Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emocje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emocje. Pokaż wszystkie posty

29 mar 2010

Szymon Malutki ...

… ale chaos ogromny. ;-))
Na szczęście pierwszy szok minął i zaczynamy łapać pion. Chociaż ciągle śpimy niewiele (karmienie co 3 godziny),a w dzień chodzimy na rzęsach. Do chronicznego niewyspania można się chyba przyzwyczaić. Tak myślę. Taką mam nadzieję ... ;-))
Ale najważniejsze, że zaczynamy poznawać potrzeby, a wręcz uczyć się Szymka. Na razie kontakty między nami nie są zbyt skomplikowane – jak śpi, to śpi, a jak się budzi jest krzyk, który oznacza albo głód, albo pełną pieluchę, albo głód. Przestałam się też wreszcie bać o mojego dzidziorka, o to, że go źle podniosę, chwycę, zrobię coś nie tak przy przewijaniu. Musi być już znacznie lepiej, bo nie krzyczy zniecierpliwiony moją niezdarnością i powolnością jak do niedawna. Nawet karmienie było dla mnie stresem. Szymek albo nie umiał ssać albo robił to zbyt łapczywie, bo każde picie z butelki kończyło się zachłyśnięciem i moją paniką. Do tego coś mu ciągle w nosku furczało i to też mogło być przyczyną męczenia się, a potem krztuszenia przy jedzeniu. Nosek czyszczę i jest lepiej, ale krztuszenie zdarza się jeszcze niestety.
Byliśmy już nawet dwa razy na spacerze, bo wyjścia do okulisty nie liczę jako spacer. Szreku kupił całkiem fajny, używany wózek, a dzidzior ewidentnie lubi jazdę, bo śpi i w samochodzie i w wózku. Przynajmniej na razie.
A u okulisty okazało się, że ma zapchany kanał łzowy. Zakraplamy mu oczko i masujemy pomimo jego głośnych protestów, ale wszyscy mówią, że i tak skończy się przepychaniem. Moje biedactwo! Teraz jeszcze usg bioderek. Zobaczymy co i jak.

Szreku w poniedziałek, czyli jutro, wraca do pracy po 3-tygodniowym urlopie. Kiedy to zleciało? A ja zostanę na cały dzień sama. Dam radę. Może zanim przestawię się i zorganizuję będzie trochę ciężko, ale dam radę.

A do wspomnień mniej przyjemnych, czyli do tego, co działo się po powrocie ze szpitala wrócę za jakiś czas. Ta krucha równowaga i spokój, które zapanowały we mnie wymagają jeszcze dopracowania, utrwalenia, sporo wysiłku i uporządkowania zrytego bereta. A to wymaga czasu. Najważniejsze – widzę światełko w tunelu, wychodzę na prostą. Wspomnienia przyschną, dolegliwości minęły, głowa się przewietrzy, mam mocne wsparcie w Szreku, a Szymek jest taką słodyczą i balsamem na moją zbolałą duszę, że szybko powinnam wrócić do dawnej formy psychicznej. Mam dla kogo.

Synek jest taki słodki (zwłaszcza kiedy śpi), że mogę siedzieć i patrzeć na niego bez przerwy. Patrzeć jak się przeciąga, jak mruczy i jakie śmieszne robi miny. I muszę się pilnować i powstrzymywać, bo ciągle bym go dotykała, miziała i w ogóle ;-))



Pierwszy spacer.

