31 sie 2010

O zbliżającej się rocznicy i pół oraz braku asertywności

Za dwie chwile nasza kolejna rocznica ślubu ;-))
A już za chwilkę Ogrzyk kończy pół roku!
Ależ to zleciało!
Rwie się do siedzenia, ciągnie główkę, tylko plecki ma jeszcze słabiutkie/mięciutkie.
Macha się już na brzuszek (wreszcie!). Sposobem i kombinowaniem, łapaniem się za co popadnie i podciąganiem się, ale daje radę! Kosztuje to Malucha sporo wysiłku, stękania, a potem okrzyków, ale najwyraźniej mu się podoba. Niestety zaraz po jedzeniu też i często taka wywrotka kończy się ulaniem. Zwłaszcza, że jak już jest na brzuszku, to się przemieszcza - czołganiem przez pełzanie. :-))
Jest coraz bystrzejszy, coraz więcej „kuma”, a do tego mam wrażenie, że chwyta niektóre żarciki i śmieszne sytuacje, bo rechocze w głos. Zwłaszcza kiedy się wygłupiam i śmiesznie mówię albo śpiewam „operowym” głosem (ciekawe co na to sąsiedzi). Ma też swoje humorki i nastroje i jak mu coś nie pasi, to NIE i już! Ech, skąd ja to znam… ;-)
Misio zwraca coraz częściej uwagę na kotę i vice versa.
Obserwują się.
Na razie kota ma przewagę – Młody jest unieruchomiony. Wodzi tylko za nią oczyma, a kiedy kota przechodzi mu koło głowy – odwraca się za nią całym ciałem i wyciąga rączki. Ostatnio niewiele brakowało, żeby złapał ją za ogon. Dzisiaj kota dostała swojego „małpiego rozumu” akurat, kiedy trzymałam Sajmonka na rękach. Ludożerka rzuciła się na zabawkę, potem przeskoczyła na butelkę po wodzie mineralnej, a potem swoim zwyczajem musiała odreagować i zrobiła sobie przebiegówkę po całym mieszkaniu (metraż może nie jest za wielki, ale zawsze). Kiedy pierwszy raz kota wpadła rozpędzona do pokoju i przebiegła pod naszym fotelem, Szymek drgnął przestraszony i wydał z siebie dźwięk niby śmiechu – tylko dźwięk, bo minę miał przestraszoną.
Ale kiedy kota w drodze powrotnej do małego pokoju zaatakowała butelkę, pokotłowała się z nią i pobiegła, tupiąc i warcząc, przed siebie – Mały roześmiał się w głos. A potem, za każdym razem kiedy kocia wariatka wpadała do pokoju – Mały śmiał się w głos, aż piszczał. Jednym słowem mam wesoło.



