26 wrz 2009

Tydzień 15-ty !!!

Nie piszę, bo nie mam weny. Do tego dopadł mnie dołek. Mega-chandra podszyta strachem. Przez kilka dni budziłam się między 2 a 3 w nocy i dopadały mnie Myśli. I Strach. Rozmowa z ginką nie uspokoiła, a wyobraźnia rozkręciła resztę ma maksa. Ginka stwierdziła co prawda, że jak nie ma podstaw do dalszych badań, to nie ma, ale jeśli czuję potrzebę to mam prawo do konsultacji z genetykiem. Najpierw jednak popytam lekarza, który robił badania i zobaczę co on powie. Chociaż Szreku zapytany czy mam robić dalsze inwazje stwierdził, że nie.
Dni mijają mi na spaniu i jedzeniu. Spokojnie. :-) Za tydzień minie miesiąc zwolnienia i leżakowania. Rozleniwiłam się. I osłabłam. Łóżko wyciąga ze mnie siły. Nie tylko łóżko! ;-)) Z drugiej strony mam dużo spokoju. I nareszcie zwolniłam, a tak bardzo mi tego brakowało! Tak bardzo tego chciałam. :-) No i ten spokój... A to teraz najważniejsze. Podczas chandry poczytałam o stresie w ciąży i aż za głowę się złapałam. Nie mogę tego robić Ogrzykowi! Koniec! Pewnie schizy i zrytego bereta nie da się całkiem wyłączyć, ale spróbuję nie panikować. Owszem - wiek, ryzyko, ale ryzykują także kobiety dużo młodsze ode mnie. To jak loteria. A teraz to już właściwie wszystko dzieje się poza moim zasięgiem. Mam nadzieję, że Ogrzyk jest silny i rozwija się prawidłowo. Ja już na to nie mam wpływu. Jedyne co mogę zrobić teraz dla Ogrzyka to jak najlepiej dbać o siebie i nie świrować. A reszta? Będzie co ma być.
Nie mogę się doczekać wtorku i kolejnego usg. Zajrzymy do Ogrzyka. Jeśli lekarz nie będzie miał nic przeciwko - Szreku tym razem wejdzie ze mną. To zupełnie co innego jak sam zobaczy, zamiast chciwie wsłuchiwać się w każde moje słowo. Chociaż widok jego miny i rozmaślonych oczu przy słuchaniu opowieści z usg - bezcenny! :-))

A teraz ciekawostka. Sprawa, która mnie zaskoczyła i ciągle zastanawia. Uaktywniła się nagle po długiej przewie moja znajoma-z-krótką-pamięcią. Wspominałam chyba o niej kiedyś - to ta od ostrych starań, nieudanych inseminacji, schiz i depresji, która w końcu zaciążyła (naturalnie), a po wizycie, podczas której pochwalili się swoim szczęściem - przysłała mi maila z pytaniem kiedy wreszcie my weźmiemy się do roboty, chociaż wiedziała, że się staramy. A potem na całą ciążę zniknęła, jakby się zapadła pod ziemię, ani widu, ani słychu, lakoniczne odpowiedzi na smsy, bo o rozmowie telefonicznej nie było mowy...Bardzo to wszystko było tajemnicze i dziwne, bo wiem, że było z nią oki, a w szpitalu leżała krótko pod koniec ciąży. Wstydziła się czy nie miała ochoty na kontakt - tego się nie dowiem, a nie ma to teraz najmniejszego znaczenia. Dziwniejsze jest to, że od porodu (a było to pół roku temu!) nie zaprosiła nas do swojego dziecka. Różne są praktyki naszych znajomych - jedni zapraszają od razu, inni po kilku tygodniach, a jeszcze inni - po trzech, czterech miesiącach. Tutaj NIC! Rozumiem, że to nie ich obowiązek, a ja nikomu nie będę się narzucać. Tym bardziej, że miałam inne rzeczy na głowie. Ale teraz, nagle, po tak długim czasie - dzwoni do mnie! Od razu wiedziałam, że WIE i nie myliłam się. Na pytanie -" A co tam słychać", od razu powiedziałam, że wie skoro dzwoni. "Ach, no musimy koniecznie się jakoś spiknąć i pogadać, no koniecznie!" No i spiknęłyśmy się i pogadałyśmy. Pomyślałam, że mogę wykorzystać jej doświadczenie i popytać. Hmmm, to raczej ona mnie wypytywała. Mnie czasami udało się o coś zapytać, ale odpowiedzi wprost, bez jakichś uników nie otrzymałam. Nie wiem co jest, czy to ja jestem taka popieprzona, że nie ma dla mnie tematów tabu i nie boję się rozmawiać szczerze, a zwłaszcza szczerze odpowiadać na pytania?! Nie były to pytania z tych najbardziej intymnych, nie oczekiwałam wybebeszania trzewi - ot, pytania zielonej i początkującej ciężarówki do kobiety doświadczonej, świeżej matki...Za to musiałam odpowiadać na super irytujące i infantylne pytania typu: A jak się dowiedziałaś o swojej ciąży? Domyśliłaś się, co poczułaś? A co na to mama? Cieszy się? A Szreku się cieszy? A brat się cieszy? Nie, kurna, usiedli i płaczą! A co za różnica, co ją to obchodzi czy mój brat się cieszy, czy moja matka się cieszy? Ile mam lat, piętnaście? Chyba najważniejsze czy MY ze Szrekiem się cieszymy, bo to będzie nasze dziecko, nasze szczęście, nasz słodki ciężar! I nie ma znaczenia kto się cieszy i kto co powiedział, bo ludzie reagują różnie. Teściu się na przykład ucieszył, ale teściowa już średnio, bo zdaje sobie sprawę, że dziecko to wydatek i że nie dość, że nie będzie wypadało wyciągać do Szreka ręki po kasę, to może jeszcze my, nie-daj-boszsz, będziemy chcieli jej pomocy?! Nie wie, biedaczka, że jest ostatnią osobą, do której zgłosilibyśmy się po pomoc. A wracając do radości - najfajniejsza, najmilsza i najszczersza jest radość znajomych (i nieznajomych! na przykład z blogosfery), zwłaszcza osób, które same się starają i wiedzą jak to jest...
A znajoma-z-krótką-pamięcią zaskoczyła mnie jeszcze jedną rzeczą: koniecznie chciała (chcieli) mnie odwiedzić, spotkać się i pogadać. Teraz? Nagle? Z dzieckiem? Taki zaszczyt, no proszsz. Zwłaszcza, że w trakcie naszego pitu-pitu okazało się, że ona spotyka się i bywa, ale nie u swoich starych znajomych sprzed ciąży - tylko u nowych, z małymi dziećmi, poznanymi najczęściej na porodówce... Czyli co, selekcja? Teraz to tylko znajomi z dziećmi i to takimi jak nasze? Albo z zaciążonymi koleżankami, bo one wreszcie przekroczyły tę najważniejszą granicę, barierę CUDU i wielkiej Tajemnicy? Nie pojmuję tego, a ona mi nie wyjaśni, bo dla niej dużo prostsze pytania są zbyt i za bardzo. Nie, droga koleżanko, nie spotkamy się. Nie mam na to spotkanie ochoty. Zwłaszcza po naszej rozmowie telefonicznej. Nie potrzebuję znajomych, którzy wracają do kontaktu tylko z ciekawości. A na takie płytkie pitu-pitu bez sensu i znaczenia szkoda mi zwyczajnie czasu i energii.

A więc to już 15-ty tydzień. Ale ja ciągle zapominam i nie czuję się w ciąży. Chociaż....chociaż, pomimo mojego własnego, miękkiego i tłustego brzuszka - wyraźnie już mogę wyczuć niewielką (na razie) ale twardszą część, miejsce gdzie mieszka mój Ogrzyk... ;-)))
Rośnij zdrowo, Maluszku, proszę!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Boże, co za kobieta!Dobrze, że się z nią nie spotkasz....Też znam taki typ, no, może podobny. Dopóki była sama, bez faceta, pragnąca dziecka, to byłam jej przyjaciółką i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapomniała o moim istnieniu, bo dziecko, mąż - a ja? Do niczego nie jestem jej potrzebna... Przykre, ale przekonałam się jaka to "przyjaźń".
Wirtualnie kopię Cię w zadek za to zamartwianie się!!! Pamiętaj o naszej umowie - BĘDZIE DOBRZE.
I ciesz się tym stanem, bo jest cudowny, prawda?
Cudownie, że to już 15 tydzień, Twój Ogrzyk już kawał chłopa/dziewczynki pewnie!Pogłaskać proszę od cioci:)))))
Buziaki
naufrago

Fjona Ogr pisze...

hihi
kopniak przyjęty z pokorą - zasłużyłam! Mea culpa! Będzie dobrze, będzie dobrze! Nie po to mi się udało, żeby teraz miało być źle! W to chcę wierzyć!
A co do koleżanki - jak widzę każda z nas ma taką w okolicy hihi. No cóż - na szczęście można bez nich żyć, prawda? ;-)
buziaki i głaski dla Twojego Człowieczka/Człowieczki hihi