27 lut 2009

Po odwiedzinach u dottorowych dwóch

Byłam Ci ja, a jakże, u tego i owego lekarza/dottora, a może raczej - lekarki/dottorki :-)
Jestem chudsza o prawie trzy stówy!...szkoda, że tylko w portfelu! Boszsz!
Ale nic to!
A teraz będzie sprawozdanie i streszczenie. Uwaga!
No, to jazda! Fasten your seat-belts! (zapnijta pasy, się znaczy – jadziem z koksem!).
Od czego by tu zacząć?
Chronologicznie czy „wa(r)gowo”? noo, soory, no! Wagowo – miało być!
Niech więc zwycięży chronologia. Si?
Wizyta u ginki.
Zobaczyła mnie w poczekalni, uśmiechnęła się z pytaniem w oczach. Miła jest.
Troszkę szkoda mi się zrobiło…jej? Mnie?
Była moja kolej.
Weszłam.
Ginka ze smutnym uśmiechem, na dzień-dobry spytała (chociaż to było raczej stwierdzenie) – „I co? Nie ma ciąży?” Wiadomo jaka była odpowiedź. Popytałam ja, poopowiadała mi Ona, zrobiłam sobie cytologię i usg…i oto co wiem na dzień dzisiejszy:
- cytologia – wyniki za dwa tygodnie
- usg – owulacja była, jajko pękło (??tia?? kiedy, do cholery?!), torbieli po hormonach brak (hurraaa!) …”endometrium piękne” – cytata! ;-)
Po rozmowie wiem, co następuje i niżej cytuję:
- większym dawkom hormonów (clo) mówimy stanowcze NIE! – ginka była trochę zestrachana, że po tak małej i bezpiecznej (podobno!) daweczce, ja już tak ześwirowaszy! Huśtawka nastrojów (płaczliwość na przemian z wściekłą furią-burią?!), bóle brzucha, a nawet podbrzusza, zatrzymanie wody w organizmie i tego typu przyjemności…i co? I NIC! Jedno wielkie (pardon ewrybady!)... ni-chuja!
- moje pytanie o badanie wrogości śluzu (słyszałam o czymś takim więc spytałam, a co?) i proszsz! Dziś pytanie-dziś odpowiedź! Wiem wszystko! Mój Szreku przeraził się tylko, jak usłyszał znajomą Mu/Szreku nazwę firmy, która „robi” badania nasienia: „To my TO TAM mamy zrobić?!?” ;-)) ech, te chłopy! Im tylko ekstremalne sporty w głowie! hihi.
Mała sugestia ginki – najlepiej robić „te” badania bez dopalaczy w postaci hormonów. Cóż, zobaczymy! Bo to się niesamowicie „zgrać” trzeba-by..trzeba...
- moje bardzo-ważne-pytanie nr 2! – jeśli ciągle z clo NIC, to co dalej?! Odpowiedź: „nie ma Fjona czasu na pitolenie się z lekami (cytat dosłowny, oprócz imienia! ofkors) proponuję inseminację. Zwłaszcza w sytuacji jeśli wyjdzie wrogi śluz!”. Oczywiście w tej sytuacji najpierw hsg (!!!tiaa jasne!) … to nic takiego, wiele dziewczyn ma/miało to badanie (bez znieczulenia?! Hmm..Ciekawe!) i nie narzeka/ło! (a tylko by spróbowały! No nie?!)
A więc zatoczyłyśmy koło! Bo już w szpitalu mi to proponowała - tylko ja okoniem stanęłam na maksa od razu i: NIE i koniec!
- A po nieudanej inseminacji? - in vitro! ... ?!?! ...I ja na to: Pass, pani ginko!
Ogry mówią: FINANSOWE Pass!! (uważne spojrzenie pełne zrozumienia i smutny uśmiech mojej gin)
Very sorry, ale nie wezmę kolejnego kredytu na in vitro! No, niestety N I E ! straszne? Tak?!

… a potem byli stomatogi jedne, no!
Okazało się, że przednie-dolne jedynki moje MOŻNA zrobić (opracować/obrobić) bezboleśnie!
Jak to możliwe jest?! Nie wiem!
Mam więc dolne jedynki zarobione/zaopracowane, i jest mi z tym miiluutkoo, ha-ha!… niom ;-)…
Jeszcze tylko ta cholera – ósemka dolna-Jej mać! .. i chyba chwacit! Taką mam nadzieję!
Proporcja między dottorami nie została zachowana? – very sory – ju łelkam! ;-) i ch*##@#$, chciałoby się powiedzieć/napisać!
Dobranoc!

24 lut 2009

Marudzenie kontrolowane - poprawione! ;-)

Uwolniłam złe emocje, przemyślałam, ulało się i wyparowało ze mnie trochę złości więc poprawiam... :-)

Co mnie wnerwia?

1. To się nie zmieni, bo ciągle mnie wnerwia ;-) ..Wszechobecny, wygodny i pomocny pewnym instytucjom, Yeti polskiej rzeczywistości (wszyscy o nim słyszeli ale nikt nie widział) - jednym słowem KRYZYS!! Dzięki niemu pracodawca nie daje podwyżki i rozkłada bezradnie ręce. Pracuj albo spadaj! Bo mamy kryzys!
Dzięki niemu bank łupie nas (chciałabym mocniejsze słowo wstawić ale staram się nie bluzgać - może się uda?) na potęgę! Ostatnia rata była wyższa od każdej poprzedniej, nawet od tej kiedy franek windował na górne rejestry...tylko, że bank szwajcarski obniżył stopy a nasz bank nam NIE! Nawet kiedy franek ostro poleciał w dół. No, a teraz to już w ogóle! Rośnie i rośnie!
Ceny w sklepach przemilczę! Wystarczy, że idę na zakupy, kupuję tyle samo co zwykle, a muszę wysupłać o 15-20 więcej! Szok! Nawet alkohol zaczął mi szkodzić - taki drogi!
Nie oglądam TV, nie czytam gazet i mało słucham radia, bo komuś bardzo zależy, żeby ludzie tacy jak ja - uwiązani kredytami - bali się i wpadali w panikę! Jak przyjdzie kryzys, to przyjdzie! Ja pierwsza go odczuję na własnym tyłku. Ale nie mam zamiaru już teraz wpadać w telepkę i schizować na zapas. A wszyscy dookoła nakręcają atmosferę! Po co?


2. Teściowa! Wiem, że jej ciężko bo ma mało kasy, ale niech zrozumie, że nam też kasa z nieba nie spada! i wystarczy! A reszta? Cóż, i tak jej nie zmienię więc zmienię moje podejście do niej!

3. Praca - dam sobie radę, co by nie było! Wiem to i tak czuję, więc...
Reszta - NIEWAŻNA! i już!


4. Studia - a raczej ich końcówka! Tu się też nie zmieni, bo jeszcze mnie wnerwia ...
Plan! Byłam w piątek na dwóch zajęciach - jedne o 12-ej a drugie od 18.30 do 20.00! W domu byłam na 22-gą!
W sobotę NIC! A w niedzielę zajęcia od 13.45 do 16.30!!!
Podwójne koszty, bo dwa razy jadę w ciągu jednego łikendu. Nie będę przecież warszawskim znajomym siedziała całej soboty w domu, a za zimno jest jeszcze na całodzienne łazęgowanie. Skończyłoby się przesiadywaniem w jakiejś knajpie/pizzerii/galerii i wydawaniem kasy.
A powroty z Warszawy to kolejny koszmar! PKP ma nas głęboko w dupie i poza podnoszeniem cen biletów nie robi nic, żeby podnieść standard usługi! W niedzielę pociągi jeżdżą co dwie godziny. A sporo ludzi podróżuje i się przemieszcza nawet w niedzielę. Zdarzyło mi się już wracać na stojąco przy kiblu, bo dalej nie dało się wcisnąć nawet żyletki! Mamy XXI wiek!

