30 paź 2009

Rury, kurz i dziura w podłodze...

…a także brak wody w kuchni.
Od poniedziałku do dzisiaj tak wyglądało nasze mieszkanie. Spółdzielnia wymieniała w bloku rury w kuchni (ciepła i zimna woda oraz ścieki), a dostęp do nich znajduje się w korytarzu. Zresztą może to i lepiej, bo w kuchni trzeba by było demontować szafki, a to by była jeszcze większa masakra. Tak więc trzeba było obrać ścianę z boazerii, a następnie zrobić dziurę o wymiarach 1,5 m x 40 cm. Fachmani dokończyli dzieła zniszczenia wymontowując rury, a w tym celu musieli zrobić dziurę w podłodze. W ten sposób w całym pionie nastąpiło radykalne zbliżenie się wszystkich sąsiadów, czyli pionowa, wielopiętrowa integracja Powiem tak: uczestniczenie w rozmowach sąsiadów to pikuś! Ale te zapachy, którymi byliśmy bombardowani przez następne dni to był koszmar! Od zapachów obiadowych, smażonych, pieczonych, mniej lub bardziej irytujących, aż po dym papierochowy, a tego już nie znosimy, bo żadne z nas nie pali. Co gorsze, wyglądało/woniało tak, jakby wszelkie zapachy zbierały się i gęstniały na wyższych piętrach, czyli u nas. Nawet w pierwszym trymestrze, podczas mdłości, nie byłam tak blisko „rzucania pawi” jak wtedy. Masakra! Tak więc od poniedziałku, aż do środy mieliśmy wątpliwą przyjemność brać czynny udział w zapachowych wariacjach sąsiedzkich. W środę zamontowali rury i zalali dziurę pianką montażową. Zrobiło się ciszej i mniej „przewiewnie”.
Osobnym tematem są sami fachmani. Temat rzeka! Było ich dwóch. Jeden szef, a drugi popychadło. Popychadło, czyli pomocnik, był nieszkodliwym erotomanem-gawędziarzem. Po usłyszeniu, że jestem w ciąży był już tylko miłym gadułą, a ja miałam z nim spokój. ;-) Szef natomiast był wyjątkowym chamem. Już dawno nie spotkałam tak chamskiej i agresywnej osoby. Pomijam sposób w jaki traktował swojego pracownika, ale wiele do życzenia pozostawiało w ogóle jego zachowanie i słownictwo. Kika musiała niestety być zamknięta w pokoju, bo znając jej zamiłowanie do „pomocy” i asystowania przy wszelkich robotach domowych przeszkadzałaby wszędzie wścibiając swój nochal. Niestety ma syndrom zamkniętych drzwi. Jak tylko drzwi do pokoju się zamknęły – Kika otworzyła paszczę i nie zamykała jej przez najbliższe pół godziny. A wręcz odwrotnie – w miarę upływu czasu, jej miauki wchodziły na górne rejestry, a nawet przyspieszały i ulegały modulacjom. Serce mi pękało, ale wiedziałam, że tak trzeba. Niestety, szef-fachman ewidentnie nie lubi kotów, bo w pewnym momencie, między jednym wściekłym bluzgiem a drugim, usłyszałam jego agresywne: „czego k…a miauczysz?!” A na koniec zrobił dwie rzeczy, które kompletnie wyprowadziły mnie z równowagi. Po pierwsze, bez pytania, bez jednego słowa zapalił sobie papierosa! Nie znoszę takiego zachowania! Jest u kogoś w mieszkaniu, do cholery, a nie u siebie! Wypadałoby chociaż spytać czy nie mam nic przeciwko – a miałam!! U nas w domu nie palą nawet nasi przyjaciele! I już pomijam fakt, że jestem w ciąży i sobie nie życzę! A po drugie, kałmuk jeden, zakładając rurę pod zlewem wytarł ją w środku czystym ręcznikiem do rąk! Chociaż obok leżała szmata do podłogi! A mnie szlag trafił, bo widziałam i czułam(!!) co z niej wypływało kiedy Szreku mył ją dwa dni wcześniej! Powiem tylko, że w pewnym momencie wolałam wyjść z łazienki… Chamidło podniosło mi strasznie ciśnienie, ale nic nie powiedziałam, bo wiedziałam, że to nic nie da, a ja nie zamierzałam się bardziej denerwować wymianą zdań z osobą, której rozwój zatrzymał się na poziomie ameby. Zastanowię się tylko czy ręcznik prać (z gotowaniem) czy od razu przeznaczyć go do utylizacji...
Nic to. Przeżyliśmy dziurę w podłodze, wszędobylski kurz, fachmanów, a nawet brak wody w kuchni. Przypomniałam sobie, jak to było cztery lata temu kiedy się tu wprowadziliśmy i nie było zlewu w kuchni więc naczynia zmywaliśmy w łazience.
Najważniejsze, że dzisiaj rano wróciła normalność. No, prawie. Mamy nowe rury, do kranów w kuchni wróciła woda, a jedynymi śladami po remoncie jest dziura w ścianie (Szreku dopiero będzie zamurowywał) no i ciągle pojawiający się zewsząd i znikąd kurz.

A poza tym?
Kika odchorowała zamknięcie i przez kilka godzin się na mnie boczyła. Ale już mi wybaczyła.
Pobolewa mnie brzuch. Ciągnie, rozpiera i czuję, że go mam ;-)
Zaczęłam 20 tydzień ciąży! Połowa już za mną! :-)))

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

matko, co za przeżycia!!!!!!!Normalnie wierzyć się nie chce że nadal istnieją takie bezmózgie istoty - i jak tu gościa nie nazwać robolem, no jak???? Dobrze, że masz to za sobą, podziwiam że wytrzymałaś. Szkoda że kocica mu nie nasikała do buta albo nie poorała pazurkami gęby...:))))
Już połowa u Ciebie??? Rany, jak ten czas leci, wierzyć się nie chce!!!No ale ja sama weszłam w 6ty miesiąc więc co się dziwić..Byle szczśliwie do przodu!
kiedy masz najbliższe USG? Chcę się przekona czy moje przewidywania co do płci były trafne...:)))
Buziaki, ściskam

naufrago

Fjona Ogr pisze...

;-) wytrzymałam, a że nie jest to zgodne z moją naturą - jestem z siebie dumna! Ale teraz Ogrzę jest najważniejsze i nerwy muszę trzymać na wodzy. Usg będzie 10-go i mam nadzieję, że będę mogła się już pochwalić KOGO w sobie noszę :-))
buziaki

Myszaki pisze...

O faken szit, co za padalce!. Ale za tego papierocha to ja już bym zasyczała. Ale chyba najpierw pawia na niego puściła:). Tak czy siak dobrze, że już po ptokach, teraz tylko spokój, nirwana i te sprawy:).

Fjona Ogr pisze...

Ech, Myszaku, też czuję, że powinnam coś gadowi powiedzieć ale...przestraszyła mnie jego chamska agresja. Szkoda mi było nerwów na takiego padalca. Gdyby Szreku był w domu pewnie skończyłoby się awanturą. Moja ciąża obudziła w nim psa pasterskiego hihi. Broni i warczy na każdego, kto według niego mi jakoś zagraża ;-))
buziakuję

Kobieta z drugiej strony lustra pisze...

Remonty wszelkie dopiero przede mną i też pewnie będę musiała trzymać dziób na kłódkę żeby "fachmani" zrobili w miarę szybko i nie odwalili roboty byle jak :// :) Podziwiam za cierpliwość, mi jej w ciąży raczej brakowało ;)