29 mar 2009

Zadziwienia

Po pierwsze! - moja kumpela została matką. Kilka tygodni za wcześnie, ale wszystko oki! To ta kumpela, która się tyle starała, załamywała, leczyła i przygotowywała do in vitro i na wakacjach przed godziną zero - "zaskoczyła". Cieszyłam się jej radością BARDZO! Atakowałam i molestowałam mailowo i smsami przez ostatnie kilka miesięcy - co i jak, jak się czuje, kto to będzie: on czy ona ;-)
Teraz dowiedziałam się, że już jestem ciotką, że urodziła, że wszystko oki! I bardzo dobrze!
Ale co ja poczułam jak się dowiedziałam? NIC! Słownie: N I C !!
Ani radości, ani zdziwienia, ani nawet zwykłej, paskudnej zazdrości!
No, nic!
I teraz moje pytanie do siebie samej - co to było i czemu? czy to jakiś znak? czy może tak się wyłączyłam ze starań, że wyciągnęłam też wtyczkę "emocje"? Kiedy dwa i pół roku temu rodził się syn bliskiej znajomej, mój absolutny, jedyny bachorkowy ulubieniec, ukochany, słodki Szkrab - latałam do jego mamy i do Niego, chciałam pomagać, uczestniczyć...być!...bardzo pokochałam! i do dzisiaj mnie trzyma, do dzisiaj tak mam ;-)
I chyba - powiem nieskromnie, ale wiem i czuję - troszkę z wzajemnością. ;-))
A tu pustka?! Może to kwestia rodziców dziecka, bliskości, znajomości? Oby!!

Po drugie!
Odezwała się moja koleżanka z liceum.
Dziwna była ona i dziwne relacje między nami. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam.
Ona skomplikowana, przewrażliwiona, zamknięta i wycofana, chłopczyca, która mówiła, że jest transseksualistką - czyli wojna ciała z duszą...czyli ON uwięziony w ciele dziewczyny! Nie wiem skąd brała te terminy mądre w tamtych czasach. Może tak wtedy myślała, może tak czuła? Ja wiedziałam tylko tyle, że bardzo fajna dziewczyna, mądra, super kontakt.. ale coś...między nami nie-bałdzo? coś nie-teges?!
Umiem słuchać, jestem dobrą słuchawką! Ona chyba tego potrzebowała? Ale... się zjawiła i nagle chaos !!
Ale nie taki fizyczny - bardziej psychiczny!
Zawsze byłam silną empatką i gdy Ona zwierzyła mi się z tego dziwnego Czegoś...miałam problemos, szokos i turbulencjos w głowie...i bardzo to przeżywałam. Bolało! Bo czułam, że chcę bardzo, ale nie wiem jak jej pomóc, co powiedzieć/poradzić, nie wiedziałam nawet co myśleć w takiej sytuacji, dla mnie całkiem nowej...
Czułam, że czegoś ode mnie potrzebuje, ale za Chiny Ludowe nie mogłam odgadnąć – czego??!
Nasze rozmowy, jak na licealne czasy były takie dojrzałe, poważne i o specyficznym ciężarze gatunkowym.
A jeszcze nasza przyjaźń (tak to nazwę, bo dla niej, wtedy, bardzo ważne były umowy i słowa nazywające coś ostatecznie i do końca), więc nasza przyjaźń była taka wymagająca (czasu, emocji, zaangażowania, nie wiem jeszcze czego..), chropowata, skomplikowana i pełna zawirowań.
Ciężka!
Myślę, nie! - jestem pewna i wtedy też to czułam, że była i na pewno jest, bardzo wartościowym człowiekiem, ale spotkałyśmy się za wcześnie. Byłam taka młoda i głupia, życiowo głupia, wszystko brałam tak śmiertelnie poważnie, a najgorsze i najtrudniejsze w tamtym czasie było to, że były to lata mojej najintensywniejszej, bezowocnej walki o matkę-alkoholiczkę z nią samą. To wtedy się zaczęło! Za duży ciężar jak na tak młodą siksę...i jeszcze do kompletu taka pokręcona przyjaźń...
Nie bardzo sobie ze wszystkim radziłam i w końcu poddałam się, wycofałam, stchórzyłam.
A ona się obraziła i do końca szkoły (czyli prawie rok!), a nawet po jej skończeniu NIGDY się do mnie nie odezwała.
Jak bardzo i jak długo to przeżywałam wiem tylko ja.
A tu się po prawie 20-tu latach okazuje, że niepotrzebnie! Bo coś się wydarzyło w jej życiu na tyle przełomowego, że nie tylko poczuła się kobietą, znalazła męża, ale jeszcze ma dziecko! A ja byłam święcie przekonana, że kiedy następnym razem się spotkamy, jeśli się spotkamy - to będzie już ON, nie ona.
Życie jest pełne niespodzianek i zadziwień! ;-)
No, więc dobrze - zaczniemy naszą znajomość po raz drugi, po prawie 20-tu latach.
Może teraz to będzie ten lepszy czas??
Jest mi to jakoś, widać, dane, a może nawet potrzebne?
Wyrzuty sumienia?
Jakaś potrzeba zadośćuczynienia?
Nie wiem.
I ani razu, co dziwne, nie poczułam wewnętrznej potrzeby zadania sobie pytania: „po co?!”
To chyba dobrze?

27 mar 2009

SPAAĆ!!!

Chce mi się spać!

Niezłą mamy zimę tej wiosny ;-)
Wzięłam znowu kilka dni urlopu szkolnego na pisanie pracy. Idzie mi średnio!
Bardzo...Raz jest lepiej raz gorzej.
We wtorek miałam chyba apogeum aktywności, bo nie mogłam się odkleić od kompa przez jakieś 5 godzin! To dużo jak na moje możliwości klikania w klawiaturę w celu zapełnienia kolejnej strony w pracy! Gały wypływały mi z orbit, a jak próbowałam wstać - mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Nawet w pracy nie siedzę tyle czasu bez ruchu!
Napisałam sporo jak na moje możliwości - kilka stron.
A potem przez dwa dni NIC!
Ani pół stroniczki! Odrzuciło mnie :-(
A pogoda dokładała swoje. Śnieg walił z nieba na przemian z wyglądającym zza chmur słońcem. Jestem typowym meteopatą i fizycznie bolą mnie takie gwałtowne zmiany ciśnienia - kilka razy na godzinę...FUUJ! Nie lubię, nie lubię! W środę było tak - zjadłam, chwilkę odpoczęłam...i następne co pamiętam to pobudkę po DWÓCH godzinach drzemeczki! Kikora rozwalona obok na fotelu, do góry brzuchem chrapała w najlepsze! Czas minął! Czwartek też mignął koło ucha - ale to już moja wina i głupota. Szkoda słów. Miałam jechać do biblioteki naukowej po materiały, miałam iść do koleżanki po scenariusz na zaliczenie, miałam kupić sobie spodnie...miałam!
A dziś już piątek!
Mam ambitny plan nadrobić dwa stracone dni. Zobaczymy czy tylko na planach się skończy. Może nie będzie źle, czuję w kościach, że jakaś wena się kręci koło mnie - może wskoczy mi na plecy niczym Kika. Tak, to jej najnowsza sztuczka! Po cichu skrada się na stół w kuchni i kiedy stoję tyłem, zajęta czymś po drugiej stronie - skacze mi na plecy. Mało zawału nie dostałam ostatnio. Paskuda jedna.

Ja pierdzielę! Szreku dorwał się do mojego Łukjanienki i czyta na maksa aż kartki furkoczą! Szybko czyta i zaraz mnie dogoni! HELP!!
Będzie fajt i wyrywanie sobie książki - no, sorki ale będzie! Bo On szybko czyta i mnie tym wnerwia, a ja kontempluję .. ;-)

No, dobra spadam do pisania!
Może jeszcze później coś skrobnę.

23 mar 2009

Będzie długo dzisiaj ;-))

***
Kika ma nową fascynację - kran, z którego czasami zwisa "sznurek" nie dający się chwycić ani łapką lewą, ani prawą, nie można go ugryźć...można go za to polizać, zmoczyć sobie głowę, wciągnąć nosem i nalać do ucha...;-)
Tak ją zajmuje zagadka kranu, że gdy tylko ktoś wchodzi do łazienki już słychać kopytkowanie i z całym impetem Kikor ląduje na wannie, a zaraz potem na zlewie i się zaczyna łapanie przez chwytanie ;-) A gdy się zmoczy albo ktoś zakręci kran - wyczekuje jeszcze chwilę, bo a nuż...może jeszcze coś kapnie.. a potem wypada z łazienki, biegnie do pokoju i nie rozumiejąc czemu, przewraca się na zakrętach i stempluje podłogę ;-)

***
Warszawka łikendowo mnie strasznie zmęczyła!
Piątek: trzy godziny zajęć, pięć godzin przerwy, półtorej godziny zajęć!
Kto to wytrzyma?!
Miałam książkę Łukjanienki (Nocny Patrol), cieszyłam się jak głupia, że sobie poczytam! Książka ciągnie mnie i wzywa, a ja nie mam kiedy jej czytać! W pociągu nic z tego - wiadomo z koleżanką pitu-pitu. Ale pocieszałam się, że jak będziemy na Uniwerku - ona sobie pogada z innymi dziewczynami, bo bardzo to lubi, a ja się zaszyję w jakiś kącik i PIĘĆ GODZIN swobodnego czytania. Pięć! Ni ch...ja! Nie wiem, może ktoś mi odpowie - czy zaczytana, bardzo wczytana osoba jakoś prowokuje?! Siedziałam sobie cichutko jak myszka z nosem w książce i dane mi było przeczytać może z kilka stron! Przez pięć godzin!!
No, jak muchy do lepu tak do mnie ludzie do gadki lgnęli, narażając się na rosnącą i buzująca we mnie agresję! Wszyscy! Nawet kobita, z którą kiedyś się ścięłam - ona też coś do mnie gadała!
A ja chciałam tylko czytać!! Wrrrrr! Zaczynało się od :"sorki, przeszkodzę Ci ale chcę TYLKO o coś zapytać"...A kiedy odpowiedziałam - było: "bo wiesz,... bo ja,... bo coś tam..." i już poszłoo!
Robiłam za informatornię (przyzwyczaiłam się, trudno!), za "popilnuj-mi-torbę/płaszcz", a także za słuchacza, a raczej za słuchawkę ;-) No szok! Nie cieszyłam się taką "popularnością" do tej pory hihi.
W końcu poddałam się. Książka jest na tyle ciekawa, że nie nadaje się, aby ją profanować czytając na szybkiego, po łebkach, między jednym pytaniem a drugim...
A ma w sobie to COŚ!!! Oj, ma!
Już dawno (od Cejrowskiego - tylko trochę inaczej) nie miałam tak, żeby książka wzywała mnie, ciągnęła i kusiła tak intensywnie, żeby nie można obok niej przechodzić obojętnie...
I ta wspaniała, bolesna świadomość jej obecności w torebce/na szafce/na stole...kiedy przechodząc obok tak trudno się oprzeć, żeby nie złapać i choć stroniczkę, choć małego fragmentu nie przeczytać...Ale o samej książce kiedy indziej, bo to osobna historia...warta więcej uwagi i miejsca :-))

***
Potem był powrót do domu. Tym razem nie było walki o miejsce, bo zabrałyśmy się ze zmotoryzowaną koleżanką ;-) jej opelkiem.
I wtedy nagle...i dlatego...

Czy mężczyźni są światu potrzebni??
TAAAAAK!!
Jedziemy sobie oplem kumpeli, ciemno się zrobiło, bo to dzień krótki jeszcze, a godzina była po 20-ej, rozmowy pitu-pitu...jedziemy, a tu słyszę coś systematycznie plaska w okolicach koła tylnego, bo z tyłu siedziałam.
Ale nic nie mówię, bo po co, koleżanka wrażliwa, jeszcze pomyśli, że się wymądrzam, a to plaskanie tak ma być i już...a ja się nie znam?
Nagle słyszę koleżanki: "o, kurwa! Gumę złapałam!"
Wjechała na chodnik i cisza, czekamy.
Na co?
Wysiadajcie - mówię - zobaczymy co i jak i zmieniamy koło!
TO TY UMIEESZ?? - Spojrzały na mnie jak na kosmitę.
Sama bym pewnie na siebie tak spojrzała gdybym tego nie mówiła hahaha!
Wysiadłyśmy, patrzymy - dętka! Dla zasady chyba, jak na filmach, koleżanka kopnęła w oponę kozaczkiem na obcasach i spytała patrząc na mnie bezradnie: Na serio umiesz zmienić??
No, kiedyś zmieniłam, w "maluchu", sto lat temu ale zmieniłam, w takim oplu powinno być łatwiej...chyba?
Profesjonalnie i grupowo przystąpiłyśmy do przygotowań: kazałam zaciągnąć ręczny (i na biegu na wszelki wypadek zostawić), awaryjne włączyć, koło zapasowe tudzież inne sprzęty potrzebne naszykować...lewarek na przykład...No cóż, wszystko szło gładko i bardzo profesjonalnie do tego momentu.
Po pierwsze - nie bardzo mogłyśmy zdjąć kołpak, po drugie - nie bardzo mogłam dojść do ładu z lewarkiem. Ale o co się rozchodzi? myślałam, kręcąc we wszystkie strony bardzo dziwnym urządzeniem, na kształt korby. Niby wiedziałam, że to ma być pod autem zamontowane, coby owo auto do góry podnieść, ale za diabła chińskiego nie umiałam tego tak pod owym autem zamontować coby nie tylko korbelka współpracowała, obracała się jak trzeba, lewarek zadziałał i do góry auto chciał podnieść, ale jeszcze się przy tym nie przewrócił na bok i podniesionym autem o glebę nie pizdło! Pokręciłam korbelką, poklęczałam przy zdechłym kole, coby po ciemku (latarki NIET!) namacać dziurkę/uchwyt na ten lewarek, prawidłowo i profesjonalnie podrapałam się po głowie, spojrzałam na zegarek i...wpadłam na genialny w swej prostocie pomysł: zatrzymamy jakiegoś FACETA do pomocy!!!
Koleżanki nie oponowały, zwłaszcza, że do domu daleko, a godzina jakby nieco późniejsza się nagle zrobiła ;-)
Tyle tylko, że to nie było takie łatwe, bo godzina późnawa, trasa szybkiego ruchu (tak wynikało z szybkiego-ruchu-samochodów przemieszczających się mimo), a ja stoję przy krawężniku jedną ręką machając na samochody, a w drugiej dzierżąc głupi i skomplikowany lewarek!
Pewnie żaden normalny człowiek by się nie zatrzymał na ten widok, gdyby nie fakt bocznej uliczki włączającej się do owej trasy...Pan, który włączał się do ruchu nie miał żadnych szans. Widział co się dzieje, bo trochę włączanie mu zajęło i kiedy WOLNO włączał się - ja już do niego kiwałam lewarkiem ;-)) By się spróbował nie zatrzymać! hihi.
Co się okazało?
FACECI SĄ ŚWIATU POTRZEBNI!!!
Serio-serio.
Pan dłuższą chwilę szarpał się z kołpakiem (nie zdjęły-byśmy-go-za-diabła!), potem kolejną dłuższą chwilę ze śrubami w kole (stawał na kluczu, żeby drgnęły, że o odkręceniu nie wspomnę!), a w końcu zobaczywszy lewarek (jego mina była niewidoczna w tych ciemnościach) - pobiegł do swojego samochodu.
Uciekł! - pomyślałyśmy jednocześnie...
Nie! Przyniósł swój, trochę inaczej wyglądający i zupełnie inaczej działający LEWAREK!!
I od tej chwili upłynęło dosłownie 10 minut do zakończenia misji zmiany opony!
I było po wszystkim.
A my ślicznie dziękując (za istnienie facetów też!) pomachałyśmy mu na do widzenia i pognałyśmy bezpiecznie do domu.

***
... i to by było na tyle..?

niee - jeszcze jedno! Dzisiaj też byłam na "zajęciach"...całe 15 minut! Noszsz k.....!

;-)))

17 mar 2009

Ciekawe i dziwne przypadki Fjony O.

...w pracy, więc będą pracowe przypadki.

Wchodzi młody chłopak i pyta o książkę pt.: "U pana boga za piecem"
Mówię, że znam film o takim tytule, ale o książce nie słyszałam.
- Acha - i wychodzi.
Za kilka minut wraca - Przypomniało mi się! - ucieszony - to chodziło o książkę pt: "Zdążyć przed panem bogiem"! ;-))

Wchodzi pani - Poproszę dwie książki.
patrzę na nią i pytam - A nie chce sobie pani wybrać sama?
- Nie, ja bardzo sie spieszę! Poproszę cokolwiek! Dwie jakieś książki tylko szybko bo mąż zniecierpliwiony czeka w aucie.
Pani dostaje DWIE JAKIEKOLWIEK książki i wychodzi. ;-))

Przypadek trzeci - najmniej zabawny!
Szybkim krokiem wchodzi do wypożyczalni facet. Nie znam go ale taki-jakiś...zanim cokolwiek powie, czuję, że dziwny jest!
Szybkim krokiem chodzi - chociaż lepiej odda to, co się z nim działo słowo "biega" lub "miota się" - między regałami...i się śmieje! W głos!
Nie jest łatwo chodzić między regałami szybko więc dziwnie to wygląda, a do tego ten śmiech! Na wszelki wypadek wszystkie włosy stają mi dęba - na szczęście krótkie mam, bo dziwacznie bym wyglądała!
Na wszelki wypadek #2 wychodzę zza biurka, żeby mieć otwartą drogę ucieczki...jakby co...
W końcu dziwny człowiek podbiega kurcgalopkiem do biurka - jak dobrze, że mnie tam nie ma - patrzy na zegar wiszący na ścianie i krzyczy (ze śmiechem!!): "O, kurwa! Już druga!" po czym wybiega!
Ale nie z biblioteki - biegnie do czytelni i na pytanie koleżanki "w czym mogę pomóc" odpowiada - "Czy dostanę tu książkę o niebycie?"...i nie czekając na odpowiedź - wybiega sobie dalej! Przed siebie...
Koleżanka z czytelni przyszła do mnie, spojrzałyśmy na siebie i nawet nie wiedziałyśmy jak skomentować...
Ciekawe czy przegrał zakład i miał zrobić coś głupiego? Chciałabym w to wierzyć!!
Niestety...
Coraz więcej dziwnych (żeby nie powiedzieć szurniętych) ludzi pojawia się w naszych progach.

15 mar 2009

Kłamca 3. Ochłap sztandaru.


Kłamca 3 - Jakub Ćwiek

Zacznę tak: hmmm.
Autor ten sam, bohater ten sam, język, styl i poczucie humoru - te same, ale...
Po raz trzeci Anioł Loki, pierwszy cyngiel skrzydlatych, Bóg Kłamstwa, "czyściciel" i mistrz od czarnej roboty ma do wykonania niewykonalną misję.
Tym razem to nie żarty tylko Apokalipsa. Gwiazda Zaranna czyli najważniejszy z Upadłych Aniołów - Lucyfer, wypowiada wojnę Aniołom. A w małym irlandzkim miasteczku, w rodzinie bardzo bogobojnych katolików rodzi się dziecko...a raczej Antychryst. Nieszczęścia chadzają parami.
Kłamca ma za zadanie "załatwić" problem w zarodku, a raczej w kołysce. Tyle tylko, że elfy podmieniają dziecko (?) a Loki musi je odnaleźć.
Diabły, Anioły, starzy i nowi bohaterowie, szybka, wartka akcja ocierająca się o horror (zombie i tego typu potworki) i tylko cały czas czułam niedosyt! Mało było Lokiego w tym wszystkim, a za dużo innych bohaterów i innych wątków. A akurat Loki ze swoim charakterkiem i poczuciem humoru jest dla mnie głównym atutem książki. Bohater spod ciemnej gwiazdy mający na sumieniu przeróżne mroczne tajemnice i sprawki...
A do tego okazuje się, że akcja kończy się w takim momencie, że MUSI być kolejna część. Oczywiście, ją też przeczytam, bo teraz jestem już bardzo ciekawa jak to się skończy. Bo chyba się skończy? Ale trzecia część - niestety - rozczarowała mnie. Trudno oczekiwać, że po TAKIEJ pierwszej części pozostałe utrzymają się na równie wysokim poziomie, ale ja naiwnie sądziłam, że tak!
Stąd moje: "hmmm"
Moja ocena - 3 na 5...tylko.



No, to teraz Łukjanienko!
Oczywiście w przerwach pisania pracy mgr!!! ;-)))

13 mar 2009

Przesilenie?

Wiosna idzie a sił i powodów do radości jakby coraz mniej…
Warszawka tak mnie zmęczyła, że nawet mi się pisać nie chce.
Szczytem szczytów była niedziela – podróż półtorej godziny w jedną stronę tylko po to, żeby popierdzieleniec jeden popitulił ze 40-ci minut (i to dokładnie to samo co dwa tygodnie temu! A ja i tak nie wiem na czym ma polegać zaliczenie u niego!) i łaskawie zwolnił nas do domów…, a potem tylko nadprogramowe, godzinne oczekiwanie na pociąg i półtorej z powrotem. Załama.
I chyba z tego zmęczenia jakieś takie zniechęcenie mnie dopadło… i chociaż obiecałam sobie pisać przynajmniej stronę dziennie – nic z tego! Nie powstało ani jedno zdanie w mojej pracy.
A tu połowa marca!!
@ - punktualnie jak w zegarku! Szreku nie jedzie w końcu na szkolenie – a to był główny powód tego, że nie chciałam się szprycować większymi dawkami clo. Nie ma jednak tego złego …
Gdyby nie to, że miał jechać, nie poszłabym do ginki na sprawdzian i rozmowę tylko naszprycowałabym się i nie wiadomo co by było.
No a teraz nie wiem czy brać clo teraz, od razu tą małą dawkę i robić cykl obserwowany czy najpierw sprawdzić wrogość … Nie wiem.
Nie mam siły nad tym myśleć, może jutro się zastanowię.
Kolejna rata kredytu właśnie zeszła – powiem tylko dwa słowa (pardon!)
O KURWA!!!
Jak tak dalej będzie rosnąć w tym tempie, to moja pensja wkrótce wystarczy akurat na ratę! Tfuj-tfuj! Nie daj boże!!
Z tych wszystkich mętów i nastrojowych dołów żrę jak nakręcona i to wszystko, co nie jest szybsze ode mnie! Na wszelki wypadek nie wchodzę na wagę, bo po co?! Zaliczyć kolejnego doła?

I tym optymistycznym akcentem – adieu…

6 mar 2009

W skrócie. Chyba...

W pracy zebranie - stop.
Nudy, brak akcji! A na koniec? Dyrka, jak zwykle zapodała swoje ulubione hasła: "znowu ploty do mnie trafiają, mówcie mniej na nasz temat (jej i zastępcy, zapewne?) i bardziej uważajcie na słowa i patrzcie do kogo coś mówicie, psujecie nasz wizerunek, znowu ktoś nadużył BAARDZO moje zaufanie i nie wiem czy zaufam znowu..." czyli typowa socjotechnika i pranie mózgu! Plizzz! Zupełnie jakby one o nas nie gadały! Tiaa, już to widzę. Wszystkie baby u nas plotkują o wszystkich! Wiem to i czuję i nic tego nie zmieni. Takie są baby. Stop!
Generalnie mam to w dupie - wnerwia tylko fakt, że powiedziane to jest tak, aby wszystkie się zastanawiały: "o mnie to, aby? czy nie o mnie? a o kim, jeśli nie o mnie?!" Stąd irytacja - masz coś do kogoś? to se to załatw prywatnie, a nie na forum, na zebraniu i to tak, żeby wszyscy myśleli, że to o nich chodzi! Dziwne praktyki!

Jutro Warszawka - stop.
Jadę i wracam - stop.
Blee - ze względu na powrót.
Emmm, oki - ze względu na sam wyjazd, który zawsze mi jakoś, do tej pory, wietrzył mózgownicę i wyciszał (ale to tylko w-tamtą-stronę! powrót to dżangl! i fajt!)
W niedzielę powtórka "z rozrywki" - stop. :-(

W sobotę? Nie ma zmiłuj! - SPRZĄTANIE! Pisanie? Chciałabym!
Wieczorem - koleżanka z synkiem, fajnym! :-) Stop.

Jakub Ćwiek i jego "Kłamca 3" (nowiutki, odkupiony, czyściutki i pachnący! Mam na myśli książkę, oczywiście) fajny, ale i tak myślę, że pierwsza część była najfajniejsza! - stop.

A zaraz po Ćwieku - rzucam się na książki Łukjanienko! I jego cykl "patrole"!
Mmm. Spodziewam się po tych książkach tak wiele, że aż się boję ;-) Zwłaszcza, że widziałam filmy "Straż Nocna" i "Straż Dzienna" - stop?
Zobaczymy.


Dobranoc

4 mar 2009

I po urlopie.

Tydzień urlopu przeleciał jak szczała…bzzzt! I już było po wszystkim.
Tak więc moje ambitne plany, co do napisania przynajmniej połowy pracy mgr, odpłynęły bezpowrotnie w siną dal, w siną dal – zapewne w pogoni za lecącą/pędzącą szczałą.
Tydzień minął, ale (pocieszam się!) nie był to czas zmarnowany.
Oprócz odespania, permanentnego i nieskutecznego sprzątania (z czyjego powodu? „Powody” mam w domu DWA i oba jednakowo skuteczne w robieniu totalnego bur..bałaganu!), zwiedzenia dwóch gabinetów lekarskich i załatwienia/zrobienia/zapomnienia kilku jeszcze spraw - napisałam … uwaga! prawie 10 stron pracy!!!
Aplauz!!
No, cóż (napisała ona, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie…) mogło być lepiej!
Ale i tak coś drgnęło i woolno ruszyło do przodu! Serio-serio! Zresztą, nie widzę siebie siedzącej nad czymś dłużej niż kilka godzin! Nie jestem typem mróweczki-dłubeczki-pedanteczki. Nie ten temperament. Nie ta cierpliwość, a raczej jej brak!
I skończmy już ten temat, dobrze?! ;-) No!
A z innej „beczki”…
Luty skończył się dość dynamicznie i z niespodziewanym przytupem.
Albo – dość niespodziewanie i z dynamicznym przytupem. Jak kto woli ;-)
Czas i miejsce akcji: chata Ogrów, ostatnia sobota lutego, godziny popołudniowe, a konkretnie 17-18-ta.
Niewinne i zupełnie spontaniczne spotkanie kilku osób (qmpela A., qmpel Szreka - B., BZB* i nasz wspólny qmpel - R.). Typowa wieczorna nasiadówka przy pyffku czy winku (co kto woli). Nic nie zapowiadające dalszego ciągu zwykłe pitu-pitu. Takiego ciągu dalszego…TAKIEGO…
W miarę upływu czasu i alkoholu, atmosfera się rozluźniała, humory poprawiały, opowieściom i żartom nie było końca…wyluzowaliśmy na maksa.
W końcu – tak koło północy, jak mniemam?, zdarzyło się nawet kilku panom zaśp…zawyć do wtóru piosenkę (czasami człowiek musi, inaczej się udusi) – byli z siebie bardzo zadowoleni, my (Słuchawki) jakby troszkę mniej, ale o tym sza!
I wreszcie – wstyd przyznać! – zaatakował nas pewien utwór szczególnie (The Prodigy-Omen) i…nawet poruszałyśmy biodrami, poszurałyśmy odrobinę nuniami w pozycji pionowej…I tak, wiem!, usmażymy się za to w piekle! Post przecież jest! To znaczy usmażą się Ci bardziej religijni ode mnie. Bezbożnik, tej kategorii co ja, odpokutuje pewnie wszystko już tutaj, w tym wymiarze! Ale, zaraz! Nie było tego wieczoru z nami bożników – z tego, co pamiętam! No, to spoko!
W każdym razie, wieczór skończył się następnego dnia około godz. 2-giej rano!
Powiem tak: nie była to najmilsza niedziela w moim życiu, o nie! Czyżby już pokuta i kara? Może, ale nie tylko! Karą i pokutą były też straty materialne – stłuczony kieliszek (ładny, szt.1), lusterko (małe, szt.1) i zalana winem książka (nowa, z biblioteki!) – odkupię, nie ma rady.
Do plusów można zaliczyć miłą atmosferę i rozluźnienie, oraz nową fryzurę qmpla-B., bo go namówiliśmy na podcięcie rzadziutkiej ale długiej fryzurki. A my lubimy krótkie, wojskowe fryzury. hihi.
Ale najbardziej „ucierpiała” Ludożerka – całą niedzielę SPAŁA, nie miała apetytu(!!!), nic ją nie ruszało z fotela, nic!…nie rozumiem! ;-)


* Brat-Zryty-Beret