28 kwi 2009

Ciareczki ;-)

Nie pisałam długo, dłużej niż chciałam...
Nie chciałam marudzić i się podkręcać, ale to pewnie i tak wróci kiedy ja wrócę do pracy. Napiszę tylko, że ostatnie dwa tygodnie kosztowały mnie sporo nerwów, aż do frustracji, aż do zawrotów głowy! Tych ostatnich przeraziłam się najbardziej i powiedziałam sobie BASTA! Basta finito! Ta praca, chociaż ją lubię - nie jest tego warta! I już!
Na razie urlop i mam zamiar wykorzystać go na dopisanie kilkunastu albo i więcej stron pracy. Nie mam czasu do stracenia, ani jednego dnia jeżeli zamierzam się bronic przed wakacjami. Mój profesorek zadecydował, że ma minąć miesiąc od momentu złożenia gotowej pracy w sekretariacie do momentu obrony, a on tu stanowi prawo - o czym zresztą dośc mocno nam przypomniał.
A teraz przyjemniej :-))
Miałam jeden z ostatnich zjazdów w W-wie, a ostatni z całym naszym rokiem. Koniec!
Jeszcze dwa zjazdy majowe, ale Ci którzy napisali pracę już się nie pojawią, a Ci którzy jeszcze piszą - też nie koniecznie. My z koleżanką musimy bo robimy dodatkowy blok. Ale co to są dwa zjazdy?!
A ten łikendowy był bardzo miły, pełen wrażeń, pozytywnych emocji - SUPER!
Odprężyłam się i wypoczęłam, wróciłam do domu zadowolona, zrelaksowana i uśmiechnięta.
ZRESETOWAŁAM SIĘ!!

Ale po kolei.
W piątek po zajęciach i seminarium miałyśmy dobrze ponad godzinę do następnych zajęć. Poszłyśmy do Ogrodu Saskiego. Pogoda piękna chociaż trochę wiało chłodem. Pospacerowałyśmy, a potem obejrzałyśmy paradę wojskową (ależ Ci faceci w mundurach super wyglądają!) i złożenie na Grobie Nieznanego Żołnierza wieńca przez Panią Prezydent Indii.
Po wieczornych zajęciach dziewczyny rzuciły hasło: "pyffko"!!
I nie było rady, bo to ostatni taki piątek ;-))
A w sobotę to już zwyczajnie była cudowna "dziadowska rozpusta"!
Wyspałam się, bez pośpiechu wystroiłam i wybrałam się do koleżanki na spotkanie na Starym Rynku. Spacerkiem przy Wiśle (bo miałyśmy dużo czasu do...), potem chwilka relaksu na tarasie widokowym, czyli wszystko to, na co przez ostatnie lata nauki nigdy nie było czasu!




Posiedziałyśmy też trochę na Starym Rynku, a tam same atrakcje!
Widziałyśmy ślub Harleyowców! Młoda Para też na motorze, Młoda z welonem i kaskiem na głowie! No i wszyscy goście obowiązkowe spodnie z czarnej skóry i skórzane kurtki z nadrukiem! Śmiałyśmy się z koleżanką, że oszczędzili na ciuchach - zwłaszcza kobitki hihi. A potem to barwne towarzystwo z rykiem podrasowanych silników podjechało do jednego z ogródków na Rynku, zaparkowało swoje maszyny, czym zajęli całą szerokość rynku i zasiedli do przyjęcia ślubnego! Super pomysł i super widowisko.

Oczywiście zdjęcia, ale tylko maszyn - ludziom jakoś tak głupio było cykać fotki ;-)
Ale za to maszyny jakie!



A potem...atrakcja wieczoru - teatr Roma i musical
"Upiór w operze"!

Prawdziwa uczta dla oczu i uszu! Już dawno nie oglądałam czegoś tak wspaniałego! I po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu jak bardzo jestem wrażliwa na dobrą muzykę, na piękne głosy...aż do ciarek!
Na całym ciele!

"Upiór" to historia znana jak świat i wielokrotnie filmowana więc nic o niej pisać nie będę.
Ale wspaniałe i bogate kostiumy, dekoracje, nowoczesne efekty specjalne, o tak! Jest się czym zachwycać. A głosy trzech głównych bohaterów to po prostu balsam dla mojej duszy. Zwłaszcza dziewczyna miała przepiękny, czysty głos, mocny i o niesamowitej skali.
Muzyka też wspaniała, ale mnie się i tak najbardziej podobały trzy utwory - w tym główny motyw.
I kiedy wyszłyśmy z teatru jak zaczadzone cudownymi przeżyciami, kiedy pojechałam do znajomych, u których się zatrzymuję w W-wie, jeszcze długo w noc miałam głowę pełną muzyki! Cudownej muzyki i zaczarowanych głosów.
Długo mi w głowie "grało" ;-)



I w końcu niedziela, znowu na luzie i bez pośpiechu. Otrzymałam wpis i mogłam udać się na dworzec. Pomimo dzikich tłumów na peronie, o dziwo bez problemu znalazłam miejsce i już zupełnie bez stresu jechać sobie do domu.
I tylko miałam jeden poważny dylemat - co wybrać: czytanie kolejnej części Patrolu Łukjanienki, czy może oglądanie cudownej, świeżutkiej i soczystej wiosny za oknem??
A ponieważ nie mogłam się zdecydować - robiłam trochę tego i trochę tamtego ;-)
A na zakończenie jeszcze milutki wieczór ze Szrekiem i Ludożerką, rozkoszną i rozbrykaną...
No, bajka! Rozkoszna!

Brak komentarzy: