13 maj 2016

Ospa wietrzna…




Czy trzeba pisać coś jeszcze? Kto przeżył – ten wie i rozumie.
Łatwo nie było – już piąty dzień za nami. Była gorączka (na szczęście niezbyt wysoka i nie trwająca zbyt długo), wysyp krosto-bąbli… tu już gorzej. Dużo tego się wysypało, a Sajmonek nie należy (po mamusi, zresztą) do cierpliwych osób więc upilnowanie go, aby się nie drapał graniczyło z cudem. Nie smarowaliśmy go pasto-pudrem tylko pianką. Wiem, że starodawny puder jest ciągle na topie i polecany przez lekarzy. My zaryzykowaliśmy stosowanie pianki. Łatwiejsza w użyciu, a NIC nie gwarantuje, że nie będzie śladów po zdrapaniu krostek. Zobaczymy. Nic już nie poradzimy.
A teraz czekamy na koniec choroby Ogrzyka i … na ewentualne (tfu tfu!) efekty u nas.
Szreku wie i pamięta, że miał ospę. Ja nie pamiętam, a moja mama to już w ogóle niewiele pamięta. Dzwoniłam do mojej chrzestnej (siostry mojego śp. ojca), bo wiem, że przez jakiś czas mieszkaliśmy razem z nią i jej rodziną. Pocieszyła mnie, że ospę przechodziliśmy z bratem razem z jej synami. Oby! Bo nie chciałabym chorować w takim wieku, a do tego mój brat w przyszłym tygodniu wyjeżdża na wyczekane wakacje w Hiszpanii :-/  Tak więc ten… noo zobaczymy. :-/
Jedyna dobra strona tej okropnej choroby to fakt, że Ogrzyk już tak bardzo tęskni za dzieciakami ze swojej grupy i za swoimi „ciociami”, że po chorobie będzie biegł do przedszkola wysoko unosząc kolana ;-)

Brak komentarzy: