29 lis 2008

Złe, upierdliwe sny

Mamie śnili się zmarli - mój ojciec, babcia i wujek...Jak żywi...bardzo wyraźnie. Mnie się ojciec śni bardzo rzadko, może na początku trochę częściej.
Nie wiem czemu nasi zmarli obsiedli matkę we śnie i czegoś od niej chcieli? Ostrzeżenie? Jakiś zły znak? Na koniec któreś z nich (nie ojciec) powiedziało jej, że jestem w ciąży (tiaa jaasne!) i dziwili się czemu ona jedna o tym nie wie…
Sny były tak uporczywe, że chociaż się w trakcie nocy budziła – kiedy zasypiała śniła to samo dalej. No, nie wiem jak to rozumieć…
Za to mnie się śnił blok (jak mój i nie mój) i schody na klatce. Bez poręczy ale za to z jakąś dziwną przepaścią między tymi na górę, a tymi na dół. Wchodziłyśmy z mamą na górę, ona pierwsza. W pewnym momencie straciła równowagę i prawie spadła ale w ostatniej chwili złapała dłońmi o jakiś występ na schodach za przepaścią… Krzyczałam, żeby się trzymała i ściągałam kurtkę, żeby mieć większą swobodę ruchów, kombinując jednocześnie jak ją sięgnąć pokonując mój lęk wysokości…Na początku mama szarpała się i próbowała podciągnąć ale szybko straciła siły i patrzyła na mnie dziwnie trzymając się tylko…jakby się poddała…nie walczyła tylko czekała jak jej pomogę…Bardzo poruszył mnie realizm tego snu! A jednocześnie jakieś odzwierciedlenie rzeczywistości – znowu mam ją wyciągać z kłopotów? Znowu to ja mam coś naprawić, pokonując własne lęki? Boszsz! Żeby się tylko nie spełniło! A może zbyt dosłownie ten sen odczytuję? OBY! Oby to oznaczało zupełnie coś innego niż kłopoty z matką!
Tfuj-pfuj! A kysz maro!

28 lis 2008

Wiem, że nic nie wiem...

Zadzwoniłam do mojej ginki wczoraj, popytałam...i się dowiedziałam, że:
1. system padł (ten, co to oblicza i analizuje wszystkie dane...) i czekają na informatyka (mogę im kilku podesłać jakby co) i nie ma wszystkich danych. Trudno!
2. nie wszystkie wyniki są już do wglądu (m.in. patrz punkt 1.). Trudno!
3. większość parametrów (czytaj: hormony itepe) w normie...chyba... (bo patrz punkt 1.)
4. mięśniaki to - cytuję - pikuś! To wierzę i miło mi! :-) ... i oby!!
5. reszta wyników w środę... :-((
...
I tyle...
A ja czekam na resztę wyników i na wyniki badania Szreka (tego badania co to od konika hihi, Myszaku nie cytuję bo nie minęła 23-cia hihi!) i powolutku zastanawiam się czy nie wstąpić jednocześnie do Klubu Zrytych Beretów?!
Czyli - wszystko w normie poza jednym!!!
Jedną nogą już tam jestem - wiem to!!
Nie wiem czy nie za wcześnie wyrywam się z agitacją, ale i tak sobie pozwolę:
Niech żyje KZB!
A na razie pracuję nad Szrekiem, żeby go umówić i wysłać na badanie...i zgodnie z radą Myszki (hihi) zastanawiam się w co Go wyposażę na nie?...Pończoch nie mam, stringów nie noszę i nie cierpię!!...
Hmmm...Zostaje Twoja propozycja, Myszko ;-)))
A poza tym?
...
Dobrej nocy
pa pa

22 lis 2008

Trzy dni... z... wenflonem...

czyli pobyt w szpitalu...
Szpital w Polsce jest placówką szczególną, którą należy unikać, obchodzić szerokim łukiem i pojawiać się tam tylko w celu odwiedzin, a najlepiej wcale!
Tym razem jednak poza niedogodnościami typu - nie moje łóżko, gdzie mój Szreku?!, badania, WENFLON, zapach szpitalny i szpitalne żarcie...nie było najgorzej. Serio serio.
...............
Izba przyjęć środa rano - dziki tłum.
Głównie dwie grupy kobiet - menopauza (tej najwięcej) i brzuchatki czyli ciężarówki, a między tym wszystkim kilka takich jak ja...nieboraczków. Zestrachana byłam tak, że schowałam się gdzieś w siebie...głęboko. Zostałam sama bo Szreku do pracy w końcu (po ponad 45 minutach czekania) musiał, a to trwało i trwało...Szłam, załatwiałam formalności, przebierałam się, dawałam się prowadzić na salę, ale mnie jakby nie było.
Oddział endokrynologii to i tak prawie sanatorium - ubrania swobodne, dresowe albo co kto woli. Tylko te cholerne wenflony pakowane na dzień-dobry...Ale i tak byłam w szoku! To nie był mój pierwszy wenflon, ale TAMTEN (pierwszy!!) na długo zapamiętam chociaż miałam go tylko dobę! Źle się młoda larwa wbiła, i żeby nie było widać (bo nie chciała jeszcze raz wbijać) - owinęła rękę plastrem. I już! Bolała, ale "tak ma być!". A jak wyjmowali, to pielęgniarka aż zaklęła pod nosem, a siniak, nie! krwiak goił się chyba z miesiąc! Tutaj pełna profesjonalka! Siostra tak mi założyła wenflon, że nie dość, że działał trzy doby (a to ważne przy ciągłym pobieraniu krwi!) - to jeszcze po wyjęciu mam nakłucie jak po zwykłym pobraniu krwi, bez siniaka! pełen szacun!
A potem się zaczęło...Pobieranie krwi na wszelkie badania! Powinnam chyba jakąś czekoladę dostać czy co, bo prawie honorowym krwiodawcą zostałam! Ile to z człowiek wyciągną, Wampiry jedne! I o jakich barbarzyńskich porach! Skandal! Prolaktyna chyba ze cztery razy, przy czym dwa ostatnie pobrania to masakra jakaś: 2-ga i 5-ta rano! Dobrze, że miałam zamontowany "kranik" i nie musiały kłuć. Miła pani Wampirka przychodziła, odkręcała kranik, brała co chciała i znikała. Chyba powinnam czuć się wykorzystana? hihi
A potem był piątek...Krzywa cukru! Myślałam, że lubię słodkie, ale po wypiciu szklaneczki ulepku zrobiło mi się...słodko? błogo? drapiąco? Jednym słowem: FUJ! I potem co godzina pobieranie krwi - znowu!
A na koniec...usg "dowcipne" (jak mawia moja znajoma).
I tu - niestety - okazało się, że moja ginka dobrze wymacała! Mam dwa mięśniaki! Z wrażenia nie pamiętam ile mają w obwodzie, ale są i zabrałam je sobie do domku. Co będą bidy same takie siedzieć w szpitalu! Reszta wyników i wyrok w środę. Czekam.
Na zakończenie... :-((
Na oddziale było sporo dzieciaków. Kilkoro nawet bardzo malutkich, w tym jeden prawie kilkumiesięczny bobas. Dwie dziewczynki, chyba dwulatki (?) też. Jednej z nich zakładali wenflon... Wiem, bo potem siostra, która brała mi krew mówiła. Takiego krzyku i płaczu dziecka jeszcze nie słyszałam i nie chcę NIGDY więcej słyszeć! DRAMAT!! Miałam moment, żeby iść i ratować. A w końcu się popłakałam! Zwyczajnie i z bezsilności! Czy się wstydzę? NIE! I Już!! Czegoś takiego się nie spodziewałam - ja, twardziel Fjona! Hormony? Możliwe. Ale obawiam się, że jako matka byłabym nieobliczalna! Tak myślę, że jeśli moje dziecko by tak płakało -mmmogłabym nawet uderzyć! Mocno! I tak sobie myślę, że to bardzo niesprawiedliwe kiedy takie maluchy chorują!Zwłaszcza jak takim małym "srujdom" zarastają pipki! Sorki! Ale nawet nie wiedziałam, że istnieją takie problemy! SZOK! W ciapki!

A dzisiaj? WYSZŁAM! Wypuścili mnie!
a tu na świecie...
Pada pierwszy śnieg...czy to już zima?
...a w domku?
Szreku i niedobra kotecka, co to dzisiaj zrzuciła kwiatka z okna bo nauczyła się biegać po parapecie...
Jak dobrze być w domku!!!
Boszszsz!

17 lis 2008

Zaczyna się!

Tak jak przypuszczałam - @ wskoczyła mi na plecy w sobotę...No cóż. Spodziewałam się tego więc nawet jakoś mnie to nie ruszyło.
Pogodzona z faktem czekałam do poniedziałku z telefonem do ginki. Nie będę jej pitulic o niczym i psuć łikendu!
Zadzwoniłam pewna, że powie mi - no to do następnego...A tu niespodzianka. W środę mam się zgłosić do szpitala. Aaaaaaa!!!
Zaczyna się!!...
Jest jeszcze możliwość, że z jakichś względów sie nie dostanę, bo ktos będzie tego miejsca potrzebował bardziej, ale jechać i tak muszę!
Cziken na resorach przemawia właśnie w mojej łepetynie! Jest to jedno wielkie: UCIEKAJ!!!
Sama do końca nie wiem czego się obawiam ale tak jest. Może po prostu nie należę do odważnych i boję się wszystkiego - tak na wszelki wypadek? A może boję się tego co mi tam (i gdzie!) będą robili?! A może w końcu boję się tego co tam usłyszę? Co znajdą?
Mój koci terapeuta wyczuł napięcie i niepokój i zajął się mną dzisiaj wyjątkowo! Tak mnie cholera pogryzła (bo uczymy jej nie drapać!), że wyglądam jak stara sznyciara, co to z nudów (albo z czego innego) robi sobie dziary na dłoniach. I na udach! hihi ... Ech!
No, dobrze...idę się nastrajać psychicznie...
Z gęsią skórką na dupsku i chaosem w głowie czekam na środę.
Niech się dzieje!


Może jeszcze później coś skrobnę?

15 lis 2008

Ku pokrzepieniu serc...

Była wczoraj moja qmpela.
Zgadałyśmy się ostatnio mailowo i po przyczajonych wzajemnych pytaniach..."a co u Was?" okazało się, że obie mamy ten sam problem. Tylko, że ona przez ostatni rok (nie przyznając się nawet własnej matce) stoczyła prawdziwą batalię o dziecko. Przeżyła po kolei nieudane próby naturalne, rozczarowania, badania, kłucie w brzuch, badanie drożności (auć!), kolejne leki, badania, trzy nieudane inseminacje, załamania i histerie...w końcu pytanie: "co dalej?" Bo dalej było już tylko in vitro. Kosztowne i nie dające 100% pewności na sukces. Psycha siadała, zwłaszcza jej, chociaż i on dostał nieźle w kość...
Dali sobie czas na zastanowienie, wypoczynek i resecik psychiczny, a qmpela dodatkowo rzuciła w cholerę wszystkie leki, bo od nich też, a może przede wszystkim chciała odpocząć...
Pojechali na urlop. Wyluzować.
A wczoraj koniecznie chciała się spotkać po tak długiej przerwie. Zaraz po wejściu pochwaliła się, że urlop zaowocował ;-)) jest w 4 miesiącu! I na 99% stało się to na wyjeździe :-D
Siedziała sobie, rozsiewała wiruski i wyglądała pięknie jak nigdy dotąd!
Cudownie szczęśliwa, a ja razem z nią!

A co u mnie?
Siedzę przy kompie, robię sobie relaksik z drinkiem zamiast się szykować...
Jutro jadę na zajęcia. Brzuch mnienapitalarówno! Będzie więc jak przypuszczałam - dopadnie mnie w łikend, żeby nie było za łatwo...
No cóż. Nic nie poradzę więc nie będę się wnerwiać...
Do poczytania w niedzielę.
Pa pa

P.S. Wszystko mnie wq...wnerwia! Kulminacyjny punkt zespołu napięcia buuu! APOKALIPSA!

10 lis 2008

Pierwszy kroczek...

Wizyta już za mną.
Jak zwykle było miło, bo miła jest moja ginka ;-)
Powiedziała mi, że mam się nie przejmować w tej chwili małymi sprawami, bo ważniejsze jest teraz co innego. I jest! A kiedy usłyszała, że chcę zrobić cykl obserwowany, a potem badania hormonalne zdecydowanie mi odradziła takie zabawy na raty. W moim wieku nie ma na to czasu. Zaproponowała najlepsze rozwiązanie dla mnie - kilkudniowy pobyt w szpitalu (u niej na oddziale) i dokładne badania od hormonów aż do usg. Jest tylko jeden problem - miejsce, czyli wolne łóżko! I zgranie tego w czasie z moją @. Bo najważniejsze, żeby zadzwonić do niej zaraz jak przyjdzie @ najlepiej w tygodniu i do tego do 14-ej! Ważne jest, żebym w szpitalu znalazła się 5-6 dnia! A ja już wiem, że w tym cyklu marne szanse, bo wszystko wskazuje, że to będzie sobota i do tego na wyjeździe :-( ...A w grudniu to wiadomo...Ale nic to - poczekam, aż uda się wstrzelić i do tego może miejsce się znajdzie? Zresztą nie mam innego wyjścia - tylko cierpliwe czekać.
Martwi mnie tylko hasło jakie rzuciła na koniec, że coś jej się nie podoba w badaniu. Nie wdając się w szczegóły, powiem tylko, że kiedy spytałam co może być tego przyczyną powiedziała, że mięśniaki dają takie efekty...A więc tym bardziej przydałoby się dokładne przebadanie, bo jak to mięśniaki to też może być kolejny problem.
No jest o czym myśleć, ale na razie nie mam powodów do zmartwienia.
Nie robię dramatu.
Czekam.

5 lis 2008

Sabotaż?

Osoby o obniżonym nastroju, jesiennej chandrze lub generalnie nie w sosie – proszę nie czytać!
Korzystając z fatalnej aury wpędzającej mnie w kiepski nastrój…znowu się uleje mi i zrobię to dzisiaj bo jutro pewnie się nie przyznam, wyprę się albo i delete wcisnę…
A czemu sabotaż? Bo mam dużo (za wiele w takich przypadkach) czasu na myślenie i doszłam do wniosku, a raczej wymyśliłam, że sabotuję nasze starania. Tak, brzmi to co najmniej dziwnie więc postaram się to jakoś wytłumaczyć, bo coś mi się zdaje, że inaczej we łbie moim to wygląda niż napisane czarno na białym.
Od roku staramy się i nic. Nic nadzwyczajnego – nie my pierwsi i nie ostatni, wiem! Zwłaszcza w moim wieku to nie dziwne, skoro sporo młodsze dziewczyny mają problemy.
I tak jak każda para – zaczynaliśmy z nadzieją (a ja z odrobiną obawy, że jak to będzie, czy damy sobie radę jeśli to już, zaraz?), potem było rozczarowanie jedno, siódme czy któreś-tam…
Nie ma dramatu – jakoś spodziewałam się tego.
Od roku czytałam różne fora (już przestałam-dostawałam umysłowej trzęsawki), wchodzę na blogi wielu dziewczyn starających się dłużej niż ja, młodszych niż ja – czytam o ich staraniach, nie! O ich walce! O lekach, zastrzykach, nadziejach i zwątpieniach, o ich życiu…Emocjonalnie jestem w jakiś sposób blisko z nimi, kibicuję im i bardzo się cieszę, jak wreszcie się udaje! Smucę kiedy nie wychodzi albo coś się knoci. Jakby to przydarzyło się bliskiej mi osobie – bo niektóre z nich są mi bliskie! Nie rozumiem tego, ale nie muszę. Tak jest i już.
I teraz najważniejsze – zauważyłam, że kibicuję chętnie, przeżywam i dopinguję, ale na swoją walkę (bo to też będzie walka) nie mam siły/odwagi/determinacji/woli*
A co gorsze –zwlekam, szukam usprawiedliwienia, żeby NIC NIE ROBIĆ w tym temacie! Dotarło to do mnie w zeszłym tygodniu, kiedy po raz kolejny odłożyłam wizytę u gina, bo coś tam…bo brat wraca (to oczywiste-nie było ważniejszej sprawy), bo trzeba to czy tamto, bo nie mam czasu, bo boli mnie głowa/dupa*…ciągle coś!
I wczoraj w tej cholernej mgle, w drodze powrotnej z pracy, nagle mi się rozjaśniło! I spadło na mnie pytanie czy ja wystarczająco mocno chcę dziecka?! Czy wystarczająco się staram?! Czy bardziej chcę - czy bardziej się boję?! I czego się boję, bo nie tego, czy dam/damy sobie radę, bo wiem, że TAK!
Więc czego się boję? Diagnozy? Leczenia? Upokorzeń? Finansowej, bardzo kosztownej strony?
I mnie to spostrzeżenie rozwaliło!!
Ze strachu zwlekam, a tu czas leci i za chwilę lekarze pukać się będą w głowę… o ile już tego nie zrobią? Bo w moim wieku kobitki babciami zostają! Bo ja ciągle kolejną wymówkę znajduję i nie idę zbadać się, coś się dowiedzieć (nawet jeśli to wyrok), spróbować leczyć, coś zrobić!
Żeby potem nie żałować!
I na fali tego olśnienia postanowiłam nie czekać. Zadzwoniłam do gina, umówiłam na czwartek, niech bada, myśli i kombinuje, niech mi powie co i jak! Nawet najgorsze, żebym wiedziała.
Cziken cholerny!
Biorę się za siebie! Najwyższy czas, do cholery!
Hawk!


*niepotrzebne skreślić

4 lis 2008

Jesienne nastroje

Od dwóch dni mgła osnuwa moje miasto, a mnie dopadło przygnębienie.
Brak słońca, ponura szarość i ta cholerna mgła nie wpływają na mnie najlepiej...
I to nawet nie 1-go listopada, wyjątkowo piękny, słoneczny i ciepły tego roku!
To ta mgła - szara, wilgotna i zimna tak mnie zdołowała.

Ale z lepszych spraw.
List z przeprosinami zadziałał! Profesorek-nerwosolek przemówił ludzkim głosem i nareszcie odpowiedział na moje pytania z feralnego maila. A więc znowu talent brata zdziałał cuda! A ja ostro biorę się do pisania i poprawiania bo dla mnie taryfy ulgowej u tego pana chyba nie będzie! ;-))

Kika robi się małym dzikusem i brojlerem z dwunastoma żołądkami. Mam nadzieję, że jej tak nie zostanie. I jedno i drugie może być uciążliwe na dłuższą metę ;-) A to drugie nawet zabójcze dla naszych kieszeni...Na początku była słodkim przymilaskiem, a teraz jak okrzepła i poczuła się pewniej - daje się głaskać tylko wtedy kiedy ona ma na to ochotę, a jej każda zabawa z nami kończy się kolejnymi ranami ciętymi na dłoniach, nogach, plecach.... Najgorzej jak się rozkręca na maksa i w ruch idą nie tylko przednie, ale i pedałujące tylne pazury! No to wtedy masakra! Uszy po sobie, zęby w miętkie (czytaj - dłoń, ramię, co się da), przednie pazury trzymają coby się zdobycz nie wysmyknęła, a tylne pedałują! Uch!
Kolega mnie nastraszył, że jego dziewczyna też taką dzikuskę miała i ta kotka potem terroryzowała wszystkich. Skakała na gości z lodówki (najlepiej na głowę, bo wtedy największy wrzask był), nie dała się pogłaskać, a każdy bliższy kontakt z nią kończył się ranami ciętymi! Walczyli z nią długo, zwłaszcza, że absolutnie nie zaakceptowała mojego kolegi, który zaczął systematycznie się tam pojawiać. Nie chciałabym, żeby moja wariatuńcia taka się zrobiła. Mam nadzieję, że to tylko głupawka młodzieńcza, która jej zaraz przejdzie! Przecież mój ostatni psiak ukochany też miał fazę na gryzienie przez drapanie! Ale potem mu ząbki mleczne wypadły, pazury pogrubiały a on nabrał delikatności i nikomu już skóry nie haratał. Może i Kika wyrośnie?! OBY!

Tak czy owak - łobuźnica z niej okropna. Dzisiaj na przykład obudziła nas o 5-ej, bo była głodna. A ponieważ nie reagowaliśmy (wychowawczo! żeby nie myślała, że o każdej porze nas może budzić!) - łaziła po nas i robiła wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę. Parę razy nawet pacnęła Szreka z łapy! hihi. Bezczelna! Zaraz przypomniał nam się taki śmieszny filmik rysunkowy, który krążył swego czasu w sieci, o kotku który budził swego pana. I kiedy nic nie pomagało, ani mruczenie, ani udeptywanie, ani nawet packanie po twarzy - koteczek skoczył po kij bejzbolowy...A jak przysolił swojemu panu, to opadł w prawidłowy kłębek jak gdyby nigdy nic! Śmialiśmy się ze Szrekiem, żeby nas czasem taka pobudka nie czekała...
Szreku ma oczywiście swoją teorię - znawca kotów jeden...Że to dlatego taka szurnięta jest i humorzasta bo to KOTA, czyli KOBIETA! A on się zna tylko na samcach, bo one bardziej obliczalne są i normalne - najzwyczajniej w świecie! Phii! Też coś! Ale tak cichutko i tylko tutaj przyznam (ale jak mnie Szreku zapyta to się wyprę w żywe oczy!) że ja też czasami tak mam, że jak nie mam nastroju, ochoty czy humoru - to lepiej, żeby Szreku nie podchodził, a już głaskać to nie powinien w ogóle hihi.
Ale ćsii!

A poniżej, na specjalne zamówienie - proszsz! Jeszcze ciepłe foty niedobrej Koty ;-))


Bardzo interesują ją wszelkie ekrany - ostatnio zauważyłam, że ogląda w TV jakiś film hihi. Na szczęście sama sobie jeszcze TV nie włącza! To by dopiero było!



A poniżej w wersji zabawowej ;-) w kartonie.
Dwa ostatnie zdjęcia a'la obcy-decydujące starcie