23 mar 2009

Będzie długo dzisiaj ;-))

***
Kika ma nową fascynację - kran, z którego czasami zwisa "sznurek" nie dający się chwycić ani łapką lewą, ani prawą, nie można go ugryźć...można go za to polizać, zmoczyć sobie głowę, wciągnąć nosem i nalać do ucha...;-)
Tak ją zajmuje zagadka kranu, że gdy tylko ktoś wchodzi do łazienki już słychać kopytkowanie i z całym impetem Kikor ląduje na wannie, a zaraz potem na zlewie i się zaczyna łapanie przez chwytanie ;-) A gdy się zmoczy albo ktoś zakręci kran - wyczekuje jeszcze chwilę, bo a nuż...może jeszcze coś kapnie.. a potem wypada z łazienki, biegnie do pokoju i nie rozumiejąc czemu, przewraca się na zakrętach i stempluje podłogę ;-)

***
Warszawka łikendowo mnie strasznie zmęczyła!
Piątek: trzy godziny zajęć, pięć godzin przerwy, półtorej godziny zajęć!
Kto to wytrzyma?!
Miałam książkę Łukjanienki (Nocny Patrol), cieszyłam się jak głupia, że sobie poczytam! Książka ciągnie mnie i wzywa, a ja nie mam kiedy jej czytać! W pociągu nic z tego - wiadomo z koleżanką pitu-pitu. Ale pocieszałam się, że jak będziemy na Uniwerku - ona sobie pogada z innymi dziewczynami, bo bardzo to lubi, a ja się zaszyję w jakiś kącik i PIĘĆ GODZIN swobodnego czytania. Pięć! Ni ch...ja! Nie wiem, może ktoś mi odpowie - czy zaczytana, bardzo wczytana osoba jakoś prowokuje?! Siedziałam sobie cichutko jak myszka z nosem w książce i dane mi było przeczytać może z kilka stron! Przez pięć godzin!!
No, jak muchy do lepu tak do mnie ludzie do gadki lgnęli, narażając się na rosnącą i buzująca we mnie agresję! Wszyscy! Nawet kobita, z którą kiedyś się ścięłam - ona też coś do mnie gadała!
A ja chciałam tylko czytać!! Wrrrrr! Zaczynało się od :"sorki, przeszkodzę Ci ale chcę TYLKO o coś zapytać"...A kiedy odpowiedziałam - było: "bo wiesz,... bo ja,... bo coś tam..." i już poszłoo!
Robiłam za informatornię (przyzwyczaiłam się, trudno!), za "popilnuj-mi-torbę/płaszcz", a także za słuchacza, a raczej za słuchawkę ;-) No szok! Nie cieszyłam się taką "popularnością" do tej pory hihi.
W końcu poddałam się. Książka jest na tyle ciekawa, że nie nadaje się, aby ją profanować czytając na szybkiego, po łebkach, między jednym pytaniem a drugim...
A ma w sobie to COŚ!!! Oj, ma!
Już dawno (od Cejrowskiego - tylko trochę inaczej) nie miałam tak, żeby książka wzywała mnie, ciągnęła i kusiła tak intensywnie, żeby nie można obok niej przechodzić obojętnie...
I ta wspaniała, bolesna świadomość jej obecności w torebce/na szafce/na stole...kiedy przechodząc obok tak trudno się oprzeć, żeby nie złapać i choć stroniczkę, choć małego fragmentu nie przeczytać...Ale o samej książce kiedy indziej, bo to osobna historia...warta więcej uwagi i miejsca :-))

***
Potem był powrót do domu. Tym razem nie było walki o miejsce, bo zabrałyśmy się ze zmotoryzowaną koleżanką ;-) jej opelkiem.
I wtedy nagle...i dlatego...

Czy mężczyźni są światu potrzebni??
TAAAAAK!!
Jedziemy sobie oplem kumpeli, ciemno się zrobiło, bo to dzień krótki jeszcze, a godzina była po 20-ej, rozmowy pitu-pitu...jedziemy, a tu słyszę coś systematycznie plaska w okolicach koła tylnego, bo z tyłu siedziałam.
Ale nic nie mówię, bo po co, koleżanka wrażliwa, jeszcze pomyśli, że się wymądrzam, a to plaskanie tak ma być i już...a ja się nie znam?
Nagle słyszę koleżanki: "o, kurwa! Gumę złapałam!"
Wjechała na chodnik i cisza, czekamy.
Na co?
Wysiadajcie - mówię - zobaczymy co i jak i zmieniamy koło!
TO TY UMIEESZ?? - Spojrzały na mnie jak na kosmitę.
Sama bym pewnie na siebie tak spojrzała gdybym tego nie mówiła hahaha!
Wysiadłyśmy, patrzymy - dętka! Dla zasady chyba, jak na filmach, koleżanka kopnęła w oponę kozaczkiem na obcasach i spytała patrząc na mnie bezradnie: Na serio umiesz zmienić??
No, kiedyś zmieniłam, w "maluchu", sto lat temu ale zmieniłam, w takim oplu powinno być łatwiej...chyba?
Profesjonalnie i grupowo przystąpiłyśmy do przygotowań: kazałam zaciągnąć ręczny (i na biegu na wszelki wypadek zostawić), awaryjne włączyć, koło zapasowe tudzież inne sprzęty potrzebne naszykować...lewarek na przykład...No cóż, wszystko szło gładko i bardzo profesjonalnie do tego momentu.
Po pierwsze - nie bardzo mogłyśmy zdjąć kołpak, po drugie - nie bardzo mogłam dojść do ładu z lewarkiem. Ale o co się rozchodzi? myślałam, kręcąc we wszystkie strony bardzo dziwnym urządzeniem, na kształt korby. Niby wiedziałam, że to ma być pod autem zamontowane, coby owo auto do góry podnieść, ale za diabła chińskiego nie umiałam tego tak pod owym autem zamontować coby nie tylko korbelka współpracowała, obracała się jak trzeba, lewarek zadziałał i do góry auto chciał podnieść, ale jeszcze się przy tym nie przewrócił na bok i podniesionym autem o glebę nie pizdło! Pokręciłam korbelką, poklęczałam przy zdechłym kole, coby po ciemku (latarki NIET!) namacać dziurkę/uchwyt na ten lewarek, prawidłowo i profesjonalnie podrapałam się po głowie, spojrzałam na zegarek i...wpadłam na genialny w swej prostocie pomysł: zatrzymamy jakiegoś FACETA do pomocy!!!
Koleżanki nie oponowały, zwłaszcza, że do domu daleko, a godzina jakby nieco późniejsza się nagle zrobiła ;-)
Tyle tylko, że to nie było takie łatwe, bo godzina późnawa, trasa szybkiego ruchu (tak wynikało z szybkiego-ruchu-samochodów przemieszczających się mimo), a ja stoję przy krawężniku jedną ręką machając na samochody, a w drugiej dzierżąc głupi i skomplikowany lewarek!
Pewnie żaden normalny człowiek by się nie zatrzymał na ten widok, gdyby nie fakt bocznej uliczki włączającej się do owej trasy...Pan, który włączał się do ruchu nie miał żadnych szans. Widział co się dzieje, bo trochę włączanie mu zajęło i kiedy WOLNO włączał się - ja już do niego kiwałam lewarkiem ;-)) By się spróbował nie zatrzymać! hihi.
Co się okazało?
FACECI SĄ ŚWIATU POTRZEBNI!!!
Serio-serio.
Pan dłuższą chwilę szarpał się z kołpakiem (nie zdjęły-byśmy-go-za-diabła!), potem kolejną dłuższą chwilę ze śrubami w kole (stawał na kluczu, żeby drgnęły, że o odkręceniu nie wspomnę!), a w końcu zobaczywszy lewarek (jego mina była niewidoczna w tych ciemnościach) - pobiegł do swojego samochodu.
Uciekł! - pomyślałyśmy jednocześnie...
Nie! Przyniósł swój, trochę inaczej wyglądający i zupełnie inaczej działający LEWAREK!!
I od tej chwili upłynęło dosłownie 10 minut do zakończenia misji zmiany opony!
I było po wszystkim.
A my ślicznie dziękując (za istnienie facetów też!) pomachałyśmy mu na do widzenia i pognałyśmy bezpiecznie do domu.

***
... i to by było na tyle..?

niee - jeszcze jedno! Dzisiaj też byłam na "zajęciach"...całe 15 minut! Noszsz k.....!

;-)))

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Witaj po długiej przerwie :) widzę że miałaś udany weekend hehehe dobrze że faceci są na tym świecie bo zawsze do czegoś się przydają :))) pozdrawiam serdecznie i buziaki ślę :)

Fjona Ogr pisze...

Witaj Aniu po długiej przerwie :-)
pozdrawiam