8 sie 2012

To i owo

Spotkałam się z kumpelą ze studiów. 
Wyrwałam się z chaty, babcia została z małym Diabłem tasmańskim. Teraz mamy taki czas, że chcę tego diabełka zadusić kilka razy dziennie … wydzieram się na niego i tym samym moja samoocena pada na ryj. A kumpela zawsze na mnie pozytywnie działa, zawsze potrafi kilkoma celnymi słowami wstrząsnąć, zamieszać, dać kopa i postawić do pionu. I zrobić to wszystko delikatnie i z życzliwością. Bezinteresownie. Bez skrywanej satysfakcji. Z sympatią. Nie nazywam jej wielkimi słowami, przyjaciółką na ten przykład, ale chyba nie muszę. Ona się właśnie tak zachowuje. A co mnie dziwi niepomiernie, zawsze i ciągle? Jestem nauczona/przyzwyczajona, że to ja zawsze dla kogoś jestem, na dobre, a częściej na złe, na każde zawołanie, rozumiem, wspieram, pocieszam. Mnie (poza blogosferą) pocieszać nie ma komu, bo komu by się chciało? A zresztą mnie samej jakoś głupio zawracać innym głowy swoimi problemami… po co?! Każdy ma swojego robaka, co go gryzie, prawda?
Byłam, pomarudziłam (chociaż się nie dało, bo i tak na wesoło wyszło – z nią inaczej się nie da!), oderwałam się od rzeczywistości, zresetowałam się, pośmiałam (z siebie też!), przypomniałam sobie gdzie jestem, co osiągnęłam (czasem z wielkim wysiłkiem), co MAM! Złapałam oddech.

A w łikend byliśmy z Ogrzykiem na placu zabaw. Pogoda ładna i do tego niedziela, więc dzikie tłumy. Dzieciaki biegały, krzyczały, przepychały się – jednym słowem chaos! I w tym wszystkim nasz diabełek. Z niepokojem obserwowałam jego poczynania, a zwłaszcza, czy nie zostanie stratowany przez starsze i sporo wyższe dzieciaki. Ogrzyk obszedł tor przeszkód pełen podestów, schodków, mostków, zjeżdżalni i innych atrakcji, po czym utknął przy jednej ze ścianek. Była tam przymocowana tablica pełna klapek, które można było podnosić i opuszczać, a także przysuwać na boki. No, i tam Ogrzyka wmurowało! Uwielbia zabawki, w których coś się rusza, otwiera, przesuwa, naciska, a jeszcze lepiej jeśli do tego hałasuje lub chociaż gra muzyka. A tam były te ruchome elementy. Niestety, oprócz Ogrzyka, na placu zabaw była jeszcze spora gromada dzieci w wieku od kilku miesięcy (najmłodsza dziewczynka raczkowała) do lat kilkunastu i większość z nich, choćby z czystej ciekawości chciało też pobawić się właśnie przy tej tablicy. Boszsz! W Ogrzyka wstąpił już nie Diabeł tasmański, ale jakiś czort! Nie pozwalał dotykać, jego głośne „nie-e, nene, nie-e!” było słychać, jak tylko jakiś dzieciak pojawiał się w zasięgu wzroku (czyli bez przerwy), a najgorsze było, kiedy do tablicy podeszła może roczna dziewczynka, która ledwie stała, a mój czort ją popchnął. Spojrzała na niego, tak, że serce mi mało nie pękło, a potem na swojego tatę, który stał tuż obok. Myślałam, że się zapadnę pod ziemię. Skrzyczeliśmy go ze Szrekiem na wyścigi, a ja chciałam uciec! Potem już bez przerwy musieliśmy go strofować, a ja nakręcałam się coraz bardziej i odechciało mi się placów zabaw na długo. Nie spodziewałam się takiego zachowania…
Dzisiaj, na zimno i po przemyśleniu sytuacji, już tak nie panikuję. Sytuacja z maluszkiem ciągle mnie uwiera, ale przypomniało mi się ile razy starsze dzieci popychały, poganiały, czy przewracały Szymka, a ich rodzice czy dziadkowie nie reagowali w ogóle. A w końcu widać, że to jeszcze maluch, do tego mniejszy niż jego rówieśnicy. Cóż, dużo nauki przed Ogrzykiem. I przed nami ;-) Myślę, że już bardzo niedługo dostanie pierwsze lekcje. W końcu za miesiąc zaczyna się żłobek!    

Narzekania dziś nie uskutecznię. Wcale. Napomknę tylko od niechcenia, że masakruje mnie psychicznie moja waga (tonaż!) - ZNOWU drgnęła… nie w tym kierunku, którego bym sobie życzyła. Chyba się zgłoszę do jakiegoś programu   „30 kg mniej w dwa tygodnie” albo coś w tym stylu…

I na koniec – bardzo Wam dziękuję za opinie na temat szczepienia. Właściwie już byliśmy zdecydowani zaszczepić Małego, ale – o, dziwo! – nasza lekarka, odradziła nam. Stwierdziła, że ma już ponad dwa lata i pewnie miał już kontakt z menigo, poza tym nie jest z grupy ryzyka, nie ma więc sensu i szkoda pieniędzy. I już.

2 komentarze:

Kobieta z drugiej strony lustra pisze...

to taki etap, później jak się rozgada będzie odganiał słownie ;) A co do "nie ma mnie kto" to powiem Ci ze ja bardzo długo tak myślałam. Póki się nie zorientowałam, że ludzie nie czytają w myślach ani nie siedzą na emergency czekając na jakieś smutne westchnienie od nas. Nie czekaj następnym razem. :*

Fjona Ogr pisze...

Kobieto,
:-)))
dzięki