30 gru 2009

Poświątecznie

...prawie noworocznie

Święta nadeszły szybko i jeszcze szybciej minęły.
A ja - chociaż obiecałam sobie luzik, zaleganie i nieprzesadzanie ze sprzątaniem – dałam ostrego czadu na dzień przed Wigilią. Kameralnie czy nie, ale fizycznie bolał mnie widok bałaganu i nie wyobrażałam sobie kolacji w takich warunkach. Hormony, syndromy czy inna cholera – w każdym razie daliśmy czadu i w jeden dzień posprzątaliśmy wszystko. Szreku stękał i dyszał jak na mękach, ale narzekać mu nie wypadało no, bo jak się użalać kiedy obok szaleje brzuchatka? Daliśmy radę ale potem padłam jak nieżywa, a brzuszysko rwało i bolało jak wściekłe. Szymuś za to leżał cichutko jak trusia. Pewnie też umęczony szaleństwami matki.
Ale za to chata przejrzała, zapachniało czystością, choinka zamigotała światełkami, a ja nareszcie mogłam odpocząć. No, psychol ze mnie - trudno!
Potem była Wigilia. Spokojna, na luzie, taka jak trzeba. Szymek obudził się w trakcie i tak uaktywnił, że bluzka mi podskakiwała na brzuchu. Nie speszył się nawet kiedy babcia dotykała miejsca wypukłości i kopniaków.
A w pierwszy dzień świąt pojechaliśmy do rodziny Szreka. Ale i tak trzeba było odwiedzić trzy domy – babci, teściowej i wujostwa. Cały dzień zszedł nam na tych odwiedzinach, a mnie oprócz brzucha (od siedzenia) bolała twarz od grzecznych uśmiechów i głowa od rozgardiaszu i zamieszania. Przeżyłam i w nagrodę poświąteczny łikend spędziłam leniwie, na zwolnionych obrotach, z przewagą pozycji horyzontalnej. Moje ulubione! O!

Już za chwilę Sylwester i Nowy Rok…
Tymczasem dzisiaj wyrwaliśmy się wieczorem na zakupy. Kupiliśmy proszek do prania, trochę pieluch tetrowych i flanelowych, chusteczki nawilżane, body z krótkim i długim rękawkiem, śpiochy, termometr do wanny… a już poszło tyle kasy! A gdzie nam do głównych wydatków?! Czuję się zmasakrowana!

Na razie nie będę się zastanawiać co będzie w styczniu, co będzie jeśli Szreku nie dostanie obiecanej premii (znowu!!), skąd weźmiemy kasę na pozostałe zakupy…
Na razie nie będę myśleć (a przynajmniej bardzo się będę starać!) o zbliżającym się porodzie i szpitalu, o spotkaniu z naszym synkiem, o strachu o jego zdrowie …

Za dwa dni koniec roku.
Jak szybko zleciał!
Myślę o tym jaki był, co przyniósł nowego, co się zmieniło w moim/naszym życiu, co się działo o tej porze rok wcześniej, na jakim etapie wtedy byłam i jaka byłam…i przede wszystkim co przyniesie Nowy Rok.
Mam jeszcze dwa dni na przemyślenia ;-))
A potem nie będzie już czasu na takie pierdoły ...;-)

19 gru 2009

Rycząca 40-tka

Dziś są moje urodziny
Przechodzę dzisiaj na drugą stronę tęczy/młodości/czego-tam-jeszcze (niepotrzebne skreślić) i dołączam do grona ryczących 40-tek.
Nie robię podsumowań, bo po co. Nie czuję takiej potrzeby.
Zresztą od tego są końcówki roku.
Więc zdążę.

Czego sobie życzę?
Na najbliższy rok – ZDROWIA, spokojnej reszty ciąży, zdrowego Ogrzyka, porodu bez komplikacji, a potem szybkiego i sprawnego odnalezienia się w nowej sytuacji.
A poza tym?
Żeby nie było gorzej – pod żadnym względem.
Żeby Ogrzyk się zdrowo chował, a między Szrekiem a mną nic się nie zmieniało – no, chyba, że na lepsze!
Tych „żeby” jest jeszcze sporo, ale te są w tej chwili w mojej głowie
więc niech tak zostanie.

Najdziwniejsze jest, że w ogóle nie czuję się na 40 lat!
Ani fizycznie, ani psychicznie.
I zupełnie nie mam pojęcia kiedy to minęło – jak w piosence:
„40 lat minęło jak jeden dzień! (...) 40 lat minęło odeszło w cień i nigdy już nie wróci - rób co chcesz…”
(tekst A. Rosiewicz)


I do tego, albo - najważniejsze: będę mamą!!
:-)))


To pisała Fjona jubilatka czyli Stara-ale-jara (nie mylić z paleniem)

18 gru 2009

Oddycham z ulgą...

…bo wczoraj z przerażenia wstrzymałam oddech.
„Pozazdrościłam” Myszakowi czy co? Rano plamienie – kawa z mlekiem, a po południu ból brzucha i brąz… I ten brzuch tak dziwnie bolał. :-(
Spanikowana zadzwoniłam do ginki z pytaniem co mam robić. Uspokajała mnie, żeby nie panikować, a jeśli będzie mnie to bardzo niepokoić, żeby przyjechać.
Potem, przez resztę dnia oczywiście nerwy i strach i pretensje do siebie o głupoty, że może za bardzo wyluzowałam i zaszalałam z bieganiem/zakupami/porządkami, a co gorsze, że może za wcześnie zabrałam się za przygotowania dla Ogrzyka (ciuszki, pokój…), że może zapeszyłam. No, tego typu bzdury mi latały po głowie z prędkością światła. :-((
Tylko Ogrzyk nic sobie nie robił z moich schiz i zaszalał wieczorem tak, jakby się popisywał jaki to on jest silny i zwinny i jak szybko umie już machać rączkami i nóżkami jednocześnie. Nawet Szreku był pod wrażeniem tego co się działo pod jego dłonią, w moim brzuchu. "No, teraz to dopiero masz żwawego Obcego" - powiedział w końcu z podziwem ;-))
Dzisiaj pojechałam do ginki. Badanie do najprzyjemniejszych nie należało, bo wymęczyła mnie i wygniotła, ale zdaję sobie sprawę, że na izbie w szpitalu byłoby jeszcze mniej przyjemnie więc… Najważniejsze, że szyjka oki, ani śladu brązu (?!?! A rano jeszcze był!), a moje wrażenie, że Ogrzyk się obsunął i jest niżej w brzuchu jest słuszne – bo albo słabsze mięśnie pozwoliły się obniżyć macicy albo taka moja uroda. Ale to nie problem. A, że aparat do podsłuchu małego serduszka nie chciał Ogrzyka podsłuchiwać, zrobiła mi jeszcze usg, które potwierdziło , że wszystko oki.
Ulga! Mam brać nospę i espumisan (bo u mnie to nie wiadomo), a gdyby twardniał brzuch – fenoterol. Ale mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby.

A poza tym?

Na świecie zrobiło się biało. Może w tym roku będzie śnieg na święta? Dobrze by było, bo lubię jak jest biało w święta.
Święta za pasem, ale jakoś w tym roku mnie w ogóle nie biorą. A może biorą ale inaczej? Tym bardziej, że mam nakazane oszczędzać się i żadnych porządków nie robić. Wykorzystam to z dziką rozkoszą. ;-)) Choinka będzie ubrana w przyszłym tygodniu i może okna Szreku pomyje. Wigilia będzie u nas. Będzie kameralnie, bo z mamą i bratem. I nawet nie ma mowy o jakimś napinaniu się, bo najważniejsza jest rodzinna atmosfera – a ta będzie.
W ogóle te święta będą dla mnie inne. Nigdy dotąd nie byłam tak skoncentrowana na sobie i pewnie już nie będę. Nigdy dotąd nie było we mnie tyle nadziei i strachu jednocześnie. Tyle skrajnych emocji.
W pierwszy dzień świąt pojedziemy do babci Szreka, bo obiecaliśmy. No, chyba, żebym źle się czuła, ale mam nadzieję, że dam radę. I już.

Idę zapolować w kuchni, a potem wyrko i relaks. Na szczęście mogę sobie pozwolić na luzik i relaks. :-))

9 gru 2009

Rozruch

Wolniutko ale skutecznie (mam nadzieję!) wracam na obroty. Senność powoli mija.
Mam coraz więcej energii. Nareszcie! Nie wiem czy tak działa dieta i drastyczne ograniczenie cukru, czy może wreszcie obudził się we mnie syndrom wicia gniazda, o którym tyle do tej pory słyszałam. A może obudził mnie ten worek ciuszków, które dostałam od znajomej? Worek ogromny i ciasno wypakowany, obecnie opróżniony, a ciuszki albo się jeszcze suszą, albo już tworzą pokaźną furę czekającą na wyprasowanie. Kiedy dołożę ciuszki wyprane wczoraj – góra prasowania urośnie pod sufit ;-))

Pokój dzieciowy nabiera docelowego wyglądu. Kupiliśmy szafę i komodę, żeby było gdzie chować rzeczy Ogrzyka. Zwykłą szafę i komodę - nie te cudne mebelki dla dzieci, które kosztują kosmiczne pieniądze. :-((
Niestety, rzeczy i sprzęty, których się pozbywamy, trzeba było wynieść do dużego pokoju i zagęścić go maksymalnie. Co tam się dzieje! Chaos i burdello bum-bum, ale nie ma innej możliwości przechowywania sprzętów do wyniesienia/wyrzucenia/przejrzenia. Mam nadzieję, że do świąt wszystko stamtąd zniknie.

Mierzenie cukru idzie mi tak sobie, ale najważniejsze, że efekt diety jest widoczny i normy nie przekraczam. :-)
Co więcej znowu trochę schudłam i jak tak dalej pójdzie to za chwilę będę ważyć tyle ile ważyłam przed ciążą. Ale wiem już, mniej więcej, co podnosi cukier i staram się tego unikać. Dzięki temu mogę troszkę pooszukiwać i zjeść np. kromkę białego pieczywa, jogurt (owocowy i słodki!) albo zakazanego cukierka! MNIAM!

Kika szaleje i rozrabia, ale o niej trzeba napisać osobno bo to temat rzeka! Nie nudzę się w każdym razie z tą małą waryjatką! Szreku wyzłośliwia się, że jaki pan taki kram – mając mnie na myśli, oczywiście. Może w tym coś jest?

A poza tym? Zryty beret czasem daje o sobie znak i budzą się moje schizy. Te straszne i te okropne. Ale na szczęście grupa wsparcia działa i można na bieżąco dostać (albo sprzedać!) wirtualnego kopa, który stawia do pionu i wszystko wraca do normy.

Ogrzyk rośnie. Czuję go już bardzo wyraźnie. Jest już co dźwigać, a jeszcze sporo urośnie!
Już nie pospieszę z zakupów i coraz gorzej mi idzie przytarganie toreb do domu. Chyba sobie ograniczę zakupy do niezbędnego minimum, a resztę będę robić ze Szrekiem. Brzuch jest już duży, a ja coraz bardziej niezdarna! Wszystko leci z rąk, ciągle coś stłukę czy przewrócę (i się złamie i popsuje), o coś się uderzę, a ostatnio przy wyjmowaniu blachy z piekarnika o mało nie spaliłam rękawicy! Sama nie wiem jak to zrobiłam, że wpadła mi prosto w palnik – jak żywa! No, po prostu słoń w składzie porcelany. Masakra! Mam tylko nadzieję, że mi tak nie zostanie.

Idę poprasować, a że jest tego trochę, dla odwrócenia uwagi włączę sobie muzyczkę jakąś fajną… :-))

3 gru 2009

Zdziwienia

...
zdziwienie pierwsze
Odwiedził nas bliski znajomy. I jakież było jego zdziwienie kiedy Szreku pochwalił się, że wybraliśmy już imię dla Ogrzyka. Stwierdził, że oni mieli też kilka typów dla swojego synka, ale kiedy się urodził i oni go zobaczyli – wybrali zupełnie inne imię. Stwierdził, żebyśmy się nie spieszyli, bo dziecko trzeba zobaczyć i dopiero wtedy dopasować imię….Może. Ale co będzie jeśli my naszego synka zobaczymy i żadne imię nie „przemówi” do nas? To już wolę sytuację kiedy mamy imię wybrane, a po porodzie spodoba nam się (albo „dopasuje” do synka) inne. Jeśli tak się stanie, to zmienimy decyzję. I już.

zdziwienie drugie
W nocy z soboty na niedzielę przeżyłam mało przyjemne zdziwienie kiedy to przy przeciąganiu się dostałam skurczu łydki. Po raz pierwszy w życiu. Do tej pory tylko o skurczach słyszałam, a teraz miałam wątpliwą okazję przeżycia tego na własnej łydce. Nie polecam. Znaczy się dawkę magnezu, zapewne trzeba będzie zwiększyć.

…i trzecie
Koleżanka przyniosła mi worek ciuszków dla dziecka. Dla mnie super, bo z kasą bardzo krucho, a zakupów i tak przed nami sporo. I kiedy tak siedziałam i przeglądałam te wszystkie malutkie śliczności, dotarło do mnie z ogromnym zdziwieniem, jak bardzo malutki będzie Szymuś w pierwszych tygodniach życia. I zaraz po zdziwieniu dopadł mnie strach – jak ja sobie poradzę? I ten strach jakoś nie maleje…a raczej sobie rośnie. Już kolejna osoba mówi/uprzedza, że najgorszy szok to pierwsze dwa, trzy tygodnie kiedy dziecko malutkie, a człowiek taki nieporadny, bez wprawy, a wszystko takie nowe i trudne…Nawet już, oczywiście, miałam sen tematyczny, a mianowicie synek był już w domu (całkiem spory, jak kilkumiesięczne dziecko), a ja nie umiałam założyć mu pampersa i przy obracaniu nim ciągle o coś tym biednym dzieckiem zahaczałam i zawadzałam, aż miał siniaki i ciągle płakał. Koszmar.

