26 wrz 2008

Życzliwość ludzka nie zna granic!

Będzie to opowieść z cyklu: życzliwość ludzka nie zna granic...

Dzisiaj miałam małą "fajt" na krzyki i "uprzejmości" z bardzo-ważną-panią z rejestracji w szpitalu, do którego poszłam sobie zrobić wymaz z krosty. Apetycznie zabrzmiało?
Może wreszcie,do kurwy nędzy, dowiem się czemu te syfy tak mnie lubią. Bez wzajemności - od tylu lat!
Za to się płaci- trudno - ale ja wymagam, żeby mnie nie olewać w takiej sytuacji! Mogą mnie olać jak idę za darmo ale nie jak płacę! O nie!!
Najpierw kwitłam (i nieźle mi szło) przed pustym okienkiem, olewana i lekceważona przez wszystkie bardzo-zajęte-panie w recepcji, które snuły się po pomieszczeniu w tę i we w tę! Po kolejnym pytaniu, czy ktoś w "moim" okienku pracuje dzisiaj, jak już miałam zrobić awanturkę i se iść w cholerę - zadzwonił brat (z Iraku), a jak dzwoni, to nie ma dla mnie ważniejszej sprawy i już! Niech ktoś to rozumie albo nie - wisi mi to! Jego telefon jest dla mnie najważniejszy! Po pocztowemu - priorytet! Bo nie wiadomo kiedy będzie mógł zadzwonić znowu, bo tęsknię i się cholernie o Niego martwię, bo zwyczajnie chcę posłuchać Jego głosu! Chcę usłyszeć co tam u Niego, i że wszystko oki!
Oczywiście jak z nim rozmawiałam - może z minutę! - pani w okienku się objawiła i zaczęła wykrzykiwać, że ona tu pracuje, że nie ma czasu, że sobie pójdzie...Przerwałam rozmowę z bratem, ale już czułam, że tej małpie (przepraszam wszystkie małpy!) się to nie opłaciło! I tak się stało! Pani do mnie z krzykiem, a ja do niej tym samym tonem, że też stałam i czekałam jakiś czas...ona na to, że ona tu pracuje i nie ma czasu czekać aż skończę rozmowę. Tłumaczę więc babie, siląc się na cierpliwość (słowo obce w moim słowniku!), że to wyjątkowy telefon od brata z Iraku a ta stara qwa do mnie że jej to nic nie obchodzi, bo ja jej czas marnuję! No i tu mnie taki chuj strzelił, że poszłam na całość - teraz to ja wrzeszczałam, że mnie jej czas nie obchodzi bo ja tu przyszłam na pobranie wymazu (tu pochyliłam się do okienka i pokazałam ten/to palcem co sobie przyszłam wymazać, a było co pokazywać, oj było!) i płacę i niech wypisze kwitek, bo mnie rozmowa z nią nie sprawia przyjemności i marnuje mój i swój czas, a to wszystko zaczynałam mówić równolegle z nią (po chwili zamilkła) bowiem pani należała do osób, które długo lubią przeżywać i komentować określoną sytuację. Jednym słowem miała ochotę na dłuższy wykład! Tylko, że bardzo-ważna-pani wyjątkowo źle trafiła. Mogła powiedzieć cokolwiek, do mnie, o mnie...Ale kiedy na moje tłumaczenie przecież, że telefon wyjątkowy i ważny, powiedziała, że jej to nie obchodzi...to zabrzmiało tak, jakby mówiła, że ma to głęboko w dupie i pewnie tam to miała! A mnie się zrobiło biało przed oczami - tak, biało! Już dawno nie czułam takiej furii, już dawno sie tak nie zachowywałam...Nie lubię się tak zachowywać i mam potem wyrzuty sumienia, ale...Bardzo mnie to zabolało i pewnie stąd ten atak, ale z drugiej strony, cholera, jesteśmy ludźmi! Tak trudno zrozumieć drugą osobę? Każdy ma lepsze i gorsze dni, każdy ma "robaka co go gryzie", nastrój taki czy sraki...Ale czy to wymaga takiego wysiłku, żeby wykazać odrobinę empatii, cierpliwości i zwykłej ludzkiej życzliwości?! Nie, nie oczekiwałam żadnego specjalnego traktowania tylko ze względu na to, że mój brat wylądował w Iraku, nie chwalę się tym ani nie żalę! I tak!! - to jest dla mnie ważna sprawa w chwili obecnej i taką pozostanie, aż mój brat cało i zdrowo wróci! Chodzi o drobiazg - o odrobinę życzliwości! Tak sobie pomyślałam, że gdybym ja w pracy kogoś tak zlekceważyła, to ludziska by mnie chyba zaciukali!
A dlaczego o tym rozwlekle piszę i się gęsto tłumaczę? Bo mi wstyd za każdym razem jak mi się zdarzy na kogoś nawrzeszczeć. Bo nie lubię siebie takiej, a dawno już taka nie byłam. Nie lubię agresji, nawet słownej...Szkoda, że ciągle nie mogę opanować jęzora, i że w takich sytuacjach wyłazi ze mnie Ogr pyskaty-a-szalony. Jeszcze trzeba popracować nad sobą. Żeby to samo powiedzieć tylko spokojniej...jak to mówią: asertywnie!
Czy to aby możliwe jest przy moim ognistym temperamencie? Nie wiem...może? Kiedyś? hihi..

