Tydzień urlopu przeleciał jak szczała…bzzzt! I już było po wszystkim.
Tak więc moje ambitne plany, co do napisania przynajmniej połowy pracy mgr, odpłynęły bezpowrotnie w siną dal, w siną dal – zapewne w pogoni za lecącą/pędzącą szczałą.
Tydzień minął, ale (pocieszam się!) nie był to czas zmarnowany.
Oprócz odespania, permanentnego i nieskutecznego sprzątania (z czyjego powodu? „Powody” mam w domu DWA i oba jednakowo skuteczne w robieniu totalnego bur..bałaganu!), zwiedzenia dwóch gabinetów lekarskich i załatwienia/zrobienia/zapomnienia kilku jeszcze spraw - napisałam … uwaga! prawie 10 stron pracy!!!
Aplauz!!
No, cóż (napisała ona, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie…) mogło być lepiej!
Ale i tak coś drgnęło i woolno ruszyło do przodu! Serio-serio! Zresztą, nie widzę siebie siedzącej nad czymś dłużej niż kilka godzin! Nie jestem typem mróweczki-dłubeczki-pedanteczki. Nie ten temperament. Nie ta cierpliwość, a raczej jej brak!
I skończmy już ten temat, dobrze?! ;-) No!
A z innej „beczki”…
Luty skończył się dość dynamicznie i z niespodziewanym przytupem.
Albo – dość niespodziewanie i z dynamicznym przytupem. Jak kto woli ;-)
Czas i miejsce akcji: chata Ogrów, ostatnia sobota lutego, godziny popołudniowe, a konkretnie 17-18-ta.
Niewinne i zupełnie spontaniczne spotkanie kilku osób (qmpela A., qmpel Szreka - B., BZB* i nasz wspólny qmpel - R.). Typowa wieczorna nasiadówka przy pyffku czy winku (co kto woli). Nic nie zapowiadające dalszego ciągu zwykłe pitu-pitu. Takiego ciągu dalszego…TAKIEGO…
W miarę upływu czasu i alkoholu, atmosfera się rozluźniała, humory poprawiały, opowieściom i żartom nie było końca…wyluzowaliśmy na maksa.
W końcu – tak koło północy, jak mniemam?, zdarzyło się nawet kilku panom zaśp…zawyć do wtóru piosenkę (czasami człowiek musi, inaczej się udusi) – byli z siebie bardzo zadowoleni, my (Słuchawki) jakby troszkę mniej, ale o tym sza!
I wreszcie – wstyd przyznać! – zaatakował nas pewien utwór szczególnie (The Prodigy-Omen) i…nawet poruszałyśmy biodrami, poszurałyśmy odrobinę nuniami w pozycji pionowej…I tak, wiem!, usmażymy się za to w piekle! Post przecież jest! To znaczy usmażą się Ci bardziej religijni ode mnie. Bezbożnik, tej kategorii co ja, odpokutuje pewnie wszystko już tutaj, w tym wymiarze! Ale, zaraz! Nie było tego wieczoru z nami bożników – z tego, co pamiętam! No, to spoko!
W każdym razie, wieczór skończył się następnego dnia około godz. 2-giej rano!
Powiem tak: nie była to najmilsza niedziela w moim życiu, o nie! Czyżby już pokuta i kara? Może, ale nie tylko! Karą i pokutą były też straty materialne – stłuczony kieliszek (ładny, szt.1), lusterko (małe, szt.1) i zalana winem książka (nowa, z biblioteki!) – odkupię, nie ma rady.
Do plusów można zaliczyć miłą atmosferę i rozluźnienie, oraz nową fryzurę qmpla-B., bo go namówiliśmy na podcięcie rzadziutkiej ale długiej fryzurki. A my lubimy krótkie, wojskowe fryzury. hihi.
Ale najbardziej „ucierpiała” Ludożerka – całą niedzielę SPAŁA, nie miała apetytu(!!!), nic ją nie ruszało z fotela, nic!…nie rozumiem! ;-)
* Brat-Zryty-Beret
2 komentarze:
szaleństwo na maxa hihihi, kochana czasem trzeba porwac sie muzyce i zabawic z przyjaciólmi, ciesze sie ze wybawiłas sie :) a kiedy masz oddac ta prace?
Pracę mam oddać, kiedy napiszę...;-) a to może jeszcze potrwać w tym tempie hihi. Nie no mam szaloną nadzieję, że uda mi się OBRONIĆ do końca lipca TEGO ROKU hihi. Zobaczymy
buziaki
Prześlij komentarz