…a także czwarte
Na wizycie u diabetologa okazało się, że dieta jest zbyt drastyczna. Schudłam przez ten tydzień kolejny kilogram. Gdyby nie ciąża byłby to dla mnie powód do dumy i niezły doping. Ale! Ale jestem w ciąży i do tego cały tydzień chodziłam wściekła i głodna. I było mi źle bez słodkiego. Jak jechałam do poradni miałam takiego doła, że płacz czaił się gdzieś za rogiem. Jeden impuls i by poszło! Na szczęście jechałam autem pożyczonym od brata (fajne autko i świetnie się prowadzi), a że się fajnie jechało i super muzyczka grała – odprężyłam się i jak wysiadałam pod szpitalem było mi już prawie dobrze. Jak to się stało, że zapomniałam ile dla mnie znaczy muzyka i jak bardzo mi jej brakowało przez ostatnie miesiące?!…A w poradni, pani doktor „pocieszyła” mnie, że nie jest źle, ale może niestety być tak, że po ciąży cukrowy problem się nie cofnie i będę musiała już zawsze się tak prowadzić… No bo dosyć wcześnie te problemy się pojawiły więc mam jakieś predyspozycje, a do tego nadciśnienie - ewidentnie zaniedbania sprzed ciąży teraz uwidaczniają się jak w soczewce. Ciąża stała się katalizatorem. Ale dotarło także do mnie, że dzięki ciąży i pilnowaniu pewnych rzeczy być może uniknęłam poważniejszych problemów zdrowotnych, które dopadłyby mnie ze zdwojoną siłą w najbliższej przyszłości. I nie wiadomo jak by się one dla mnie skończyły. Chociaż nie powiem – przeważała złość i pretensje do siebie o tak lekceważące podejście do zdrowia i o tak lekkomyślne szafowanie nim. Czasu nie cofnę, młodsza też już nie będę, ale mam wielką nadzieję, że moje zaniedbania nie zaszkodzą teraz Szymkowi! A dietę i całą resztę przyjmuję jako nauczkę i pokutę – a masz!
Potem była jeszcze wizyta u ginki. Wydaje się, że wszystko w porządku tylko swędzenie brzucha ją zaniepokoiło i mam sprawdzić wątrobę. Poza tym mam bakterie w moczu więc przepisała mi furagin.

Wieczorem, kiedy wróciłam do domu po tym długim i stresującym dniu, Szymek się rozbudził i dał takiego czadu, że aż książka, którą opierałam na brzuchu podskakiwała.
No, już dawno i z taką siłą nie dokazywał!
I to było wspaniałym zakończeniem tego ciężkiego dnia :-))

28 lis 2009

Epidemia!

To już nie żarty!!
Prawdziwa epidemia z wirusami szalejącymi po okolicy i w powietrzu wokół nas.
Ale nie o grypę mi chodzi...
O ciążową epidemię tu idzie. ;-))
Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że brat cioteczny Szreka będzie po raz drugi ojcem.
Wczoraj kolejna super nowina – siostra cioteczna Szreka (a moja przyjaciółka) też dołączyła do grona ciężarówek. Trzy ciężarówki na raz w jednej rodzinie!
W ten sposób w przyszłym roku, prawie hurtowo, przybędzie trzech (albo troje) nowych członków rodziny.
Jak wszystko dobrze i planowo pójdzie, to dzieci urodzą się w pierwszej połowie roku, do końca czerwca.
Fajnie będzie jak się wszyscy spotkamy na święta lub innej uroczystości rodzinnej! ;-)) Ależ się zagęści!

Anno, życzę nam spokojnej ciąży, rozwiązania bez komplikacji i zdrowych Maluszków!! :-)))

26 lis 2009

Słodki problem i Mały sportowiec

Wizyta u diabetologa za mną.
Tak jak myślałam – niektóre normy są przekroczone więc w rozpoznaniu napisała: cukrzyca ciążowa. I wszystko jasne. :-(
Najdziwniejsze, że w ciągu tego tygodnia schudłam pół kilograma, a doktorka ucieszyła się, że dieta działa. Jaka dieta? Ja nie byłam na żadnej diecie.
Za to teraz będę.
Zero cukru i słodyczy pod żadną postacią, zamiast trzech sporych posiłków 5-6 małych, dużo warzyw i niektórych owoców, ograniczenie węglowodanów i mało tłuszczów. To tak w skrócie.
Na razie, przy tych ograniczeniach, jestem głodna…ale myślę/mam nadzieję, że szybko się przyzwyczaję. Zwłaszcza do gorzkiej herbaty - blee. Już dawno miałam przejść na taki system jedzeniowy, bo chciałam schudnąć, ale ciągle nie miałam wystarczająco dużo czasu, ochoty i silnej woli. Zresztą w pracy bardzo trudno robić sobie przerwę śniadaniową (nawet bardzo krótką) co 2,5-3 godz.
Teraz motywacja jest bardzo silna - nie robię tego dla siebie tylko dla Szymka.
Oczywiście dalej mierzę cukier 4xdziennie i w następny wtorek kolejna wizyta. Mam nadzieję, że dieta i moja mobilizacja/determinacja, żeby trzymać się z daleka od słodyczy przyniosą oczekiwany skutek i nie będzie potrzeby na dalsze ingerencje lekowe. Zwłaszcza, że jedyną opcją w takim wypadku jest insulina…

Ostatnio niepokoił mnie fakt małej aktywności Szymka.
Wczoraj, kiedy położyłam się wieczorem, Mały troszkę się rozruszał. Kopał to tu, to tam (a jego kopniaczki są już konkretne!), a także kilka razy zmienił pozycję wypychając mi skórę na brzuchu po jednej stronie. Jak bym miała Obcego w brzuchu hihi. Chciałam, żeby Szreku też to poczuł. Uprzedziłam go tylko, żeby był cierpliwy, bo Szymek ze mną bawi się w chowanego i kopie dopiero kiedy zabieram rękę. Jakież było moje zdziwienie kiedy Szreku położył mi dłoń na brzuchu, a TAM od razu zaczęły się figle-migle. Mały zaczął szaleć tak, że aż się przestraszyłam. Kopał tak, jak do tej pory mu się nie zdarzyło, aż ojcu ręka podskakiwała, a dla większego efektu – wiercił się i rozpychał tworząc twarde wypukłości prosto w dłoń Szreka. Zaczęłam się śmiać, że te dzikie popisy to chyba specjalnie dla papy, bo ani wcześniej, ani później nie harcował aż tak dynamicznie. ;-))
Szymek jest coraz większy i cięższy, a jego ruchy i kopniaki coraz konkretniejsze. Już dotarło do mnie i nie mam żadnych wątpliwości, że jestem w ciąży – czuję to mocno i wyraźnie.
Mam nadzieję, że synek rozwija się prawidłowo i jest zdrowy.
Reszta nie ma znaczenia :-))

23 lis 2009

Masakra jakaś no! :-((

Czyli będzie marudzenie o fizjologii i ciążowych dolegliwościach.
No, sory, ale mi się uleje...
Zacznę od lżejszego czyli od słodkiej sprawy.
Mierzę cukier. Cztery razy dziennie kłuję się po paluchach, a ponieważ nie mam wprawy (że nie wspomnę o niedawnym panicznym strachu przed igłą) zdarza się, że muszę się ukłuć znowu.
A czasami jeszcze raz. :-(
No i wyniki nie są zadowalające. Znalazłam w necie normy dla ciężarówek – na jednej stronie, że godzinę po jedzeniu norma to 120, na innej, że 140. Tak czy owak, wyniki na czczo nie są złe, ale po jedzeniu często przekroczone.
Idę do diabetyczki na kontrolę we wtorek. Oby tylko skończyło się na diecie! Oby to wystarczyło i, żeby poziom cukru zaczął spadać!

Druga sprawa to dolegliwość (ponoć) typowa dla ciężarówek – zaparcia!
To co przeżyłam w piątek i sobotę mogę skwitować tylko – MASAKRA JAKAŚ!!!
Dwa dni pod rząd miałam prawie porody. Tak mnie męczyło, tyle mnie to „zajęcie” kosztowało wysiłku, że potem bolało mnie całe podwozie. Całe! Zaczęłam się nawet martwić czy przez to parcie nie zrobiłam sobie tam jakiegoś „kuku”…i czy Ogrzyka nie uszkodziłam tak bardzo gniotąc brzuch…Sobotę do południa przepłakałam – choć tak bardzo sobie obiecałam, że nie będę tego robić mojemu synkowi.
W końcu, spanikowana, zadzwoniłam do ginki, ale ona (tak przewrażliwiona w innych sytuacjach) stwierdziła, żeby na razie nie panikować, że na pewno nic się nie dzieje.
Uspokoiła mnie trochę i jedyne co jeszcze budziło moje obawy to brak ruchliwości Małego. Dopiero późnym popołudniem nareszcie dał znak/sygnał i kamień spadł mi z serca.
Dzisiaj trochę bardziej puka i się wierci. Super!
Mam pić specjalny syrop, Lactulosum, który ma pomóc. Oby! Zobaczymy.

A co do imienia dla Ogrzyka – na dzień dzisiejszy zdecydowaliśmy, że będzie Szymon.
Synuś Szymuś.

I tym optymistycznym akcentem ... :-))

18 lis 2009

Niepokojąca CISZA oraz wizyta w poradni

Ale zacznę od ciszy jaka nastąpiła w moich kontaktach z Ogrzykiem. A raczej w Jego ze mną…
Wczoraj znowu trochę stwardniał mi brzuch, a konkretnie jego górna część, ten pas pod żebrami. A ponieważ dzisiaj jest podobnie i nie wiem czy wynika to z faktu, że Ogrzyk się wyraźnie przemieścił do góry czy powód jest inny, na wszelki wypadek zadzwonię jutro do ginki.
Wracając do ciszy…
Wczoraj wieczorem dotarło do mnie, że brzuch twardniał w ciągu dnia, ale Ogrzyk się do mnie „nie odzywał”. Ani wiercenia, ani wędrowania, ani pukania… Nawet przy szybkim chodzeniu nie czułam Małego. I jak sobie to uświadomiłam, to strasznie mi ten fakt zaczął przeszkadzać i jakoś tak dziwnie mi się zrobiło. Pusto i niewyraźnie... :-(
No, co będę dużo gadać – stęskniłam się za sygnałami od Ogrzyka.
I przestraszyłam się troszkę też.
No, bo żeby tak nawet stuknięcia po położeniu się wieczorem?! Jak to?
Nie wytrzymałam i zaczęłam pukać, a potem (wstyd się przyznać) posunęłam się nawet do potarmoszenia brzucha w celu (p)obudzenia Maluszka, żeby dał choć jeden znak/sygnał. Oczywiście natychmiast wkroczył papa Szrek („co mu robisz?! Daj mu spokój!”), ale i tak udało się – było jedno, słabe puknięcie i wybrzuszenie.
Dzisiaj w ciągu dnia znowu cisza (chyba, że były znaki ale słabiutkie) i dopiero po wyjściu z poradni – pojawiło się moje ulubione wiercenie i wyraźne wałkowanie. Ulżyło mi, ale i tak zamierzam jutro i ten fakt skonsultować z ginką. Nie wiem jaka aktywność Maluszka jest normą, a co powinno budzić niepokój i stąd, oczywiście, niewielki stres. Ech, Ogrzyku nie strasz mnie!

Byłam dzisiaj w poradni diabetologicznej. W poczekalni same ciężarówki. I trochę nas było.
Pani doktor na widok moich wyników nie panikowała. Przekroczenie normy cukru było niewielkie i na razie moja wizyta traktowana jest jako kontrolna. Ale, niestety, całkiem bezboleśnie się nie obejdzie…Dostałam glukometr i mam się cztery razy dziennie nakłuwać. Brr! Nie lubię, nie lubię! :-((
Ale jak trzeba, to trzeba. I tak na razie tylko kłucie bez diety. Może w przyszłym tygodniu na kontroli okaże się, że wszystko oki? Oby!
Dziś po kolacji kujnęłam się pierwszy raz. Auć! Ale wynik w normie, co dla mnie najważniejsze.

Sprawa imienia dla naszego Ogrzyka ciągle otwarta. Do listy wybranych przeze mnie, Szreku dołączył trzy imiona, które podobały się jemu. Selekcja zaczęła się więc od nowa. ;-))
Ale na placu boju zostały już tylko dwa imiona. Oba się nam podobają i dlatego wybór jest taki trudny. Ale nie spieszymy się. W końcu imię jest na całe życie, a jeszcze mamy trochę czasu.
Oswajamy się, wsłuchujemy i czekamy.
Może już jutro jedno z nich przemówi do nas bardziej?
Zobaczymy ;-))

11 lis 2009

Wiemy już! Wiemy!! :-))

...czyli już po usg i wszystko jasne!
Będziemy mieli Małego Ogrzyka! :-)))
Syna!
Chłopaczka!


Co prawda kosztowało nas to usg 200 zł (chociaż przysługiwało mi na NFZ ze względu na wiek), ale oczywiście zabrakło już punktów czy innych dupereli - jak zwykle u nas w kraju pod koniec roku. Lekarz zaproponował, że mogę podzwonić po innych przychodniach i popytać czy gdzieś są jeszcze wolne, darmowe wizyty, ale nie chcieliśmy już czekać. O, nie! I tak się naczekaliśmy! Trudno.
Ale warto było wydać każdą złotówkę, a jak trzeba będzie to do końca miesiąca możemy jeść suchy chleb dla konia! :-)))
Poprosiliśmy o nagranie (oczywiście - no problem!), a także o wiadomość co TAM ma - jeśli uda się coś wyśledzić. Udało się od razu! Doktorek nawet zdjęcie w przybliżeniu dla Szreka zrobił! Ech, Ci mężczyźni... ;-))
Co dla mnie najważniejsze - wszystko inne jest w najlepszym porządku.
Ogrzyk został obejrzany, pomierzony, posłuchaliśmy serduszka, a nawet przez chwilę oglądaliśmy Maluszka na 3D. Szkoda tylko, że pępowina zasłoniła część buźki Ogrzyka. Ale za to dwa razy spojrzał prosto "w obiektyw" ;-))
Jedyne, na co lekarz zwrócił uwagę i co go zaniepokoiło, to łożysko, które umocowane jest jakoś tak (nie pamiętam dokładnie sformułowania), że podczas porodu trzeba będzie na to uważać ze względu na możliwe krwawienia (?!). Ale to w tej chwili nie jest żadnym problemem.
Następne oglądanie w 28 tygodniu.

A teraz my głowimy się jakie imię będzie pasowało do naszego Ogrzyka - Igor? Rysiek? Robert czy Artur?
Osiołkowi w żłobie dano...
A imię to bardzo ważna rzecz. Moje dwa ulubione męskie imiona, niestety, są już zajęte (Szreku, mój brat, nasz najlepszy przyjaciel, synek naszych najbliższych znajomych...).
Ale nic to - wybierzemy inne, które będzie pasować do naszego Maluszka.
A może zrobić głosowanie on line? hihi.

Odprężyłam się i jest mi teraz tak lekko i dobrze!
Życzę sobie, żeby każde kolejne badanie i usg wychodziło tak dobrze jak dzisiejsze!
I tym optymistycznym akcentem...z radosnym puknięciem od Ogrzyka - dobranoc!

p.s. Aaaa! Zapomniałam o kilku detalach. Ogrzyk waży ok 443 g! A w trakcie oglądania pokazał nam palec...Na szczęście doktorek dopatrzył się, że nie był to palec środkowy tylko wskazujący. ;-))

10 lis 2009

Czkawka?

Nad ranem obudziły mnie kujnięcia – ewidentny znak, że Maluszkowi nie wygodnie. Przewróciłam się na drugi bok i wtedy poczułam jakieś drżenie/trzęsienie w brzuchu. Już miałam się przestraszyć, kiedy zorientowałam się, że są one bardzo rytmiczne. I wtedy przypomniało mi się, że gdzieś czytałam (na suwaczku?), że takie szybkie ruchy w brzuchu to czkawka Maluszka. Moja krew! ;-)) Ja też od zawsze jestem czkawkowa-panienka. Nawet kiedy byłam w brzuchu u mamy już zdarzały mi się czkawki. No, bo jeśli to nie była czkawka, to co wyprawiało dzisiaj moje dziecko??

Byliśmy ze Szrekiem w hurtowni, żeby rozejrzeć się w mebelkach, wózkach i innych rzeczach, których zakup czeka nas niebawem. Chodziłam między tymi wszystkimi kolorowymi słodkościami, dotykałam i cieszyłam oko, nieraz wzruszenie odejmowało mi mowę (hormony szalały!) i tylko dwie sprawy przerażały – CENY (!!!) i decyzje, które trzeba będzie niebawem podejmować.
Ceny są masakryczne! Nawet nie próbuję podliczać ile, tak na szybko, będziemy potrzebować kasy na podstawowe zakupy i….skąd, do diabła, ją weźmiemy?! Już wiemy, że wózek kupimy używany, bo nowy to koszt zaczynający się od 1 tys. w górę! Niestety nie uda się oszczędzić na ciuszkach czy innych rzeczach praktycznie jednorazowego użytku, bo dziecko tak szybko wyrasta, bo znajomi, którzy niedawno zostali rodzicami już porozdawali ciuszki po swoich pociechach – tyle jest dookoła ciężarówek.
No, nic – nie ma co biadolić! Trzeba zacisnąć pasa i skrobać kasę na wyprawkę dla Maluszka!

I tu wracamy do sprawy DECYZJI! Ileż ich jeszcze przed nami! Od takiej niby prostej (ale jakże ważnej!) jak IMIĘ, poprzez decyzję, które łóżeczko wybrać, jaką pościel (taki wybór i wszystko takie cudowne!) no i w końcu wózek…
Wiem, że koniec końców damy sobie radę (jak ze wszystkim do tej pory) ale i tak, jak o tym pomyślę, to czuję zawrót głowy.

Jutro jedziemy na usg. Mam wielką nadzieję, że wszystko z dzieckiem oki! A przy okazji może Maluszek pokaże co tam ma? Już się nie mogę doczekać jutra!

p.s. Martwi mnie to, że coś mnie próbuje "brać". Do kataru już się przyzwyczaiłam, bo go mam od początku ciąży, ale teraz dochodzi jeszcze jakieś smyranie w gardle i uchu, a to nie wróży niczego dobrego. :-( A kysz! Poszły won ode mnie zarazki!
Kładę się do wyrka wygrzać stare kości ;-))

5 lis 2009

Po wizycie, irytujące przesądy i Maluszek fikający koziołki ;-)

Wizyta u Ginki za mną.
Wieści i dobre i takie sobie. Bóle i twardnienie brzucha na razie nie groźne, bo wszystko wygląda oki. Opisała mi mniej więcej na czym polega różnica między stwardnieniem, a przekręcaniem się/wierceniem Maluszka. To drugie występuje u mnie znacznie częściej. ;-))
Ciśnienie, chociaż fika, mam mierzyć i obserwować, a na razie dawki nie podnosimy. Tak samo z obniżonym hormonem fT3. Włączyła mi dodatkowo jod zamiast podnosić dawkę euthyroxu. Słabnącą krew, chociaż jeszcze w normie, mam podreperować witaminami. No i jeszcze luteina na razie zostaje, ale po tygodniu zmniejszam dawkę do 2x1. Posłuchałyśmy pulsu dziecka i kopniaczków, które słychać było głośno i wyraźnie. ;-)
A z wieści takich sobie – obciążenie glukozą wykazało podniesioną wartość po 2 godz. Norma jest do 140, a ja miałam 142. To niewiele więcej, ale i tak poleciła mi kontakt z przychodnią diabetologiczną. No to idę, bo trzeba pilnować, żeby cukier nie rósł. Ginka powiedziała, że zapewne dostanę dietę…I co ja zrobię z moimi ciągotami na słodkie?! :-( Jestem pewna, że to będzie zakaz numero uno – zero słodkiego.
Nic to! Mam nadzieję, że wyniki usg wyjdą prawidłowo, a reszta jest bez znaczenia. Oby z Maluszkiem było wszystko w porządku! Poza tym mam, jak zwykle, do niej dzwonić i meldować co i jak.

Szreku wrócił wczoraj z pracy zbulwersowany. Chwila rozmowy z koleżankami doprowadziła go do białej furii. Rozmawiali o zwierzętach i Szreku wspomniał coś o naszej kocie. Któraś z koleżanek (a wszystkie młode, około 30-tki!) przypomniała sobie, że przecież u nas jest dziecko w drodze, a jej znajomej jak była w ciąży lekarz kazał natychmiast pozbyć się dwóch kotów (!!), z którymi do tej pory żyli. „I zrobiła to, bo kot w domu zagraża kobiecie w ciąży! Bo koty choroby roznoszą!” Cytat oryginalny. Szeku oburzony wdał się w dyskusję, ale został zakrzyczany, bo okazało się, że wszystkie koleżanki o tym słyszały i wszystkie zrobiłyby tak samo, bo wierzą, że koty to samo zło, a zachowanie większej higieny i ostrożności to za mało! Niewiedza, mity i niechęć do kotów powoduje przekazywanie takich bzdur i okrutnie krzywdzących opinii. Miałam już dwa razy sprawdzaną toksoplazmozę i wynik jest ujemny. Szkoda, że lekarz, który tak lekko, bezdusznie i kategorycznie kazał pacjentce pozbyć się zwierzaków z domu (jak niepotrzebnej rzeczy, jak śmiecia!) nie ostrzegł jej, że głównym źródłem zakażenia tokso są odchody kocie, ale najczęściej można zarazić się przez zjedzenie surowego lub źle dogotowanego mięsa! Moja ginka kazała tylko jak najrzadziej dotykać kuwety…i już! Zapewne jeszcze raz każe mi zrobić test na tokso, ale jestem więcej niż pewna, że wyniki będą ujemne – tak jak do tej pory. Szkoda, że lekarze (nakazujący pozbycia się kotów) nie zwracają uwagi na to, że większe zagrożenie dla ciężarówki stwarzają znajomi (i nieznajomi) przeziębieni lub chorzy, a także syfy, które producenci pakują nam do jedzenia. Zwracam ostatnio większą uwagę na etykiety kupowanych produktów i podsumuję jednym słowem: masakra! Większość wraca na półkę. Nie będę mojemu dziecku już w okresie prenatalnym serwować tych wszystkich E, glutaminianu sodu i innych takich „ulepszaczy”.

A co do Ogrzyka.
Ostatnio moje dziecko tak „zaszalało”, że myślałam, że zrobiło sobie imprezkę hihi. Przez chwilę zastanawiałam się nawet czy nie ma butów na obcasie i… rogów! Hahaha. Smyranie i pukanie to przy fikaniu koziołków pikuś! Moje Ogrzę tak potrafi się przepychać, wypinać, a może nawet przeciągać, że aż brzuchol zmienia kształt. ;-)) No i potrafi już zmusić mnie do zmiany pozycji, kiedy coś mu nie pasuje. Obudziłam się dzisiaj w nocy na prawym boku z bolesnym kłuciem w dole brzucha. Trochę przestraszona usiadłam, ale kłucie nasiliło się. Kiedy wstałam i pokołysałam biodrami – ból minął jak ręką odjął. I potem do rana było już spokojnie i bez sensacji. Zrozumiałam, że dziecko nie lubi jak leżę na prawym boku. Nie lubi też jak próbuję za szybko chodzić. A ciężko mi się przestawić, bo ja zawsze szybko chodziłam i zawsze i wszędzie się spieszyłam. Teraz już nie pospieszę. Kiedy tylko wrzucam „czwarty bieg”, brzuch napina się i czuję jakby Młode w środku zapierało się. Wiem jak dziwnie to brzmi, ale tak czuję.
No, i czyż to nie jest już mały terrorysta?

3 lis 2009

Smyr-smyr...

Do wędrowania po brzuchu, do przepychania i uciskania – dołączyło przedwczoraj wyraźne smyr-smyr. ;-))
Już kilka dni temu poczułam coś podobnego, ale nie uwierzyłam, że to już TO. A tu przedwczoraj, kiedy leżałam wieczorem na wznak, w moim brzuchu znowu Małe zaczęło swoją wędrówkę i zmianę pozycji. Kiedy położyłam dłoń na brzuchu, poczułam od środka wyraźne smyr-smyr. Takie prawie puk-puk. Uczucie niesamowite! :-)) Taki znak tylko dla mnie od Małego Człowieczka we mnie. Szreku macał mnie potem po brzuchu, ale już Ogrzę się nie odezwało. Trudno. Może następnym razem. ;-)
Moja ciąża wyzwala w Szreku groźnego bulteriera spuszczonego ze smyczy, psa pasterskiego pilnującego swojego stada i bodyguarda w jednym. Prawie warczy na ludzi, którzy przechodzą za blisko mnie (bo mogą popchnąć, potrącić!) chociaż nie czuję się zagrożona, a w większości przypadków o „zagrożeniu” dowiaduję się po fakcie, kiedy widzę minę Szreka i pytam co się stało. Zabawne uczucie, zwłaszcza, że nie czuję się krucha czy delikatna. Wręcz odwrotnie – coraz bardziej masywna. Ale to miłe, że budzę w Nim takie (nad)opiekuńcze uczucia. ;-))

* * *
Nie lubię początku listopada.
Przygnębia mnie i przytłacza. Irytuje obserwowanym dookoła szaleństwem zakupowym (znicze – koniecznie największe, wiązanki i kwiaty – najdroższe), zamieszaniem i korkami na drogach, a potem walką o miejsce parkingowe pod cmentarzem. Gubi się w tym wszystkim najważniejsze – pamięć i zadumę nad tymi, którzy odeszli. Przez to zamieszanie i pogoń nie ma czasu na zatrzymanie się na chwilkę, powspominanie, zastanowienie się nad upływającym czasem, nad tym, co dla nas w życiu jest najważniejsze.
Mimo tego, że moje odczucia i coroczne zamieszanie nie zmieniły się – w tym roku było zupełnie inaczej. Spokojniej, lepiej i nie było poprzedniego przygnębienia.
Nie wiem - czy to pogoda, czy mój stan, czy obie sprawy jednocześnie, ale łikend zaliczam do przyjemniejszych od dłuższego czasu. Może wpływ na samopoczucie miał też fakt, że rozłożyliśmy wizyty na cmentarzach na dwa dni. Dziadków i braci (mamy) odwiedziliśmy w sobotę, a do ojca pojechaliśmy na spokojnie w niedzielę.
Pogoda wyjątkowo w tym roku dopisała i pomimo zimna, było pięknie i słonecznie.
Przyjemnie było tak iść, grzać się w promieniach jesiennego słońca, oglądać groby pokryte dywanem złotych liści, kwiatów i zniczy, dźwigać przed sobą brzuchol z Ogrzykiem w środku i wsłuchiwać się w siebie, w swoje myśli…

A dzisiaj?
A dzisiaj przedostatni dzień 20 tygodnia.
Brzuch trochę pobolewał przez ostatnie kilka dni, ale jutro idę na wizytę więc o wszystko wypytam ginkę. Zwłaszcza o to, jak odróżnić twardnienie od zwykłego przemieszczania się i wałkowania mojego Ogrzyka. No i sprawdzimy czy u Małej Istotki wszystko w porządku.
A za tydzień drugie usg genetyczne. Jak to szybko leci....

30 paź 2009

Rury, kurz i dziura w podłodze...

…a także brak wody w kuchni.
Od poniedziałku do dzisiaj tak wyglądało nasze mieszkanie. Spółdzielnia wymieniała w bloku rury w kuchni (ciepła i zimna woda oraz ścieki), a dostęp do nich znajduje się w korytarzu. Zresztą może to i lepiej, bo w kuchni trzeba by było demontować szafki, a to by była jeszcze większa masakra. Tak więc trzeba było obrać ścianę z boazerii, a następnie zrobić dziurę o wymiarach 1,5 m x 40 cm. Fachmani dokończyli dzieła zniszczenia wymontowując rury, a w tym celu musieli zrobić dziurę w podłodze. W ten sposób w całym pionie nastąpiło radykalne zbliżenie się wszystkich sąsiadów, czyli pionowa, wielopiętrowa integracja Powiem tak: uczestniczenie w rozmowach sąsiadów to pikuś! Ale te zapachy, którymi byliśmy bombardowani przez następne dni to był koszmar! Od zapachów obiadowych, smażonych, pieczonych, mniej lub bardziej irytujących, aż po dym papierochowy, a tego już nie znosimy, bo żadne z nas nie pali. Co gorsze, wyglądało/woniało tak, jakby wszelkie zapachy zbierały się i gęstniały na wyższych piętrach, czyli u nas. Nawet w pierwszym trymestrze, podczas mdłości, nie byłam tak blisko „rzucania pawi” jak wtedy. Masakra! Tak więc od poniedziałku, aż do środy mieliśmy wątpliwą przyjemność brać czynny udział w zapachowych wariacjach sąsiedzkich. W środę zamontowali rury i zalali dziurę pianką montażową. Zrobiło się ciszej i mniej „przewiewnie”.
Osobnym tematem są sami fachmani. Temat rzeka! Było ich dwóch. Jeden szef, a drugi popychadło. Popychadło, czyli pomocnik, był nieszkodliwym erotomanem-gawędziarzem. Po usłyszeniu, że jestem w ciąży był już tylko miłym gadułą, a ja miałam z nim spokój. ;-) Szef natomiast był wyjątkowym chamem. Już dawno nie spotkałam tak chamskiej i agresywnej osoby. Pomijam sposób w jaki traktował swojego pracownika, ale wiele do życzenia pozostawiało w ogóle jego zachowanie i słownictwo. Kika musiała niestety być zamknięta w pokoju, bo znając jej zamiłowanie do „pomocy” i asystowania przy wszelkich robotach domowych przeszkadzałaby wszędzie wścibiając swój nochal. Niestety ma syndrom zamkniętych drzwi. Jak tylko drzwi do pokoju się zamknęły – Kika otworzyła paszczę i nie zamykała jej przez najbliższe pół godziny. A wręcz odwrotnie – w miarę upływu czasu, jej miauki wchodziły na górne rejestry, a nawet przyspieszały i ulegały modulacjom. Serce mi pękało, ale wiedziałam, że tak trzeba. Niestety, szef-fachman ewidentnie nie lubi kotów, bo w pewnym momencie, między jednym wściekłym bluzgiem a drugim, usłyszałam jego agresywne: „czego k…a miauczysz?!” A na koniec zrobił dwie rzeczy, które kompletnie wyprowadziły mnie z równowagi. Po pierwsze, bez pytania, bez jednego słowa zapalił sobie papierosa! Nie znoszę takiego zachowania! Jest u kogoś w mieszkaniu, do cholery, a nie u siebie! Wypadałoby chociaż spytać czy nie mam nic przeciwko – a miałam!! U nas w domu nie palą nawet nasi przyjaciele! I już pomijam fakt, że jestem w ciąży i sobie nie życzę! A po drugie, kałmuk jeden, zakładając rurę pod zlewem wytarł ją w środku czystym ręcznikiem do rąk! Chociaż obok leżała szmata do podłogi! A mnie szlag trafił, bo widziałam i czułam(!!) co z niej wypływało kiedy Szreku mył ją dwa dni wcześniej! Powiem tylko, że w pewnym momencie wolałam wyjść z łazienki… Chamidło podniosło mi strasznie ciśnienie, ale nic nie powiedziałam, bo wiedziałam, że to nic nie da, a ja nie zamierzałam się bardziej denerwować wymianą zdań z osobą, której rozwój zatrzymał się na poziomie ameby. Zastanowię się tylko czy ręcznik prać (z gotowaniem) czy od razu przeznaczyć go do utylizacji...
Nic to. Przeżyliśmy dziurę w podłodze, wszędobylski kurz, fachmanów, a nawet brak wody w kuchni. Przypomniałam sobie, jak to było cztery lata temu kiedy się tu wprowadziliśmy i nie było zlewu w kuchni więc naczynia zmywaliśmy w łazience.
Najważniejsze, że dzisiaj rano wróciła normalność. No, prawie. Mamy nowe rury, do kranów w kuchni wróciła woda, a jedynymi śladami po remoncie jest dziura w ścianie (Szreku dopiero będzie zamurowywał) no i ciągle pojawiający się zewsząd i znikąd kurz.

A poza tym?
Kika odchorowała zamknięcie i przez kilka godzin się na mnie boczyła. Ale już mi wybaczyła.
Pobolewa mnie brzuch. Ciągnie, rozpiera i czuję, że go mam ;-)
Zaczęłam 20 tydzień ciąży! Połowa już za mną! :-)))

25 paź 2009

Rok z Kiką

Sama nie wiem kiedy minął rok od momentu kiedy zabraliśmy Ludożerkę do siebie.
Zaledwie rok, a ja nie mogę sobie przypomnieć jak wyglądało nasze życie bez niej.
Pamiętam moje obawy i wątpliwości - czy sobie poradzimy, czy kota się zaaklimatyzuje i czy będzie jej u nas dobrze. No i mój mały, prywatny lęk, że znowu zwierzak zawładnie moim sercem (bo nie wątpiłam, że się tak stanie!), a potem znowu tak bardzo będzie bolało jak będzie chorować czy...
A tu minął rok.
Bardzo się do niej przyzwyczailiśmy i sądzę, że vice versa. Jest rozkoszną rozrabiarą o fajnym charakterku. Zwłaszcza teraz kiedy siedzę w domu, mam okazję ją obserwować, a ona może chwalić się nowymi psotami. Jest wspaniałym kompanem do spania! No, przez ostatnie dwa miesiące trochę godzin przespałyśmy! Na początku, tak gdzieś po dwóch godzinkach drzemki, przychodziła sprawdzić czy żyję... Teraz tniemy komara aż miło ;-)) Robi się też trochę bardziej przymilna w swojej niezależności. Śpi z nami w pokoju (dawniej sypiała w drugim pokoju i miała nas w nosie) i coraz częściej układa się w nogach łóżka. Coraz częściej wpycha się na kolana i domaga się pieszczot i tulkania. Bardzo wcześnie rano biorę leki. Dzwoni budzik i kiedy szykuję tabletki, Kika mocno zaspana, z ledwie otwartymi oczkami wdrapuje się na moje ramię, wtula w szyję i mruczy. A ja nie mam wyjścia tylko tulkać ją i głaskać przez chwilę. W ciągu dnia – zresztą – też nauczyła się domagać pieszczot i uwagi. Chodzi po mieszkaniu, staje w takim miejscu, że jej nie widzę i miauczy w niebogłosy. Pierwszy raz jak to usłyszałam, zerwałam się na równe nogi, żeby pobiec i zobaczyć co też się dzieje mojej kocie. Zadowolona z efektu poprowadziła mnie do kuchni, tam wskoczyła na stół, a ze stołu prosto w moje ramiona. Bywa nieznośna kiedy się nudzi. I doskonale wie, co wtedy spsocić, żeby efekt był natychmiastowy. Wydrapuje wtedy ziemię z kwiatków, a z ukradzioną grudką biega radośnie po mieszkaniu rozsypując wszędzie ziemię. Albo zrzuca z mebli drobne przedmioty – klucze, długopisy (te, których nie udało jej się wcześniej ukraść i schować!) czasami są to gazetki reklamowe albo jakieś dokumenty...Ostatnio szykowałam obiad w kuchni. Przysiadła na szafce i obserwowała wszystko co robiłam. Kradła obierki po ziemniakach, próbowała wyjąć pokrojonego ziemniaka z garnka, a kiedy obierki jej zabierałam a od ziemniaków pogoniłam, znalazła sobie inne zajęcie. Usiadła na rachunku telefonicznym i zaczęła obgryzać róg kartki. Na moje „nie rusz!”, jedyną reakcją było przyspieszenie wygryzania fragmentów papieru. Na kolejne „nie rusz! nie wolno!” zaakcentowane lekkim puknięciem w okolice ogona – położyła uszy po sobie...i przyspieszyła rozszarpywanie. ;-)) Rozbawiła mnie tym do łez! A pozostając w temacie zwracania uwagi – ostatnio najczęściej słyszane słowa u nas w domu to: „zostaw, nie rusz, nie wolno, uważaj!” Ktoś, kto by nie wiedział, że mamy kota pomyślałby pewnie, że to do małego, nieznośnego dziecka. Szreku się śmieje, że mam niezłą wprawkę, że niedługo nie tylko do koty będę tak mówić...no, ładnie! ;-)) A poza psotami Kika uwielbia obserwować i najlepiej uczestniczyć we wszelkich czynnościach czy naprawach. Czynności wykonywane przeze mnie w łazience od demakijażu poprzez mycie zębów, aż do czyszczenia zlewu, wanny i wc, są bacznie obserwowane. Pierwsza osoba, która bierze rano prysznic ma w wannie pasażera na gapę. ;-) Ostatnio mieliśmy awarię w łazience. Przeciekała rura, którą trzeba było naprawić. Kika dzielnie „pomagała” Szrekowi w każdej czynności, wąchała wszystkie uszczelki, grzebała w skrzynce narzędziowej i próbowała co by tu można ukraść, pierwsza wsadzała głowę w każdą dziurę i szczelinę, w którą musiał zajrzeć Szreku. Miałam niezły ubaw. Długo mogłabym jeszcze o niej pisać, bo to taki wdzięczny temat. I dawno o niej nie pisałam zajęta sobą i moim Ogrzykiem. A przecież jest ważną częścią naszego życia. Ciekawe jak będzie reagować na Małego Człowieczka, nowego członka rodziny? Zaakceptuje czy będzie zazdrosna? Na pewno będzie bardzo ciekawa – tego jesteśmy pewni. Na początku udeptywała mi brzuch, zwłaszcza tą twardszą część. Teraz robi to coraz rzadziej. Szreku się śmiał, że jak brzuch z Ogrzykiem urosną to będą mogli do siebie pukać hihi.

Poniżej Kika zatrzymana w kadrze ;-)

Ukradła boćka z półki, zawlokła do przedpokoju i najpierw udeptywała, a potem zagryzała. Ciekawe co jej zrobił? ;-)



Jest taka słodka kiedy śpi

22 paź 2009

Pierwsze próby komunikacji?

Moja „twardość” brzuszna wędruje. ;-)
I robi się twardsza i bardziej wypukła.
I zmienia pozycje.
Najlepiej wyczuwam ją leżąc na wznak. Wtedy też mogę nie tylko uspokoić ją i ugłaskać, ale też „zbadać” jej rozmiary i obecne ułożenie. ;-)
Przez ostatnie dwa dni trochę dawała mi w kość ta Moja Wypukłość Kochana. Czułam, jakby mój brzuch był w sztywnym pancerzu. Kiedy się kładłam na wznak i głaskałam brzuch – „twardość” się rozluźniała i mniej uciskała. Kiedy przestawałam i zajmowałam się czym innym – twarda wypukłość pojawiała się natychmiast i uciskała...Po kolejnych głaskach znowu następowało rozluźnienie...
Czy można to potraktować jako pierwsze próby komunikacji niewerbalnej ziemia-brzuch? ;-)
Co prawda koleżanka, która też miała w ciąży problemy z twardniejącym brzuchem, powiedziała, że absolutnie nie wolno dotykać ani głaskać takiego brzucha bo bardziej twardnieje, ale...mój brzuch się ewidentnie odpręża więc...;-) Dopóki nie dostanę oficjalnego zakazu będę głaskać moje Ogrzę, bo to ma (moim zdaniem) dobry wpływ. A przy okazji chyba nawiązujemy jakąś formę komunikacji...tak czuję ;-)
Poza tymi wędrówkami (i przemieszczeniami i uciskami) nie odczuwam na razie innych ruchów, motylków, bulgotania (poza moimi jelitowymi hihi), przelewania, drapania itp.
Doświadczone koleżanki mówią, że jak Poczuję, to będę na 100% wiedzieć, że to właśnie TO!
Więc czekam.
A na razie pozostaje mi ugłaskiwanie/uspokajanie Wędrownika (albo Wędrowniczki).
Wczoraj zaczął się dla nas 19 tydzień!