A b.-w.-pani z okienka chciałam zrobić tak:
;-))
ale nie mam pozwolenia na broń...
...i dobrze!!!



P.S. A kobitka od "pobierania" tak mnie rozluźniła i rozbawiła, że chyba gdzieś tam się wyrównało... Nie wdając się w szczegóły (bo strony by zabrakło hihi) bardzo jej się moje "materiały do pobrania" podobały ... hihi...Nie widziała moich najlepszych "okazów" ! To dopiero bym zrobiła na niej wrażenie hłehłe!
I tym optymistycznym akcentem... - adieu!

Miasto w zieleni i błękicie – Anna Kańtoch


„W świecie zapominającym o swojej przeszłości dawni bogowie pragną ostatniej szansy. Czy Melisandrze uda się ocalić to, co było – przed tym co jest? Pierwsze stosy już płoną… Spróbuj sam odnaleźć prawdę w niezwykłym i doskonale opisanym świecie powieści Anny Kańtoch.” (z okładki)

Fantasy. Mój ulubiony gatunek….
Odkąd pewna istota, Akluiną tutaj zwana, na inicjację poleciła mi serię „Świat Czarownic” Andre Norton - nic już nie było takie samo!
Pierwsze książki to coś nowego, niesamowitego, inny świat i inne zupełnie wrażenia. A potem nie mogłam się oderwać i czytałam jedną książkę w ciągu dnia…Nie były one objętościowo duże – ok. 120 stron. Ale doznania, wyobraźnia, czary i dziwy, czarownice, dziwne stwory, miejsca mroczne i te pełne dobrej energii! No i rewelacyjna przygoda, trzymająca w napięciu. Pamiętam jak trzęsłam się kiedy na dłużej musiałam odłożyć książkę, jak ciągnęło mnie do niej i nie mogłam myśleć o niczym innym! A odłożona książka wzywała, przyciągała, hipnotyzowała!
Tak, wiele oczekuję teraz od książek fantasy. Bo potem była jeszcze Ewa Białołęcka i jej „Tkacz iluzji” i dalsze losy bohaterów.
Dlatego „Miasto w zieleni i błękicie" Anny Kańtoch rozczarowało mnie.
Może inni będą zadowoleni po przeczytaniu jej książki. Ja nie! NIE!
Książka jest o Melisandrze, dziewczynie, przywróconej do życia po utonięciu i oddanej do Domu Snów na przyuczenie …Dziewczynie o wyjątkowych zdolnościach – trochę uzdrowicielki, trochę czarownicy, trochę odczuwającej emocje i uczucia innych, czyli super-silnej empatki (mam to samo bez szkoły w Domu Snów hłehłe!).
Pomimo, że książka jest o moich ulubionych czarownicach, ludziach „innych”, jest też zabójstwo, jest Dom Snów, gdzie wychowuje się "innych", jest tajemnica i kilka innych typowych tematów obecnych w tego typu książkach….pomimo tego….NIE!
To niestety nie TO, nie dla mnie! Akcja ciągnęła się jak flaki z olejem, przez połowę książki nie działo się nic pociągającego, elektryzującego…Co smutne, niczym w Harlequinie, czyli romansidle – już po pierwszym spotkaniu Melisandry z pewnym adwokatem wiedziałam, że będzie romans…że oni się spotkają w innych okolicznościach i będzie coś między nimi…no i było, ale bez dreszczy, bez elektryczności, bez iskier…To smutne! Nie, nie mam nic przeciwko romansom w książkach fantasy! Powiem więcej – fantasy bez romansu jest niepełne! Bez dreszczyku! Ale tutaj, ten romans był tak beznamiętny, tak przewidywalny i NUDNY, że chyba w harlekinowych romansidłach więcej jest emocji, więcej się dzieje!
I ten opis na okładce…Nie wiem skąd jest wzięty, bo ja tego w tej książce nie znalazłam…Jacy „dawni bogowie”???
Co Melsandra ma ocalić???
Doskonale opisany świat? Nie, no sory, czytałam już lepiej opisane światy…
Dlatego - NIE!
Nudy, brak akcji...bo to, że akcja rozkręca się po sto-którejś stronie na prawie 360?!
I ta Melisandra - bohaterka bez ikry, bez tego "czegoś", bez charakterku paskudnego (moje ulubione), bez słabości...bez tego wszystkiego co łapiesz, bo cię przekonuje?! I chcesz by się jej udało i trzymasz za nią kciuki! chociaż czarownica?! Mało przekonująca, jakaś taka bez życia, czy ja wiem...coś z nią było nie tak, coś jej brakowało. Może wiarygodności?
Treść opisana beznamiętnie, bez tego fajnego "mięcha", bez dreszczu, bez...bez EMOCJI! Może i warsztatowo dobrze. Może nawet bardzo dobrze! Syntetycznie, analitycznie, poprawnie...ale bez ŻYCIA, bez emocji ...bez kwintesencji fantasy! Czyli bez sensu - dla mnie!!!
N I E !!!

21 wrz 2008

Urlop...i po urlopie...


Plan...

Plan był chytry...
Plan był taki:
Jedziemy, wypoczywamy, plaża, słońce, cisza i spokój...
Tiaaa, akurat.
Planowanie urlopu - przyjemne.
Szykowanie - dużo zamieszania, ale ciągle - przyjemne.
Podróż - długa ale bez problemów.- może być.
Kwatera - domki drewniane z łazienką - super (ale na lato).
Starcie planów i marzeń z rzeczywistością urlopową - bolesne.
Po pierwsze Szreku w ostatnim dniu pracy cały dzień przebywał w bardzo klimatyzowanym wnętrzu. Przeziębił się. Chory facet w domu... - kto przeżył, wie o czym piszę...Chory facet w podróży...hmmm.
Po drugie domek - super na lato, do bani w chłodne noce! W ciągu dnia latało/wisiało nam to, ile tam jest stopni, ale przestawało nam latać/wisieć pod wieczór, kiedy po łazęgowaniu ściągaliśmy do domku i wciągaliśmy na siebie ciuchy, których nie potrzebowaliśmy na spacerze. Najgorzej było nad ranem - ok 3-4-ej! Nooo, wtedy to rzeźbiło jak zimą. Każdy odkryty kawałek skóry aż bolał z zimna. Z braku innej możliwości, opatentowaliśmy urządzenie grzewcze w postaci mojej suszarki (do włosów) zawieszonej na poręczy krzesełka. Fukało z niej ciepełkiem przyjemnie i nawet nieźle ogrzewało pomieszczenie, niestety na noc trzeba było wyłączyć... Nie chcę się zastanawiać nad zdziwieniem właściciela ośrodka, który zobaczy rachunek za prąd... ;-))
Na rozgrzewkę zostawał też alkohol, ale szybko okazało się, że pyfko nie smakuje, jak jest zimno, grzanego nie dało się zrobić, a mocniejsze drinki dawały złudne uczucie ciepła...na chwilkę! Do bani więc - znietrzeźwianie nam nie wyszło! :-(
Ale za to zaoszczędziliśmy na leki na przeziębienie hihi.
Po trzecie pogoda. Niezła! Lepsza niż w mieście rodzonym. Bez deszczu, jeśli padało to w nocy. Ciepło! Nie dało się co prawda posiedzieć na plaży, ale za to jaka motywacja do niekończących się spacerów! Dla zdrowia i urody. Już dawno się tak nie nachodziłam jak tam, po tej plaży! Kilometry! No i plaża, morze, ptaki, piasek, wiatr - raz nawet na bosaka sobie szliśmy, a co! Nogi w morzu umoczyliśmy...W ramach akupresury i hartowania się.
Po czwarte, jak na dobrą żonę przystało, solidarnie podzieliłam się (czytaj: poczęstowałam się) przeziębieniem Szreka. Sniff-sniff i gotowe! Bakcyle Szrekowe wzięłam/przyjęłam na moją rozbudowaną klatę ;-)
On poczuł się znacznie lepiej - ja wręcz odwrotnie.
Kichaliśmy więc solidarnie i jednym głosem, dzieliliśmy się lekami (na nie chyba wydaliśmy najwięcej) oraz chusteczkami, staraliśmy się nie walczyć o kołderkę, coby niechcący nie wyeliminować przeciwnika i narazić go na zamarznięcie.
Jednym słowem - sielanka! Prawdziwie kochające się małżeństwo, co? ;-))
Po piąte - najprzyjemniejsze! Ciekawostki godne polecenia!
Niechcący okazało się, że w okolicy (Dobrzyca) jest coś, co się nazywa "Hortulus". Są to ogrody tematyczne. Jak ktoś lubi tego typu rzeczy, czyli ogrody, rośliny, pomysły aranżacji...to polecam! Dla mnie tam był raj dla oczu i pole do wyobraźni, co można zrobić w ogrodzie (chociaż nie mam ogrodu-Szreku mówi:"na razie") niewielkim nakładem finansowym. Byłam kiedyś w Rogowie. To bardzo podobne, tylko, że Rogów ma się tak do Hortulusa jak kucyk do ogiera! Bo kucyk to taki prawie ogier, a prawie robi różnicę ;-)))
Oczywiście, jak już się człowiek napatrzy na te wszystkie cuda, namarzy się o tych cudach w swoim ogrodzie....to - tadaam! Wychodzi się, bo nie da się inaczej, na wielki market ogrodowy...gdzie to wszystko można kupić! No proszszsz!
A w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Stopce za Koronowem. Jest to skansen i rożen w jednym. Można pooglądać i pozwiedzać, a potem smacznie zjeść! Jedzenie piecze się na specjalnym, zawieszonym nad paleniskiem, metalowym rożnie (o kształcie okrągłej siatkowej tacy) i samemu się wybiera to, na co ma się ochotę i jak wielki kawałek tego ma być. Kiełbaski, udka kurczaka, szaszłyki i karkówka...a wszystko wspaniale przyprawione, pachnące, soczyste i rozpływające się w ustach... mniam!
Poniżej kilka fotek i adresy stron Hortulusa i Stopki...

Jednym słowem wypoczęliśmy, było fajnie, nad morzem, pozwiedzaliśmy...ale...
Zawsze jest jakieś "ale" prawda?

http://www.stopkarozen.pl/
http://www.hortulus.com.pl






12 wrz 2008

Zamykam budkę... :-D

Urloop!! :-)

Nareszcie - wyczekany...[cichutkie: "jupii" w tle]
Taki prawdziwy z wyjazdem!
Jest mi dobrze!
Wczoraj był pierwszy wieczór urlopu (czytaj: WOLNOŚCI). Siedziałam przy kompie, piłam pyffko i wrzucałam wolniutko na luz. Jak to brzmi? L U Z !!!

Poczytałam znajome blogi (no, to już nałóg! Uzależnienie.), trochę poszykowałam, ale bez przesady! Zdążymy zrobić resztę dzisiaj, chociaż ze wstydem przyznaję, że sporo tego zostało na ostatnią chwilę :-)
Ale to już nasza tradycja rodzinna! Zawsze tak miałam - wszystko na ostatnią chwilę. Nauka tuż przed egzaminem, pisanie prac (zaliczeniowych czy licencjackiej) prawie tuż przed terminem oddania...No nie umiem inaczej. Ale za to jaka mobilizacja wtedy następuje! Jakie siły w człowieku się znajdują nie wiadomo skąd! hihi
tiaa tylko to niestety kosztuje też sporo nerwów i kolejnych siwych włosów.

Jakie to miłe uczucie, gdy nie trzeba biegać-ganiać, myśleć ile jeszcze spraw do załatwienia, no jednym słowem fantasztik!

A więc...już za minutkę zamykam budkę... ;-)
Tak sobie tylko myślę, jak ja wytrzymam takie odstawienie od neta, blogów-nałogów?? To też będzie ciekawe doświadczenie ;-) Obym nie miała za dużo czasu na myślenie hihi.
Trzymajcie kciuki za pogodę, żeby nam głów nie pourywało - z całą resztą sobie sami poradzimy! hihi
Do zobaczenia/poczytania po powrocie za tydzień.
Pa :-)))


9 wrz 2008

Byle do czwartku czyli końcowe odliczanie

O, tak mam dzisiaj, o! : Poniedziałek...jes-jes-jeees!!! Tralala!!
I nie - nie lubię poniedziałków! ;-)) Ale ten jest szczególny, bo to ostatni poniedziałek przed URLOPEM!!
Co prawda pogoda się robi nie-teges ale nic to! Ważne, że już za chwileczkę urlop, co prawda tylko dwa tygodnie z czego jeden za granicą...mojego miasta rodzonego ;-)) ALE NIC TO!
Ważna ta wolność i swoboda! Staram się nie napalać, podejść rozsądnie, coby się znowu nie rozczarować, że tak pięknie miało być...a tu, o! Ale się nie da! Normalnie już widzę nas oczami wyobraźni jak w sobotę wypadamy z miasta wysoko unosząc kolana!! No dobra, nad to nasze morze byśmy chyba coś koło tygodnia właśnie pomykali! Pomkniemy autem :-) cała przyjemność po mojej stronie!
A potem, jak już będziemy TAM, nad zimnym Bałtykiem - to niech się dzieje co chce! Oby tylko nie lało ...
Nawet jak będzie zimno, to też damy radę :-D tak myślę, a zresztą nie wiem - co za różnica! :-)
Mam taki chytry plan, że jak będzie tak zimno, że nie da się spacerować to nic złego się nie stanie, bo sobie pośpimy, poczytamy, poleniuchujemy...i inne "po" hihi.
Więc byle do czwartku! Od piątku ja mam urlop. :-D

A tak na koniec - Myszaku! Trzymam kciuki i czekam na wieści!


3 wrz 2008

Skórzane wesele


Dzisiaj nasza trzecia rocznica ślubu. :-D
A razem jesteśmy już/dopiero lat siedem! Kiedy to zleciało?!
Mamy zamiar uczcić to dzisiaj wieczorem kolacją w takiej fajnej knajpce, którą do tej pory oglądaliśmy z daleka ;-)) Dzisiaj wreszcie do niej wejdziemy! Obiecaliśmy to sobie w zeszłym roku, że jeśli nam się choć trochę poprawi (zwłaszcza finansowo) to zaszalejemy w rocznicę! :-) No i się poprawiło! Trochę, ale zawsze!!! :-D
Szreku zmienił pracę, dostał szansę na rozwój i lepsze pieniądze :-)
Mam ochotę powspominać, ale nie ma w tej chwili czasu! Do pracy!
Pewnie wieczorem też nie będzie czasu ...
Nic to - wspomnienia nie zając, nie uciekną hihi.

