29 lip 2009

Niecierpliwość i końcowe odliczanie ;-)

Przebieram nogami i bębnię palcami po biurku czyli blisko coraz bliżej.
Urlop, oczywiście!
Niecierpliwość to okropnie brzydka wada - moja, jedna z wiodących ;-)
Gdyby nie poniedziałek, który jeszcze spędzę w pracy, już mogłabym odliczać do DWÓCH!
Nic to, jeden dzień mnie nie zbawi, a za to mam zamiar iść na całość i wybrać od razu od 16 do 18 dni roboczych. Należy mi się za ten dwutygodniowy samotny dyżur. ;-)
Zauważyłam u siebie bardzo niespotykany i niepokojący objaw - nie wysilam się! Przestałam.
Wczoraj w pracy zrobiłam tylko tyle ile musiałam! Ani pół ruchu więcej. Jeszcze dwa tygodnie temu nie mogłabym spokojnie usiedzieć, bo dary trzeba wprowadzić, bo książki ułożyć i uporządkować, bo to i tamto przygotować, bo...jeszcze zapewne pierdylion takich "bo" by się przyplątało, albo sama bym je sobie wymyśliła.
Koniec! Skończyła się moja nadgorliwość.
To zły znak - wiem, ale chwilowo mam to w ogrzym zadzie (zmieści się bo wielki jest)!
Do tej pory moje koleżanki z pracy dziwiły się mojej nadaktywności, pracowitości i niekończącym się chęciom. No, to teraz się zdziwią!
Chyba, że to przejściowe i po wypoczynku mi przejdzie i wszystko wróci do normy, mojej normy.
To ewidentny znak jak bardzo potrzebny mi wypoczynek.
Co gorsze, tak bardzo lekce-sobie-ważę, że nawet ta notka powstaje w pracy! O! Może nawet "puszczę" ją w świat w godzinach pracy! A co?!
W domu pewnie znowu nie będę mieć siły, czasu, ochoty...
Nie wiem czy gdzieś wyjedziemy pomimo tak długiego urlopu. Wszystko będzie zależało od kilku czynników - jednym z nich jest jak zwykle kasa! Cóż, trzeba się liczyć z kilkoma sporymi wydatkami po wakacjach, a na cudowny acz niespodziewany przypływ gotówki nie liczę, bo skąd.
Ale nawet jeśli urlop spędzimy w domu - nie ma tragedii. Z Kiką nie będzie się nam nudziło! ;-)
Tak trudno mi wychodzić do pracy pod pręgierzem jej smutnego, a może rozczarowanego spojrzenia.
Boszsz, jak ona się na mnie gapi! A jeszcze czasami robi w ostatniej chwili jakieś nerwowe przebiegówki i zaczepki, jakby mówiła: "o, zobacz jak fajnie brykam, zostań! poganiamy się!"
I te jej wybałuszone, utkwione we mnie zielone oczyska...Jakby czarowała, niczym serialowy Rademenes: "hator! hator! hator! ZOSTAŃ!" ;-))
Tyle, o tyle brakuje, żebym nie rzuciła torby w kąt i dołączyła do wariatuńci kochanej ;-))
Ech! No, to jeszcze TRZY DNI (nie licząc dzisiejszego i łikendu!)
No, to SRU! ;-)

25 lip 2009

Ciężki tydzień...

...czyli byle do urlopu!!!

