28 lut 2010

Kilka słów...

... na szybko.
Ciągle w szpitalu. Robią mi badania, ale tak jakoś niespiesznie. A po odstawieniu feno mam prawie regularne skurcze przepowiadające. Od dwóch nocy boli także dół brzucha i w krzyżu więc ...
Jutro na obchodzie będzie ordynator i to on zadecyduje co i jak. Bardzo chciałabym jeszcze wyjść chociaż na jeden dzień i zrobić ostatnie przygotowania. Ale to nie koncert życzeń, a mój synek chyba się do nas spieszy. ;-)
Z ostatniego usg - waży ok 2500-3000 g.
I na razie tyle.
Jutro się wyjaśni...

20 lut 2010

Przyspieszenie

W poniedziałek idę na kilka dni do szpitala na obserwację, badania, pomiary i inne takie…
Aaaaaa!
Dotarło do mnie przy okazji, że to już! Za chwileczkę przeżyję najważniejszy moment mojego życia – narodziny NASZEGO SYNA!
Zapewne w szpitalu dowiem się czy z Szymkiem wszystko w porządku (zresztą nie przyjmuję innej opcji do wiadomości!), ile waży i kiedy, w przybliżeniu, możemy się spodziewać SPOTKANIA. A ja przy okazji dowiem się jak lekarze oceniają mój stan i jaki poród dla mnie przewidują, bo to i wiek, ciśnienie i jeszcze cukrzyca… Zobaczymy.

Tak czy inaczej, moment zobaczenia naszego dzidziorka zbliża się wielkimi krokami, a mnie dopadła trema … że o strachu nie wspomnę, bo ten mnie nie opuszcza od jakiegoś czasu.
Przy okazji pakowania się do szpitala, spakuję już torbę dla siebie i Szymka – niech będzie gotowa i czeka. Już czas najwyższy. Nawet jeśli mnie jeszcze wypuszczą, a termin porodu będzie za 2-3 tygodnie – lepiej niech będzie wszystko naszykowane. Wolę tak, niż torba pakowana w panice lub torba pakowana przez Szreka! ;-)) Noo, to by mogło być ciekawe co by się w niej znalazło.
A więc poniedziałek …
A dzisiaj?
Panika! I tak od środy, odkąd wiem, że w poniedziałek idę …
Panikuję, czy ze wszystkim zdążę, czy o czymś nie zapomnę …. czy rzeczywiście mnie jeszcze wypuszczą po tych 3-4 dniach …
Z tego strachu nawet nie mam czasu myśleć jak będzie w tym szpitalu, jacy będą lekarze i położne, jakie warunki… Bo nie napisałam, że to nie ten szpital, który wybrałam na początku, nie ta wielka „fabryka”, z super sprzętem, w której podejście do pacjentek zostawia wiele do życzenia, że o tabunach studentów kręcących się i zaglądających wszędzie nie wspomnę. Ten szpital, do którego idę, jest mały i stary, załoga nieliczna, a opinie rodzących tam kobiet o lekarzach i położnych - bardzo dobre. Jest jedno „ale”. Nie jest to szpital kliniczny, nastawiony na trudne przypadki czy jakieś patologie. Brat znalazł dojście do jednego z lekarzy i to on mnie, a właściwie mój przypadek, przedstawił ordynatorowi, a ten zadecydował o przyjęciu mnie na badania i obserwację. Po tych kilku dniach dowiem się, czy mnie przyjmą do tego szpitala, czy jednak wróci temat szpitala klinicznego.
Nie ukrywam, że wolałabym ten – stary, mały, z kiepskimi warunkami jeśli chodzi o sanitariaty (łazienka na korytarzu, a nie w każdym pokoju), ale z bardzo dobrymi opiniami o opiece lekarskiej. I mam nadzieję, że moje małe niedoskonałości typu ciśnienie, cukrzyca, no i wiek (!) nie zostaną zaliczone do patologii i nie skłonią ordynatora do odesłania mnie do klinicznego. Oby!

Co jeszcze?
Dzidziorek jest ostatnio mało aktywny (jeśli już to trochę wieczorem), ale za to często miewa czkawkę. Nie będę się doszukiwać w tym jakichś problemów. Tłumaczę sobie to tak, że ma mało miejsca na fikanie, a skoro matka żyje ostatnio jak w letargu, jak ostatni leniwiec i jest mało aktywna – trudno spodziewać się i oczekiwać od dzidziorka nie wiadomo jakiej energii. Dobrze, że idę do szpitala, bo sprawdzą to na usg, a ja nie zdążę się nakręcić.

