30 kwi 2009

... pisanie(nie!) i Ludożerka ;-)

Siedziałam i pisałam wczoraj prawie cały dzień - serio serio.
Nnoo, dobszsz: z krótkimi przerwami na jedzenie/WC/kawę/WC/wyprostowanie/WC/kręgosłupa/nóg/WC/ścierpniętego kciuka.../WC(tiaa za dużo kawy!)/pogonienie czy upomnienie/nawtykanie brykającej Ludożerce...
No, dzisiaj to postarała się i dała czadu! Przedwczoraj spała cały dzień aż zastanawiałam się czy aby nie chora, a wczoraj (dzisiaj zresztą też) psoty, psoty, psoty, a potem pokrzepiający i ładujący energetycznie sen. Ale o tym za chwilę.
Napisałam kolejny mały rozdział pracy, ale ważne, że 8 stron do przodu :-))
...a przy okazji, ekhm, u mnie 8 stron komputero/wordo/pisu = 8 tys.kcal (tak tak! kalorii!) wciągniętych/pochłoniętych paszczą (czytaj: otworem gębowym).
Wchłaniam i pożeram wszystko co nie jest szybsze ode mnie...
Wiem: F U J !!! Wiem: W S T Y D!!
Tak samo było z nauką...
Krótko pisząc, wniosek jest taki: ...eekhmm!... nie wiem, qwa, jak będę wyglądać (jeśli tendencja się utrzyma-a wszystko wskazuje, że si i owszem!) jeśli napiszę pracę o pojemności/wyporności/objętości 90-100 stron?!
No, nawet taki matematyczny pacan jak ja umie/wie ile to będzie - auć!
...i - FAK!
chyba przejdę na amfę bo się (podobno?!) jeść nie chce.
Tylko, że skutki uboczne w postaci omamów i schizów bolesne są.

No, dobra - teraz z innej beczki.

Ludożerka daje czadu, ale w ogóle ostatnio fajna jest i słodka.
No, rozrabia, pewnie, ale to nie zmienia faktu, że fajna jest w tym rozrabianiu ;-)) i śmiechu jest przy tym.
Ma coraz to nowe pomysły na rozrabianie, a jej pomysłowość jest nieograniczona.
I ma swoje ulubione, najlepsze na ...nie na świecie tylko w mieszkaniu - miejsca!
Zauroczenie trwa!


Numero uno! - łazienka/woda/kran/wanna czyli wszystko związane z ciurkającą wodą!






Numero dos - wszystko co ekologiczne i naturalne...np. nowe odkrycie - koszyk wiklinowy na ziemniaki...wszelkie kartony najlepiej pełne książek i tepe, korki (butelkowo-winne) i tego typu ...
Tres - balkon!
Qatro - szafa, a raczej na szafie.



A najbardziej lubi jak rozkładamy się z zeszytami, notatkami, jednym słowem z czymś papierzanym na łóżku! To się zaczyna buszowanie dopiero! Bo koniecznie trzeba sprawdzić czy i co jest POD zeszytem, kartką, a tą ostatnią trzeba jeszcze spróbować czy aby nie kwaśna ;-))




A na zakończenie - przyłapana w kuchni.
Stół, okno, pomarańcza - czego chcieć więcej? ;-))


28 kwi 2009

Ciareczki ;-)

Nie pisałam długo, dłużej niż chciałam...
Nie chciałam marudzić i się podkręcać, ale to pewnie i tak wróci kiedy ja wrócę do pracy. Napiszę tylko, że ostatnie dwa tygodnie kosztowały mnie sporo nerwów, aż do frustracji, aż do zawrotów głowy! Tych ostatnich przeraziłam się najbardziej i powiedziałam sobie BASTA! Basta finito! Ta praca, chociaż ją lubię - nie jest tego warta! I już!
Na razie urlop i mam zamiar wykorzystać go na dopisanie kilkunastu albo i więcej stron pracy. Nie mam czasu do stracenia, ani jednego dnia jeżeli zamierzam się bronic przed wakacjami. Mój profesorek zadecydował, że ma minąć miesiąc od momentu złożenia gotowej pracy w sekretariacie do momentu obrony, a on tu stanowi prawo - o czym zresztą dośc mocno nam przypomniał.
A teraz przyjemniej :-))
Miałam jeden z ostatnich zjazdów w W-wie, a ostatni z całym naszym rokiem. Koniec!
Jeszcze dwa zjazdy majowe, ale Ci którzy napisali pracę już się nie pojawią, a Ci którzy jeszcze piszą - też nie koniecznie. My z koleżanką musimy bo robimy dodatkowy blok. Ale co to są dwa zjazdy?!
A ten łikendowy był bardzo miły, pełen wrażeń, pozytywnych emocji - SUPER!
Odprężyłam się i wypoczęłam, wróciłam do domu zadowolona, zrelaksowana i uśmiechnięta.
ZRESETOWAŁAM SIĘ!!

Ale po kolei.
W piątek po zajęciach i seminarium miałyśmy dobrze ponad godzinę do następnych zajęć. Poszłyśmy do Ogrodu Saskiego. Pogoda piękna chociaż trochę wiało chłodem. Pospacerowałyśmy, a potem obejrzałyśmy paradę wojskową (ależ Ci faceci w mundurach super wyglądają!) i złożenie na Grobie Nieznanego Żołnierza wieńca przez Panią Prezydent Indii.
Po wieczornych zajęciach dziewczyny rzuciły hasło: "pyffko"!!
I nie było rady, bo to ostatni taki piątek ;-))
A w sobotę to już zwyczajnie była cudowna "dziadowska rozpusta"!
Wyspałam się, bez pośpiechu wystroiłam i wybrałam się do koleżanki na spotkanie na Starym Rynku. Spacerkiem przy Wiśle (bo miałyśmy dużo czasu do...), potem chwilka relaksu na tarasie widokowym, czyli wszystko to, na co przez ostatnie lata nauki nigdy nie było czasu!




Posiedziałyśmy też trochę na Starym Rynku, a tam same atrakcje!
Widziałyśmy ślub Harleyowców! Młoda Para też na motorze, Młoda z welonem i kaskiem na głowie! No i wszyscy goście obowiązkowe spodnie z czarnej skóry i skórzane kurtki z nadrukiem! Śmiałyśmy się z koleżanką, że oszczędzili na ciuchach - zwłaszcza kobitki hihi. A potem to barwne towarzystwo z rykiem podrasowanych silników podjechało do jednego z ogródków na Rynku, zaparkowało swoje maszyny, czym zajęli całą szerokość rynku i zasiedli do przyjęcia ślubnego! Super pomysł i super widowisko.

Oczywiście zdjęcia, ale tylko maszyn - ludziom jakoś tak głupio było cykać fotki ;-)
Ale za to maszyny jakie!



A potem...atrakcja wieczoru - teatr Roma i musical
"Upiór w operze"!

Prawdziwa uczta dla oczu i uszu! Już dawno nie oglądałam czegoś tak wspaniałego! I po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu jak bardzo jestem wrażliwa na dobrą muzykę, na piękne głosy...aż do ciarek!
Na całym ciele!

"Upiór" to historia znana jak świat i wielokrotnie filmowana więc nic o niej pisać nie będę.
Ale wspaniałe i bogate kostiumy, dekoracje, nowoczesne efekty specjalne, o tak! Jest się czym zachwycać. A głosy trzech głównych bohaterów to po prostu balsam dla mojej duszy. Zwłaszcza dziewczyna miała przepiękny, czysty głos, mocny i o niesamowitej skali.
Muzyka też wspaniała, ale mnie się i tak najbardziej podobały trzy utwory - w tym główny motyw.
I kiedy wyszłyśmy z teatru jak zaczadzone cudownymi przeżyciami, kiedy pojechałam do znajomych, u których się zatrzymuję w W-wie, jeszcze długo w noc miałam głowę pełną muzyki! Cudownej muzyki i zaczarowanych głosów.
Długo mi w głowie "grało" ;-)



I w końcu niedziela, znowu na luzie i bez pośpiechu. Otrzymałam wpis i mogłam udać się na dworzec. Pomimo dzikich tłumów na peronie, o dziwo bez problemu znalazłam miejsce i już zupełnie bez stresu jechać sobie do domu.
I tylko miałam jeden poważny dylemat - co wybrać: czytanie kolejnej części Patrolu Łukjanienki, czy może oglądanie cudownej, świeżutkiej i soczystej wiosny za oknem??
A ponieważ nie mogłam się zdecydować - robiłam trochę tego i trochę tamtego ;-)
A na zakończenie jeszcze milutki wieczór ze Szrekiem i Ludożerką, rozkoszną i rozbrykaną...
No, bajka! Rozkoszna!

21 kwi 2009

NOCNY PATROL - Siergiej Łukjanienko

Wreszcie! Udało się wyszarpnąć trochę czasu (kosztem snu ;-)) i dokończyć książkę.
Film był świetny, bardzo sumiennie i z detalami podano treść książki z zachowaniem jej ducha i klimatu, ale sama książka - rewelacja! Film pomógł mi zrozumieć pewne rzeczy, zobaczyć je i łatwiej wyobrazić sobie na przykład wchodzenie w Zmrok i świat widziany z jego perspektywy.
A o czym jest książka?
cytat za: książki.wp.pl:
"Współczesna Moskwa. Trwa tysiącletni rozejm między siłami Ciemności i Światła. W ramach Wielkiego Traktatu każda ze stron powołała do życia organa stojące na straży porządku. Tytułowy Nocny Patrol obserwuje poczynania sił Ciemności, by działały one zgodnie z traktatem. W ten sam sposób pracuje Dzienny Patrol, pilnujący, by dobro nie rozprzestrzeniało się na świecie. Rozejm zostanie utrzymany, póki któraś ze stron nie obejmie znaczącej przewagi lub nie złamie warunków porozumienia.
W sam środek wojny wrzucony zostaje świeżo upieczony strażnik Nocnego Patrolu - Anton. Nie zdaje sobie sprawy, że jego udział będzie znaczący w końcowym rozrachunku między siłami Ciemności i Światła.
Akcja książki rozgrywa się we współczesnej Moskwie. Siły Ciemności żyją w świecie Zmroku, pełnym wilkołaków, wampirów i czarodziejów. Inni posiedli zdolność przemieszczania się między światami, żyją obok nas, kupują w tych samych sklepach. Anton będzie musiał zadać sobie pytanie, czy aby na pewno stoi po właściwej stronie? Czy przeznaczenie można zmienić? Czy warto poświęcić miłość w imię wielkiej sprawy?."

Co mnie szczególnie uderzyło, to sposób napisania tej opowieści. Nie wiem na ile Łukjanience pomogła w tworzeniu bohaterów znajomość psychologii, a nawet psychiatrii (bo z zawodu jest - a raczej był, bo wybrał pisanie - psychiatrą) ale zrobił to świetnie i bardzo realistycznie.
Dodatkowo Anton, główny bohater, jest prawdziwym atutem książki!
W filmie był bardziej urzędnikiem, sympatycznym ale chłodnym, a pewnych jego zachowań nie mogłam zrozumieć. Na tym polega przewaga książki, że można wszystko lepiej opisać.
W książce Anton jest dużo sympatyczniejszy, łatwiej zrozumieć jego dylematy i wątpliwości, jest taki prawdziwy w tym swoim ciągłym z siebie niezadowoleniu, w tej swojej niedoskonałości, w pytaniach o sens ich (Patrolu) walki, o siłę/słabość ich prawdy...
Książka napisana świetnie i świetnie przetłumaczona, a to bardzo ważne!
Ma mroczny klimat, bardzo specyficzny, wciągającą akcję i ciekawych bohaterów.
Doskonale się czyta.
Ma w sobie to COŚ, co ciągnie i wzywa niczym zew wampirów ;-)
Nie czepiam się nawet filozofowania, które w dwóch czy trzech momentach trochę się dłużyło ;-)
Pomimo mrocznych klimatów, czyta się dobrze nawet w psychicznych "dołkach" lub mega-chandrze!
Powiem więcej, moje obecne nastroje rewelacyjnie pasowały mi do czytania tej książki. A może to ona pasowała mi do nastroju? ;-)
P O L E C A M!





17 kwi 2009

...i po świętach...

Jednym słowem jest cinżko...to dwa słowa ;-)

Ale cinżko jest - dwa kilo ZNOWU do góry!

Czy człowiek nie może mieć prztyczka/elektryczka nastawić go sobie na program: "nie zeżrę więcej niż 2000 kcal i BASTA!"?! No, nie może?!

I tak były to aktywniejsze święta niż zeszłoroczne! Były spacery - sztuk dwa, (noo prawie trzy jeśli liczyć także przemieszczanie się z mieszkania do mieszkania/domu), było dużo śmiechu - tak, to też zaliczę do aktywności i masażu wątroby ;-) No, w każdym razie wstawało się od stołu więcej niż w zeszłym roku! O!

I dobrze, że przy okazji nasiadówki u brata obejrzeliśmy fajną komedię z Jimem Carreyem "Yes Man" - w tłumaczeniu "Jestem na TAK". Jest to opowieść o facecie, którego zostawiła żona i to doprowadziło do jego wycofania się z życia. Praca-dom-tv-sen. Przyjaciele na próżno próbują wyciągnąć go z domu i pogłębiającego się marazmu. Któregoś wieczoru ma sen, że umarł i nikogo to nie obeszło. Postanawia coś zmienić w swoim życiu. Idzie na spotkanie klubu?/sekty? ludzi "na TAK". Guru przekonuje go, że wszystko co go w życiu spotyka jest w jakimś celu i po coś mu się to przydarza i od tej pory ma być na TAK!
Na wszystko co go spotyka, ludzi czy wydarzenia - ma mieć tylko jedną odpowiedź: TAK!
A każde jego NIE pociągnie za sobą niemiłe i niebezpieczne konsekwencje dla niego.
Od tej pory jego życie zaczyna przypominać jazdę bez trzymanki! Dawno się tyle nie uśmiałam, a przy okazji nie zastanawiałam nad wydarzeniami w moim życiu i moimi wyborami!
Ciekawe doświadczenie ;-)
Film polecam absolutnie! - zabawny! I nie taki głupi jak większość amerykańskich komedyjek. Poprawił nam nastrój, uśmialiśmy się, podładowaliśmy pozytywnie akumulatory...
Przydało się, bo trzeba było wracać do pracy...

A tu już gorzej...znacznie gorzej :-(
Zjebka goni zjebkę, atmosfera koło mnie gęstnieje, a ja mam obiecane, że następna wpadka (jaka wpadka do cholery?!!) i upomnienie!
Czuję się (a może jestem! i to nie jest moja nadinterpretacja!) obserwowana i sprawdzana na każdym kroku, jakby ktoś czekał na moje najmniejsze potknięcie(?) Tylko po co?
Na poważnie poszło aż mnie to zdziwiło... I do tego takie ciągłe boćkanie i negatywna motywacja (że o komentarzach, pretensjach i strachach nie wspomnę) mnie raczej zniechęca i odpycha. Rodzi się we mnie bunt - jak to? dlaczego widać taką pierdołę, której nie zrobiłam, a nie widać w ogóle tego co robię w nadmiarze?! Stale, systematycznie! Nie będę się kajać, nie obiecuję porawy, bo nie czuję się winna. Znam swoje obowiązki i je wypełniam. Robię nawet sporo więcej niż trzeba i nadganiam zaległości za wiecznie zapracowaną (czytaj: rozleniwioną!) kerownicę.
I nie! nie będę dodatkowo stawać na uszach i merdać ogonkiem, bo ZA MAŁO ZARABIAM! Howk!
...Może trzeba pomyśleć o zmianie pracy?
Eee, tam! Szkoda sensu -jak mawia mój kolega z pracy ;-))


Poniżej plakat z filmu "Jestem na TAK"!