5. DENTYSTA - ponad dwa lata zaniedbań w temacie i trzy zęby! Trzy! Nie, no! Nie tyle mi zostało w paszczy! ;-) Tyle jest teraz do naprawy! W tym dwie dolne jedynki, bo ścieram bezlitośnie! Zajęczy zgryz mam czy co? Zaraz wychodzę do dentystki więc może za chwilę też będzie nieaktualne? ;-) Mam taką nadzieję!

Dla zachowania równowagi teraz pozytywnie - na zakończenie ;-)

Co cieszy :-)

1. Fajna zima! Właśnie się dzisiaj chyba kończy, bo mokro i chlapowato. Ale była fajna, śniegowa i mroźna ;-)

2. Sztuczki Kikory - każdego dnia coś nowego! Ale to temat na osobną okazję bo sporo tego.

3. Czytam "Kłamcę 3" Ćwieka ;-)) Niom, lubię styl pisania pana Ćwieka. O Aniołach, tych upadłych też, pisze fajne fantasy.

4. URLOP szkolny wzięłam na pisanie pracy. Czy coś napiszę - zobaczymy. Bo w kolejce już stoją wizyty do lekarzy - ginka, stomatolog, może wet z Ludożerką i jej katarem?

5. Relaksik...z okazji urlopu dałam sobie luzu dzisiaj i pewnie będę za chwilę pluć sobie w brodę, że zmarnowałam dzień. Ale na razie cieszę się, bo sobie poleniuchowałam, pospałam (pogoda senna, ciśnienie niskie, Kikora się przytuliła... i się narobiło) a potem pobawiłam z Ludożerką ;-)

6. Zaraz zaczyna się marzec, a to już bliżej do wiosny, do dłuższego dnia, do słońca, do dłuższego dnia, do mniejszej ilości ciuchów na grzbiecie, do POMIDORÓW - takich smakujących i pachnących pomidorami, do owoców no, i dzień będzie dłuższy! :-))

22 lut 2009

Kiedy książka wprawia w dygot!


Praca.
Opracowywałam książkę z nowego zakupu... Niedozwolone i na ogół nie robię tak...ale (Ćsiii! i Psyt!)... przeczytałam kawałek tekstu...kawałeczek!...
i wciągnęło mnie!
Chociaż nie lubię takich tematów.
I, jak wciągnęło, tak trzymało krótko za twarz (nie napiszę mocniej!) dopóki nie skończyłam.
Czegoś takiego dawno nie przeżyłam!
Terroryzm, a konkretnie tragedia w szkole w Biesłanie.
"Czarne wdowy" McCutcheon opisuje je [wydarzenia z Biesłanu] ze wszystkimi budzącymi grozę, bolesnymi detalami. Błyskotliwie skonstruowana fabuła prowadzi czytelnika przez te traumatyczne wydarzenia. Ten trzymający w napięciu dramat psychologiczny został napisany z wielką wrażliwością i współczuciem. "Sunday Telegraph"

"Nie przeżyliśmy Biesłanu. Nie jesteśmy już tymi ludźmi, którymi byliśmy przed 1 września. Jesteśmy inni. Głęboko w nas tkwi dziedzictwo tych trzech dni jak odłamki szrapnela, których nie można usunąć; stało się częścią naszej tożsamości. My jesteśmy Biesłanem" (cytat z książki).

Sandy McCutcheon wykorzystał tragiczne, autentyczne zdarzenie i rozwinął je w fascynujący scenariusz typu: "co by było, gdyby"- w którym zatarła się granica między faktami a fikcją. Bezsilne uczucie wściekłości, którego doświadczają wszystkie ofiary terroryzmu, znalazło swe ujście w "Czarnych wdowach" jako zapis dokładnie zaplanowanej i wykonanej zemsty..."*

"Czarne wdowy" (autor: Sandy McCutcheon) to zbeletryzowana fikcja (fikcja! nie fikcja?!) oparta na faktach... to historia sześciu nauczycielek, które "przeżyły" Biesłan. Specjalnie piszę właśnie tak! Bo inaczej nie ma sensu! Bo czy One żyją po tym co przeżyły?
01 września 2004.
Atak terrorystów na szkołę pełną dzieci, rodziców, nauczycieli. Ponad 1300 osób! (oficjalne dane rosyjskiej TV - ok 300 osób!)
Trzy dni tragedii.
Pamiętam - oglądałam w TV wszelkie komunikaty! Przeżywałam strasznie!
Teraz mogłam poczytać jak wyglądało to wszystko od środka! Od wewnątrz!
Bardzo wiarygodnie napisane!
"Czarne wdowy" to opowieść o nauczycielkach, które "przeżyły" i teraz chcą zemsty. Za tamte dzieci. Swoich uczniów!
Przygotowują się dwa lata i porywają czwórkę młodych ludzi - dzieci terrorystów, którzy byli wtedy w szkole w Biesłanie - 1-go września.
Wszystkie kobiety są bardzo pokancerowane psychicznie i fizycznie, zdeterminowane, chore, żądne zemsty...Nie potrafią odnaleźć się w rzeczywistości "PO". Nie znajdują sensu dalszego życia bez zemsty.
Ich przygotowania godne są najlepszych znawców tematu!
Terroryzm był! - jest! - będzie! - ZAWSZE tylko aktem przemocy, bezsensownej i brutalnej przemocy wobec najsłabszych, bezbronnych, niewinnych!!!!
A zemsta?!
Podobno najlepiej smakuje na zimno...
Nie tym razem.
Kobiety szykują się do swojej Katharsis (z greckiego - oczyszczenie; psycholog. - uwolnienie cierpienia, odreagowanie zablokowanego napięcia, stłumionych emocji, skrępowanych myśli i wyobrażeń, które podlegały kontroli mechanizmów obronnych)** dwa lata! Dwa lata szczegółowych planów, przygotowań, detali opracowanych do potęgi n-tej.
Każda specjalizowała się w swoim fragmencie - jedna wyszkoliła się w materiałach wybuchowych, inna miała być narratorem nagrania i przeprowadzonej symulacji sprzed dwóch lat, kolejna operatorką kamery...
Dokładny podział ról i zadań! Czas i miejsce "akcji" rozpisane w planie co do minuty - zgodnie z czasem z "wtedy", zgodnie z "tamtymi trzema dniami"!
A ja, cały czas miałam dziwne wrażenie, że te przygotowania są kobietom potrzebne do czegoś innego; do zajęcia czymś siebie, do zajęcia jakimś działaniem myśli i uczuć, emocji i wspomnień - żeby nie gryzło, nie bolało, żeby ZAPOMNIEĆ! Żeby sobie wybaczyć TAMTĄ BEZSILNOŚĆ i BEZBRONNOŚĆ wobec napastników?!! Wybaczyć sobie niemożność obrony i pomocy najsłabszym - DZIECIOM!
Mocna rzecz! Nie przeczytałabym tej pozycji z polecenia ani zachęty - to musiał być przypadek! Tym bardziej, że staram się unikać tematu terroryzmu jak ognia! Tym bardziej, że jeszcze pamiętam Biesłan! I tak szybko nie zapomnę! Te dzieciaki uwięzione w sali gimnastycznej, a potem wybiegające stamtąd zakrwawione i rozebrane do bielizny...
Książka "młot", książka "dren" (zwłaszcza psychiczny)!
Napisana wspaniale - niczym sztuka teatralna, elektryzująca, gęsta od emocji, których nie da się nie przeżyć!
Zmuszająca do pytań o granice (psychiczne i fizyczne), o etykę, moralność i odpowiedzialność dzieci za winy i grzechy rodziców...pytań o zemstę i czy zawsze przynosi ona ulgę?!
Książka niepokojąca! Zakłócająca porządek i nudę dnia.
Dla osób, które choć troszkę "ruszają" klimaty terroryzmu (z punktu widzenia porwanych zakładników), które choć troszkę przeżywają sytuacje przymusowe i beznadziejnie niesprawiedliwe - kiedy krzywda dzieje się najbardziej bezbronnym i niewinnym - DZIECIOM!!!
Książka warta przeczytania, przemyślenia, przeżycia!