2 wrz 2008

Wspaniały wynalazek - telefon komórkowy!

Lubię kiedy brat dzwoni - wiem wtedy, że tam u Niego, tysiące kilometrów stąd jest dobrze. Lepiej by było gdyby już był TU! Ale jeszcze te dwa miesiące wytrzymamy - On tam, a my tutaj! MUSIMY!!!
Nie lubię moich snów! O Nim - tam... Zawsze niosą niepokój i wewnętrzny strach! Szreku się wnerwia, że jakieś pierdy mi się śnią, ale wiem, że też się niepokoi. Tylko nie może tego okazać. Ech, te chłopy ;-)
Dobrze, że brat ma telefon - może dzwonić w każdej chwili. Przysługuje mu codziennie kilka minut na rozmowy telefoniczne - ok 10-ciu na stacjonarne i 4 na komórkę...ale jakoś zawsze nas rozłączają po dwóch i troszkę... :-(( Nic to! Ma swoją komórkę, za każdą minutę płaci słono, ale za to możemy być w kontakcie! W każdej chwili może zadzwonić. Chociaż i tak czuję czy mu tam bardzo źle, czy niebezpiecznie...no, czuję to... My chyba mieliśmy być bliźniakami - tylko coś nie wyszło! Mały ponad dwuletni obsuw hihi.
Mają tam teraz chłopaki upał - 50 stopni w cieniu! Jak wrócą, przeżyją szok termiczny - to pewne!
Fotki są stamtąd, oczywiście!
Trzymam kciuki, gryzę pazury, staram się nie oglądać wiadomości i nie słuchać wieści...CZEKAM! Czekamy!
Bądźcie tam bezpieczni i wracajcie szybko!!!


1 wrz 2008

31 sierpień - Dzień Bloga


Przespałam, zapomniałam, nie wiedziałam (niepotrzebne skreślić) ale teraz umieszczam. Niech tam! Choć spóźnione - zawsze to fajne. Jeszcze jeden dzień więcej do świętowania.
To jazda!
Jestem krótko "blogerem" ale oto odpowiedzi na pytania związane z obchodami.
1. Dlaczego zostałam blogerem? Zawsze tego chciałam tylko nie miałam odwagi. Potem zaczęłam śledzić jeden blog, drugi i wciągnęło mnie! Stąd już tylko krok do własnej "produkcji" i tak nieśmiało, krok po kroczku..
Czy zmienił coś w moim życiu? Za krótko piszę, żeby to ocenić, ale chyba tak. I liczę na więcej ;-))
Co daje mi blog? Anonimowość, która pozwala na szczerość do bólu. Czy to się podoba czy nie. Daje mi możliwość konfrontacji moich poglądów, myśli, podejścia do różnych spraw z innymi osobami. A jeszcze ciekawiej jest jak ktoś skomentuje. I ma inne zdanie! :-) Mogę się tu wyżalić na gorąco, wywalić swoje emocje, a potem zawsze można skasować, poprawić...W życiu słów się nie cofnie, a szczerość nie zawsze popłaca...Nie robię tego dla poklasku czy popularności tylko dla siebie.
Czy dzięki blogom poznałam interesujących ludzi?! Oczywiście! Nie osobiście ale czytając ich blogi poznaję ich dzień po dniu!
2. Opisz 5 blogów ...tylko pięć? :-( Wszystkie ciekawe blogi, które odwiedzam są w ulubionych blogach! A wybrać tylko pięć? hmm. szkoda, ale cóż. Wawrzyniec = wprawia mnie w dobry nastrój. Quasimodo = ciekawe podróże, ciekawe poglądy, super zdjęcia! Skafander i hiena = super fotki! Tuva = śledziłam jej długą i wyboistą drogę do macierzyństwa ... uczestniczyłam wirtualnie przez 9 miesięcy w najcudowniejszych chwilach Tuvy, potem były długo oczekiwane narodziny Lilly....a teraz ciągle podglądam. Myszak=Katrinka=Gosia - trzymam kciuki, dopinguję, podczytuję, wpadam na kawkę ;-))
I to tyle.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę mogła również taką notkę umieścić, że mój blog będzie istniał, grono ciekawych blogów się powiększy, a te trzy ostatnie, na zielono (bo to kolor nadziei!!!) będę mogła opisać tak jak teraz Tuvę :-) Bardzo mocno tego życzę sobie (i WAM kobitki)