9 kwi 2009

Dziwne i zabawne przypadki...#2

Zabawne.
Wpada młodzian, chce ksero zrobić. Wyjmuje portfel, z niego legitymację studencką i jeszcze coś chce wyjąć gdy/wtem... z portfela na podłogę wypada gumka firmy Durex. ;-)
Spojrzenie na mnie (ja na niego też), chwila konsternacji i zastanowienia, a potem gwałtownie przydepnął ją butem do podłogi...
Chciał zapobiec jej ucieczce? Chciał ją zasłonić przed moim łapczywym spojrzeniem? Bał się, że się schylę, drapanę ją i zacznę zwiewać...albo przymierzę może? ;-)
Chciałam mu powiedzieć, że po pierwsze od prawie dwóch lat nie jesteśmy z mężem zainteresowani tym sprzętem, po drugie niech nie depcze bo zgniecie/zniszczy/spsuje i będzie miał potem problem..jakby co..a po trzecie, że ludzka rzecz i nie ma się co wstydzić...
Ale zrezygnowałam bo miał taką minę jakbym go miała co najmniej... osądzić? wyśmiać? potępić?A potem uciekł tak szybko, że nawet nie zdążyłam mu "dowidzenia" krzyknąć... ;-)

Dziwne.
Dziwne jest to, że ilekroć zostaję SAMA w pracy, bawiąc się w bohaterkę (bo zamiast zamknąć Czytelnię i ksero-biegam między dwoma pomieszczeniami, obsługuję użytkowników, żeby zdążyć!), tylekroć od razu zostaje to przykładnie ukarane odgórnie, przez dyrekcję szanowną! I na ogół obrywam za nie swoje niedopełnione obowiązki, za nie swoje błędy.. Nic to!
Dziś też zebrałam zjebkę...jakie to miłe przed świętami! Nie będę się tłumaczyła, że to nie ja, nie moje, bo po co? Biorę to na moją szeroką klatę, a co?!
Na zdrowie niech jej idzie. Terudno!

Dziwne 2.
Dziwne jak krótka pamięć potrafi być.
Koleżanka, ta która ostatnio urodziła po kilku latach prób, leczenia, załamań i w końcu przygotowań do in vitro - więc ta koleżanka co zrobiła dziwnego? Napisała do mnie maila: "No, to weźcie się do roboty! Teraz Wasza kolej. Żeby była dziewczynka, to mój synek będzie mieć koleżankę".
Napisałam tylko, że sama najlepiej wie, jakie TO JEST PROSTE w wykonaniu. A miałam ochotę napisać, że szybko zapomniała, jak to fajnie takie teksty słyszeć...Dziwnie szybko się zapomina kiedy się jest już po drugiej stronie tęczy! Ech, kobiety!



No to dla równowagi...
Zabawne 2.
Świetne zdjęcia dostałam od Akluiny ;-) Dzięki! Powiedziała, że mogę się podzielić, no to się dzielę.
Wrzucę je, bo mam nadzieję (jestem prawie pewna!), że poprawią komuś nastrój! Choć trochę ;-)
Na mnie podziałały! :-)
TWARDYM trzeba być , nie mietkim!...





Fotka poniżej mnie wzrusza, rozczula i zmiękcza generalnie. Nic nie poradzę ;-)
moje ulubione zdjęcie...;-)






No, a ten dziarski kogucik - no KOGUT raczej! - mnie rozbawił! ;-)





No i .. ? Jak tam? Ja mam uśmiech numer 3...

