie się baranków-słowianków po meczu (bez względu na wynik). Miałam dziwne wrażenie, że niektórym politykom, a także (niestety) dziennikarzom bardzo zależy na tym , żeby było brutalnie, nacjonalistycznie i ostro, żeby było mięcho i nareszcie było o czym pisać. Ale to tylko takie moje odczucia.
A teraz kolejny mecz przed nami. Okaże się czy ostatni – oby nie! Okaże się też czy znowu przypłacę go kolejnym zębem – OBY NIE! Bo już strasznie dużo wydałam na zębowe naprawy, a nie chciałabym do reszty zrujnować domowego budżetu.
W sobotę znowu mocno trzymam kciuki.

8 cze 2012

Zaczyna się!


Muszę!
No, muszę to napisać - bierze mnie to całe Euro. Podniecenie sięga zenitu. Siedzimy już jak na gwoździach, ja gryzę pazury. :-))
A co to będzie jak się zacznie?! Flaga powieszona na balkonie, Szreku w koszulce...brat wygłasza pierwsze złośliwe komentarze, Szymon szaleje... Jesteśmy gotowi. Niech się dzieje!
Już za chwileczkę, już za momencik.
Obstawiam remis - taki grzeczny początek. ;-)
A w ogóle jestem bardzo dumna z organizacji. Oby reszta była taka.
Do boju!

4 cze 2012

Pytania i odpowiedzi

Będzie szczerze do bólu! Inaczej nie umiem, choć to tylko zabawa. Sorki za dłużyzny – skracałam jak mogłam, ale krócej się już nie dało.
Fajnie było wziąć udział w tej zabawie. Powspominałam, wiele spraw przemyślałam, zastanowiłam się nad miłymi i nieco mniej miłymi zdarzeniami. Szkoda tylko, że tak długo mi zeszło. Dużo się działo w realu i to sprawiało, że nie miałam siły, a czasem ochoty włączać laktopa. Ale spoko – szybko nadrobię zaległości u mnie na blogu, a także co tam słychać u Was
Pytania nie są po kolei i nie spisałam, które kto zadał. Za ten chaos też pardonsik.

1. Jacy byli Twoi dziadkowie?
Dziadka ze strony taty nie znałam, a podobno był fajnym, miłym i spokojnym (u nas w rodzinie?) facetem. Wiedział, że się urodziłam, cieszył się, że dziewczynka, ale nie zdążył mnie zobaczyć… Umarł w szpitalu, we śnie (tak, jak mój ojciec). Babcia ze strony ojca była specyficzna. Dziś wiem, że była chora. Miała ewidentnego alzheimera, ale 20 lat temu mówiło się „skleroza”, „demencja”… Nie byłyśmy zbyt blisko.
Babcia ze strony mamy – kobieta, która nas (mnie i brata) wychowała. Jeździła codziennie z jednego końca miasta na drugi, żeby nas przypilnować (a miała przy tym roboty, oj, miała!),  zrobić pyszny obiadek, czasem kolację, a czasem opiekowała się nami, kiedy matka wyjeżdżała w delegacje. Kiedyś zaczęła opowiadać swoje dzieje okupacyjne, słuchałam zachłannie, bo zaczęłam się interesować II wojną, Powstaniem Warszawskim, życiem codziennym w tamtych czasach. Najbardziej utkwiła mi w pamięci ich podróż/ucieczka z terenów blisko granicy z Ukrainą. Podróżowali wozem konnym z całym swoim dobytkiem, najstarszym synkiem, oraz przemytem w postaci złota (moja babcia do końca życia uważała pierścionki, kolczyki i tego typu świecidełka za najlepszą lokatę kapitału), kilku worów mąki (mój dziadek był piekarzem, babcia prowadziła piekarnię), oraz pistoletu do obrony, a za to wszystko mogła grozić nawet kara śmierci. Rzeczy te schowane były pod szmatami, tobołkami i malutkim wujkiem Emilem, siedzącym tuż obok obrazu Matki Boskiej (który babcia przykryła jego kocykiem). Oczywiście, zatrzymali ich Niemcy do kontroli. Babcia umierała ze strachu, kiedy niemiecki oficer zaglądał do wozu, a potem podniósł kocyk i zobaczył obraz. Nie szukał dalej i nie pozwolił innym. Kazał jechać dalej. Babcia z całą stanowczością twierdziła, że to obraz Matki Boskiej ich uratował. Ten sam obraz, który do końca życia wisiał nad jej łóżkiem. Żałuję, że miałyśmy tak mało czasu. Zmarła kiedy miałam 18 lat. Szkoda! Kochałam ją bardzo. Była super mądrą kobietą! Mogłam się od niej tyle nauczyć – choćby gotowania!
A mój dziadek, ojciec mamy, zabierał mnie na spacery, z których zapamiętałam swoją dłoń w jego mocnej, ciepłej i szorstkiej dłoni oraz skrzypienie jego butów. Takie fajne, charakterystyczne. Lubiłam to skrzypienie butów na kamykach. A może skrzypienie kamyków pod butami. Siedział przed telewizorem i raz po raz powtarzał: „Ależ to głupoty w tej telewizji pokazują”, ale siedział dalej i oglądał. A potem, kiedy zabrakło mojej babci, postanowił sobie, że : „ja bez mojej mamusi nie dam rady i nie chcę!”, zapadł na chorobę dziwną, osłabiającą, zabrało go pogotowie i okazało się, że to zapalenie płuc. Zawinął się bardzo szybko.    
2. Które wakacje najlepiej wspominasz? Te z zeszłego roku, pierwsze nasze wspólne, we trójkę, nad morzem!
3. Jakie masz hobby poza czytaniem – kiedyś korespondencja w języku angielskim. Boszsz, z kim to ja nie korespondowałam! Dziś został mi jeden gościu z Polski, z którym ciągle koresponduję tradycyjnie. W sensie papier, koperta, poczta, znaczek, listonosz, wiele dni i … już mamy list! Film – mój brat się mnie bał, bo można mnie było obudzić o 3 nad ranem, na ciężkim kacu, a i tak odpowiedziałam na pytanie (głównie mojego brata) - skąd ja znam tego aktora? Gdzie on grał? To tak, jak jego obudzić (w tych samych warunkach) i zapytać o moc silnika, model albo tego typu rzeczy dotyczące samochodów! Mam (miałam?) mózg gotowy i chętny do szukania, katalogowania, mobilizowania zwojów do ciężkiej pracy. Czasem zdarzało się, że zapytanie (brata lub Szreka) napotykało opór miąższu mózgowego i, choć ten pracował na wysokich obrotach, dopiero po kilku(nastu) godzinach wytężonej pracy otrzymywałam wynik, co nie zmieniało faktu, że dzwoniłam, budziłam i z ogromną satysfakcją oznajmiałam – to był ten aktor z filmu-tego-a-tamtego. Ha! Stąd mój zawód, niestety. Niestety, bo mało opłacalny.
4. Wolisz kawę siekierę czy zieloną herbatkę? Kawę! Nie koniecznie siekierę, choć jak mam decydować „siekiera czy zielona herbatka” – mój wybór: siekiera, z cukrem – w ilości jedna, płaska łyżeczka. W ostateczności może być rozpuszczalna z mlekiem bez cukru.
5. Jak poznałaś Shreka? Szreku jest bratem ciotecznym mojej przyjaciółki. Kiedy go poznałam, niesamowicie mnie wnerwiał. Pojawił się u swojej siostry akurat wtedy, kiedy ja przyjechałam do niej wyżalać się i przeżywać swoją durną miłość (do absolutnego palanta, zresztą). Przeszkadzał mi, bo z nami siedział więc z użalania się nic nie wyszło.;-)) A potem jakoś tak „wpadaliśmy” na siebie i spotykaliśmy się, aż któregoś dnia, na grillu, byłam tak nieszczęśliwa (moja toksyczna miłość się wzięła i skończyła-nareszcie!), że było mi wszystko jedno…nic mnie nie interesowało. Wypiłam kilka piw, zrobiłam się nagle przyjazna i odważna (a może nawet lekkuchno prowokacyjna?), siedziałam ze Szrekiem i gadaliśmy. On był taki spokojny, miły, zrównoważony (słowo obce w moim słowniku) i zainteresowany. Tak dobrze mi się z nim siedziało, że nie zauważałam innych. Nie byli mi potrzebni. Dałam mu nawet (oł-maj-gad!) swój numer telefonu. Dla mnie na tym sprawa się skończyła, a dla Ogra dopiero się zaczęła. Dzwonił, sms-ował, namawiał na spotkanie. Broniłam się i odmawiałam ze względu na różnicę wieku (jest młodszy) oraz przyjaciółkę, bo wiedziałam, że będzie średnio zadowolona. Ale kumpela w pracy (wtajemniczona we wszystko) powiedziała po kolejnym sms-ie: „Daj mu szansę, co ci szkodzi? Spotkaj się z nim, ”. No, i dałam mu szansę. A jak się w końcu spotkaliśmy i pogadaliśmy, to nie chciało mi się wracać do domu… ;-)    
6. Gdzie najchętniej wybudowałabyś swój wymarzony domek? Jestem dziecię miastowe z blokowiska. Ale bywam na wsi, w rodzinnych stronach Szreka i podoba mi się  – do pewnego momentu. Cisza, święty spokój, ale!... Teraz jest Ogrzyk i sklepy czasem przydają się w pobliżu otwarte dłużej niż do 18-ej. A mój domek na starość będzie pewnie gdzieś w spokojnej okolicy. Lasy, łąki, jezioro może jakieś. Cisza. Tylko czy za te 20 lat jeszcze będą takie tereny w Polsce?
7. Co wolisz - święty spokój czy dziką balangę? Hmm… dwadzieścia lat temu młoda Ogrzyca (nie potrzebująca snu, a jej wątroba wypoczynku – ech, młodość!) zakrzyknęłaby: dzika balanga jesss! Najlepiej kilka dni z rzędu, z dużą ilością, „na dziko”. Dzisiaj stara Ogrzyca pisze: „ A święty spokój mi dajcie, pliizz … Razy dwa! Najlepiej na wynos!”  Bo dzikie balangi były fajne, ale wszystkie takie same (z tym samym kacem włącznie). A święty spokój jest taki niepowtarzalny! I taki niezastąpiony i potrzebny. Tak, wiem – to już syndrom SKS (starość, k…, starość). ;-)
8. Którego nauczyciela nie lubiłaś najbardziej w podstawówce? Generalnie wuefistów. W młodszych klasach, pan od wf uwielbiał napieprzać nas za wszystko linijką po łapach! Tak, to były te czasy, kiedy jeszcze nauczyciel mógł i to robił. Dostawałam systematycznie za gadanie i za „w-tył-zwrot!” przez prawe ramię. Dobrze, że nie chciał mi tego robić na gołą dupę! A mogło tak być. A od 7-ej klasy (wtedy zaczynały się oddzielne gimnastyki dla dziewczyn i chłopaków), jeszcze bardziej „moja ulubiona” pani od wf-u, która obrażona na mnie za to, że ze swoim 150cm wzrostu ośmieliłam się być w jej klasie, którą szykowała do bycia sportową (koszykówka). A tu jakiś ogrzy kurdupel zepsuł średnią. I owa pani wuefistka, przy wystawianiu ocen na bardzo ważnych, końcowych cenzurkach, powiedziała mi tekst, który do dnia dzisiejszego pamiętam (nie zapomnę, bo nie mogę przez pamięć absolutną): „Ty, dziecko, do liceum? Żartujesz?! Ty, to do zasadniczej i do roboty, a nie do liceum!”.  Myślę, że niewiele ciepłych słów do powiedzenia miałabym dzisiaj owej wuefistce. Jestem pamiętliwa. Wybaczam, ale nie zapominam.
9. Masz prawo jazdy?  Od 1989 roku. Tak, 23 lata temu zdane egzaminy! Ale, gdybym dziś miała zdawać na prawko – nie dałabym rady. Egzaminy masakra, a na ulicach chamstwo, panie dzieju, chamstwo i głupota. Ale to jest temat na osobną notkę i kiedyś ją zapewne popełnię. :-/  
10. Twój wymarzony prezent to? Bardziej preferuję dawać/obdarowywać niźli dostawać. Lubię chodzenie, szukanie i myślenie o preferencjach przyszłego obdarowanego, lubię myśleć o zainteresowaniach i wrażeniu jakie zrobi prezencik, czy się przyda, czy raczej będzie dla oka/ucha/duszy.
A dla siebie, taki wymarzony… aż wstyd się przyznać – drzewko bonsai. Ale takie odchowane, staruteńkie, silniejsze, łatwiejsze do prowadzenia. Miałam już cztery – trzy z marketów (masakra, szybko mi obeschły) i jeden z hodowli… to ostatnie takie wychuchane, wywalczone, a i tak nie uniknęłam błędów. Nie przetrwało zimy w zbyt suchym i ciepłym blokowisku. Szkoda. :-( 
11. Jakiego zespołu słuchałaś będąc podlotkiem?  U2 (i słucham do dzisiaj), O.M.D., A-Ha, Depeche Mode, Madonna, a z polskich – Lady Pank, Kombi, Maanam. Lubiłam też słuchać (i śpiewać) piosenki Starego Dobrego Małżeństwa. Nawet uczyłam się grać na gitarze, ale kiepsko mi szło.
12. Jakie jest najprzyjemniejsze miejsce, o którym sobie pomyślisz?  Plaża! Morze, ciepły piasek i wiaterek, szum fal, zapach słonej wody, krzyk mew. Ja na kocyku z książką, ciepełko, moje chłopaki obok…Tylko bez dzikich, hałaśliwych tłumów, kocyka przy kocyku i ryczących piosenek, na każdym grajdołku innych.
13. Twoje najcieplejsze wspomnienie z dzieciństwa? Babcia Ewa i kolacje wigilijne u niej! Nigdy potem święta nie miały takiej atmosfery, takiego smaku ..
14. Jak myślisz - jaka będziesz i co będziesz robić za 20 lat? Jeśli będę… Będę starą kobietą, po menopauzie, ze sporą nadwagą (jeśli nie uda mi się nad sobą popracować), ale wierzę, że w głowie ciągle będę młodą trzydziestoparolatką. Mój Ogrzyk będzie miał 22 lata! Jeszcze mi zostanie kilka lat pracy do odbębnienia i kilka lat kredytu do spłaty. Może ciągle będę pisać bloga? Ależ to będą smęty wtedy hihi.
15. Jaki jest Szymek w twoich marzeniach za 15 lat? W moich marzeniach Sajmonek (będzie miał wtedy 17 lat), jest fajnym, wysokim (mam nadzieję!) młodzieniaszkiem. Kończy liceum i ma plany na dalszą naukę. Nie mam pojęcia jaki kierunek studiów wybierze, ale dzisiaj widzę go na informatyce.;-) Jest miłym, dobrym chłopakiem, z dużym poczuciem humoru, jest bystry, otwarty i przyjazny, można na nim polegać. Jest bezinteresowny (cecha prawie niemodna), kocha zwierzęta, szanuje ludzi, szanuje i liczy się ze swoimi rodzicami, nie ma w nim agresji i pazerności. Oby!  
16. Czy jest jakieś zwierze poza kotą;-) które chciałabyś mieć? Miałam w życiu dwa psy. Oba kochane, wspaniałe, żyły po 13 lat. Myślę, że psy i koty to jest to. 
17. Czego nigdy byś nie zrobiła?  Nigdy bym nie flirtowała/romansowała z facetem, z którym jest moja przyjaciółka! Tak myślę. Ale tak poza tym, myślę, że bardzo trudno jest gdybać czego bym nigdy nie zrobiła, bo jak to powiedziała Szymborska – „..tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono..”
18. Jaki jest twój najdziwniejszy sen? Miałam setki takowych, ale jeden był tak okropny, że boli do dzisiaj! Nawet miałam kiedyś go opisać ale za bardzo się bałam przeżywać go jeszcze raz… Ogrzyk miał wtedy nieco ponad pół roku. Śniło mi się, że porwali mi go z wózka w jakimś markecie. Goniłam, ścigałam, szukałam. Pomagał mi w tym jakiś obcy facet. Okazało się, że to szajka pedofilów, którzy mojego Szymka szykowali na „zabaweczkę” dla pary starych zboków. Odnaleźliśmy ich za granicą. Facet, z którym byłam pokazał mi dom, gdzie trzymali dzieci, w tym mojego Szymka. Uprzedził też, że nie może mi już pomóc i jeśli tam teraz wejdę sama, jeśli nie poczekam na pomoc – nie wypuszczą mnie już. Nie chciałam czekać, choć wiedziałam, że mój brat i Szreku już jadą. Bałam się, że w tym czasie zabiorą gdzieś Szymka i już go nie znajdę. Weszłam więc do samego jądra szajki, dla mojego synka, bo wiedziałam, że mój brat i Szreku wiedzą i jadą. Wiedziałam, że go uratują. Reszta nie miała znaczenia. Weszłam i udawałam kogoś innego, przysłanego tam po coś. Rozmawiałam z dwoma facetami, a moje oczy szukały śladu synka, moje serce waliło jak oszalałe (jestem pewna, że w realu też). W pewnym momencie do domu weszło kilka osób z wózkiem – miło i niewinnie wyglądająca para staruszków, młody chłopak i jakiś mocno zbudowany facet. Wiedziałam, że w wózku jest Szymek. Chciałam podbiec i wyrwać go z wózka, chciałam uciekać, krzyczeć, zrobić cokolwiek… nic nie mogłam zrobić (jak to w tych głupich snach). Stałam i patrzyłam jak przechodzą przez pokój, a w środku umierałam, wszystko we mnie wyło. Jeden z moich rozmówców spojrzał na mnie jakoś tak, że wiedziałam, że on domyślił się, że wie. Wtedy dopiero powiedziałam głośno i wyraźnie – „To moje dziecko! Nie wyjdę stąd bez niego!”  „Nie wyjdziesz” – potwierdził spokojnie. Zrobiło mi się zimno, pomyślałam jeszcze tylko „Szreku szybciej!” i się obudziłam. Ryczałam chyba z pół nocy. Odchorowałam ten sen i nawet dzisiaj trzęsie mnie jak to piszę. Szreku, oczywiście wyśmiał mój sen. A mnie przerażała nie tylko sama treść, ale też wszystkie detale, które były w tym śnie – ten dom, pokoje, meble, otoczenie, Ci ludzie – wszystko takie szczegółowe, realne. Koszmar! :-((
19. Co lubisz najbardziej jeść? Niestety, wszystko co niezdrowe i bardzo, bardzo kaloryczne! Spaghetti, pizza, ziemniory (choćby tylko z koperkiem i kefirem), truskawki, mleczną czekoladę, lody, szpinak (zrobiony po mojemu), czereśnie i pomidorową.
20. Czego najbardziej nie lubisz jeść?   Nie lubię jeść ślimaków i wszelkich owoców morza… zapewne nie smakowałoby mi także sushi. Brukselka! I niestety nie lubię grejpfrutów, agrestu i rabarbaru.
21. Kim chciałaś być w dzieciństwie? Zaraz po tym jak skończyłam marzenia o byciu królewną (ironia losu-w teatrzyku szkolnym zagrałam w „Kopciuszku” złą siostrę, taka karma) chciałam zostać weterynarzem i adwokatem (w tej kolejności). W sumie dobrze, że wyszło inaczej. Pewnie miałabym kasę, ale cała reszta do bani. 
22. Bez czego nie umiałabyś się obejść?  Bez obecności Szreka, jego silnych ramion i uśmiechu Ogrzyka. Myślę, że nie umiałabym się obejść bez blogów, a raczej bez ludzi piszących swoje blogi. Bez kawy życie byłoby ciężkie! Smutno by było bez zwierzaków w moim życiu i domu. Chociaż futro wszędzie i ślady zniszczenia – kocham zwierzęta: koty i psy. Ciężko by było i smutno bez czekolady i lodów.
23.Twoja najbardziej ulubiona historia z Twojego życia?   Taka najbardziej ulubiona historia, do której lubię wracać we wspomnieniach, to moja podróż do Libanu. Brat był tam na misji pokojowej w ramach ONZ-tu i to były jeszcze te czasy, kiedy rodziny mogły odwiedzać żołnierzy. Pojechałam do niego z przyjacielem brata, też wojskowym. Chyba badał jak to jest, bo potem razem wylądowali w Iraku. Ale to już była zupełnie inna bajka! Nasze dwa tygodnie w Libanie były bardzo egzotyczne. Dużo zwiedziliśmy, zobaczyliśmy bardzo interesujące miejsca (niektóre dzisiaj już nie istnieją, albo są bardzo zniszczone), a także poznałam wiele wspaniałych osób, Polaków i nie tylko.
24. Twoje największe niespełnione marzenie?  W zasadzie większość moich marzeń się spełnia. Z dużym opóźnieniem, ale jednak. Tak było z facetem i normalnym, nietoksycznym związkiem, studiami, które skończyłam całkiem niedawno, oraz dzieckiem, które późno, ale na szczęście się pojawiło i dopełniło nasz związek. Może tym marzeniem jest to, że kiedyś chciałam być pilotem wycieczek (najlepiej zagranicznych). Ale dzisiaj nie wiem, czy określiłabym je największym. A tak w ogóle, to ja chyba minimalistka jestem – tak niewiele mi trzeba.
25. Z kim ze sławnych osób chciałabyś się spotkać?   Chciałabym się spotkać i na spokojnie porozmawiać z Januszem Gajosem, a z młodszego pokolenia z Marcinem Dorocińskim. Z zagranicznych aktorów chętnie z Bradem Pittem.;-)
26. Trochę z zawodem, kim jesteś z zawodu i co robisz w życiu zawodowym? Z wykształcenia i zawodu jestem bibliotekarką. Ale kiedyś kończyłam też szkołę hotelarsko-turystyczno-gastronomiczną. Marzyłam o pracy w turystyce – biuro turystyczne, pilot wycieczek, to były moje fantazje.
27. I jakie są Twoje używki, jeśli takowe masz?  Czekolada, kawa, piwo i drinki z colą (najlepiej z whisky).
28. Czy masz jakieś autorytety? jeśli tak to kim są i dlaczego. Moim największym autorytetem jest od lat mój brat. Chociaż jest młodszy, zawsze go podziwiałam. Oprócz tego, że jest inteligentny i mądry, jest także błyskotliwy (ma refleks, szybką i ciętą ripostę i trudno go przegadać), zawsze wie jak się zachować, wie co i kiedy powiedzieć, a kiedy przemilczeć, umie doradzić, pocieszyć, zaradzić kryzysom. Jest i zawsze był moim oparciem, osobą, na której zawsze mogłam polegać. I chociaż misja w Iraku zmieniła go, zostawiła mocny ślad w psychice – zawsze będzie osobą, którą podziwiam, szanuję i kocham. 
29.Wolisz góry czy morze ? Morze.
30 Jaki masz kolor włosów, i czy to Twój naturalny, czy farbujesz ? Kiedyś miałam włosy ciemnoblond. Potem zaczęłam farbować i włosy się zmieniły, poszarzały. Teraz mój naturalny, niefarbowany kolor to ciemnoszary. Farbuję na różne kolory. Na ślubie miałam mocną czerwień, potem były kasztany i rudości, a ostatnio robię sobie jasny balejaż i jestem prawie blondynką.
31. Piosenka, album, wykonawca po którego sięgasz gdy masz chandrę.  The Prodigy – jeśli chcę się szybko wykaraskać. Jeśli chcę się nad sobą użalić i rozmemłać do reszty – Edyta Bartosiewicz, albo Kasia Kowalska (ma tak depresyjne teksty, że zawsze uda mi się zanurkować nawet przy dobrym nastroju). Generalnie rzadko słucham muzyki kiedy mam chandrę. Wolę coś zrobić, wygadać się i pomarudzić (niekoniecznie Szrekowi).
32. Piosenka, album, wykonawca po którego sięgasz gdy masz dobry humor. Muzyka jest obecna w moim życiu codziennie, niezależnie od nastroju. Ale kiedy już mam posłuchać konkretnej muzyki, zawsze to będzie U2, Edyta Bartosiewicz (jest i na dobre i na złe), Dido, Seal, Ania Dąbrowska. A tak poza tym jestem eklektyczna.
33. Jaki film wzruszył Cię najbardziej  Łatwo się wzruszam i płaczę, nawet na filmie rysunkowym. Ale ostatnio poruszyły mnie „Sala samobójców” i, „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” (z Bradem Pittem). Ze starszych filmów wymienię choć kilka - „Butnownik z wyboru”, „Forrest Gump”, „Gladiator” oraz większość filmów rysunkowych. ;-)
34. Rzeczy (ubrań) w jakim kolorze masz najwięcej ? Zielony, khaki, czarny, beż, brąz
35. Jakie jest najzabawniejsze wspomnienie z Waszego ślubu ? O mały włos się na własny ślub nie spóźniliśmy. Pojechaliśmy ze świadkami (mój brat był świadkiem i przy okazji naszym kierowcą) na zdjęcia i fotograf tak się rozkręcił (jeszcze taka poza, a tu takie tło), że w pewnym momencie mój brat nerwowo pokazał mi zegarek. Mieliśmy do przejechania zatłoczone centrum, a do ślubu zostało 15 min. Brat jechał prawie na sygnale, nawet nie wiem ile przepisów złamał, a do urzędu wpadliśmy dosłownie na 2-3 minuty przed uroczystością. Na powitanie usłyszeliśmy od znajomej – „Myśleliśmy, że się rozmyśliliście”. ;-)
36. Jakie trzy rzeczy zabrałabyś na bezludną wyspę ?   Rozumiem, że na wczasy (z chłopakami), a nie jako rozbitek? W takim przypadku zabrałabym krem z filtrem, książkę, której czytanie ciągle odkładałam na później (mam takich sporo – coś bym wybrała) oraz laptop. Jako rozbitek (tfu tfu) – krem, dobrze zaopatrzoną apteczkę i jakiś sprytny nożyk.
37. Gdybyś otrzymała propozycję, jak w filmie "Niemoralna propozycja" zgodziłabyś się ?  Nie. Nawet gdyby to był milion dolarów (a to rozwiązałoby nasze problemy m.in. z kredytem), nawet gdyby to był sam Brad Pitt – nie. Czułabym się jak prostytutka i nic by tego nie zmieniło. A do tego straciłabym Ogra. Ale kto by mi tam takie propozycje dawał? ;-))

Gratulacje i brawa dla cierpliwych i wytrwałych, którzy dobrnęli aż tutaj.

10 maj 2012

Lista obecności



Odpowiedzi na Wasze pytania za chwilę. Są jeszcze w fazie tworzenia ;-)
Dziś popiszę coś, żeby nie zapomnieć jak to się robi i jak się wchodzi na bloga.
Tak ku pamięci.
Ogrzyk próbuje komunikacji werbalnej (dla ułatwienia dodam, że nawet w języku polskim). Ze składaniem wyrazów idzie mu na razie ciężko (coraz bardziej go to wnerwia) ale… ale ostatnio zaczyna bawić się z nami w sprawdzanie listy obecności.
Idziemy na spacer we trójkę. Ogrzyk idzie (lub jedzie w wózku) ale cały czas pyta, lub stwierdza – łatwo się zorientować po intonacji:
- Tata? – i pokazuje paluszkiem, żeby nie było wątpliwości
- Tak – radośnie wykrzykuje wezwany/wskazany
- Mama? – teraz moja kolej
- Tak – moja radość też jest wielka. W końcu, nareszcie nasz syn świadomie używa tych słów w stosunku do nas!
- Tata! – stwierdza stanowczo Ogrzyk
- Tak – raduje się przytakując rodzic
- Mama! – mały paluszek celuje w moim kierunku
- Tak, kochanie, mama.
A potem, jak na trzy-cztery, mówimy ze Szrekiem
- Szymek!
A Ogrzyk pokazuje na siebie palcem, albo klepie się po brzuszku ;-)
Po dłuższej chwili…
- Tata? – ciekawość Ogrzyka nie zna granic
- Tak – pada krótka odpowiedź
- Mama?
- Tak – j.w.
Jeszcze tak kilka razy...
I jeszcze mały eksperyment ;-)
- Tata? – paluszek wskazuje mijającego nas faceta
- Nie! – znowu widać ożywienie Ogra (lekko podszyte oburzeniem?)
- Tata! – paluszek odnajduje właściwy kierunek, a Ogr oddycha z ulgą
Zabawa jest wspaniała i emocjonująca do pierwszych stu pytań/stwierdzeń i odpowiedzi. Potem troszkę jakby odczuwamy znudzenie, zmęczenie odpowiedziami na te same pytania. Tak, wiem, jestem wyrodną matką, a do tego za chwilę będę miała dosyć odpowiedzi na inne pytania, nie koniecznie powtarzające się. A może właśnie powtarzające się? W każdym razie zaczęło się!      
Poza tym, mój syn to uparciuch i mały nerwus. Potrafi już zrobić niezłą scenę, kiedy nie dostaje tego, czego chce. I to natentychmiast! Trudno mi pohamować uśmiech, kiedy widzę małego aktora krzyczącego wrzeszczącego jakby go obdzierali ze skóry, szarpiącego na sobie bodziaka, wymachującego rączkami i tupiącego do tego. I chociaż nie umie jeszcze podskakiwać – w takiej furii podskakuje jak mała żabka!
Ciekawe jest jeszcze to, że wszelkie złości i łobuzerka zdarzają mu się, na razie, głównie w domu. Gdziekolwiek nie pójdziemy, wszyscy się zachwycają, że taki miły i grzeczny. Tiaaa, jasne. Ale niech mu tak zostanie.
Do tego bardzo potrzebuje towarzystwa, wielu osób, małych i dużych, młodych i starych – nie jest wybredny. Uwielbia swoją babcię Krysię, ale bardzo lubi też (jak się okazało) wyjazdy do drugiej babci na wieś. Tam zawsze jest tyle osób, tyle się dzieje, no i najważniejsze – jest sporo miejsca do biegania, odkrywania, kopania… Widziałam fajną scenkę z teściową w roli głównej. Kobieta ma słaby kontakt ze swoim wnukiem i to nie tylko dlatego, że rzadko przyjeżdżamy. Czymś byłam zajęta, ale oczywiście wzroku z Małego nie spuszczałam. W pewnej chwili Ogrzyk podchodzi do babci Jadzi, zadziera do góry głowę, coś jej tłumaczy po swojemu i pokazuje na bramę, a potem cap! ją za rękę i prowadzi w stronę furtki.
Mina teściowej – bezcenna! Pomyślałam, że Szymek umie sobie radzić!
W każdym razie tak bardzo lubi tam być, że nie ma czasu na południową drzemkę! Jest tam jeszcze prababcia Marysia (mama teściowej), która ma totalnego bzika na punkcie swoich prawnuków. I, o dziwo, Szymek bardzo pozytywnie na nią reaguje. Tylko ona może go tulić, kołysać i miętosić, a on nic! Co więcej, cieszy się!
Każdy jest, jaki jest, moja teściowa też, ale widzę teraz, że ograniczanie spotkań z rodziną nie miałoby sensu, bo on tego potrzebuje. Czuję, że będziemy często tam jeździć tego lata. Tym bardziej, że nie jedziemy nigdzie na wakacje…  :-((  Cóż...
     
Siedzę w kuchni i piszę. Ogrzyk jeszcze śpi.
Coraz częściej jednak zerkam za okno. Nadciągnęły chmury. Nie są ciemne i nie wyglądają groźnie, ale czuję, że niosą zapowiedź zmiany.
Będzie burza?

27 kwi 2012

Pytania do Ogrzycy

czyli kolejna gra ;-)
Wątpię, żebym miała tym razem zbyt dużo "roboty" ;-) więc niech tam!
Do klawiatury!


1.Wklej logo tagu
2. Napisz kto Cię otagował: Kobieta 
3. Otaguj dowolną ilość bloggerek o których chcesz się czegoś dowiedzieć - Ania mama T., Kattrinka, Mama bliźniaczek, Elsa
4. W komentarzu pod notką odpowiedz na zadanych Ci 50 (haha!) pytań od czytelników.
 Ja również, pozwolę sobie jak Kobieta zrobić z tego osobnego posta (jeśli będzie aż tyle pytań, chociaż nie liczę na to)

i już.

22 kwi 2012

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…

... pewna Kobieta zaprosiła mnie do zabawy.
Minęło czasu mało wiele i nagle wtem, po kolejnym tygodniu albo dwóch, udało mi się doprowadzić rzecz do finału.
Niesamowite.
Aplauz.



Nie będą to cnoty (Ogry takich nie posiadają). Napiszę raczej kilka faktów o mła ;-)
Dobra, do rzeczy:

1. Nie lubię zakupów ciuchowych. No, nie i już! Nie wiem czy to kwestia braku kasy, gustu czy figury (bo mój rozmiar się zaczyna tam, gdzie sklepowe się kończą).
2. Szybko się, niestety, uzależniam. Wiadomo: geny! Jestem absolutnie uzależniona od muzyki, książek, blogosfery, czekolady (koniecznie mlecznej, bez dodatków), niektórych ludzi (moich chłopaków na przykład), piwa, kawy, sera żółtego, lodów Cafe Latte... nawet jak zaczynam chrupać paluszki, to już po chwili nie mogę przestać…
3. Mam fobie - pająki i lęk wysokości. Pajączek nawet maluni – i tak wywołuje we mnie obrzydzenie, panikę i chęć ucieczki. Koniecznie z krzykiem i obłędem w oczach. No, paskudztwo! Chociaż pożyteczne. Lęk wysokości, choć absurdalny (mieszkałam całe życie na 9-tym piętrze, teraz ze Szrekiem na 8) - jest, był i będzie. Kiedyś były jeszcze zastrzyki (i pobieranie krwi) - jakoś z dzieciństwa mi zostało. Chociaż to już praktycznie nieaktualne. Ciąża mnie wyleczyła – tyle mnie pokłuli, że mi przeszło. W zasadzie te cholerne pająki zostały. Nawet film „Spiderman” nie pomógł. Fuj!
4. Mam pamięć absolutną – moja zmora! I Szreka też. Czasami chciałabym się zresetować, ale na razie nie wiem jak. Chociaż z drugiej strony ułatwia życie, bo ktoś musi pamiętać o rachunkach i innych ważnych terminach!
5. Jestem niesamowitym leniem – zwłaszcza teraz, przy Szymku to widzę. Mieszkanie wygląda jakby przeszedł tędy tajfun, albo jakieś tornado. Zresztą od dwóch lat przechodzi – codziennie.
6. Uwielbiam taniec – gdybym miała ze 20 cm więcej i ze 30 kg mniej zapewne byłabym teraz emerytowaną baletnicą. Albo jakąś inną „Czarną mambą”. Ha!
7. Nie umiem gotować, nie czuję kuchni. Gotuję, nawet zjadliwie, ale robię to bez przyjemności i polotu.

A do zabawy zapraszam Anię, mamę T. i Elsę. Chętnie poczytam o Was.

16 kwi 2012

Plusy ujemne i minusy dodatnie

Czyli podsumowanie
Sześć tygodni – trudnych, męczących, mało przyjemnych, intensywnych, nerwowych…

Minusy
- całkowity, totalny i absolutny brak czasu dla siebie. Nie wiedziałam, że to możliwe, a jednak! Zero czytania, oglądania TV, zero laktopa, bo ciągle coś do zrobienia przy kimś, bo sił i ochoty brak. Jestem pełna podziwu dla kobiet mających więcej niż jedno dziecko! Szacun! (że się tak wyrażę)
- podcieranie, podmywanie, przynieś wynieś – nie byłam już panią swojego czasu. Nie lubię generalnie i nie nadaję się! Chociaż w życiu nigdy nie wiadomo, co nas czeka, niestety.
- zbyt mało snu – dwie,trzy pobudki w czasie nocy, na zmianę babcia, Szymek, babcia. W sumie może ze trzy, cztery godziny snu w pierwszych dwóch tygodniach
- brak swobody – całkowity. Gość permanentny, nasze ze Szrekiem spięcia i mój totalny wkurw na niego. Może nie lubić swojej teściowej. Mnie też nie było fajnie, ale oczekiwałam od niego wsparcia, a przynajmniej nie wkurzania mnie bardziej. Skończyło się tygodniem cichych dni. Tygodniem! Sama byłam w szoku, że tyle wytrzymałam. Szreku chyba też. Dzień kobiet nas uratował, bo się zacięłam i ani-ani.
- ze stresu i ciągłego napięcia pochorowałam się. Moje ciało, mój organizm zawsze tak reaguje na długotrwały stres. Niestety choruję do dziś. To już prawie miesiąc! Dwa antybiotyki wybrane i nic! Laryngolog zaliczony – migdały do wycięcia. W tym wieku?! Sama nie wiem. Boję się. Ale czuję się fatalnie, coraz gorzej…

Plusy
- najbardziej zadowolony z zaistniałej sytuacji był Szymonek! Wstawał rano i nie oglądając się na wiecznie zaspanych rodziców – zabierał jaśka-przytulankę i biegł do babci. Oprócz babci, było tam jeszcze coś – TV! Tak, przywieźliśmy mamie TV. Plus – mogła swobodnie oglądać co chciała. Plus ujemny – TV był włączony praktycznie cały dzień. Ogrzyk był szczęśliwy, ja mniej. Chociaż muszę przyznać, że nie miał zapędów do przesiadywania i oglądania, ale mimo wszystko zerkał.
- mimo braku czasu dla Małego (a może dzięki temu) potrafił/nauczył się wymyślać sobie zabawy. Czasem bardzo psocił. Był w tym zadziwiająco kreatywny i twórczy. Czasem aż za bardzo.
- kiedy trzeba było (albo bardzo chcieliśmy) wyjść - babcia była na miejscu. Skorzystaliśmy z tego, a jakże! Dwa weekendy na pełnym luzie. ;-))
- kiedy chciałam/potrzebowałam się czymś zająć (od obiadu, poprzez pranie, sprzątanie aż do padnięcia na twarz – moja choroba) babcia była na miejscu
- ze stresu zaczęłam chorować i zaczęły się dziać ze mną dziwne rzeczy. Przestraszyłam się tak bardzo i poczułam tak mocno jakąś wewnętrzną potrzebę zrobienia czegoś dla siebie, i to natychmiast, że … zapisałam się na jogę! Ja i joga! To nie mój klimat, jestem zbyt energiczna na takie spokojne i powolne coś, ale co tam! Chwilowo mam przerwę ze względu na kolejny nawrót choroby, ale zamierzam kontynuować, zobaczymy.

Wrzucam ten wpis trochę poniewczasie i bez przekonania.
Było, minęło. Przeżyłam.
A poza tym, przeczytałam dzisiaj w Newsweeku artykuł „Tata, moje dziecko” autorstwa M. Święchowicz. Pozwolę sobie zacytować: ‘…role się odwróciły: teraz to oni karmią, myją i zmieniają pieluchy. Złoszczą się, a potem wstydzą. I nie mogą się pogodzić z tym, że muszą być rodzicami dla swoich rodziców…’
Dotarło do mnie, że co ja k… wiem! I kto wie, co mnie jeszcze czeka.

30 mar 2012

Wracam ... (?)

....

Już jakiś czas temu chciałam napisać o tym, że:
- przeczytałam książkę Manna&Materny „Podróże małe i duże” i co o niej sądzę
- zaszalałam i kupiłam książki (znowu!) chociaż to zbyt kosztowne… ale w Internecie było taniej, a chciałam je mieć! Szalona i nieodpowiedzialna. Wspomnienia Magdy Zawadzkiej i „Klara” Izabeli Kuny. Cóż, jestem w książkowym ciągu. Potrzebna interwencja- aaa, help! A kiedy je przeczytam? Tego nie wie nikt.
- poczułam wiosnę w starych kościach, bo one mają to do siebie, że dają znaka.
- bolą mnie zęby – znak-sygnał, że trzeba do dentysty(?!) A może zestresowana jestem? Tia, pewnie jedno i drugie jednocześnie
- chorowałam dość mocno i konkretnie – patrz jak wyżej! (na szczęście tylko ja chorowałam, nie zapodałam dalej - potwierdza to tezę o stresie)
- mamy za sobą bilans dwulatka i szczepienie przeciw pneumokokom – nie, no tutaj muszę skomentować i rozwinąć wypowiedź!
Bilans jest przereklamowany przez gazetki typu Mamo i tepe To, co tam nawypisywali, co się będzie działo, jakie padną pytania, na które trzeba być gotowym(!), co trzeba wiedzieć/pamiętać… dzisiaj chce mi się śmiać! Nie będę się nawet rozwlekać jak to się odbyło. Żenada – ot co! Moje skrupulatnie notowane pytania i wątpliwości (jak zwykle) traktowane były jak zawracanie gitary! Boszsz! Wymusiłam wręcz skierowanie do endokrynologa, bo chcę sprawdzić, czy mój Ogrzyk jest dziedzicznie (niestety!) przez matkę obciążony, czy może jest nadzieja na (choć niewielki) wpływ genów ojca. Oby!
No, i szczepionka! Szczelona w locie, na szybkiego, byle jak! Masakra! Ogrzyk wił się i telepał z igłą (ze strzykawką na końcu) wbitą w ramię… Pielęgniara wymyśliła, że damy radę na stojąco.. znaczy – ja na stojąco z Ogrzykiem na rękach, nie mając możliwości przytrzymania Go na spokojnie, bo pośpiech, bo następni, bo szybciej, a ona wbiła igłę i straciła kontrolę nad strzykawką... Nie miałam możliwości jakiejkolwiek reakcji, Mały szalał, pielęgniara panikowała… a potem Ogrzyk z gorączką (po raz pierwszy tak wysoką), odczynem na ramieniu – wielkim, spuchniętym i obolałym. :-((
Przeżyliśmy.
Ale niesmak pozostał.
Przyznaję żółtą kartkę za taką „obsługę” mojego syna! Małego dziecka w końcu!
- że u mnie jest jak jest, a ja nie narzekam, o niee!
I dlatego zamilkłam na tak długo.
Ale tak bardzo chce mi się już wrócić. Mogę?
... Ale to oznacza marudy i narzekanie (jess!). Co z całą pewnością nastąpi już bardzo wkrótce…(to obietnica i groźba)

….eee, co to ja chciałam…ten, więc chciała(by)m, ale nie napiszsz…
Jutro
Może pojutrze
Zbieram się w sobie, odbijam od dna, odpędzam wewnętrzne demony, strząsam mrok i złą energię.
Wracam.
Bo potrzebuję.
Bo tu jest mój kawałek podłogi.
Bo tęsknię.
Bardzo.

11 mar 2012

Pourodzinowo

Była impreza urodzinowa Ogrzyka :-)
Był chrzestny, chrzestna z rodziną i babcia … no, tak – ona i tak jest.
Był tort i świeczka (trzymana z daleka od stołu – szprej Szymkowy był super i do tego skuteczny, się podobał i nawet miał dwa bisy!) ;-)
Był synuś-bachoruś chrzestnej i jej męża. Noo, dał takiego czadu, że myślałam, że mu coś pęknie z wysiłku! Biegał, skakał, kręcił się w kółko, biegał, rzucał się i skakał na rodziców, biegał, przewracał się, zrzucał różne wiktuały oraz rozlewał ciecze ze stołu, biegał, skakał, przewracał Szymka, wymachiwał ramionami i kopał powietrze, zaglądał mi do szafek, hałasował, biegał… długo bym tak jeszcze mogła, ale po co? W zamkniętej przestrzeni pokoju wszędzie było pełno jego, zamieszania przezeń powodowanego i buchającej od niego energii. Wiedziałam, że dzieć wychowywany nowocześnie i z absolutnym szacunkiem dla jego potrzeb i fanaberii, w zgodzie z jego (jakże dynamicznym) rozwojem, więc nastawiłam się odpowiednio LAJTOWO. Nawet nie wiedziałam, że tak mogę! A jednak - mogę! Ale Szreku bidny nie wyrobił i w pewnym momencie, ten spokojny Ogr, zaczął się pienić, a nawet wyrzucił na balkon auto, którym syn znajomych demolował nam mieszkanie i próbował rozjechać Ogrzyka (wpatrzonego w starszego kolegę jak w obraz i naśladującego każdy ruch).
Czy wszystkie 5-latki są takie? Wnerwiające, nadaktywne, histeryczne, rządzące i uciszające dorosłych (paluszek wskazujący wycelowany po kolei w każdego z nas, z hasłem: „Ty! Cicho!, Ty! Cicho”), bezustannie domagające się stałej uwagi wszystkich obecnych skoncentrowanej na sobie? Po przemyśleniach zastanawiałam się czy zachowanie dzieciaka nie było czasem wołaniem o powstrzymanie go, o wyznaczenie granic?! Ale co ja tam wiem. Matką jestem kiepską, nie radzę sobie z emocjami, nie wiem czy czasem nie hamuję rozwoju mojego Ogrzka, nie rozumiem jego potrzeb i nie zaspokajam ich tak jak powinnam, a do tego jestem patologią!
W każdym razie kiedy patrzyłam na szalejącego syna znajomych i porównywałam go z moim kochanym urwisem, dotarło do mnie jaki Ogrzyk jest grzeczny i jak na tle tego pierwszego – psoty Szymka są niegroźne i w zasadzie słodkie! I nawet nie przestraszyła mnie ni to groźba, ni obietnica znajomego, że za chwilkę Szymek też taki będzie, bo wiem, że nie będzie! Szymek nie ma w sobie takiego szaleństwa, a poza tym my, jego rodzice, reagujemy i zwracamy mu uwagę jeśli jest taka potrzeba. Nawet zaczynam mieć wątpliwości czy dobrze robimy, czy nie jesteśmy zbyt rygorystyczni, czy nie wychowamy go na zbyt grzecznego i spokojnego?
Nic to, mam jeszcze czas na takie myśli.

W ramach wspomnień, dwie fotki – tort (pyszny!) i Ogrzyk w torbie, w której dostał prezent. Prezent fajny, ale z torbą ile było zabawy! ;-)) Zawsze twierdziłam, że mam bardzo ekonomiczne dziecko – wcześniej w prezentach najbardziej interesowały go metki, a teraz kartony i torby na prezenty.




pees - nie, tort nie jest robiony przeze mnie. Jestem antytalent kulinarny i muszę z tym żyć ;-)

pees 2 - dziękuję bardzo za życzenia dla Szymka :-))

2 mar 2012

Dwa lata!

2 lata
24 miesiące
731 dni
1 052 640 minut
63 158 400 sekund

Jestem wzruszona jak stary siennik.
Moje Małe Wielkie Szczęście, Mały Cud, rozrabiaka i słodziak, nerwus i uparciuch, mądrala i bystrzak… - mogłabym jeszcze tak długo – jest dwulatkiem!

Nie robimy większych urodzin (zwłaszcza, że trzeba w trzech wersjach), bo w tym roku nie mam siły, warunków, pieniędzy, ani ochoty. Przełożyliśmy świętowanie z rodziną Szreka na później. Dzisiaj był szampan z moją mamą i bratem (chrzestnym Szymka). Odbyła się próba generalna zdmuchiwania świeczki (kupiłam jedną w kształcie cyfry „dwa” zamiast dwóch świeczek, tak będzie prościej). Ogrzyk zgasił świeczkę robiąc prawidłową motorówkę, a następnie zażądał jeszcze dwukrotnego jej odpalenia. ;-)
Tak czy owak – jutro świeczka będzie wbita w tort do momentu wielkiej, mokrej motorówki (czytaj: dmuchania). Bo jutro spotkanie w tym samym gronie plus chrzestna Szymka z mężem i synem. Cieszę się na to spotkanie.

A dzisiaj wspominałam, wzruszałam się i dopadałam Ogrzyka wielokrotnie, żeby go wyściskać i wycałować. ;-)

Zdrowia Synku! Dużo zdrowia i radości.

24 lut 2012

Karmo, Ty stara jędzo!

Dowalić, bo była chwila spokoju, tak? Bo można było odetchnąć po wielkich smutach i nerwach… A może to dla mojego dobra, żebym przestała się martwić, albo miała inne zmartwienie(a)?!
Miałam napisać o Ogrzyku, o zbliżających się urodzinach… miało być lajtowo.
Jeszcze wczoraj miało być tak:

„Z racji imprezy w przyszłym tygodniu, na której będzie tort z dwiema świeczkami, rozpoczęły się (szkoda, że tak późno!) dość intensywne treningi dmuchania. Albowiem dobrze by było, żeby obie świeczki zostały zdmuchnięte zanim tort się rozpuści, albo goście zasną, opcjonalnie pójdą do domu…
Cóż, powiem tak – na razie widoki są marne. Ogrzyk, owszem robi wspaniałą motorówkę ustami, robi się czerwony z wysiłku, jest opluty do pasa (ja też), jego nosek niebezpiecznie zbliża się do płomienia, ale świeczka ani drgnie i bezczelnie pali się dalej. Ostatnio Szreku robił za świecznik. Dziwne, ten niespotykanie spokojny i cierpliwy Ogr, w pewnym momencie zrobił się na twarzy bardziej purpurowy niż Ogrzyk, zgasił świeczkę, wytarł dłonie w koszulę, wstał i wyszedł. Po chwili wrócił i spokojnym tonem ogłosił chwilową kapitulację. A potem stwierdził, że zawsze możemy świeczki odpalić i trzymać w dłoniach w pewnej (sporej) odległości od tortu.
Dodam, że ćwiczenia w dmuchaniu z użyciem kawałka papieru również nie przynoszą odpowiedniego efektu.
Kobieta (z drugiej strony lustra) podpowiada gwizdek. ;-)) Myślałam też o sprzęcie do robienia baniek mydlanych, ale znając mojego Ogrzyka, jeszcze się okaże, że będzie mydliny wciągał lub łykał…
Trudno. Nie jest to problem spędzający mi sen z powiek. Zawsze można dmuchnąć razem z Ogrzykiem i po kłopocie”.

Miało być tak i się zesrało. :-(
Dzisiaj mama w drodze do mnie (do nas), przewróciła się i upadła tak niefortunnie, że coś jej chrupnęło w ramieniu. Kiedy ją zobaczyłam w drzwiach – taką malutką, skurczoną, obolałą, utytłaną w błocie i sino-koperkową – czułam, że to coś poważnego. Zadzwoniłam do Szreka, żeby wracał do domu (biedak, dopiero co dojechał do pracy!), bo nie wyobrażałam sobie (i całe moje szczęście!) wizyty na pogotowiu z obolałą (połamaną) matką i Prawie-Dwulatkiem-Niecierpliwym-Strasznie. Instynkt mnie czasem nawiedza i dobrze, że stało się to akurat dzisiaj, bo na pogotowiu spędziłyśmy prawie trzy godziny! Aaaa! No, żesz fak! Gdzie ta bieganina, lekarze żądni niesienia POMOCY i to natentychmiast, gdzie ta empatia i profesjonalizm rodem z seriali, ja się pytam?!
Nie opiszę tych prawie trzech godzin w poczekalni, bólu (mojej mamy), bezradności, nerwów i rosnącej frustracji (we mnie). Nie opiszę (szkoda nerwów), bo każdy, kto choć raz przeżył takie coś – wie o co chodzi. I tak bardzo chciałabym nie bluźnić, ale bezsilność i niemoc, a także chory system i lekceważenie cierpiących ludzi spowodowały, że miałam ochotę wyjebać cały ten przybytek w kosmos!
A u mamy skończyło się gipsem. Na pięć/sześć tygodni!
Od obojczyka do pasa!
Z unieruchomioną/przyklejoną do gorsetu z gipsu lewą ręką. Oczywiście, mama jest u nas. Nic sobie (ani przy sobie) nie zrobi. A wyjście do toalety to prawdziwe wyzwanie!
Mam więc teraz dwoje dzieci w domu – nieporadnych, zależnych ode mnie.
Pięć tygodni.
Szkoda, że nasze mieszkanie jest takie małe, że mamy dwa pokoje, a nie trzy!
Oj tak, wiem – dobrze, że w ogóle mamy mieszkanie i te dwa pokoje.
Babcia śpi u wnusia. Chociaż śpi, to za dużo napisane. Chcieliśmy odstąpić (zgodnie ze zwyczajem) nasz pokój, który przy okazji jest salonem i pokojem gościnnym. Nie zgodziła się. Nie chce robić zamieszania, nie chce robić kłopotu. Chciała spać w pokoju ze swoim ukochanym wnukiem.
Tylko, że nie śpi! Ciągle nie śpi, chociaż jest już dobrze po 23-ej. Ale dzielnie udawała, że śpi i nie jęczy, kiedy zaglądałam jakieś 20 min temu, co tam u nich. I pomyślałam, że trzeci pokój dzisiaj by się przydał, bo dawałby odrobinę komfortu i nam i naszemu gościowi.
I pomyślałam również, że trzeba mieć na względzie, że moja mama i teściowie nie będą już młodsi, a choroba czy wypadki chodzą po ludziach.
I pomyślałam także, że nadchodzi czas, kiedy to my będziemy opiekować się naszymi rodzicami.

Zajrzałam znowu do pokoju „dzieciowego”. Ogrzyk już wędruje po łóżeczku – śpi z głową w stronę drzwi. Rączka zwisa przez dziurę po wyjętych szczebelkach. Pewnie za jakieś pół godziny wstanie i przyjdzie do nas (mając prawie zamknięte oczy). Mały lunatyk. ;-)
Babcia fuka i robi „pfff-pfff” – nareszcie zasnęła (?). Może nawet chrapać jeśli chce – Ogrzyk jest przyzwyczajony. Dla niego to melodia do spania ;-) Jego tatuś takie mu właśnie śpiewa kołysanki przy usypianiu. Bo zasypia zawsze wcześniej niż synuś.
A ja jeszcze nie wiem czy będę spała. Jeszcze nie zdecydowałam. Szreku się śmieje z mojego zaglądania…upss. Poprawka – mama już nie śpi! Zaalarmowały mnie jęki. Mama zapomniała się, bo próbowała wstać do wc. Ciężki i sztywny pancerz zweryfikował jej zamiary.
Pięć tygodni...
Tak mi jej żal.