To był bardzo ciężki tydzień, a szykuje się powtórka w przyszłym...
Został mi tydzień do urlopu i z każdym dniem rośnie moje zmęczenie i zniecierpliwienie. A do tego jestem sama w pracy – jedna koleżanka na urlopie, druga na zwolnieniu, na zastępstwo dyrka nie ma kogo dać...A czytelników sporo! Tyle tylko, że tym razem nie udawałam bohaterki i nie otworzyłam czytelni – nie będę biegać między dwoma pomieszczeniami, tak jak kiedyś. Już mi się nie chce. Pomijam zwyczajne zmęczenie, ale już zwyczajnie nie chce mi się chcieć...Straciłam motywację, a może to już wypalenie zawodowe? Ostatnio oddając dyrce zaświadczenie o obronie i zakończeniu studiów, zapytałam bezczelnie czy dostanę jakąś podwyżkę. Koleżanki z innych miast, a także te z całkiem malutkich miasteczek dostają po obronie od 200 do 600 zł średnio! Byłam ciekawa co dyrektorka biblioteki w dużym mieście będzie miała mi do zaoferowania. Zaskoczyłam ją tym pytaniem, a może nawet rozczarowałam. Stwierdziła, że ja JUŻ zarabiam jak osoby z wyższym wykształceniem i z podobnym do mojego stażem, ale sprawdzi i jeśli będzie miała pieniądze (tiaa jaasne!) to MOŻE coś mi dołoży ale będzie to kwota nie wyższa niż 50 zł brutto! Pusty śmiech mnie ogarnął - 1.200 zł na rękę po kilkunastu latach pracy ...Tak się docenia osoby z wyższym wykształceniem – w moim wieku, bo młodsze laski są bardzo doceniane! Bardzo!
Wszystko to razem – zmęczenie, rozczarowanie i natłok pracy (byle do urlopu!) spowodowało, że nie tylko nie mam dobrego nastroju, ale co gorsze, nie jestem tak cierpliwa w stosunku do czytelników jak chciałabym być.

Z weselszych tematów – zabraliśmy Kikę na drugi spacer. Tym razem wywieźliśmy ją dalej, do lasu.
Podróż samochodem, zniosła bez problemów, ale wypuszczenie jej z koszyka na trawę spowodowało panikę. Dobrze, że była w szelkach! Dopiero po chwili przestrzeń, wszystkie dźwięki i zapachy, a także trawa i liście przestały ją przerażać i zaczęły zaciekawiać. Ale i tak przemieszczała się szorując brzuchem po trawie, raz na jakiś czas próbując skoku w bok. Dosłownie. Jeśli uda nam się wyjechać w trakcie urlopu, trzeba będzie podjąć decyzję czy zabieramy ją ze sobą czy zostaje w domu pod opieką brata. Sama nie wiem co dla niej lepsze. Bo to czy my wolelibyśmy ją zabrać czy zostawić jest oczywiste. Boję się tylko czy to nie byłby dla niej zbyt wielki stres...Sama nie wiem.
Mamy jeszcze czas, pomyślimy, zabierzemy ją jeszcze na spacer, poobserwujemy.
Jednym słowem – zobaczymy.
Na razie Kika odsypia powycieczkowe stresy. Bidulka. :-))

20 lip 2009

Niedzielnie

Noga ozdrowiała, antybiotyki pomogły...Cieszę się, bo wyglądało to nieciekawie.
A poza tym?
Wakacje w pełni. Nasz urlop dopiero w drugiej połowie sierpnia, jest nawet nadzieja, że gdzieś wyjedziemy...
A do tego czasu?
Tyle miałam planów, co też będę robić po obronie...ech...
Niby mam o niebo więcej czasu, ale jakoś tak rozłazi się i przecieka między palcami.
A ja jak zwykle mam zrywy - coś bym robiła, sprzątała, kupowała...tylko, że przysiadam na chwilkę, a tu zapał mija. Czy to jeszcze zmęczenie czy już totalne lenistwo? Oto jest pytanie.

Najlepszym lekarstwem na stresy, najlepsza rozrywką i odskocznią jest Kika.
Z jednej strony ciągle rozrabia i wymyśla coraz to nowsze wygłupy, a z drugiej coraz częściej jej się zdarza wskakiwać na kolana czy ramiona i domagać się pieszczot.
Słodka ;-)) Daje nam dużo radości. Fajnie, że jest!
Najlepszym dla niej zajęciem jest wysiadywanie na balkonie i czekanie na żuczki majowe (tak się to chyba nazywa). Zaczyna się polowanie, a jak któregoś złapie zanosi go do domu i bawi się nim...a potem zjada, albo i nie. To jednak drapieżnik. ;-) Wyłapuje także wszelkie muchy z domu. Kiedy jakąś zobaczy robi taki raban, zwłaszcza jak nie może dosięgnąć, bo mucha siedzi na przykład na suficie albo lampie, że na ogół Szreku musi wkroczyć i ją podsadzić. Mam za darmo komedię! Ostatnio złapała pająka – brrr! Nienawidzę ich! Ale na przykład mrówki, szczypawka i taki długi, czarny robal jej nie smakowały. Mam tylko nadzieję, że nie zje kiedyś czegoś naprawdę niestrawnego, albo trującego...
Wesoło z nią mamy :-))

A jako bonusik - kilka fotek ;-))


Takiego robaczka upatrzyłam na jednej z wycieczek...



a tu Ludożerka na szafie, bo wyżej już nie można!


a'la kjujewna - właśnie upatrzyła muchę....zaraz się zacznie!! ;-))

... no i koszykarka jedna ;-)

15 lip 2009

No i - okazało się...

Zwłaszcza moim oczom się okazało to-to co wyrosło i opuchło na stopie mojej lewej, tam gdzie dawniej były dwa palce. Nie to, żebym miała tylko dwa! O, nie. Tylko, że właśnie te dwa upatrzyła sobie pani opuchlizna. :-(
Już w nocy z niedzieli na poniedziałek pewna upierdliwa przykrość i stanowczy dyskomfort nie za bardzo dawały mi spać. Domyślałam się, że mi tam coś rośnie/puchnie, ale efekt poranny/końcowy tego procesu przekroczył moje najśmielsze (nie)oczekiwanie!!
Jak szybko otworzyłam oczy – tak jeszcze szybciej je zamknęłam, a potem zaczęłam mrugać, żeby upewnić się czy to aby nie kolejny głupi koszmar...Tym razem to była jawa, niestety bolesna jak cholera. Jawa objawiła się na palcach fioletowo-bordowym odcieniem, bolesnym obrzękiem, zesztywnieniem palców (o ile TO można jeszcze było nazwać palcami!) i w ogóle wszystko razem wyglądało jakby za chwilę miało wybuchnąć, albo wypuścić pąki?
W totalnej panice... (chciałam w tym miejscu napisać: szybko, czem-prędzej, albo tego typu określenie czynności, którą próbowałam w ogóle wykonywać!)...więc w panice pokuśtykałam do dermatologa.
Daruję sobie i innym opis rejestrowania się w rejestracji!
Za długo by to trwało, a ja nie mam siły tego jeszcze raz przeżywać, a poza tym, jak sobie przypomnę to jutro przed pracą podskoczę (Ha!) do tych panienek i nakopię, zdrowiejącą pomalutku, nogą panienkom wigoru do...pracy! Ważne, że udało mi się (raz mi się coś udało!) dostać w ostatniej chwili do pani doktor, całkiem do rzeczy kobitki, której mina na widok mojej stopy mówiła wiele! Oczywiście skończyło się antybiotykiem, płynem do okładów i maścią z kolejnym antybiotykiem, ale nie grymasiłam!
Miałam oponować i bronić się przed antybiotykami, ale tym razem nie będę zgrywać twardzielki w nadziei, że opuchlizna i bez tego przejdzie sama, zanim odpadną mi palce...
Nic to, jest nadzieja! ...spod opuchlizny wygląda już dziś kawałek jednego palca i trochę mniejszy tego drugiego. Ale do kształtu, wielkości i KOLORU pozostałych palców jeszcze im daleko. Najważniejsze, że mogę już bez większego bólu wtłoczyć stopę w buta i prawie opierać całą stopę na ziemi...Prawie robi jednak ogromną różnicę!

No, dobra - wracam do „Patrolu” Łukjanienki.
W kolejce czeka już, naruszony ździebko, Wiśniewski i jego „Bikini”.
Miałam nie czytać dwóch (i więcej!) książek na raz, ale nie zawsze tak da się ;-))

13 lip 2009

Upijam się dziś na słodko ;-)

...i od soboty tak mam ... ;-))...

Bo tak smakuje WOLNOŚĆ!!

Jeaah!

Chociaż muszę przyznać, że nie potrzebnie i bohatersko poszłam w piątek do pracy...hmm

...po co?
na co??

Tyy głuupiaa, Tyy!!

Bo wakacje, wbrew pozorom - nie sprzyjają wypoczynkowi...

Bo to nasze biblioteczne "wrota" otwarte są na oścież co drugi dzień,
a pogoda nie sprzyja...
a ludziska siedzą w mieście...i „walą” drzwiami i oknami do nas,
po książki..!!!

Ponad 70 odwiedzin DZIENNIE!!
No kto to słyszał?! Co?!


A podobno w Polsce czyta jedna/dziesiąta dorosłych?!
hmmm...

No, to w każdym razie u nas na osiedlu ta – jedna/dziesiąta jest bardzo uzależniona i systematyczna ;-))
Niom!!

A poza tym?

Dzisiejsze foty, to prezenty firmowe... ;-)


Anielica od Koleżanek z pracy, a bociek ??

....a bociek od DYREKTORKI!

hmmm...

I to podobno BEZ PODTEKSTÓW?!




;-))))
dobszszsz...


p.ssst:
noga mi spuchła na wysokości palców...:-((
jest wyjątkowo sztywno, pulsująco i boleśnie...niemiło!
co też TO może być?
grzybek jakowyś upierdliwy czy uczulenie? na grzybka to-to nie wygląda..
zobaczymy jutro/pojutrze...



* * * * * *

10 lip 2009

U D A Ł O - M I - S I Ę!!!

Chociaż jeszcze trudno mi w to uwierzyć ale udało się! Koniec!
Zdane, zaliczone, obronione!



Dzień bardzo męczący i intensywny od samego, bardzo wczesnego rana.
Wczoraj nie udało mi się już zajrzeć do notatek. Padłam.
Ale za to od 3-ej rano nie spałam! Znowu :-(
Rano pojechałam do Warszawy i chociaż byłam dobrze ponad godzinę wcześniej – okazało się, że były tylko dwie dziewczyny, obie z licencjatu. A potem ja...
Wielką frajdę zrobił mi mój Sponsor ;-) Brat zwolnił się z pracy i przyszedł do mnie na Uniwerek. Oczywiście tylko mnie wkurzał, bo się ze mnie nabijał, ale wiem, że robił to celowo dla odwrócenia uwagi. :-))
Po obronie poszliśmy na kawkę, a potem on wrócił do pracy, a ja na Uniwerek pozałatwiać resztę spraw.
Sama obrona, jak każdy egzamin – pytanie, odpowiedź i najważniejsze to nie tracić zimnej krwi. Umieć się sprzedać, a raczej swoją wiedzę ;-))
U mnie to zawodzi. Wolę pisać niż mówić szczególnie jeśli chodzi o egzaminy.
Ale nic to – jak było, tak było, ważne, że się udało! Na 4! :-))
A potem było jeszcze sporo męczących formalności i bieganina za zaświadczeniami z bibliotek. Byłam mokra! Lało się ze mnie po prostu.
W drodze powrotnej byłam tak zmęczona, że nie poczytałam nawet Łukjanienki. Nie dałam rady. A po wejściu do domu, pomimo niezadowolonych i pełnych rozczarowania mruknięć Kiki, padłam i spałam do powrotu Szreka z pracy...
Poszliśmy na kolację do naszej ulubionej knajpki, ale, niestety, Szreku musiał wrócić jeszcze do pracy uruchomić system i sprawdzić czy wszystko działa :-( Szkoda, że szef nie zgodził się, żeby można to było zrobić zdalnie. No cóż, jeszcze trochę cierpliwości...
A ja chyba za chwilę znowu zalegnę. Czuję się jak przekłuty balonik, z którego zeszło powietrze...Jeszcze nie czuję radości i ulgi, to chyba poczuję dopiero jutro. Na razie jestem z siebie dumna – udało mi się! Cztery lata intensywnej nauki za mną!
A teraz pora trochę pożyć! Bez nauki, bieganiny, terminów, pisania prac zaliczeniowych, egzaminów i stresów...
Pora nadrobić wszelkie zaległości, a uzbierało się tego!
....Tylko od czego by tu zacząć?? ;-))

9 lip 2009

J U T R O !!!

To już JUTRO!

Kiedy to zleciało?.......
Jadę jutro do Warszawki zakończyć nauki ;-) na obronę pracy mgr!
Zdam! Muszę! Nie ma innej opcji i już! ;-) A oceną się nie przejmuję, bo mi wszystko jedno i nie jestem zbyt ambitna ;-))
Nie czuję się zbyt pewnie, nie czuję, żebym opanowała materiał i była GOTOWA!
Ale czy tak naprawdę kiedykolwiek jesteśmy do końca na coś gotowi?
I nie ważne czy chodzi o egzamin, ślub, dziecko, nową pracę...no, na NOWE i nieznane w naszym życiu...
Dobra! Bez filozofowania, nie dzisiaj! ;-)
Siedzę, piję winko dla kurażu i zaraz wrócę jeszcze ostatni raz do notatek.
A potem spać. Może dzisiaj uda się wyspać, bo wczorajsze burze dawały takiego czadu, że do piątej nie spałam :-(
A więc do jutra.
Może jutro - pomimo -90 intelektualnego ;-) - uda sie opanować chaos w głowie i napisac coś mądrzejszego.
Mam tylko nadzieję, że jutrzejsze wyjątkowo utrudnione warunki fizyczno-intelektualne nie zdemobilizują mnie!
OBY!
;-))

8 lip 2009

Godzina ZERO coraz bliżej

Już za chwilę, za chwileczkę...

Codziennie STARAM się poczytać i jak najwięcej zapamiętać z tego, co powinnam UMIEĆ do obrony.
Podkreślam: Staram się!
Cinżko jest, co tu dużo pisać. Pomijam upał i cholerną wilgoć w powietrzu, która powoduje, że czuję się jak w saunie albo w szklarni, że aż mózg się gotuje. Na upał nie narzekam – w końcu lato! Ale ta tropikalna wilgoć dobija mnie, no!
Zbieram tę/tą całą wilgoć w siebie, magazynuję, puchnę...
W ciągu dnia i w nocy pocę się jak szara mysz tylko po to, żeby rano obudzić się znowu napęczniała jak bania. Najgorsze, że kolejne burze i deszcze nie przynoszą ulgi...
Myślałam, że to tylko my-grubasy mamy ciężko w taką pogodę, że to cena za nadmiar kilogramów dźwiganych na grzbiecie... Niewielkim pocieszeniem było to, co usłyszałam od czytelniczki – chudzielca, prawie „szkieletora”, że jest jej za gorąco i się baardzo POCI!
To by było na tyle, jeśli chodzi o narzekanie na pogodę.
Do kłopotów z nauką, oprócz pogody, dokłada się też ogólne „zmęczenie materiału”.
Ile w końcu można siedzieć w miejscu, pisać/czytać/(t)uczyć się...w dwóch słowach: mam dość!
Nie sprzyja też fakt, że zmęczenie potęguje zniecierpliwienie, a moja niecierpliwość i tak jest już nadwyrężona z innych powodów...
Ale już za chwilę będę „wolną białą kobietą” – jak mawia moja kerownica...Już za chwileczkę.
Z tematyki naukowej najlepsze „mięcho” zostawiłam na koniec...w dniu obrony zawita @ !! ale nie tylko! Sprawdziłam sobie na ten dzień biorytm hłehłe!
Nie wiem po co?!
Okazuje się, że dodatkowo i w pakiecie wylosowałam też...uwaga! a mianowicie... –90 ( minus 90!) wydolności intelektualnej.
Jakaż optymistyczna wróżba! ;-)

2 lip 2009

Dzienny Patrol


Przeczytałam!!! Wreszcie!


Tym razem akcję śledzimy oczami bohaterów Dziennego Patrolu. Główną bohaterką pierwszej części książki jest Alicja, ciemna wiedźma, która po walce
z Nocnym Patrolem traci moc. Zostaje wysłana na obóz młodzieżowy w celu „podładowania akumulatorów”.
Spotyka tam Niesamowicie-Interesującego-Opiekuna chłopców, Igora,...
a zainteresowanie szybko przeradza się w pożądanie i w miłość. Albo w miłość pełną pożądania – jak kto woli. Po raz pierwszy w swym życiu poznała TO uczucie. Po raz pierwszy pokochała prawdziwie...Niestety, okazuje się, że obiekt westchnień to Inny, a co gorsze jasny mag...i dramat gotowy! Dla obojga!

Nie chcę pisać za dużo o treści, bo szkoda ujawniać zbyt wiele. Trzeba przeczytać i przeżyć. Dla mnie drugie spotkanie z Łukjanienką i „Patrolami” było smakowite, pełne silnych, rozedrganych emocji, zawiłych gierek szefów patroli, ale...
Za mało było – STANOWCZO – Antona. No, mam na Jego punkcie bzika, terudno! To moja ulubiona postać! Chociaż część książki poświęcona historii Alicji i Igora – była gorąca, prawdziwa, poruszająca – to ja i tak, cały czas, czekałam na Niego. A poza tym? Tym razem rozgrywka między patrolami, a raczej ich szefami, bardziej przypomina trudną partię szachów. Zresztą dużo jest nawet określeń związanych z szachami. Dla mnie – laika – totalna czarna magia. A jeszcze te wszystkie manipulacje, przewidywanie ruchów przeciwnika na kilka na przód... W tego typu rozgrywkach jestem cienka jak barszczyk. Ale nie ważne.
Generalnie (i krótko) – kolejna część, trochę mniej dynamiczna, ale nie rozczarowuje! Wręcz przeciwnie – poznajemy nowe postacie, nowe odcienie Dobra i Zła, obyczaje i układziki panujące w Dziennym Patrolu. I dla Antona, na końcu bo na końcu, ale ważne, że w ogóle – znalazła się rola, zadanie do wypełnienia. Co, jak zwykle, uczynił tak jak trzeba, z charakterystycznymi dla siebie pytaniami i WĄTPLIWOŚCIAMI. Akcja się rozkręca, kończy w ciekawym momencie, daje obietnicę dalszych interesujących przygód i potyczek patroli. Jedno, co muszę zaznaczyć z odrobiną rozczarowania – bohaterka Dziennego Patrolu, wiedźma Alicja, jest trochę bardziej wyrazista, krwista (i nie mam tu na myśli wampirzycy!), ciekawsza charakternie. W Nocnym Patrolu, natomiast, Tygrysek znika (wielka szkoda!!), Olgi-sowy jakby mniej, a Swietłana jest bezbarwna...i nudnawa! No, tak jest! Kolejną bohaterką, którą poznajemy trochę lepiej jest Moskwa. Wiem, że to „tylko” fantasy, ale Łukjanienko „sprzedaje” przy okazji dużo detali z życia współczesnej Moskwy i jej mieszkańców. Kolejny smaczek książki. Rosja widziana oczami fantasty! ;-)
Zaczęłam „Patrol Zmroku”....
Ech, obronię się i wreszcie pójdę na całość ;-)) Jeszcze troszkę!