Poniższe skopiowane z bloga Wawrzyńca :-)
Przypomnienie zasad obchodów:

Zasady zabawy:

  1. Napisz na swoim blogu specjalną notkę, w której opiszesz dlaczego zostałeś/łaś blogerem? Czy blogi zmieniły coś w Twoim życiu? Co daje Ci blog? Czy dzięki blogom przeżyłaś/łeś coś ciekawego? Czy dzięki blogowaniu poznałaś/łeś interesujących ludzi?
  2. Opisz również 5 blogów, które uważasz za warte poznania przez innych. Opublikuj linki do nich na swoim blogu i w ten sposób wytypuj ich autorów do naszej zabawy.
  3. Umieść w tej notce naszą specjalną grafikę, która zamieszczona jest powyżej
  4. Pod notką opisz zasady zabawy.

KIKA

Wizyta na "wsi" u Szreka kochanego rodziny. Nudy, brak akcji, robota, duużo jak zwykle, ROBOTA, biadolenie...
..............i...........!
...nagle...suprise!
Kotka ;-)) jakaś
Znajda-bidna.
Malutka...Taka słodka, biedna, wsiowa znajdula...
no taka, że chciało by się JĄ zabrać ze sobą - uprowadzić! Do bloków. Ze wsi...Dobry pomysł?!
Jestem zatwardziałą psiarą, uwielbiam psiury wszelkie, czym bardziej skundlone-tym lepiej - a tu nagle taka jedna Kika :-) imię przyszło nagle...znikąd... z głowy?...
skąd imię?
z Almodovara, oczywiście!!!
Dlaczego?
Nie wiem! Uwielbiam Almodovara!
Widziałam kilka jego filmów - "Kwiat mego sekretu", "Porozmawiaj z nią", "Drżące ciało" czy "Wszystko o mojej matce" i ... "Kika"(kobieta tukan-jak mawiał pewien znajomy...)
Dlaczego kotka ma mieć KIKA na imię? A dlaczego nie?! Ot, tak...
Dlaczego jej nie wzięliśmy? Sama nie wiem... No nie wiem! Boszszs. Jesuuuu!
Czuję wewnętrznie, że zwierzęta są nam bardziej pisane niż dzieci...
Może trzeba brać takie słodkie znajdy....bo dzieci do nas nie przychodzą, bo nie chcą.....
...........a zwierza i owszem! Same się pchają!
Same się pchają, same znajdują, wiedzą, że dobrze im będzie u nas....BO BĘDZIE!
Kika - słodkie, żeńskie kocię (chyba żeńskie hihi) :-D
U Szreka zaraz się usiedliła/zamieszkała na podołku, a u mnię ;-) na karczychu! A te jej zabawy, szaleństwa ;-))) mmmmm, sama słodycz!
i gonitwy za niczym, za wszystkim! Polowanie! :-D
Myślę, że dobrym doktorem-weterynarzem-była-bym! Coraz częściej tak myślę!
Kochani rodzice - nie wtrącajcie się dzieciom w ich przyszłość! pliizz!
Mogłam być dobrym doktorem Dolittle! Czuję to! ech...
No i już...





glitter-graphics.com