I trochę poważniej ... :-/
Asertywność potrzebna od zaraz!
I refleksu odrobinę też by się przydało, bo niemota ze mnie i ofiara straszna!
Może nie jestem jeszcze taka stara i uda się pod tym względem coś w moim życiu zmienić?
Dwie sytuacje bardzo mnie ruszyły i długo męczyły. Zwłaszcza telepała mnie złość na samą siebie, bo nie zareagowałam! A dotyczyło to mojego Szymka więc powinnam!
Przeszło mi i przetrawiłam, ale osad został. Do przemyślenia.
Najkrócej jak potrafię, żeby obyło się bez emocji i przeżywania po raz kolejny.
Na pewnej imprezie u mojej koleżanki było sporo dzieci, zwłaszcza tych najmłodszych. Synkowi koleżanki bardzo często i dużo się ulewa. Ale jakoś noszący go na rękach jego najbliżsi, tego dnia zapominali nosić ze sobą tetrę albo coś innego do wycierania buzi maluszka. Ja noszę pieluchę obowiązkowo na ramieniu, bo Szymek ślini się niemiłosiernie. W pewnym momencie podeszła do mnie mama koleżanki z maluszkiem na ramieniu, a zaraz potem jakaś ich znajoma. Ta druga zauważyła, że małemu się ulało i co zrobiła? Bez pytania zdjęła tetrę z mojego ramienia i wytarła buzię tamtemu dziecku. Ja wiem – „wszystkie dzieci nasze są”, ale bez-kurdę-przesady! A higiena? A gdyby Szymek był chory, albo tamten maluch?
Byłam w takim szoku, że nawet nie zareagowałam, NIC nie powiedziałam, tylko po otrzymaniu z powrotem pieluszki, odwróciłam się na pięcie i jak manekin odeszłam do Szreka. Ratunku!
Po drugie – zachowanie mojej koleżanki! Rozczarowanie i przykrość…
Impreza odbywała się w restauracji więc stoliki, szum, zamieszanie, dużo przechodzących we wszystkich kierunkach osób. Szymek, zmęczony zupełnie nową dla niego sytuacją, zainteresowaniem tylu osób na raz, no i tymi wszystkimi wrażeniami – najpierw marudził, a w końcu zasnął. Byłam dumna, że udało się go uśpić pomimo takiego zamieszania i hałasu. Ustawiliśmy wózek najbliżej naszego stolika, żeby mieć go na oku i żeby jak najmniej przeszkadzał przechodzącym. W pewnej chwili, koleżanka przechodząc do kogoś obok nas, podeszła do wózka ze śpiącym Szymkiem i zaczęła nim lawirować. A, że kółka się zblokowały – wyszło na to, że nieźle zaczęła tym wózkiem tarmosić – jak starym, niepotrzebnym krzesłem! Jakby tam w środku nie było ŚPIĄCEGO DZIECKA! I znowu – zanim zdążyliśmy ze Szrekiem zareagować – już udało jej się przepchnąć wózek dalej. Byliśmy obok! Wystarczyło rzucić hasło, dwa słowa: „przesuńcie wózek” zamiast się z nim szamotać, że o śpiącym w nim dziecku nie wspomnę. Całe jej szczęście, że nie obudziła Ogrzyka, bo nie wiem co bym zrobiła. Zatkało nas tak doszczętnie, że żadne z nas się słowem nie odezwało.
Analizując i przeżywając obie sytuacje, doszłam do smutnego wniosku: nie mam za grosz asertywności. I refleksu. A najgorsze jest to, że tak bardzo staram się być miła i nie zrobić nikomu przykrości, że moje uczucia i osoba mogą być lekceważone. Ale tym razem chodziło o moje dziecko! Bezbronne i całkowicie uzależnione od nas, jego rodziców! Przesadzam? Może i tak, ale nie zamierzam już nigdy NIKOMU pozwalać na takie zachowanie wobec mojego syna. Jak się komuś nie podoba, terudno!
W końcu moją maksymą jest: „każdego dnia mojego życia rośnie lista osób, które mogą mnie pocałować w dupę!”
I od tej pory wysuwam pazury i spuszczam ze smyczy wewnętrzną wiedźmę!
Dość tego!
Bo nie dobrze jest, w dzisiejszym świecie, być za grzecznym, a my ze Szrekiem – ewidentnie jesteśmy.
Grzeczna i miła dla każdego sobie pobyłam. Teraz wracam do normalności.
Znowu będę (chcę być!) pyskatą jędzą, która w obronie swojej pociechy da niejednemu po łapach.
No, i nie udało się bez emocji. Ech! Ale to pewnie dlatego, że to była moja koleżanka, która sama jest matką malutkiego dziecka. Jak ona by się czuła na moim miejscu?
Nieważne zresztą.

Pobudka, wiedźmo!

16 sie 2010

Sceny i scenki

... z życia Ogrów

Nr 1
Leżymy na wersalce. Ogrzyk między nami. My wsparci na łokciach, a Mały – jak zwykle – na wznak. Rozmawiamy, Ogrzyk grzechocze grzechotką (głównie siebie po twarzy), raz na jakiś czas włącza się do naszej rozmowy jakimś okrzykiem lub gadaniem po swojemu. W pewnym momencie wracam do tematu, który zaprząta moją głowę i niepokoi mnie ostatnio bez przerwy. Wracam do niego z uporem maniaka. Tego popołudnia również.
- A co jeśli jednak braknie nam kasy? – pytam szeptem jakbym się bała, że Ogrzyk usłyszy … i zrozumie sens moich słów, albo usłyszy strach w moim głosie.
- Nie braknie – Szreku jak zwykle jest optymistą – Zawsze mogę poszukać pracy w Warszawie.
- No tak, ale wtedy już w ogóle byś Małego nie widział. Raniutko pociąg, a powrót wieczorem …
- Ale jeśli to pozwoli Ci zostać z Małym, to jakoś się przemęczymy. – w ściszonym głosie Szreka słyszę … co? Obawę? Nadzieję? Pocieszenie?
Ogrzyk trzyma pewnie i mocno grzechotkę, przekłada ją sobie z ręki do ręki, coś do niej mówi.
Patrzę na Małego i nagle mówię trochę głośniej i jakoś pewniej:
- Wiesz co, nie ważne! Dla Niego zniosę bardzo wiele! Damy radę, prawda?
A w tej chwili Ogrzyk popatrzył na mnie i tak ślicznie się uśmiechnął, tak od ucha do ucha, swoimi bezzębnymi dziąsłami, że mnie zatkało, a wzruszenie zacisnęło gardło. Zupełnie jakby mówił: „Spoko, mama! Nie rób scen. Damy radę!”

Nr 2
Kika namiętnie łapie muchy, komary i inne takie. Zawsze przybiega z nimi do domu (niestety!) i „bawi się” w korytarzu. Nie będę wdawać się w szczegóły bo są FE!
I chociaż wiem, że koty to drapieżniki wolałabym nie widzieć mojej koty podczas takich zabaw. No, tak mam i już. Ale wracając do głównego wątku. Pewnego razu kota złapała całkiem dużą muchę (blee) i oczywiście wylądowała z nią w korytarzu. Tym razem tak sprytnie ją załatwiła, że mucha mogła biegać ale nie latała. Kota oczywiście „puszczała muchę wolno”, leżała sobie spokojnie i patrzyła jak tamta próbuje oddalić się. Tak więc mucha „sobie biegała” (bleee), kota leżała, a kiedy ta pierwsza oddalała się zanadto – kota „przywoływała ją do porządku”. I to dosłownie. Usłyszałam, że coś tam po swojemu „gada”. Poszłam do korytarza zobaczyć, o co chodzi, a tam kota gadała coś do muchy, po czym pacnęła ją łapką przyciągając bliżej siebie i leżała sobie dalej obserwując poczynania swojej „zabawki”. Ale to nie koniec! Stałam w kuchni, bo akurat szykowałam obiad. Nagle znowu usłyszałam „gadanie” Kiki i poczułam jej łapkę na stopie (a stałam na bosaka przez te upały!). Spojrzałam w dół, a tam (ble fuj i ble!!) muszysko biegało mi między stopami, a Kika ją przeganiała popychając łapką i coś do niej „nadając”! Uciekłam z kuchni wrzeszcząc do Kiki wariatki, że ma mi natentychmiast zabrać to paskudztwo, że jest Fe i fuj i ble! Muchy już nie zobaczyłam i nie interesuje mnie nic więcej.
A kiedy wieczorem opowiadałam całą scenę Szrekowi – stwierdził, że widocznie Kika potrzebuje jakiegoś zwierzaka, w sensie petsa, czyli jakiegoś pupila, którym by się mogła zająć/zaopiekować/pobawić/wychować?! I wyglądał, jakby zupełnie serio zaczął się zastanawiać, co to by miało być – chomik? (odpada!), świnka morska? (jak wyżej!!), a może mały piesek lub kotek? (aaaaa!!! To ja się chyba wyprowadzam!). Zajęłam dość stanowczo stanowisko (i będę się go trzymać), że zaraz Ogrzyk podrośnie na tyle, że będzie pełzał po jej podłogowych rewirach więc będzie miała Kika pole do popisu! Będzie mogła się opiekować, bawić i wychowywać (jeszcze nie wiem kto kogo!), że o pilnowaniu nie wspomnę.

A na deser!
Sposób na zasypianie według Sajmonka
Potrzebny jest rekwizyt – jasiek czyli taka mała, podłużna podusia, pielucha tetrowa albo pluszak
- Wybrany rekwizyt należy położyć sobie na głowie, a najlepiej od razu na twarzy, można do niego pogadać, można spróbować jak smakuje, ocierać się o niego, pocierać nim buzię, albo zasłonić sobie oczy.
- Jeśli nie chce się za bardzo spać – można się z rekwizytem pobawić w zapasy i przewracać się z boku na bok, wydając przy tym okrzyki (chyba bojowe).
- Następnie można przystąpić do wyciszania, które polega na znieruchomieniu na dłuższą chwilę. Jeśli chwila jest wystarczająco długa, wyciszenie dość skuteczne, a rekwizyt odpowiednio leży na twarzy – efekt murowany!
Dobranoc.





7 sie 2010

Hit dnia!

A może nawet miesiąca!!

Czas i miejsce akcji: Przedpołudnie. Ryneczek. Zakupy z Ogrzykiem w wózku.
Osoby: Fjona z Ogrzykiem, Handlarka, koleżanka Handlarki

Fjona wraca do domu z Ogrzykiem, ale widzi jeszcze jedno stoisko z kartonami pełnymi koszulek. Podchodzi.
Koszulki obejrzane z bliska tracą - z daleka wyglądały dużo lepiej. Cóż, czego oczekiwać po taniutkiej chińszczyźnie? Ale Handlarka straszna gaduła.
Handlarka - A ja dzisiaj zostałam babcią! - oznajmia radośnie
Fjona - Gratuluję - odpowiada, bo grzeczna jest, a cudza radość to też powód do jej radości.
Handlarka - A tuu jaaakii słoodki maaluuszek! - mówi zaglądając do wózka Ogrzyka - zobacz, Baśka (to do koleżanki z kartonami obok) jakiego pani ma fajnego wnuka ...
... (WNUKA??!!)
Aaaaaa!!!

Kurtyna!

pe-es! Wiedziałam, że mnie to kiedyś czeka, ale myślałam, że za jakieś 10 lat!
Cóż, widocznie mam za dobre samopoczucie. Czuję się młodo, ale wygląd widocznie nie nadąża! ;-))
Bywajet - jak mawiał mój nauczyciel w liceum.

To pisałam ja, Fjona staruszka :-))

pe-es 2! Komentarz zbyteczny.
Uprasza się o nie pocieszanie autorki!
O!
;-))