29 paź 2010

O zmierzaniu do celu i wielkiej niepewności.

Naprzód!
Szymuś jest coraz bardziej aktywny i coraz lepiej radzi sobie z przemieszczaniem. Strach go zostawić na chwilkę na wersalce (nawet otoczonego murem z jaśków i zwiniętych kołder), a zostawiony na podłodze bezbłędnie wie gdzie się „udać” lub czym się zabawić, żeby mi reszta posiwiałych włosów stanęła dęba … nie tylko na głowie. Dlatego gdy muszę coś zrobić lub wyjść z pokoju – Mały „idzie” ze mną w wózku lub foteliku.
Zauważyłam, że lubi wyzwania i przemieszczanie się do zabawki znajdującej się najdalej. Stękania (że o innych dźwiękach nie wspomnę) jest przy tym sporo, ale jest uparty i wytrwały, co mu się przyda w życiu! Ostatnio bawił się z tatą na podłodze. W pewnym momencie wziął na cel zabawkę znajdującą się na samym końcu maty. I zaczęło się do niej zmierzanie! Najpierw czołganie przez pełzanie, akcentowane okrzykami i stękaniem, ale w końcu, nasza genetycznie wrodzona niecierpliwość wzięła górę i …żeby było szybciej, Szymek podkulił kolana, podniósł dupkę i wykonał coś między rzutem a skokiem... na główkę. No, prawie raczkował! Prawie, bo choć udało mu się przemieścić do przodu, wyglądało tak, jakby nóżki dynamicznie pracowały, ale rączki nie nadążały i stąd zajęcze skoki zakończone lądowaniem na nosku.
Poza tym wreszcie przebił się jeden ząbek, a drugi czeka i jest tuż tuż. No, i Ogrzyk staje się coraz bardziej towarzyski. Ostatnio zaczepia obce dzieci (głównie dziewczynki – z czego Szreku jest szczególnie dumny. Też! Pfff)

Pan kotek był chory…
bo każda moja radość musi być doprawiona ziarenkiem (lub całym workiem ziaren) goryczy, strachu czy niepewności. Tak jest i tym razem. Tyle cudnych osiągnięć Małego, a tu, dwa dni temu się jakiś syf przyplątał! Albo (co równie prawdopodobne) przeszło ode mnie! Ząbkowanie obniża odporność i stało się! Kaszel, większa wydzielina w nosie, coś tam mu rzęzi, a odkasływanie idzie mu kiepsko. Temperatura podwyższona (nie cały czas) w granicach 37-37,5 więc żadna panika. Traf chciał, że akurat była kontrola u pediatry. Powiedziałam o kaszlu, osłuchała Małego i stwierdziła zaleganie wydzieliny w oskrzelach. Antybiotyk (Zinnat) i syrop Pulneo natychmiast, bo u takich maluchów to zaraz zapalenie płuc! Spanikowana wróciłam do domu, oczywiście wyguglowałam leki i poczytałam trochę. Szczęka mi opadła, bo na 10 osób, które się wypowiadały na temat antybiotyku tylko jedna stwierdziła, że trochę pomogło. Reszta pisała o wymiotach maluszków, zmianach skórnych i generalnie odnosiło się wrażenie, że więcej było szkody niż pożytku. Podobnie z syropem. Szybka decyzja – konsultacja z innym pediatrą. Ten drugi obejrzał i osłuchał Szymka, po czym stwierdził, że nic w oskrzelach nie słyszy i żeby na razie poczekać z lekami. Dwóch lekarzy i dwie skrajne diagnozy! Trochę uspokojona wróciłam do domu, ale ciągle bacznie obserwowałam Małego. I dzisiaj rano – panika! Na dzień dobry u Ogrzyka aż „grało” przy każdym oddechu. Próby kaszlu wychodziły słabo, chociaż raz na jakiś czas udawało mu się porządniej zakaszleć i trochę przechodziło. Ale katar pojawił się już konkretny, niestety. Nie jest jeszcze zmieniony ale słychać jak mu bulgocze w nosku. A Ogrzyk średnio chce współpracować jeśli chodzi o wyciąganie „zaległości”. No i dopadły mnie masakryczne wątpliwości, czy dobrze zrobiłam nie podając tego paskudnego antybiotyku? Zadzwonię dziś wieczorem do tego drugiego pediatry, zapytam co dalej. Jestem przeciwna szprycowaniu takich maluchów „z grubej rury”, ale jeśli jednak jest taka konieczność? A jeśli okaże się, że jednak konieczny będzie antybiotyk, nie wybaczę sobie zwłoki i robienia po swojemu, bo „mnie się zdaje…” Żeby tylko nie okazało się, że chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle! :-((
Idę się jeszcze ponakręcać i podenerwować obserwując bacznie mojego Ogrzyka.
I z napięciem będę czekać do wieczora, żeby zadzwonić i wypytać co i jak.

Brak komentarzy: