26 lis 2010

Egzorcyzmy

Tyle czasu minęło (znowu!), a ja nie mam siły pisać. Jedna notka miesięcznie! Pfff.
Aż szkoda, bo tyle się dzieje!
Teraz jednak pora ścisnąć pośladki (nie ma, że boli!) i zapisać coś wreszcie ku pamięci! Póki to ma jeszcze jakiś sens.

Egzorcyzmy Szymonka odbyły się 14 listopada w pobliskim kościele. Trochę nas to kosztowało chodzenia, negocjacji i wysłuchanych wykładów, ale to w tej chwili nie ma znaczenia.
Warto było!

Bałam się bardzo, jak Młody poradzi sobie z tak długą mszą, a raczej z nudą i unieruchomieniem – znając jego charakterek i temperament. Ale strachy na lachy, a ja ciągle NIE DOCENIAM mojego Ogrzyka! Ceremonia była ładna, wzruszająca (dla nas rodziców… no, doobra! – zwłaszcza ja wzruszałam się co trochę jak stary siennik), pogoda CUDNA (po całotygodniowych ulewach i generalnie bryndzy!), a Ogrzyk spisał się wspaniale (wszystko go interesowało – od otoczenia aż po dość obfite „zlanie” główki podczas chrztu) . Mogliśmy być z niego dumni. Tym bardziej, że na samym początku mszy, pewne miny, skupienie i stękanie, jednoznacznie dały nam do zrozumienia, co nasz Misio właśnie produkuje.
Po mszy przeszliśmy spacerkiem do restauracji. Było ciepło i słonecznie. Cudnie! Zupełnie jakby to była połowa września, a nie listopad. Goście dopisali wszyscy, nawet teściowa z muchami w nosie.
W restauracji zamieszanie i chaos wybuchły ze zdwojoną siłą.
Każdy, dosłownie KAŻDY, chciał Ogrzyka brać „na rączki”, każdy go dotykał, chciał z nim zdjęcie, głaskał, dawał dobre rady i tego typu pierdy. Ale, o dziwo, to ja gorzej znosiłam to zamieszanie! Szymek był spokojny, wyluzowany i chyba zadowolony. Oczywiście do czasu, gdy ktoś nie chciał go ode mnie zabierać. Wtedy ostrzegawcza podkówka, a potem ryk.
Nie będę opisywać wszystkiego, bo to nie ma sensu. Przyjęcie się udało, mój Brat-Zryty-Beret jak zwykle stanął na wysokości zadania, zabawiał starszych (specjalnie usiadł z dziadkami, szczególnie na linii teściowa-teściu), pilnował kelnerów (na szczęście nie miał z nimi za dużo roboty) i w ogóle… Ja do tego głowy nie miałam! Chrzestny jak marzenie! Chrzestna (też wybrana nie przez przypadek!) chociaż nie uznana w dokumentach kościelnych, była dla nas wsparciem i nie wyobrażam sobie nikogo innego na jej miejscu. Noł łej! W końcu to ona (chociaż „tylko” koleżanka) przyszła do nas na drugi dzień po przyjeździe ze szpitala, sprezentowała niezbędne kosmetyki i dała kilka bezcennych rad. No, i była gotowa do pomocy na każdy mój telefon. Takich rzeczy się nie zapomina!
O drobnych zgrzytach nie będę pisać. Nie ma to sensu i szkoda mojej pozytywnej energii (na wyczerpaniu).
Z jednego jestem absolutnie zadowolona – z tego, że poczęstunek odbył się w restauracji! Nie wyobrażam sobie stopnia mojego zmęczenia gdyby imprezka odbyła się u nas w domu!
Masakra jakaś!
Pomijam „drobnostki” typu obsługa gości czy ciasnotę, że o wariujących/biegających/krzyczących dzieciach znajomych nie wspomnę! Ale opieka nad Ogrzykiem i zaspokajanie jego potrzeb to też dla mnie ważniejsza sprawa tego dnia. Nie wyobrażam sobie jakby to było, gdybym musiała biegać koło stołu, a mojego Misia przekazać innym… albo, co gorsze, opiekować się z doskoku także nim. Z całą pewnością wszyscy byliby niezadowoleni. Ze mną na czele!
Udało się! Mamy to za sobą. :-))

Idę paść na twarz!


W następnych odcinkach:
- Ogrzyk ciągle kaszle!
- osiągnięcia i umiejętności Ogrzyka
- Zmęczona Fjona pada na ry…na twarz jak nigdy wcześniej
- zdziwnienia!
- interesujące relacje Kota - Ogrzyk!
- a Ogrzyk zaraz kończy 9 miesięcy!!