21 paź 2010

O teściowej słów kilka

Sama nie wiem po co?
Czyli pitolenie/marudzenie zamiast pisanie o moim Ogrzyku-Cudownym-Absolutnie!

I.
Walka o chrzest Ogrzyka. Z kościelną biurokracją (?), niechęcią, albo chęcią wtrącania się w czyjeś życie. To prawdziwa wojna w zasadzie, bo my ze Szrekiem TYLKO po ślubie cywilnym więc, według kościoła, jakby konkubinat… moje ulubione słowo! Ale o samych formalnościach kiedyś tam, nie dzisiaj! Nie mam na to siły! Bitwa połowicznie wygrana (chrzestna przepadła w batalii, bo też „konkubinat” – ale dla nas i tak będzie CHRZESTNĄ!!), rodzina (głównie Szreka) spraszana na przyjęcie, bo tak wypada… I zaczynają się schody! Bez wchodzenia w szczegóły, bo to też kiedyś przy innej okazji, (teściowa i teściu + ich nowi partnerzy to już 4 osoby) napiszę, że zebrało się na początek ok. 20 osób! Oczy przecierałam ze zdumienia, ale inaczej nie chciało być. Szybka kalkulacja ilości osób, miejsca w naszym lokum i wszelkich niedogodności/niespodzianek, moim i Szreka urypaniu przy obsłudze gości i jednoczesnej opiece nad Gwiazdą i głównym Bohaterem dnia, że o kociej wariatce nie wspomnę … Wszystko to skierowało nasze myśli w kierunku urządzenia przyjęcia w restauracji. Koszt może wyższy, ale jaka wygoda i święty spokój… No, ale wracajmy do głównego wątku…
Nasza walka o chrzest, chrzestną, ostre kalkulacje: restauracja czy jednak dom…i w tym wszystkim moja teściowa…
Dzwoni do Szreka i mówi:
Teściowa - Jeśli robicie w domu przyjęcie to nas nie liczcie…
Szrek - Robimy jednak w restauracji
Teściowa - Aa, no to chyba, że tak…
Ja- ???? (totalny i absolutny opad szczęki!)

II.
Telefon od teściowej. Jeden z wielu. Za każdym razem podobny.
T – No czeeść. Kiedy przyjedziesz? (tak, liczba pojedyncza!)
Sz – Nie wiem, a czemu pytasz?
T – Noo, bo trawa do skoszenia jest/piec do wyczyszczenia/pierdylion innych prac fizycznych (niepotrzebne skreślić. Nie, nie skreślić - dodać!)
Dopiero po chwili pada pytanie
T – No, a jak tam Szymek? Zdrowy?

III.
Ostatnia wizyta w „szrekowie” (czytaj: u rodziny Szreka)
Dzień przed naszym przyjazdem teściowa melduje, że ma obustronne zapalenie oskrzeli. Miło z jej strony (że melduje, a nie choruje, przecież!). Wiemy już, że do niej nie pojedziemy, bo po co?
Po odwiedzinach u babci i wujostwa Szreka wracamy do domu.
Wieczorem telefon od teściowej.
T – Czemu mnie nie odwiedziłeś? (znowu liczba pojedyncza)
Sz – No, przecież chora jesteś, tak?
T – No to co?! Czemu mnie nie odwiedziłeś?! - poirytowanym i podniesionym głosem pyta szanowna teściowa
Sz – Nie wiem czy zarażasz czy nie, ale nie będę ryzykował zdrowia Małego. Dlatego Cię nie odwiedziłem.
T – Taak? Nie raczyłeś mnie odwiedzić?! To ja też Cię nie odwiedzę jak będzie chrzest! (ciągle liczba pojedyncza! Jakby to było święto Szreka, a nie Ogrzyka!)

Dodam, że Ogrzyk jest pierwszym i kto wie, czy nie ostatnim wnukiem tej pani…
I jeszcze to, że bardziej ją interesuje i leży na sercu synek jej chrześnicy (a kuzynki Szreka) niż jej osobisty wnuk, Ogrzyk.
I jeszcze tylko – tak, wiem, że jej zachowanie to komunikat dla mnie, ale osobiście mam to w dupie.

A na zakończenie odrobinę radośniej, bo warto!
Bo mój Ogrzyk jest tak cudowny, że zasługuje na więcej, ale dzisiaj o nim tylko kilka słów!
Uwielbiam jego gaworzenie, te dźwięki, które dla mnie brzmią jakby płukał gardło, a dla Szreka to długie, gardłowe, francuskie „r”. Rozśmieszają mnie jego okrzyki i pomruki, stękania i „bleblania”, że o piszczeniu nie wspomnę. Roluje się swobodnie z brzucha na plecy i z powrotem i robi to wszędzie – w łóżeczku, foteliku i wózku też. Próbuje, wsparty na kolanach, podnosić dupkę (tylko jeszcze nie wie po co), obraca się na brzuchu we wszystkich kierunkach, no i rwie się do siedzenia...tylko na razie mu nie wychodzi. Jest humorzasty – równie szybko i łatwo daje się rozśmieszyć, jak wpada w złość (moja kreew!). Zupełnie swobodnie przekłada sobie z ręki do ręki zabawkę, śmiesznie ją ogląda, kontempluje, obraca powtarzając swoje „a …aaa…a-a…” Ma apetyt – wsuwa wszystko co mu podtykam.
No, i jest śliczny – moim skromnym zdaniem. ;-))) Ciągle mnie tyko dziwi skąd on taki cudny, po takich rodzicach? Hi hi

No i fotki.

Już prawie się udało!


Obrót na brzuszek w wózku. Karkołomne ale odrobina (!) uporu i voila (czyli: włala!)



... ciąg dalszy w ogóle nastąpi ;-))

6 komentarzy:

Myszaki rudziaki pisze...

Boska teściowa, ryli...ale jedyne co można zrobić to...robić swoje, a w myślach sobie poużywać. No chyba, że kłapanie dziobem osiągnęłoby już zenit. Wtedy jak nic trza opuścić ZEN i się odwzajemnić:). Buziaki dla akrobaty, dokładnie to samo robi Jasiek:)

Fjona Ogr pisze...

Myszaki-rudziaki...ju luk grejt!! to po pierwsze! ;-))
co do teściowej - jest ciąg dalszy! obrażona na maksa - na Szreka! - nie przychodzi na chrzciny Szymka! I jeśli to zrobi ja się wqrwię na maksa i będzie ostro!
A Was bardzo mocno buziakuję :-))
paa

Myszaki rudziaki pisze...

No jeśli tak to na bank trza zejść z ZEN...całuje równie mocnooo:)))

Anonimowy pisze...

Kochana!
Chrzest to tylko wasza i żadnej tam wrednej Szanownej sprawa. Kropka!
A po chrzcinach to pamietam tyle: obraze szanownej, że jeszcze jedzenie nie podane, moje gonienie po garach z dzieckiem wrzeszczącym na ręku i głód matki karmiacej, która zjeśc nie miała czasu i pół dnia przebeczała. Nigdy wiecej! Jeśli kiedykolwiek ędę jeszcze w życiu robiła chrzciny to: albo w domu na kilka osób z obsługą firmy kateringowej albo w sobotę kolacja w restauracji. Mam nauczkę, już jestem mądrzejsza! Buziakuję! Aqulec

Fjona Ogr pisze...

Agulcu drogi,
właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na restaurację! Nie mam zamiaru trzepać się w tak ważnym dniu między kuchnią, gośćmi, a moim synkiem... A i tak wiem, że jeszcze się taki nie urodził, który wszystkim by dogodził, prawda? ;-)
pozdrowionka
pa

Anonimowy pisze...

I miej to gdzieś! Niech myślą, co chcesz, to nie oni będą sprzatać po tej całej imprezie i nie oni będą to musięli połączyć z codziennymi obowiazkami przy dziecku, które w dniu chrztu jest standardowo niegrzeczne. Aqulec