14 paź 2009

Ciężarówka w rozmiarze XL

Wybrałam się byłam do centrum handlowego na zakupy, w celu nabycia drogą kupna spodni - najlepiej dżinksów - z rozciągliwą gumą na rosnący brzuch. Jakież było moje zdziwienie tudzież rozczarowanie, kiedy się okazałosię, że w naszym kraju rozmiarówka dla ciężarówki kończy się na rozmiarze 46! Widocznie producenci wyszli ze słusznego (zapewne) założenia, że większa ciężarówka wygląda już mniej apetycznie, poza tym trzeba na taką zużyć dużo więcej materiału, a do tego te wszystkie ładniunie ciuszki – tak słodko leżące na malutkiej, brzuszkowej „piłeczce” dziewczyny w rozmiarze 34 lub 36 – nie mają, oj nie mają!, już takiego wyglądu na brzucholcu big-size-mama. Szit! Na cztery odwiedzone sklepy tylko w jednym (!!!) były spodnie w rozmiarach nie kończących się na XL. Czyli jest nadzieja, że jak mi dupsko urośnie (że o brzuchu nie wspomnę!), a wszystko się może zdarzyć i w moim stanie to jest możliwe, więc jak się tak zdarzy, to nie będę musiała się owijać ręcznikiem plażowym albo chodzić na zakupy do sportowego i kupować namiotu ;-))
Ale, żeby nie było: to co powyżej opisałam nie zmieniło faktu, że zakupy – o, dziwo! – sprawiły mi przyjemność! I wprawiły mnie w osłupienie – nie tylko ze względu na brak rozmiarów, ale o tym za chwilę. Przyjemność czerpałam z przymierzania kolejnych (za ciasnych zresztą) bluzeczek i dżinksów, a potem z oglądania się w lustrze! Nigdy mi niczego nie brakowało (zwłaszcza ciała, no!), ale teraz te moje kształty...no, po prostu szok! A najdziwniejsze, że jeszcze w czerwcu kiedy robiłam zakupy na obronę i chodziłam za białą bluzką – do szału doprowadzał mnie mój wygląd, moje krągłości i wielkości, moje tu-i-tam! A teraz? Ważę niewiele więcej, ale mam „na sobie” (zwłaszcza z przodu!) nieporównywalnie więcej i co? I nic! Jestem dla siebie łagodniejsza, bardziej wyrozumiała, a może to chodzi o POWÓD takiego wyglądu? Nie wiem i to jest nieważne. Ważne, że nie denerwowało mnie, że kolejna bluzka czy spodnie wchodzą na mnie, ale jakby tylko częściowo. Po prostu brałam większe albo szliśmy do kolejnego sklepu i już! A! Nawet czekanie w kolejce do przymierzalni z innymi, chudszymi (czytaj: wymiarowymi) ciężarówkami nie sprawiało mi przykrości. Niesamowite! :-)) To był także jeden z powodów mojego osłupienia. A drugim, większym (duużo większym!!) powodem mojego osłupienia był mój brzuch! W domu nie miałam okazji zobaczyć go w pełnej krasie, bo noszę głównie luźne t-shirty i takież spodnie. Docierało do mnie, że rosnę, ale...no, właśnie! Jak zobaczyłam się w dżinksach, a zwłaszcza w bluzeczkach, które jeszcze podkreślają i biust i brzuchol – szczena oparła mi się na moim pokaźnym biuście! ;-)) No, proszę-proszę! Ciężarówka z prawdziwego zdarzenia! ;-))
A dodatkową przyjemność sprawił mi komentarz znajomego (mojego brata i mojego), który gdzieś mnie widział i w rozmowie z moim bratem stwierdził (bo to nie było pytanie), że jestem przy nadziei! Jak miło, że brzuchol wygląda już na ciążowy, a nie jak do tej pory - na ciążę spożywczą! :-)))
A co poza tym? Ciśnienie skacze. Raz jest dobrze, a raz trochę przekracza magiczne 140/90. Brzuch trochę twardnieje, ale na szczęście nie jest to tak mocne jak w zeszłym tygodniu. Co więcej, moja „twardość” rośnie i...wędruje(?). Wiem jak dziwnie to brzmi, ale tak to odczuwam. Czasami ten twardszy wałeczek jest nisko, a za chwilę czuję go w okolicy pępka. ;-) Raz czuję go w poziomie, a potem układa się w pionie. Jasio Wędrowniczek ;-) Co do ruchów – wsłuchuję się w siebie, ale albo jeszcze nic nie czuję, albo czuję tylko nie wiem, że to już TO! Szczuplaki na pewno czują ruchy szybciej niż bardziej otłuszczone, ale nic to! Cierpliwie czekam!
Za niecały miesiąc drugie usg genetyczne z bardzo ważnymi pomiarami, z oglądaniem serca i innych organów, a może Młody Człowieczek zechce pokazać coś więcej i będzie wiadomo czy to On czy Ona! ;-))
Właśnie kończę 17-ty tydzień. Kolejny tydzień tej niezwykłej podróży. Jeszcze nie do końca ogarniam co się we mnie dzieje, ale czuję i wiem, że coś Bardzo Ważnego! Jeszcze nie dociera do mnie jak bardzo nowy członek naszej rodzinki zmieni nam wygodne i poukładane życie, ale czuję, że to będzie prawdziwa Rewolucja. ;-)
Czy zaczynam się cieszyć ciążą i zupełnie Nowym Życiem, które nas czeka od marca? Tak! Ostrożnie i cichutko.
Dużo jest też lęku i niepewności, ale to w końcu nieodzowne uczucie każdego rodzica ;-)
Jest dobrze!
To pisała z ostrożną radością pewna Ogrzyca ;-))

8 paź 2009

Jak nie urok...

...czyli ciągle coś.
Tym razem podczas wizyty u ginki do problemów z ciśnieniem doszedł twardy brzuch. Sama poczułam się jakby coś mnie rozpierało, ale przy badaniu okazało się, że nie jest fajnie. Krótko mówiąc - kolejne tabletki. Luteina jednak zostaje, dopegyt x 4, a do tego magnez z wit. B6 i jeszcze jedna tabletka na ciśnienie - isoptin. Masakra! Nawet nie chce mi się jakoś rozwijać tego tematu. Nawet mi się nie chce marudzić. Zastanawiam się tylko ze smutkiem jaki start ma mój Mały Człowieczek z taką matką-lekomanką. Wiem, że trzeba, ale to nie zmniejsza mojego niepokoju.
Dzisiaj cały dzień bolała mnie głowa. Myślę, że to od nowego leku. Zanim organizm się przestawi i przyzwyczai znowu upłynie kilka dni. A do głowy dołączył brzuch. Dzisiaj czuję jakbym miała dolną część brzucha jak kamień. Niewygodnie się chodzi, siedzi i leży. Jutro chyba do niej zadzwonię. Zdecydowałam się na nospę, może choć troszkę mi ulży i da się spać.
Poza tym wsłuchuję się w siebie i czekam. Może niedługo poczuję już COŚ? Szczuplejsze osoby zapewne odczuwają ruchy wcześniej, a ja sobie jeszcze poczekam na pierwszy ZNAK od Ogrzyka. Ale będę czekać z niecierpliwością ;-) Podczas badania ginka przyłożyła mi do brzucha aparat do podsłuchu pulsu Ogrzyka. Puls był cichutki, ale za to kopniaki częste, głośne i wyraźne ;-))
I tym optymistycznym akcentem - dobranoc. ;-))

2 paź 2009

Na słodko ;-))

Ostatnio mnie wzięło na słodkie.
Jeśli mam do wyboru twarożek albo wędlinę – wybór na pewno padnie na miód albo dżem. ;-)) To rano, na śniadanie. Później czasami mam fazę na coś słodkiego, ale niekoniecznie. Ale śniadania bez słodkiego akcentu sobie nie wyobrażam. Według wierzeń ludowych – słodkie to na dziewczynkę. Sprawdzimy! ;-) To może być ciekawe doświadczenie, zwłaszcza, że po drugiej stronie guseł i zabobonów jest wróżba cyganki sprzed lat bodajże 15-tu. Cyganka owa zapowiedziała mi syna i do tego o czarnych oczach! A, że w tamtej rzeczywistości w moim wszechświecie orbitował taki-jeden-o-ciemnych-oczyskach, wróżba ta baardzo mi się podobała i na trwałe wyryła się w mojej pamięci. Nie wiedziałam jednak wtedy, o naiwności dziewczęca ech!, że na jej ewentualne spełnienie będę musiała jeszcze sobie nieźle poczekać hłe-hłe. Tak więc na własnej skórze sprawdzę co silniejsze – zabobony ludowe czy cygańskie.

Z innych „słodkości”...
Za stresem stres czyli komplikacji zdrowotnych ciąg dalszy. Znowu zepsuło mi się ciśnienie. Skacze i się podnosi zupełnie beznadziejnie. Nie są to dramatyczne osiągi, ale przekracza graniczne 140/90. Wiem jak nadciśnienie jest niebezpieczne w ciąży, ale nie wiem czy zacząć panikować już i jutro dzwonić do ginki, czy jeszcze chwilę siebie poobserwować. We wtorek idę do niej na wizytę więc to już kilka dni, ale to też AŻ kilka dni. Zobaczymy co będzie dzisiaj wieczorem i jutro rano. Jeśli za bardzo będzie skakać – jutro dzwonię.
Do ciśnienia dołączył kręgosłup. Trochę za szybko! Nie zdążyłam nawet jeszcze przytyć! Ale jest taka możliwość, że gdzieś już teraz mam ucisk i stąd te bóle w pośladkach i krzyżu...A do tego prawie miesięczny bezruch...Później zapewne będzie jeszcze „weselej”. Mam nadzieję, że ze względu na dobre wyniki i po badaniu ginka pozwoli mi na jakąś aktywność – basen, jogę albo cuś? Chyba, że przeszkodą będzie moje nadciśnienie... :-(

A poniżej, niezbyt wyraźne, ale jest – zdjęcie z usg Ogrzyka/Ogrzycy.
Leży/pływa sobie tyłem, na boku. Rozmachane rączki ma z obu stron główki. Wyraźnie pokazał(a) gdzie ma to całe badanie ;-))



fot. 15/16 tydzień

30 wrz 2009

Kontrola

Po wizycie kontrolnej. I po usg. Popytałam o ryzyko wynikające z testu PAPPA. Lekarz stwierdził, że ryzyko wynikające z wieku było wysokie, ale na podstawie innych parametrów zmniejszyło się trzykrotnie, a to sporo. Dawniej, tylko ze względu na wiek miałabym skierowanie na amnio. Teraz decyzja należy do mnie. Muszę sama zdecydować, które ryzyko przemawia do mnie bardziej - 1:454 czy 1:100 poronienia w przypadku inwazji. I na tym kończymy temat amnio. Przy rozmowie (i podczas całej wizyty) był ze mną Szreku i potem zgodziliśmy się, że nie ryzykujemy i ten temat traktujemy jako zakończony. Będzie co ma być, a skoro tak nam się udało (jak w totku!!) to trzeba wierzyć, że dalej też będzie dobrze!
Poza tym Szreku miał dzisiaj okazję obejrzeć Ogrzyka. Widziałam, że w pewnym momencie usiadł na krzesełku, a ja odczytałam to jako takie-sobie wrażenie związane ze zmianą usg z tego przez brzuch na "dowcipne", bo doktorek chciał obejrzeć moje mięśniaki. Dopiero po wyjściu przyznał się, że jak zobaczył Ogrzyka to mu się gorąco zrobiło, ale jak Młode Ogrzę zaczęło brykać to Szreka przydusiło, poty mu się rzuciły i nogi mu się ugięły i musiał usiąść...;-)) A Ogrzyk zachowywał się jakby bardzo chciał zaimponić ojcu hihi. Fikał i brykał, machał i kopał, że o koziołkach nie wspomnę. No, postarał się! ;-) Ojciec mało nie zemdlał z wrażenia, matka mogła obejrzeć fikające kuloski Maluszka, a doktorek namęczył się tym razem nie z obudzeniem, ale ze złapaniem Ogrzyka do pomiarów. ;-)) Na razie wszystkie parametry w porządku! Oby tak dalej.
Podsumowując - jest dobrze ;-) i niech tak zostanie! Pliz!
Kolejne usg za miesiąc i trochę.
Jutro zaczynam 16 tydzień.
Ależ to leci!

26 wrz 2009

Tydzień 15-ty !!!