* żródło: http://merlin.pl/Czarne-wdowy_Sandy-McCutcheon/browse/product/1,475691.html?gclid=CMvL26Gb7JgCFQVbtAodyiK71Q
** źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Katharsis

18 lut 2009

Światowy Dzień Kota

Przy okazji tego dnia znowu parę słów o mojej Ludożerce-kleptomance

Chociaż mogłabym o niej bez końca - będę się dyscyplinować! ;-))
Korki od wina to ulubione zabawki, ale i tak jej pomysłowość w tym temacie nie zna granic...
Kota namiętnie kradnie. Ale nie wszystko!
Preferuje te zabronione przedmioty...zakazany owoc jednak najlepiej smakuje! A wśród tych zakazanych ma swoje szczególnie ulubione!
Jej absolutną miłością numer jeden są długopisy...nie wiem czy to chodzi o kształt? ;-) czy może chce nam coś napisać? W pewnym momencie poznikały wszystkie ;-)) aż Szreku musiał przejrzeć jej wszystkie skrytki.
Zaraz za długopisem - gąbki! Wszelkie! I z każdą postępuje tak samo - zamienia ją w ser szwajcarski. Jeśli tylko znajdzie się w zasięgu łapy albo paszczy - już po niej.
No i komórki, zwłaszcza jak ktoś dzwoni. Czy chodzi o melodyjki czy może o wyświetlacz? Ciekawe...
Zastanawiam się kiedy uda jej się odebrać zanim zdążę to zrobić ja. Raz prawie się jej udało odebrać telefon od Szreka. Może wiedziała, że to On? hihi
A za co ją uwielbiam najbardziej? Jest pyskata i samo-swoja! Nie ma, że jak coś zbroi to przyjmie potulnie opitol!
O, nie! ;-) zawsze ma coś do powiedzenia (na swoją obronę?) i coś tam sobie pod nosem gada. Odszczekuje się - bo to nie jest miauk ;-)
A samoswoja jest absolutnie, bo nie ma, że na życzenie albo na zawołanie przyjdzie - na to trzeba sobie zasłużyć, albo trafić w moment.

No, wystarczy!
Ale nastrój sobie od razu poprawiłam ;-)))










10 lut 2009

Od myślenia puchnie głowa...

Kolejny cykl dobiega końca.
Zaraz - dziś albo jutro - doczekam się potwierdzenia.
Nie spodziewam się, ani nie łudzę, że może być inaczej. Nie będzie. Piszę to bez smutku i dramatu, bez telepki i schizy...na razie mogę tak pisać.
I wiem, że nie będę brać większej dawki clo w nadchodzącym cyklu - nie ma po co.
Wszystko wskazuje na to, że nie będzie to dla naszych "działań" czas sprzyjający. Nie piszę więcej na razie na temat przyczyny, żeby czegoś nie zapeszyć, nie napisać za wcześnie...Za jakiś czas będzie wiadomo więcej, to będę mogła napisać konkretniej.
W każdym razie nie zamierzam się szprycować na próżno, przekładamy to na później.
Ja i tak chcę odwiedzić moją gin - mam kilka pytań, które wpadają do głowy w mało przespane noce...Mam ochotę sprawdzić czy wszystko w porządku, porozmawiać z nią o tym i owym, popytać, a co jeśli większa dawka nie pomoże? co dalej? Już i tak nieszczególnie podoba mi się wpływ hormonów na mnie. Albo dostaję odpałów ze złości albo mnie rozkleja i ryczę o byle co! PMS to przy tym pikuś!
No i tarczyca...Mojej koleżanki córka ma te same podwyższone antyciała antytarczycowe i bierze na to leki! Moja ginka nie dała mi nic, bo powiedziała, że nie mam tych antyciał za bardzo podwyższonych...A może raczej wie, że branie tych leków nie będzie współgrało ze staraniami? A co jeśli TO ma wpływ? Nie mam co zgadywać i mnożyć pytań, bo i tak nic nie wymyślę, ale zamierzam z nią ten temat podrążyć.
Jest jeszcze końcówka studiów i pisanie pracy. Nerwówka wokół tego i zmęczenie również nie sprzyjają radosnemu "tworzeniu", a jak dodać do tego nerwówkę i ciągle rosnącą presję u Szreka w pracy - mamy chory komplet naszej codzienności. Voila! włala jednym słowem ;-)
W każdym razie, ani nie będę mieć czasu na bieganie do lekarza, ani na razie nie stać nas finansowo na zmianę lekarza na klinikę bezpłodności - do czego namawia mnie znajoma, której się udało. Bo tam są super lekarze! Może i są, ale Ci super lekarze sobie super winszują za jedną wizytę, a takich wizyt w miesiącu będzie kilka. I kropka!
Że późno dla mnie? że mam mało czasu?! Tak!
Ale skoro i tak jest już późno - dwa, trzy miesiące w tą czy w tamtą stronę nie robią już wielkiej różnicy.
A dwóch spraw tego kalibru nie pociągnę na raz!
Nie wyrobię.
Nie będzie się ta decyzja podobać gince i trudno.
Życie to nie koncert życzeń.
A szkoda... ;-))

7 lut 2009

Ocaleni/Passengers czyli dobry film ostatnio widziałam



Udało nam się obejrzeć film "Passengers"(w internecie tłumaczenie Ocaleni). Thriller psychologiczny.
Nie będę (nie mogę!) go porównywać do żadnego innego filmu, bo podpowiem zakończenie, a tego nie chcę!
Bo to mocna strona filmu. Zaskakujące zakończenie!!!
Mogę tylko tyle, że o-d-r-o-b-i-n-ę ma coś z "Fearless" z Jeff'em Bridges'em...Coś, chwilami ...

Akcja filmu zaczyna się po katastrofie samolotu - tak, schemat.
Młoda pani psycholog (Anne Hathaway) zostaje przydzielona do grupy osób, które przeżyły.
Ma im pomóc wrócić do normalności.
Tylko jeden młody facet (Patrick Wilson) nie ma zamiaru przychodzić na sesje - twierdzi, że teraz nareszcie czuje, że żyje! I chce wykorzystać każdą chwilę!
Pani psycholog namawia go na terapię, często go odwiedza, w końcu zauroczona jego osobowością - zakochuje się, łamiąc tym samym etykę lekarską.
Tymczasem, osoby z grupy jej podopiecznych zaczynają przypominać sobie pewne fakty, które w dosyć niekorzystnym świetle stawiają linie lotnicze. Kiedy pani psycholog próbuje sprawdzić te informacje - grupa ocalałych kurczy się w szybkim tempie - kolejne osoby znikają, a wszystko wydaje się mieć związek z kręcącym się wokół nich (wokół głównej bohaterki też) pracownikiem lotniska, który najwyraźniej coś próbuje ukryć, zatuszować...?
Atmosfera gęstnieje.
Coraz więcej pytań bez odpowiedzi...
W dodatku koło mieszkania kochanka pani psycholog, coraz częściej pojawia się ujadający pies, a facet twierdzi, że zwierz jest podobny do psa, którego miał kiedyś w dzieciństwie...
Główna bohaterka, natomiast, jest coraz częściej zagadywana i odwiedzana przez dziwną sąsiadkę...
...................................................................................................
Już dawno żaden film nie zrobił na mnie takiego wrażenia!!!
Emocje sięgnęły zenitu, kiedy domyśliłam się zakończenia.
Nie, nie byłam super bystrą i przewidującą "wszystko-wiedźmą"! Nie odgadłam jaki będzie finał już na początku, czy w połowie filmu.
Nawet Szreku, który irytuje mnie, bo zawsze już w połowie filmu wie (i głośno mi o tym mówi!) jaki będzie finał, kto-co-i-dlaczego, więc nawet On nie odgadł rozwiązania! A-ha!

Warto obejrzeć i przeżyć! – polecam.

Nie lubię się wzruszać na filmach (i ryczeć?! Fuj!) – to takie niemęskie. ;-))
Dla tego filmu – według mnie! – warto zrobić wyjątek!

Chętnie dowiem się/poczytam jakie były wrażenia innych! Bardzo jestem ciekawa!

Nawet krytycznych opinii.

4 lut 2009

Czas goni nas

Coraz mniej czasu na cokolwiek, coraz szybciej czas leci, bez sensu i nieefektywnie - ludzie, co się dzieje?!
Nic z tego nie rozumiem!
Ale na wszelki wypadek mam do siebie pretensje, bo można by, trzeba, muszę... a tu nic!
Wiem tylko, że wchodzę do domu, jakiś obiad, chwila rozmowy ze Szrekiem (bo widujemy się krótko wieczorem...coraz później wraca z pracy) i już jest koło północy...
Szreku od początku roku nie wrócił jeszcze z pracy o czasie. Zostaje po godzinach. Coraz więcej i szybciej musi się uczyć...
Czy ten świat zupełnie zwariował, czy Ktoś-Tam-Na-Górze robi sobie jaja i ogląda nas na przewijaniu? Przyspieszonym przewijaniu!
Łapię się na tym (coraz częściej, niestety!), że się zawieszam, przechodzę na stand-by. Przechodzę na kontemplacyjną obserwację ;-)
Siedząc przy kompie (udając, że coś piszę, na przykład pracę mgr!) - patrzę na Szreka, zajętego nauką/laptopem/itepe, na Ludożerkę, która się wścieka/gania po domu/zagryza mi jukkę/śpi przy Szreku/śpi u mnie na biurku zwinięta w rogala...w tle spokojna muzyka chillout (moja ulubiona ostatnio-... gdzie te czasy kiedy się słuchało Prodigy dla pałera, na rozruch?), galop myśli w głowie zwalnia, uspokaja się...i jest mi dobrze!
Chwilo trwaj!
A potem "wybudzam się" i okazuje się, że minęła spora chwila na moim nic-nierobieniu. Dopadają mnie wyrzuty sumienia, że można było coś zrobić, napisać, poczytać! Wzięłam do domu książkę Białołęckiej, miałam czytać - nie mam czasu! Wieczorem, za szybko mijającym, ciągle coś do zrobienia, a przed snem - nie zdążę, padam czytając pierwszy akapit.Chore to wszystko jakieś!
Jednym słowem przydałby się Czasowstrzymywacz.
Tęsknię do dłuższego dnia, żeby tak szybko nie robiło się ciemno!
Żeby nie wstawać po ciemku i po ciemku nie wracać do domu!
No, kiedy to będzie, no kiedy?!

P.S. Ostatnio, na poprawę nastroju, szczeliłam sobie kolor na głowie - miedź czy jakiś inny rudy! Super! Jeszcze jak uda mi się zrzucić - na początek!! - kilka kilogramów...mmmm, aż mi się westchnęło z rozmarzenia ;-)

P.S.2
Salvador Dali też miał chyba problem z czasem. Nie tylko z czasem miał problem, zresztą...
Ale, że dzisiaj o czasie, a zwłaszcza jego BRAKU - takie obrazki wyguglowałam w sieci ;-))
Zawsze lubiłam jego pokręcone obrazy, a teraz nawet do mnie jakoś przemawiają... ;-)
Czy powinnam zacząć się martwić?? ;-)