źródło: po więcej takich zdjęć kliknij TUTAJ

SPRING!! SPRIIING...

*@*@*@*@*@*@*@*@*@*@

Wiosenne przesilenie?
Zespół napięcia?
Wiek?
Zmęczenie materiału czy jakaś inna cholera?
Wolę myśleć, że coś z wyżej wymienionych albo nawet wszystkie na raz...lepsze to niż inna konkluzja – poważne „nierówności podsufitowe” albo jak kto woli „beret zryty” na maksiora...no chyba, że zwoje w mózgu odpoczywają i dzisiaj się wyprostowały...
A dlaczego i skąd te wątpliwości?
Wracałam z zakupów, zdyszana i zziajana (zbędne kilogramy nie tylko w dźwiganych torbach! Ot co!), dopadłam drzwi do klatki schodowej, kręcę kluczem, potrząsam, obracam, szarpię, wkładam go i wyjmuję (o kluczu ciągle mowa!) – i inne tego typu czynności wykonuję, które łączy jeden szczegół: są bezowocne!
W końcu, po rzuceniu w nie (w te drzwi cholerne!) paroma zaklęciami i „panienkami” dzwonię do sąsiada, wystukując numer jego mieszkania NA KLAWIATURZE CYFROWEGO DOMOFONU, a ponieważ nie było reakcji - czynność powtórzyłam do innego sąsiada...
Co jest do kurwy nędzy? Nikt w tym bloku domofonu nie odbiera? Drzwi nie otwierają czy jak??? I kiedy z białą mgłą wściekłości przed oczami, zielonym dymem idącym uszami i pilną potrzebą mordu wypisaną na twarzy chciałam skopać drzwi wejściowe, a może nawet całą klatkę, a potem na znak protestu rozsypać zakupy i rozdeptać je w wejściu, kiedy z furią WYSTUKIWAŁAM NA KLAWIATRURZE kolejny.... Tyyy!
Zarazzaraazz!!
Na jakiej klawiaturze?!
Co jeesss grane?!
Przecież w mojej klatce NIE MA CYFROWEGO DOMOFONU!!!
Szybkie spojrzenie w górę (nie wiem po co? Bo tam tylko daszek klatki), w lewo i...o! Aaaaa!
Moja klatka to ta następna!
Cholerne "wieloklatkowce"!! Po cholerę takie długie bloki budują! No!
Złapałam torby, siaty i pogwizdując sobie dla kurażu, że niby „ja tu tylko piru-riru” - kurcgalopkiem pognałam do WŁAŚCIWEJ/MOJEJ klatki i wkrótce jechałam windą do domu. Ciekawe czy jeśli bym weszła do bloku - próbowałabym się włamać komuś do mieszkania?...
Eee, nie! Drzwi „domowe” chyba by mnie otrzeźwiły, że nie moje są i inne jakieś? Chyba?!

Powiem tylko jedno: ooeeesssuuu!
Wiosna! Wiosna?
Ach, to Ty?!
OBY!!



Pees! Szreku wrócił cały-zdrowy-zadowolony...
No! :-))









crazy-spring ze źródełka: http://pieguska.blogspot.com/

7 kwi 2009

...dopisane wieczorem

Dojechał szczęśliwie, prawie bez problemów! Jedyne jakie miał to z elektroniką (tel.kom. mu nie zagadał) - ale to typowe dla informatyków, tak jak z tymi szewcami, co to bez butów chodzą ;-)
A więc pociągiem/spacerkiem w przyspieszonym trybie "zaliczył" Paryż ;-)
Mam cichutką nadzieję, że TAK MU SIĘ TAM SPODOBA i taki poczuje niedosyt, że może na którąś rocznicę mnie tam uprowadzi, nakarmi francuskim jadłem, upije francuskim winem...
...może być szampan :-))
...a potem niecnie wykorzysta! O! ;-))

Na razie pojechali do docelowej miejscowości (daleko za Paryżem) i ani słychu, ani dychu.
Pewnie odsypia stresy i wrażenia!
Mnie za chwilę też pewnie łepetyna pęknie na pół! Ale godzina wczesna - może coś pogmeram w mojej pracy-jakże-twórczej!
Wraca w środę.

6 kwi 2009

Słomiana wdowa...

Stresy, nerwy, nerwy i stresy.
Szreku sobie poleciał.
Do Francji na szkolenie. A żeby było od razu z grubej rury - wysłali go samego, do Francji, bez znajomości francuskiego i słabą angielskiego, nikt po niego nie wyjdzie - sam se ma poradzić i jakoś dotrzeć do dzielnicy La Defense, gdzie będzie czekać kolega z pracy... Szczęście, że istnieje internet! Koledzy z pracy podpuścili go, żeby wykorzystał te kilka godzin do spotkania na spacer przez Paryż ;-) W sumie racja - czemu tego nie wykorzystać? Nie wiem jak sobie Szreku poradzi na lotnisku i z kolejką, która ma go dowieźć do centrum, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, to po wyjściu z kolejki, przejdzie sobie obok Luwru, potem Polami Elizejskimi aż do Łuku Triumfalnego i dopiero za nim wsiądzie do metra, do dzielnicy La Defense...
Taki jest plan...Teraz właśnie leci. A ja cały dzień będę przeżywać jak żaba zastrzyk!! Tak - można się śmiać!
Jego pierwsza podróż służbowa, pierwszy lot samolotem i do tego Paryż! ;-) Mam nadzieję, że wszystko mu się uda, że sobie poradzi i że będzie mu się tam podobać! Trzymam za Niego wielkie kciuki!





fot. kradzione z googla ;-)

1 kwi 2009

Kreativa dostałam ;-)


Dzięki Ani76 dostałam nominację.
Dziękuję ;-)

Nie bardzo niestety mogę sprostać wymogom, no nie wszystkim wymogom tej zabawy.
Podam warunki i adres bloga nominatorki ;-) ale nie będę w stanie spełnić drugiej części, czyli podać siedem kolejnych blogów, które nominuję i już tłumaczę dlaczego.
Część blogów, na które wchodzę są już tak obnominowane i ponagradzane, że taka Fjona ze swoją nominacją może się schować do szafy ;-)
Druga część blogów do nominacji, a zwłaszcza do radosnego, mojego o tym obwieszczenia w ich komentarzach się nie daje z powodu takiego oto, że czytam, podglądam ale się nie ujawniam. A większość blogów, które mam na myśli spełniają oba te warunki.
Jeśli mogę nominować trzy-cztery blogi, to zrobię to z przyjemnością i nie przerwę łańcuszka/zabawy ;-).
Jeśli nie mogę tak tego załatwić (no co ja poradzę, że zawsze "po swojemu" muszę??)...to trudno.
Zwrócę obrazek i nominację do dawcy ;-)

Warunki są następujące:
- wymienić osobę z adresem bloga, która nas nominowała
- zamieścić na blogu logo Kreativa
- nominować 7 osób i podać adresy ich blogów
- umieścić informację o tym w komentarzach nominowanych blogów
...i już ;-)

Oto moje nominacje:
1. Myszak - za całokształt! Szkoda, że ostatnio tak mało pisze, ale poczekam cierpliwie na Jej powrót.
2. Gosia-Dudu - za pozytywne nastawienie i uparte dążenie do celu! Podziwiam :-)
3. Katrinka - za walkę i siłę, za pozytywne myślenie! ABSOLUTNIE!!
4. Yasia - za walkę, za siłę, jako dodatkowy doping! Tak trzymać!

A teraz biegnę wpisać do komentarzy nominowanym. Mam nadzieję, że nie wezmą tego za aprylisowy żarcik ;-))