Nie piszę, bo nie mam weny. Do tego dopadł mnie dołek. Mega-chandra podszyta strachem. Przez kilka dni budziłam się między 2 a 3 w nocy i dopadały mnie Myśli. I Strach. Rozmowa z ginką nie uspokoiła, a wyobraźnia rozkręciła resztę ma maksa. Ginka stwierdziła co prawda, że jak nie ma podstaw do dalszych badań, to nie ma, ale jeśli czuję potrzebę to mam prawo do konsultacji z genetykiem. Najpierw jednak popytam lekarza, który robił badania i zobaczę co on powie. Chociaż Szreku zapytany czy mam robić dalsze inwazje stwierdził, że nie.
Dni mijają mi na spaniu i jedzeniu. Spokojnie. :-) Za tydzień minie miesiąc zwolnienia i leżakowania. Rozleniwiłam się. I osłabłam. Łóżko wyciąga ze mnie siły. Nie tylko łóżko! ;-)) Z drugiej strony mam dużo spokoju. I nareszcie zwolniłam, a tak bardzo mi tego brakowało! Tak bardzo tego chciałam. :-) No i ten spokój... A to teraz najważniejsze. Podczas chandry poczytałam o stresie w ciąży i aż za głowę się złapałam. Nie mogę tego robić Ogrzykowi! Koniec! Pewnie schizy i zrytego bereta nie da się całkiem wyłączyć, ale spróbuję nie panikować. Owszem - wiek, ryzyko, ale ryzykują także kobiety dużo młodsze ode mnie. To jak loteria. A teraz to już właściwie wszystko dzieje się poza moim zasięgiem. Mam nadzieję, że Ogrzyk jest silny i rozwija się prawidłowo. Ja już na to nie mam wpływu. Jedyne co mogę zrobić teraz dla Ogrzyka to jak najlepiej dbać o siebie i nie świrować. A reszta? Będzie co ma być.
Nie mogę się doczekać wtorku i kolejnego usg. Zajrzymy do Ogrzyka. Jeśli lekarz nie będzie miał nic przeciwko - Szreku tym razem wejdzie ze mną. To zupełnie co innego jak sam zobaczy, zamiast chciwie wsłuchiwać się w każde moje słowo. Chociaż widok jego miny i rozmaślonych oczu przy słuchaniu opowieści z usg - bezcenny! :-))

A teraz ciekawostka. Sprawa, która mnie zaskoczyła i ciągle zastanawia. Uaktywniła się nagle po długiej przewie moja znajoma-z-krótką-pamięcią. Wspominałam chyba o niej kiedyś - to ta od ostrych starań, nieudanych inseminacji, schiz i depresji, która w końcu zaciążyła (naturalnie), a po wizycie, podczas której pochwalili się swoim szczęściem - przysłała mi maila z pytaniem kiedy wreszcie my weźmiemy się do roboty, chociaż wiedziała, że się staramy. A potem na całą ciążę zniknęła, jakby się zapadła pod ziemię, ani widu, ani słychu, lakoniczne odpowiedzi na smsy, bo o rozmowie telefonicznej nie było mowy...Bardzo to wszystko było tajemnicze i dziwne, bo wiem, że było z nią oki, a w szpitalu leżała krótko pod koniec ciąży. Wstydziła się czy nie miała ochoty na kontakt - tego się nie dowiem, a nie ma to teraz najmniejszego znaczenia. Dziwniejsze jest to, że od porodu (a było to pół roku temu!) nie zaprosiła nas do swojego dziecka. Różne są praktyki naszych znajomych - jedni zapraszają od razu, inni po kilku tygodniach, a jeszcze inni - po trzech, czterech miesiącach. Tutaj NIC! Rozumiem, że to nie ich obowiązek, a ja nikomu nie będę się narzucać. Tym bardziej, że miałam inne rzeczy na głowie. Ale teraz, nagle, po tak długim czasie - dzwoni do mnie! Od razu wiedziałam, że WIE i nie myliłam się. Na pytanie -" A co tam słychać", od razu powiedziałam, że wie skoro dzwoni. "Ach, no musimy koniecznie się jakoś spiknąć i pogadać, no koniecznie!" No i spiknęłyśmy się i pogadałyśmy. Pomyślałam, że mogę wykorzystać jej doświadczenie i popytać. Hmmm, to raczej ona mnie wypytywała. Mnie czasami udało się o coś zapytać, ale odpowiedzi wprost, bez jakichś uników nie otrzymałam. Nie wiem co jest, czy to ja jestem taka popieprzona, że nie ma dla mnie tematów tabu i nie boję się rozmawiać szczerze, a zwłaszcza szczerze odpowiadać na pytania?! Nie były to pytania z tych najbardziej intymnych, nie oczekiwałam wybebeszania trzewi - ot, pytania zielonej i początkującej ciężarówki do kobiety doświadczonej, świeżej matki...Za to musiałam odpowiadać na super irytujące i infantylne pytania typu: A jak się dowiedziałaś o swojej ciąży? Domyśliłaś się, co poczułaś? A co na to mama? Cieszy się? A Szreku się cieszy? A brat się cieszy? Nie, kurna, usiedli i płaczą! A co za różnica, co ją to obchodzi czy mój brat się cieszy, czy moja matka się cieszy? Ile mam lat, piętnaście? Chyba najważniejsze czy MY ze Szrekiem się cieszymy, bo to będzie nasze dziecko, nasze szczęście, nasz słodki ciężar! I nie ma znaczenia kto się cieszy i kto co powiedział, bo ludzie reagują różnie. Teściu się na przykład ucieszył, ale teściowa już średnio, bo zdaje sobie sprawę, że dziecko to wydatek i że nie dość, że nie będzie wypadało wyciągać do Szreka ręki po kasę, to może jeszcze my, nie-daj-boszsz, będziemy chcieli jej pomocy?! Nie wie, biedaczka, że jest ostatnią osobą, do której zgłosilibyśmy się po pomoc. A wracając do radości - najfajniejsza, najmilsza i najszczersza jest radość znajomych (i nieznajomych! na przykład z blogosfery), zwłaszcza osób, które same się starają i wiedzą jak to jest...
A znajoma-z-krótką-pamięcią zaskoczyła mnie jeszcze jedną rzeczą: koniecznie chciała (chcieli) mnie odwiedzić, spotkać się i pogadać. Teraz? Nagle? Z dzieckiem? Taki zaszczyt, no proszsz. Zwłaszcza, że w trakcie naszego pitu-pitu okazało się, że ona spotyka się i bywa, ale nie u swoich starych znajomych sprzed ciąży - tylko u nowych, z małymi dziećmi, poznanymi najczęściej na porodówce... Czyli co, selekcja? Teraz to tylko znajomi z dziećmi i to takimi jak nasze? Albo z zaciążonymi koleżankami, bo one wreszcie przekroczyły tę najważniejszą granicę, barierę CUDU i wielkiej Tajemnicy? Nie pojmuję tego, a ona mi nie wyjaśni, bo dla niej dużo prostsze pytania są zbyt i za bardzo. Nie, droga koleżanko, nie spotkamy się. Nie mam na to spotkanie ochoty. Zwłaszcza po naszej rozmowie telefonicznej. Nie potrzebuję znajomych, którzy wracają do kontaktu tylko z ciekawości. A na takie płytkie pitu-pitu bez sensu i znaczenia szkoda mi zwyczajnie czasu i energii.

A więc to już 15-ty tydzień. Ale ja ciągle zapominam i nie czuję się w ciąży. Chociaż....chociaż, pomimo mojego własnego, miękkiego i tłustego brzuszka - wyraźnie już mogę wyczuć niewielką (na razie) ale twardszą część, miejsce gdzie mieszka mój Ogrzyk... ;-)))
Rośnij zdrowo, Maluszku, proszę!

17 wrz 2009

Wyniki

Wyniki PAPP-A

Nie ma podanych norm więc nic nie rozumiem z poszczególnych danych. Dotarło do mnie jedynie oszacowanie ryzyka, bo to jasne i czytelne dane.



Trisomia 21 (zespół Downa) – ryzyko podstawowe 1:120, nowe wyliczone ryzyko 1:454

Trisomia 18 - r.p. 1:1421, nwr 1:28422

Trisomia 13 – r.p. 1:3345, nwr 1:2425



Ryzyko podstawowe wyliczane jest na podstawie wieku matki. Nowe ryzyko wyliczane jest na podstawie usg i badań krwi.

Podsumowanie – ryzyko trisomii 13 i 18 jest niskie. Pośrednie ryzyko trisomii 21 (Downa).

Brak wskazań do badania inwazyjnego.



Tyle suche fakty i cyfry. Rozumiem z tego tyle, że wyniki nie są tak dramatyczne, żeby kierować na amnio. I już. Z moją ginką będę mieć kontakt telefoniczny w poniedziałek może wtedy coś podpytam. Jest jeszcze szansa, że przed wizytą u niej będę mieć kontrolne usg na tego krwiaka więc może podpytam coś u źródła czyli doktora, który robił oba badania i wyliczał to wszystko.

Teraz czekam na poniedziałkowy telefon i decyzję kiedy na usg.

 

A poza tym?  Śpię, jem, śpię, śpię, a no i jeszcze śpię ;-))) 

16 wrz 2009

Jak być w ciąży i nie zwariować...

...czyli blaski i cienie "błogosławionego stanu" (celowo pisane w ten sposób) 
Nie będzie słodko-ckliwego wpisu w stylu "ach, och! Jak cudownie być w ciąży!" Nie będzie głaskania się po brzuszku, tiutiania i ulatywania w zachwytach 50 cm nad podłogą.
Z góry uprzedzam wszystkich, którzy tego się spodziewali. Będzie marudnie. Będzie o lęku i moich małych i dużych schizach...Będzie tak, jak czuję to ja. Po mojemu.
A więc plusy i minusy "błogosławionego stanu" subiektywnym okiem pewnej Ogrzycy.
Minusy:
1. Największym minusem dla mnie jest ciągły lęk! I w miarę upływu tygodni nie maleje, tylko rośnie. Na początku był lęk czy Ogrzyk się utrzyma, czy zostanie z nami. Potem o wyniki badań, a kiedy miałam się wreszcie odprężyć - krwiak! Teraz oczekiwanie na wyniki PAPPA, a za chwilę kolejne usg, kolejne badania...I właściwie dotarło do mnie, że teraz już nie będę wolna od lęku, bo jak Ogrzyk się urodzi to dopiero będzie powodów do strachu! ;-)
2. Biorę leki garściami - na ciśnienie, na tarczycę i jeszcze ten krwiak...Nie chodzi o to, czy zaszkodzą dziecku - w końcu lekarze wiedzą co robią. A jeśli trzeba, to trzeba i kropka. Bardziej przeszkadza mi fakt, że od leków bolą mnie już bebechy. Czuję, że mam żołądek, kłuje mnie pod żebrami, a spuchnięty od hormonów brzuch twardnieje i ciągnie jakby brakowało mu skóry. A to dopiero początek. Jeszcze nawet nie zaczęłam tyć..Dodatkowo leki, które biorę na czczo powodują niesmak i zmniejszają apetyt. Jednym słowem: fuj!
3. Ciągle nie czuję się w ciąży. Nie wiem na jakie oznaki czekałam, na co liczyłam. Naiwne oczekiwania wytworzone przez wybujałą wyobraźnię karmioną lukrowanymi obrazkami z romantycznych filmów? Phi! Stara a głupia!

4. Zawirowania hormonalne. Ale to jest chyba bardziej uciążliwe dla Szreka ;-) Nastroje wahające się od radości, poprzez wątpliwości i obawy (czy Ogrzyk będzie zdrowy, czy sobie poradzimy, czy będziemy dobrymi rodzicami, a co z naszym bałaganiarstwem i niesystematycznością?!), aż po jakieś mega-doły i chandry, że o nagłym wqrwie bez powodu nie wspomnę...Cóż, temperamencik i charakterek.

5. No, zapomniałam o najbardziej upierdliwych objawach: wzdęcia, zaparcia na zmianę z biegunkami! No masakra jakaś! Więcej nie piszę, bo wszystko jasne...   :-(

Osobno wymienię zwolnienie i senność. Zwolnienie i tak, prędzej czy później, by mnie czekało, a przydaje się bo mam święty spokój. Mogę skoncentrować się na sobie, zamiast przeżywać problemy, fochy i pretensje czytelników, czy układy i problemy w pracy. A senność? Traktuję ją jak lekarstwo, jak witaminy potrzebne Ogrzykowi i mnie. Musimy być silni, a sen jest najlepszą metodą rekonwalescencji i regeneracji. Szkoda tylko, że moje drzemeczki powodują wybudzenie ok. 2-ej w nocy i bezsenne rozmyślania do rana. A o czym te rozmyślania? Patrz punkt 1 i 4.


Plusy:
1. JESTEM W CIĄŻY!!! Udało się! Nie wiem jak, ale się udało! To znaczy...trochę się domyślam jak TO się stało ;-))
2. Jestem już w II trymestrze, po usg genetycznym! Leżę sobie w domku i mogę mieć resztę w nosie.
3. Moja matka bardzo się przejęła, że będzie babcią i póki co chodzi koło mnie, stara się, no po prostu cud-miód! Nie jestem aż tak naiwna, żeby myśleć, że ten stan będzie trwał, o nie! Ale na razie jest przejęta, a ja korzystam z jej chęci pomocy i opieki. I już.
4. Termin mam na marzec. Czy będzie rybka czy baranek – bez różnicy. Cieszę się, że to będzie końcówka zimy, będzie wiosna za pasem, długie dnie, no i pogoda na długie spacery…;-) ech! Ale fajna perspektywa!
5. Nie jestem sama ze swoimi schizami, stanami emocjonalnymi i wątpliwościami. Mam grupę wsparcia z Myszakiem na czele! Czego chcieć więcej?! :-))

Plan na najbliższe dni? Chociaż nie powinnam planować, bo z moich planów zawsze guzik wychodzi. Ale chciałabym odrobiny równowagi, cierpliwości i trochę dobrych wiadomości bez kruczków, bez łyżki goryczy. Tak, żebym wreszcie mogła wyluzować…Chyba, że to już nie będzie możliwe? Eeee, nie, nie możliwe!

A więc więcej luzu! Wyciszyć się i trenować cierpliwość - słowo obce w moim słowniku ;-)  Taki mam plan. Howk!

Acha! Jestem już w 14 tygodniu! :-))


10 wrz 2009

JAZDA BEZ TRZYMANKI!!

...zaczęła się dla mnie pewnego sobotniego ranka (18-go lipca)...
A że bałam się jak diabli - zaczęłam się targować z moją Karmą. Moje absolutne Milczenie za jej Przychylność... Ale, że nie mogłam całkiem bez pisania wytrzymać, powstała Notka pisana na boku...którą wreszcie mogę zamieścić!

Pisane na boku
Cofnijmy się do mojej obrony, do początku lipca.
Plan był taki – po pierwsze ukończyć studia, obronić się i wziąć się za siebie! W kolejce stało odchudzanie, a równocześnie zaliczenie kilku wizyt u lekarzy. Na pierwszy ogień miało pójść badanie wrogości śluzu, a potem wszelkie inne „przyjemności” od HSG zaczynając a na innych męczarniach kończąc. Czekała mnie też konsultacja w klinice leczenia niepłodności...
A przełom czerwca i lipca był:
- bardzo stresujący i męczący (pisanie pracy, dopinanie na ostatni guzik, przygotowania do obrony, w końcu obrona)
- mocno zakrapiany, okazje stały w kolejce jedna za drugą, co łikend popijawa...
- przez stresy i baardzo siedzący tryb życia – zsiadły wręcz – przytyłam znowu kilka kilogramów, co przy ostatniej mojej wadze osiągnęło dramatyczny, alarmujący poziom (tonaż, powinnam napisać)
- zakażenie stopy...bolesne i okropnie wyglądające, kuracja antybiotykowa, chociaż tak chciałam unikać ich jak najdłużej, żeby nie obniżać sobie odporności...
Podsumowując – miesiąc super trudny i męczący, stresujący i często bezsenny, ostro zakrapiany, no i ten antybiotyk...
A potem spóźniająca się @ - 34 d.c. a potem 39 d.c aż w końcu pełna złości na zawirowania w cyklu zrobiłam test...



DWIE KRESKI!!!

Jedna słabiutka ale w ulotce pisali, że nawet słaba oznacza ciążę. Szok i niedowierzanie były tak wielkie, że nawet się nie ucieszyłam. W głowie mi się nie mieściło! No bo jak to?...No i te cholerne antybiotyki i to z grupy tetracyklin!!! Drugi test potwierdził, a potem beta hcg – 1650! Dzień dobry, trala-lala!!!

A potem żyłam nakręcona jak po narkotykach jakichś, nawet kawy nie potrzebowałam – zresztą bałam się, że po dawce kofeiny łeb mi wybuchnie ;-)) a w głowie ciągle gonitwa myśli. I wizyta u ginki – „wiedziałam, że coś zmajstrowaliście jak panią zobaczyłam” – jej komentarz na dzień dobry. Usg pokazało jedynie czarną plamkę o wielkości pół centymetra, ale jeśli dobrze zrozumiałam ginka mówiła coś, że tu będzie zarodek...jak to będzie? A gdzie teraz jest? Zalecenia – luteina, lek na moje antyciała antytarczycowe, nowy lek na ciśnienie, powtórka bety (jeśli rośnie oki, jeśli nie...), nie da mi jeszcze zwolnienia na ciążę i lepiej nie chwalić się NIKOMU, cieszyć się tylko ze Szrekiem, dopiero po pierwszym usg genetycznym jeśli wyniki będą oki – można. A więc milczę choć mam wielką ochotę krzyczeć i śpiewać.

23.07 Dziś odebrałam powtórną betę = 2695 :-D i toksoplazmoza też w porządku! Brat pojechał kupić mi ciśnieniomierz bo będzie mi bardzo potrzebny. Będę mieć konkretny prezent na imieniny. Obawiam się, że cała ciąża (bo jakoś nie mam wątpliwości, że ją utrzymam!) będzie pełna lęków o wyniki kolejnych badań, niepokoju i że to trochę zmniejszy moją radość...Wierzę, że będzie dobrze, że Mały Ogr (nie wiem czemu myślę o nim jak o chłopcu?) zostanie z nami, będzie silny, będzie zdrowo i prawidłowo rozwijał! Na zwolnienie na razie nie idę, zaraz mam urlop, więc wytrzymam, a moje zwolnienie bardzo skomplikowałoby sytuacje w pracy – chociaż powinnam to mieć głęboko w duupie!! Jeśli będę się czuć tak jak teraz – na zwolnienie wybiorę się pod koniec września. Na początku września zaczną się te najważniejsze badania bo to będzie okolica 12 tygodnia. Zobaczymy. Na razie czuję się dobrze, jedynie podbrzusze w okolicach jajników mnie boli, no i cycki są wielkie i spuchnięte...a! No i mam wilczy apetyt, głód budzi mnie o 5 rano! Skandal! Muszę się pilnować bo wagę wyjściową mam dramatyczną!

25.07 Na razie oki! Od czasu do czasu jajniki jak zwykle ciągną i raz jak się zdenerwowałam – brzuch mnie rozbolał...mocno, jak na @. Poza tym nie czuję, że jestem w ciąży, w ogóle! To dobrze? Głowa mi pracuje na takich obrotach, że jak tak dalej pójdzie to za kilka tygodni albo trzeba będzie naoliwić albo się zatrze. Wiadomo co przeżywam – czy Mały Ogr się utrzyma, czy zostanie z nami (chociaż coś czuję, że a i owszem! ;-)), czy będzie się zdrowo rozwijał, czy ze mną będzie oki, bo to i wiek słuszny i chorób już kilka na karku...Nie mogę się doczekać sierpnia, bo zaraz na początku jadę na kolejne usg. Może teraz mi coś powie konkretnego, może zobaczę/usłyszę serce? No i moja ginka – zmieniać ją na gina położnika czy trzymać się jej? Setki pytań od których aż wiruje w głowie... Jedyną niedogodnością na chwilę obecną jest okropna senność – nie wiem czy to syndrom odstawienia kawy czy typowe objawy?

26.07 Myszak tez jest w ciąży!! Ależ wiadomość! Jak przeczytałam wczoraj jej notkę od razu czułam, że to TO! Jeden sms wyjaśnił sprawę! Idziemy łeb w łeb, tylko ja wiem może z tydzień dłużej! Pogadałyśmy na gg, a mnie nareszcie trochę ulżyło bo z nikim do tej pory o tym nie rozmawiałam, a Szreku się nie liczy, bo nie o wszystkim z chłopami można, prawda? ;-)) Bo dla Niego wszystko jest takie jak ma być i pewnych rzeczy zwyczajnie nie rozumie. Nie ma to jak druga kobitka, najlepiej ciężarówka ;-)) i ze schizami podobnymi do moich hihi. Poza tym dobrze jest wymienić poglądy co i jak u kogo przebiega, jak samopoczucie i te pe. Trzymajcie się Myszaki! Ja w każdym razie trzymam za Was i za nas kciuki! Będzie DOBRZE!! MUSI BYĆ!!!

28.07 Poczułam pierwsze mdłości. I ślinotok. Podobno to dobry znak – oby, bo do najprzyjemniejszych znaków TO nie należało ;-) Poza tym brzuch mam wydęty jak po grochu albo kapuście. Niemożliwe, żeby już rósł! Za wcześnie, ale to mega-wzdęcia mogą się wydać mega-podejrzane mojej kerownicy-z-zacięciem-detektywistycznym. A jeśli ona się dowie – będzie wiedzieć cała dzielnica ...a więc brzuszku drogi, wiem, że lubisz być duży i spuchnięty (lata praktyki hihi) ale może wstrzymaj się jeszcze trochę, co? ;-)

05.08 Wczoraj była druga wizyta u ginki. Według ostatniej @ zaczęłam 8 tydzień. Drugie usg! Widziałam PULS! Znaczy się Małe Ogrzątko ma już SERCE! Nie sądziłam, że doczekam dnia, w którym to ja będę leżeć na usg z nosem utkwionym w monitorze, że to mnie lekarz będzie pokazywał palcem: „o! a tu widać jak pulsuje serce!”. Co tu dużo pisać: wzruszyłam się jak stary siennik! To, co przeżywam jest najdziwniejszą rzeczą jaka mnie spotkała! Niespotykaną, niewiarygodną, niesamowitą, w którą ciągle nie mogę uwierzyć! A to się już DZIEJE! Małe Ogrzątko rośnie, na razie wszystko jest w porządku. Mam robić badania, a sporo ich. Umówiłam się na pierwsze badania genetyczne. 7-go września dowiem się czy Nasz Ogrzyk jest ZDROWY! Czy prawidłowo się rozwija. Wierzę, że będzie wszystko dobrze.

12.08 9-ty tydzień zacząć czas...Mdłości dokuczają ale nie za bardzo. Zachcianki? Hmm...dwa dni miałam okropną chcicę na frytki. Pojadłam tak, że teraz pewnie z rok na nie nie spojrzę. Z innych dolegliwości najbardziej upierdliwa jest moja pogłębiająca się gwałtownie skleroza...Słyszałam o krótkiej pamięci ciężarówek, ale żeby aż tak krótkiej?! Miotam się po mieszkaniu i zastanawiam co to ja chciałam...Nawet jak pisałam to tutaj, też myślałam intensywnie o czym to miałam wspomnieć...Nieźle! A może być gorzej! Szreku trzymaj się! Dzisiaj byłam u fryzjera – pojechałam się na króciutko! Na chłopaczka! Super! I do tego namówiono mnie na manicure – moje pierwsze w życiu. Zgodziłam się zupełnie impulsywnie, coraz częściej mi się to zdarza. Działanie pod wpływem impulsu! Zrobiłam badania ale z wynikami nie zdążę do ginki przed jej urlopem bo wyniki dopiero w piątek. Trudno. Zamierzamy wyjechać na trochę. Trzeba nabrać sił i wypocząć! Myślę coraz częściej o badaniu we wrześniu – to silniejsze ode mnie. Chociaż mam wielką nadzieję, że wszystko będzie oki! Będzie, prawda?! Musi być!

23.08 Wyjechaliśmy na kilka dni nad jezioro. Klimat ewidentnie mi nie służył. Ciśnienie skakało, głowa bolała tak, że nic mi się nie chciało. Poza tym nic. Praktycznie zapominam, że jestem w ciąży. Przypominają mi o tym zakazy i ograniczenia – zero kąpieli w jeziorze, jazdy na rowerze, pyffka...Szreku szalał z wędką, a ja się w końcu zaczęłam nudzić. Zwłaszcza, że po zwiększonej dawce leku na ciśnienie czułam się jak nawalona, morzył mnie sen, ale taki niedobry, nagły i upierdliwy, spowodowany lekiem, a nie zmęczeniem w ciąży. A w ogóle to stanowczo wolę wypoczynek nad morzem, naszym polskim, zimnym Bałtykiem. Można spacerować godzinami i widoki nigdy się nie znudzą. No i zapach wiatru, piasek, mewy, szum fal... Do badań dwa tygodnie. Niepokój rośnie chociaż powtarzam sobie, że będzie dobrze! Musi być!

29.08 Męczy mnie już ukrywanie przed znajomymi ciąży. Męczy wymyślanie nowych powodów dlaczego nie piję pyfka czy kawy. Trudno w to uwierzyć, wiem hihi. Ale postanowiłam, że wytrzymam do badań i chcę wytrzymać. To już osiem dni. Boję się jak diabli ale chcę juz wiedzieć...Jeśli będzie dobrze będę mogła wreszcie głośno się chwalić i cieszyć, będę mogła odważniej spojrzeć w przyszłość i mieć wreszcie spokojniejszą głowę...Trzeba czekać, trzeba być cierpliwym...a to przychodzi z takim trudem. W poniedziałek wracam do pracy. Nie mam żadnych dolegliwości więc nie obawiam się tego powrotu. Bardziej martwi mnie moja senność. Dopada mnie kilka razy dziennie i w domu mogłam spokojnie „przyciąć komara”...ale w pracy się nie da. No i mierzenie ciśnienia też wypadałoby zrobić ze dwa razy w trakcie pracy...Nie wiem jak będzie – zobaczy się. W końcu wracam na tydzień, a potem w kolejny poniedziałek mam badanie...A od tego będzie zależało wszystko inne. A więc do 7-go września. Żeby wyniki były dobre!!!

03.09 Nasza czwarta rocznica. :-) A co u mnie? Dzisiaj cały dzień brzuch mnie tak bolał, że myślałam, że pęknę. Po bokach – jak jajniki, chociaż to pewnie (mam nadzieję!) więzadła, a także wysoko, jak żołądek? wątroba? trzustka? sama nie wiem...Mam zaparcia, a dzisiaj (jak się później okazało) także mega/giga/wzdęcia. Straszne! Do badania zostało kilka dni, ale mnie nic nie jest oszczędzone, nic nie przychodzi łatwo...Odwołano badanie i przesunięto na następny dzień! A chciała przesunąć o dwa dni! Czy oni nie rozumieją, że każdy dzień się liczy, nie mówiąc juz o moich nerwach??!! I w ten sposób czeka mnie jeszcze jeden dzień czekania, niecierpliwości i niepokoju!!! Dzięki wielkie! A ciśnienie rośnie!

05.09 Odliczam dni do badania i wsłuchuję się w siebie. Czy to brzuch boli czy jajniki czy co?! Siedzenie w pracy mnie denerwuje. Jak siądę przy kompie to wstaję na krótko tylko do wc i na śniadanie. Już pomijam, że pracę przy kompie powinnam mieć ograniczoną do 4 godzin (!) ale jeszcze bardziej męczy mnie tyle godzin siedzenia. Po pracy brzuch mam wielki jak balon, obolały i kłujący, a do tego odezwał mi się kręgosłup...Trudno wymagać specjalnego traktowania w pracy skoro nikt nie wie, ale z drugiej strony wiem, że nic się nie zmieni nawet jeśli się dziewczyny dowiedzą, bo co może się zmienić? Wszystkie stanowiska to praca przy komputerze, a w czytelni nawet gorzej bo tam jest jeszcze ksero! Dodatkowo wściekam się, że pojechaliśmy nad jezioro, bo przez ten wyjazd nie zobaczyłam się juz z ginką. Potem ona wyjechała i stąd ponad miesięczna przerwa w naszych kontaktach. A teraz kiedy najbardziej jej potrzebowałam i schizowałam z tym brzuchem – nie odbiera komórki bo jest na urlopie. No nic, zobaczymy co będzie dalej. Na razie czekam jak na zmiłowanie na badanie i na wizytę u ginki. Martwię się co tam słychać u Ogra. Mam nadzieję, że wszystko w porządku, że dobrze się rozwija i że się za kilka dni o tym osobiście przekonam! OBY! Acha, brzuch powiększył swoja objętość. Wzdęcie wzdęciem, ale brzuch jest większy niż był! Szybko chyba trochę, tak mi się wydaje...

09.09 Po badaniu i wizycie. Na usg widziałam Małe Ogrzątko dokładnie i prawie wyraźnie na specjalnym ekranie. Słyszałam jak szybko bije serce Małego. Widziałam jak się leniwie ruszał niezadowolony z tego, że ktoś mu przeszkadza, w końcu w kulminacyjnym momencie kiedy doszło do pomiarów – zasnął sobie! ;-) Oj chyba będzie cały tatuś! Ale wszystko co trzeba ma! Nóżek dokładnie nie widziałam bo sobie je zawinął po turecku hihi. Mam nadzieję, że na następnym i te części ciała mojego Małego będę mogła podziwiać w pełnej krasie! A może będzie juz wiadomo czy to On czy Ona?? Usg pokazało oczywiście moje dwa mięśniaki, upasione na hormonach, ale na szczęście ulokowane tak, że nie zagrażają Małemu. No i jeszcze krwiak... A potem była wizyta u ginki. Smutna z powodów osobistych lekarki. Właśnie przed moim wejściem mąż zadzwonił do niej, że na spacerze, na jego oczach samochód potrącił ich 11-letnią ukochaną sunię i po chwili zadzwonił znowu, że niestety zdechła. Biedna, ledwie się mogła skupić bo myślami była już w domu – nie dziwię się jej. A co do moich wyników – wszystko fajnie oprócz ciśnienia i tego krwiaka. Podobno wiele kobiet go ma, bo to pozostałość po „wgryzaniu” się zarodka w endometrium, tylko że powinien się wchłonąć do 12 tyg. A u mnie ciągle jest. I jeśli się nie wchłonie albo zacznie rosnąć to będzie wielki problem :-( Wielki! W związku z tym dostałam zwolnienie od już, absolutne zaleganie w wyrku (mam leżeć i pachnieć!) i przyjmować 3x2 duphaston. I czekać co będzie dalej. Za kilka tygodni powtórka usg i sprawdzenie co i jak. Więc czekam. Zaraz jadę do pracy zwolnienie zawieźć – nie będą zadowolone koleżanki i szefostwo, ale terudno! A potem do wyrka i leżenie do góry kołami ;-)

4 wrz 2009

Czwarta - Kwiatowa


Dzisiaj mijają cztery lata od naszego ślubu. Kolejny rok razem.
Chciałabym (czyżby??) napisać jakąś romantyczną historię o kolacji przy świecach czy wspaniałych prezentach rocznicowych...
Ale nie napiszę.
Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
Jesteśmy tak zaaferowani innymi problemami, tyle ważnych spraw w głowach nam siedzi, że o mało co, a zapomnielibyśmy w ogóle...
Dobrze, że mam wklejony suwaczek na blogu ;-)
A więc to już czwarta rocznica. Już albo dopiero.
Ważne, że z Nim!!!
Nie przychodzą mi do głowy żadne piękne i wielkie słowa - napiszę tylko, że dobrze, że jest jak jest i mam nadzieję, że dalej będzie przynajmniej tak dobrze - jeśli nie lepiej ;-))
Tego nam życzę na najbliższe jubileusze! ;-))







p.s. niestety moja cierpliwość znowu została wystawiona na próbę. Badania, na które tak czekam zostały przełożone na wtorek 8-go. A chciała mnie przesunąć na 9-go! Nic sobie nie mogę zaplanować, nic! Znowu trzeba odkręcać, odwoływać urlop, no i CZEKAĆ kolejny dzień! Jak tu się nie denerwować?!

1 wrz 2009

DZIEŃ BLOGA - 31.08

Nie będę polecać blogów, bo te które czytam są wymienione na bocznym pasku.
Wszystkie warte uwagi.
Za to chcę pozdrowić wszystkich, którzy piszą swoje i/lub czytają cudze blogi. ;-))
Sama długo podczytywałam zanim zdecydowałam się skomentować, zostawić po sobie ślad.
Miałam wielką ochotę od dłuższego czasu i w końcu się odważyłam: ja też mam teraz swój "kawałek podłogi" w wirtualnej rzeczywistości. Mam ulubione blogi, które odwiedzam, a losy ich właścicieli nie są mi obojętne...
Dla mnie blog to sposób na wyrażenie siebie, miejsce w którym mogę wywalić przeżycia i emocje, spojrzeć na wszystko jeszcze raz, z dystansu...
...

link do banera TUTAJ




Blog Day 2009

31 sie 2009

Nowa miłość...

...absolutna i szalona, jedyna, taka, która nie daje spać w nocy, a w dzień nie daje spokoju...
To miłość mojej koty do...centymetra krawieckiego! ;-))
A taki on zwykły, niepozorny, co więcej: tandetny! Za cienki i za krótki hihi. Chińszczyzna jakaś dołączona do pudełeczka tandetnych nici. Odkryta w zakamarkach szuflady przez kotę, która uwielbia zaglądać przez ramię Szrekowi gdy ten coś szuka w szafce, szufladach, torbie - nie ważne. Zawsze wtedy ma szpiega, który nie tylko zagląda mu przez ramię i czynnie uczestniczy w przeglądaniu zawartości, ale zawsze sobie coś znajdzie fajnego, a następnie to coś sobie zwinie. Tak było w przypadku centymetra krawieckiego.
Odkąd go zdobyła - pokochała go miłością absolutną!
Wstaje w nocy, żeby się nim pobawić, poprzeciągać go po pokojach zachwycona jego drugą końcówką, która się rusza ;-)) jakkolwiek to brzmi! W ciągu dnia przyciąga go i kładzie nam u stóp, a potem miauczy, zachęcając do zabawy. Jak pies! Nawet Szreku stwierdził, że to pierwszy kot, który tak zachęca do zabawy. No i pełnia szczęścia dla Kikory jest wtedy, gdy ktoś łapie za koniec centymetra i nim rusza! Ekstaza! Skacząc i próbując go złapać, kota cały czas coś mruczy, grucha i może się tak bawić bez końca!
Jaki to jednak ekonomiczny kotek ;-)) Po co jej drogie zabawki ze sklepu? Wystarczy korek od wina, zwinięty papier...i centymetr krawiecki! :-)))






p.s. czyli cichutki dopisek taki...
7-go września badanie... Wszystko się wyjaśni (mam nadzieję) i może będę mogła wreszcie odetchnąć pełną piersią!!!
Mam nadzieję, że będzie dobrze!
Będzie dobrze!
Musi być!

23 sie 2009

PATROL ZMROKU po raz trzeci.

Przez urlop i wyjazd zapomniałam "wrzucić" kolejną recenzję książki Łukjanienki. Ale może to świadczy o tym, że nie była aż tak porywająca jak dwie poprzednie?
Nadrabiam zaległości...

Patrol Zmroku czyli kolejna część cyklu Łukjanienki.
Książka podzielona (jak zwykle) na trzy części/opowieści, które łączy motyw mitycznej księgi Fuaran (podobno zawierała ona zaklęcie pozwalające uczynić ze zwykłego człowieka Innego).
Pierwsza historia opowiada o odnalezionym po latach synu Hesera i Olgi, który został inicjowany przez Innego. Czyżby ktoś z Innych odnalazł księgę Fuaran i przemienił człowieka w Innego?
Druga, najciekawsza opowieść rozgrywa się na wsi, w której spędzają urlop Anton ze Swietłaną i ich córeczką, Nadią.
Tą opowieść połknęłam jednym tchem.
Zaczyna się spacerem dwójki dzieci po lesie. Dzieci zabłądziły (niczym w bajce o Jasiu i Małgosi) coraz dalej i dalej zagłębiając się w las. Co gorsze, w pewnym momencie idzie za nimi wielki szary wilk, który wyraźnie straszy dzieci i spycha coraz głębiej w sobie tylko znanym kierunku, coraz dalej od właściwej ścieżki. Aż zagania dzieci do krzaków, przy których bawią się małe wilczki...i nie po to, żeby dzieci się pobawiły z wilczkami...
W ostatniej chwili pojawia się znikąd piękna, młoda, czarnowłosa kobieta, która przepędza wilki, a dzieci zaprasza do swojej chatki w głębi lasu... Sprawę kobiety mieszkającej w lesie, która uratowała dzieci sprawdza Anton. Szybko okazuje się, że Arina (wiedźma z lasu) nie jest zarejestrowana, a interesują się nią nie tylko oba Patrole ale także Inkwizycja.
Czy Arina ma u siebie księgę? Co ukrywa? Czemu zniknęła i ukryła się w lesie na ponad 50 lat?
W trzeciej części okazuje się, że ktoś z Innych ukradł księgę Fuaran i zamierza przemieniać zwykłych ludzi w Innych. Anton, Inkwizytor Edgar oraz wyższy wampir, Kostia ruszają w pościg za zbiegiem. Tę część czyta się jak typową książkę sensacyjną z pościgiem, zagadką, w końcu z walkami wręcz. Z tą różnicą, że udział w niej biorą Inni z całym arsenałem swoich sztuczek.
Kto okaże się złodziejem i zdrajcą? Jak i czym to się skończy?

Nie zatrzymuję się dłużej na treści tej części bo wolę skomentować całość.
Książka jest, niestety, słabsza od dwóch pierwszych Patroli. Gdyby nie historia z czarownicą Ariną - obawiam się, że znudziłaby mnie.
Chociaż, nareszcie, głównym bohaterem wszystkich trzech opowieści jest Anton - mój ulubiony bohater Patroli - który jest teraz mężem Swietłany, no i ojcem dwulatki, która w przyszłości będzie Największą Czarodziejką, Najpotężniejszą Inną, Jasną.
Swietłana odeszła z Patrolu, ale ciągle wyczuwa kiedy niebezpieczeństwo zagraża jej najbliższym, a jej umiejętności i Moc nie słabną.
Anton natomiast wolno rośnie w siłę. Rosną także jego wątpliwości, mnożą się pytania co do sensu działań obu Patroli, co do moralnej strony działalności Hesera (jego przywódcy), co do uczciwości i bezinteresowności Wielkich Jasnych...
To właśnie Anton, ze swoimi wątpliwościami, pytaniami bez odpowiedzi, rozterkami i słabościami - jest najciekawszą postacią, podporą akcji, to on ratuje Patrol Zmroku.
Jest taki ludzki w swojej Inności i wielkości. Jest taki inny wśród Innych. Oryginalny i niepowtarzalny.
A najbardziej u Antona lubię jego Świadomość - świadomość własnych ograniczeń i słabości, które ciągle przezwycięża, świadomość nieczystych zagrań i manipulacji przywódców obu Patroli, które dostrzega i nie obawia się komentować, świadomość trudnych pytań, na które nikt nie ma prostych i jednoznacznych odpowiedzi. To jest w Antonie wspaniałe! To czyni go bardzo interesującym człowiekiem, wiarygodnym i prawdziwym do bólu! Antona odbieram jak osobę istniejącą w realu. Bo trudno uwierzyć, że ktoś taki nie istnieje...
A poza tym?
Swietłana nareszcie robi się bardziej konkretna, ostra, mniej w niej mimozy, a więcej kotki, która potrafi pokazać pazury. Zwłaszcza kiedy w grę wchodzi bezpieczeństwo jej najbliższych.
Zawulon i Heser jak zwykle manipulują, kombinują i stosują wobec siebie różne sztuczki. Rozgrywają swoistą grę, niczym szachiści wyprzedzając posunięcia przeciwnika o kilka ruchów na przód. Nie gram w szachy, nie lubię manipulacji i podstępów, ani wykorzystywania innych do swoich celów więc ta część książki nie bierze mnie absolutnie. A co więcej - nudzi! Mój móżdżek jest za mały, a ja jestem za prostolinijna, żeby takie manipulacje i dziwne zagrywki budziły moje zainteresowanie czy zachwyt.
Nie!
Gdyby nie Anton i wątek wiedźmy Ariny książka by mnie znudziła.
W skali od 0 do 5 moja ocena to tylko 3,5!