Do dolegliwości dołączyły biodra. Bolą mnie coraz częściej, a czasami ból promieniuje w górę na kręgosłup. No i coraz częściej czuję ramiona. Muszę je widocznie jakoś spinać i podnosić do góry, podciągając przy okazji brzuch i stąd ten dyskomfort.
I już. Na dzisiaj tyle.
Czeka mnie intensywny łikend.
A potem szpital.
I niech się dzieje co chce, byle Szymek był zdrowy i wszystkie parametry miał w normie.
Resztę jakoś zniosę.
Nie ja pierwsza i nie ostatnia! Prawda?

16 lut 2010

Słabizna

Jestem słaba jak barszczyk! :-(

Dociera do mnie boleśnie, że nie bardzo już kontroluję swoje ciało. Głowa myśli i wydaje polecenia, ale mięśnie nie słuchają.
Już nie tylko chodzi o nieporadność. Nogi mam jak z waty, a mięśnie jakby przeciążone treningiem. Ciekawe jakim? Chyba dźwiganiem…
W każdym razie czuję się coraz dziwniej.
Nie przeszkadza mi to, że chodzę coraz wolniej, a pokonanie kilku schodów powoduje drżenie mięśni. Bawi mnie nawet to, że – do niedawna mały szybkobiegacz i zapitalacz – jestem teraz wyprzedzana nawet przez babcie z laskami. Nie przeszkadza mi, że brzuch coraz większy i odstający – w końcu dzidziorek rośnie, a za chwilę 36 tydzień na liczniku więc ma prawo być duży.
Ale przeszkadza mi dziwna słabość, która dopada mnie już teraz codziennie i trzyma od rana do południa. Mam wrażenie, że za chwilę zemdleję. Nie jestem w stanie nic robić, nie mam na nic siły. Leżę albo śpię i w ten sposób mijają ostatnio moje dni. Nie wiem czy to kwestia słabej krwi (wyjaśni się pod koniec tygodnia), diety czy po prostu to ten etap, że już tak może być. Niepokoi mnie to, bo czuję się przez to fatalnie. No i mój brzuch staje się osobnym bytem – to on teraz rządzi mną, a nie ja nim. Ostatnio przeraziło mnie to, co mi się przytrafiło. Przechodziłam przez jezdnię, a ponieważ światło się zmieniło przyspieszyłam, żeby mnie nie strąbili. Nie wiem gdzie się tak spieszyłam… Zapomniałam co dźwigam przed sobą i próbowałam pobiec… Ku mojemu przerażeniu brzuch przeważył mnie i pociągnął do przodu i w dół, a biedne nogi ledwie nadążały drepcząc za tym ciężarem. Po wylądowaniu na chodniku byłam tak zaskoczona, że złość przyszła później. Po cholerę chciałam się bawić w gazelę?! Zapomniałam co dźwigam przed sobą?! A gdybym się wywróciła?
Kolejne, dość przykre uświadomienie sobie mojego stanu przyszło w łikend.
Mam nie robić sama zakupów, żeby nie dźwigać. Poszliśmy więc razem ze Szrekiem w sobotę na rynek po owoce i warzywa. Na pieszo, spacerkiem, żebym się trochę poruszała. Ku zdrowotności. Potem skoczyliśmy do sklepu dzieciowego, poleconego przez znajomą, że tani. Faktycznie tani – nawet mnie zezłościło, że tak późno się dowiedzieliśmy, ale trudno. A na koniec pojechaliśmy do supermarketu po resztę zakupów. I tam się zaczęło. Nogi nie bardzo chciały mnie nosić, drżały, brzuch ciążył i w końcu zaczął twardnieć i boleć. Po chwili marzyłam już tylko o tym, żeby usiąść, a najlepiej się położyć… Po powrocie do domu położyłam się i grzecznie leżałam resztę dnia, a nawet w niedzielę do 15-ej, ale brzuch i tak mocno dawał mi w kość.
Do tej pory jest twardy i bolesny. Masakra.
Jedynym miłym akcentem tego łikendu był niedzielny wieczór. Zachciało mi się deseru lodowego. Ale zapragnęłam tak bardzo lodów i bitej śmietany, że mało mnie interesowały cukrowe konsekwencje tego zakazanego owocu. A, że przy okazji były Walentynki, poszliśmy ze Szrekiem na randkę. ;-)) Na szczęście kawiarnia Hortexu była jeszcze otwarta, a oprócz nas na walentynkowy deser przyszły jeszcze dwie rodziny z dziećmi. Lody były przepyszne i nawet cukier mi za bardzo nie skoczył. Warto było!!

A wracając do mojej słabości - jest coraz bardziej upierdliwa i dokuczliwa.
No coraz słabsza jestem. :-(
Dziwne i obce mi do tej pory uczucie. Niesamowite, ograniczające, męczące, zaskakujące.
To takie dziwne nie móc robić najprostszych rzeczy, męczyć się przy najzwyklejszych, codziennych czynnościach...
Ciąża - najdziwniejszy stan,
w jakim się do tej pory znajdowałam ... ;-)

10 lut 2010

Będzie długo, bo się nazbierało...

Dni tak szybko płyną a ja nie piszę. Szkoda! Muszę wziąć się w garść, bo za chwilę nie będę mieć czasu, a mam jeszcze tyle do opowiedzenia o swoim obecnym stanie, wrażeniach, emocjach ... zmianach fizycznych i psychicznych. Ku pamięci, bo wiem, że to moja pierwsza i ostatnia ciąża (w tym wcieleniu). Później będę pisać o naszym Synku. Później będą inne tematy, problemy, radości i emocje. Obecne chwile i przeżycia zatrą się w pamięci. Dotarło do mnie ostatnio jak dobrze mieć spisane to i owo ze swojego życia. Dorwałam się do swojego pamiętnika z początku znajomości ze Szrekiem. Czasy przed-blogowe, ech! ;-))
Mmmmm… wszystko wróciło: tamto szaleństwo, emocje, dreszcze, pierwsze czułości, deklaracje, słodkie słowa i długie rozmowy o wszystkim. :-)) A potem wspólne mieszkanie, ewolucja i cementowanie naszego związku, zaręczyny. Ależ się wzruszyłam. Przypomniało mi się przez co przeszliśmy, żeby było tak jak teraz. I chociaż nie ma już tamtego ognia, lubię nasz związek w obecnym stanie, to jak nam teraz jest razem, ten spokój, szczerość, zaufanie i przyjaźń. To ciepło i przywiązanie. I kiedy czytałam i wspominałam tamte lata, dotarło do mnie, że teraz są najważniejsze chwile kolejnego etapu życia ze Szrekiem. I trzeba to utrwalić, zapisać, żeby znowu za kilka lat sięgnąć po te zapiski i przypomnieć sobie ten rozdział, żeby nie uciekło w zapomnienie to co teraz czuję, co przeżywam.
A więc do dzieła – może się uda wytrwać w postanowieniu.
Dzisiaj w punktach, bo zebrało się kilka spraw i w ten sposób nic mi nie ucieknie.

Szreku – zawsze lubiłam jego podejście do mnie, cierpliwość, czułość i wsparcie. Teraz to wszystko uległo zwielokrotnieniu. Na początku ciąży oboje chodziliśmy jak śnięci, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co się dzieje, nie do końca wierząc w to co się dzieje. A potem było usg, na które poszedł razem ze mną i w tamtej chwili dotarło do nas, że ten Mały Wiercipięta to nasze Dziecko. Od tej pory Szreku jest jeszcze bardziej cierpliwy (o ile to możliwe), nie reaguje na moje humory i zaczepki, czuję jego opiekę i wsparcie na każdym kroku. Uczestniczy we wszystkim, łącznie z wykładami w szkole rodzicielstwa (że o gimnastyce nie wspomnę!). I chociaż się podśmiechuje z mojego szybko rosnącego brzucha, a raz nazwał mnie nawet „brązowym cutkiem”, robi to z taką tkliwą czułością, że nie mogę się nawet nadundać. Tym bardziej, że nigdy nie byłam próżna i nie zależy mi na fałszywych komplementach. I chociaż nie wszystko rozumie (jak to facet), a jego przemądrzałe opinie i sądy, zdobyte dzięki szkole, doprowadzają mnie czasem do szału – miło jest wiedzieć, że wszystko go interesuje, że czuje potrzebę opieki nade mną. Wiem, że okres „ochronny” nie będzie trwał wiecznie, ale i tak miło się czuć (choć raz w życiu) taka krucha, delikatna, tak ważna i w centrum uwagi.

Kika – jest słodka i kochana. Totalnie straciłam dla niej głowę. I jak sobie przypomnę moje obawy sprzed roku, czy sobie poradzimy z tym dzikusem i waryjatem, z tą zabiedzoną znajdą – to dzisiaj śmiać mi się chce. Ostatnio nam coś choruje. Rzuca pawie i trochę ma rozwolnienie. Byliśmy u weta, dostała leki i ma być lepiej. Na razie nie jest, bo dzisiaj, znowu był pawik. Serce mi pęka jak patrzę na tą naszą kocią wariatuńcię, taką osowiałą i spokojną… Mam nadzieję, że szybko wydobrzeje i znowu będzie pomykać po mieszkaniu, kopytkując jak całe stado kotów. Oby! Zdrowiej szybko kotecko moja!

Sny – zawsze miałam dziwne, delikatnie mówiąc, ale to co się dzieje w ciąży to już chyba jakaś patologia psychiczna! Zaczynam się nad swoją psychiką coraz poważniej zastanawiać. Dzisiaj, między innymi, śniło mi się, że ja i Szreku byliśmy czarnoskórzy. Ja byłam w ciąży, Szreku był żołnierzem, właśnie wrócił z Afganistanu (tfu tfu!), mieliśmy poważne problemy małżeńskie i ciągle się kłóciliśmy. A moja matka siedziała w więzieniu! Nie ważne za co, ale zamknęli ją i stamtąd dzwoniła do mnie… masakra! Obudziłam się zmęczona i zła.
Często ostatnio śni mi się także, że jestem badana przez jakiegoś (albo jakąś) gina, niedelikatnie i do tego bez zachowania higieny, brudnymi łapskami – fuj!
... A także śni mi się sex … Do tego nie potrzeba nawet analizy ani komentarza

Brzuch – jest coraz większy, coraz bardziej odstaje i wygina moje plecy do tyłu. Czuję się czasem jak z plecakiem założonym na przód zamiast na plecy. Schylanie się staje się coraz trudniejsze …Ale uwielbiam te fale i wypiętrzenia wędrujące pod skórą!
I z ostatniej chwili - właśnie przed chwilą przeżyłam chwile grozy kiedy bezmyślnie schyliłam się bokiem, żeby coś podnieść i dość mocno ucisnęłam brzuch. Mam nadzieję, że synek nie ucierpiał, że nic tam nie zgniotłam i jest dobrze chroniony! No co za głupia i bezmyślna larwa ze mnie! Za mało mam stresów? Będę miała o czym myśleć w kolejną bezsenną noc. Szit! Tego mogłam nie zapisywać – i tak nie zapomnę. Ech, odechciało mi się wszystkiego normalnie…
Lecę googlować czy mogłam zgnieść synka…

2 lut 2010

Zdolna jestem niesłychanie

....czyli doigrałam się!

Złapałam przeziębienie. :-(
A jeszcze w zeszłą niedzielę chwaliłam się jaka to jestem nietykalna, że z takiego chorowitka nagle w ciąży stałam się nie-do-zdarcia, jak nie ja.
A tu niespodzianka średnio przyjemna.
Wystarczyło trochę stresów, dieta (i to, że często niedojadałam), a także kilka wypraw komunikacją miejską w mroźne dni i już. Migdały jak banie, zapadnięte oczy, katar zatykający obie dziurki i debilny wyraz twarzy, bo żeby oddychać musiałam to robić ustami czyli miałam je raczej cały czas uchylone. Seksi! No i do tego małe możliwości leczenia poza homeopatykami, leżeniem/poceniem i piciem, spaniem, piciem, spaniem i piciem. Nawet Szymek był markotny, mało aktywny i flegmatyczny, a jego kopniaczki bardziej przypominały smyrnięcia i obcierki – takie słabiutkie i nieliczne. Biedaczek.

Ale jest już lepiej czyli będę żyć! Gardło jeszcze spuchnięte, ale katar przechodzi (usta mam wreszcie zamknięte i czuję smak tego co jem!) i może obejdzie się bez lekarza. To dobrze, bo moja doktorka pierwszego kontaktu nie zna innych leków tylko antybiotyki…
Jedyna sprawa, która mnie martwi to brzuch. Stwardniał na początku przeziębienia i nie wiem czy to synek się przemieścił w inne, mniej wygodne położenie, czy to może od napinania mięśni przy czyszczeniu nosa czy co... A może znowu urósł i brakuje mi skóry?
W czwartek idę do mojej gin więc zobaczymy.
Najważniejsze, że wraz z moim powrotem do zdrowia Ogrzyk także stał się bardziej aktywny.

A co poza tym?
O dolegliwościach nie piszę, bo wiadomo, że są, a nawet jest ich coraz więcej.
O rosnącym brzuchu i coraz większej mojej niezdarności i nieruchawości też wspominać nie ma po co. To też oczywiste.
Zaczęłam końcowe odliczanie, bo to już ok 6 tygodni do spotkania. Jeśli Szymek nie zdecyduje inaczej...
Emocje z tym związane również książkowe – radość, niecierpliwość, strach i obawa. Norma.
I tylko ciągle i stale nie mogę się przestać dziwić jak ten czas zapitala! Że jak to, że dopiero co był wrzesień z emocjami pierwszego, ważnego usg w 12 tygodniu, a tu już za chwileczkę, za momencik zobaczymy naszego Ogrzyka i zacznie się dla nas kolejny etap tej niesamowitej podróży.

Boję się i mam tremę, ale nie mogę się już doczekać!