A to zdjęcie bardzo lubię ;-)

16 lut 2010

Słabizna

Jestem słaba jak barszczyk! :-(

Dociera do mnie boleśnie, że nie bardzo już kontroluję swoje ciało. Głowa myśli i wydaje polecenia, ale mięśnie nie słuchają.
Już nie tylko chodzi o nieporadność. Nogi mam jak z waty, a mięśnie jakby przeciążone treningiem. Ciekawe jakim? Chyba dźwiganiem…
W każdym razie czuję się coraz dziwniej.
Nie przeszkadza mi to, że chodzę coraz wolniej, a pokonanie kilku schodów powoduje drżenie mięśni. Bawi mnie nawet to, że – do niedawna mały szybkobiegacz i zapitalacz – jestem teraz wyprzedzana nawet przez babcie z laskami. Nie przeszkadza mi, że brzuch coraz większy i odstający – w końcu dzidziorek rośnie, a za chwilę 36 tydzień na liczniku więc ma prawo być duży.
Ale przeszkadza mi dziwna słabość, która dopada mnie już teraz codziennie i trzyma od rana do południa. Mam wrażenie, że za chwilę zemdleję. Nie jestem w stanie nic robić, nie mam na nic siły. Leżę albo śpię i w ten sposób mijają ostatnio moje dni. Nie wiem czy to kwestia słabej krwi (wyjaśni się pod koniec tygodnia), diety czy po prostu to ten etap, że już tak może być. Niepokoi mnie to, bo czuję się przez to fatalnie. No i mój brzuch staje się osobnym bytem – to on teraz rządzi mną, a nie ja nim. Ostatnio przeraziło mnie to, co mi się przytrafiło. Przechodziłam przez jezdnię, a ponieważ światło się zmieniło przyspieszyłam, żeby mnie nie strąbili. Nie wiem gdzie się tak spieszyłam… Zapomniałam co dźwigam przed sobą i próbowałam pobiec… Ku mojemu przerażeniu brzuch przeważył mnie i pociągnął do przodu i w dół, a biedne nogi ledwie nadążały drepcząc za tym ciężarem. Po wylądowaniu na chodniku byłam tak zaskoczona, że złość przyszła później. Po cholerę chciałam się bawić w gazelę?! Zapomniałam co dźwigam przed sobą?! A gdybym się wywróciła?
Kolejne, dość przykre uświadomienie sobie mojego stanu przyszło w łikend.
Mam nie robić sama zakupów, żeby nie dźwigać. Poszliśmy więc razem ze Szrekiem w sobotę na rynek po owoce i warzywa. Na pieszo, spacerkiem, żebym się trochę poruszała. Ku zdrowotności. Potem skoczyliśmy do sklepu dzieciowego, poleconego przez znajomą, że tani. Faktycznie tani – nawet mnie zezłościło, że tak późno się dowiedzieliśmy, ale trudno. A na koniec pojechaliśmy do supermarketu po resztę zakupów. I tam się zaczęło. Nogi nie bardzo chciały mnie nosić, drżały, brzuch ciążył i w końcu zaczął twardnieć i boleć. Po chwili marzyłam już tylko o tym, żeby usiąść, a najlepiej się położyć… Po powrocie do domu położyłam się i grzecznie leżałam resztę dnia, a nawet w niedzielę do 15-ej, ale brzuch i tak mocno dawał mi w kość.
Do tej pory jest twardy i bolesny. Masakra.
Jedynym miłym akcentem tego łikendu był niedzielny wieczór. Zachciało mi się deseru lodowego. Ale zapragnęłam tak bardzo lodów i bitej śmietany, że mało mnie interesowały cukrowe konsekwencje tego zakazanego owocu. A, że przy okazji były Walentynki, poszliśmy ze Szrekiem na randkę. ;-)) Na szczęście kawiarnia Hortexu była jeszcze otwarta, a oprócz nas na walentynkowy deser przyszły jeszcze dwie rodziny z dziećmi. Lody były przepyszne i nawet cukier mi za bardzo nie skoczył. Warto było!!

A wracając do mojej słabości - jest coraz bardziej upierdliwa i dokuczliwa.
No coraz słabsza jestem. :-(
Dziwne i obce mi do tej pory uczucie. Niesamowite, ograniczające, męczące, zaskakujące.
To takie dziwne nie móc robić najprostszych rzeczy, męczyć się przy najzwyklejszych, codziennych czynnościach...
Ciąża - najdziwniejszy stan,
w jakim się do tej pory znajdowałam ... ;-)

10 lut 2010

Będzie długo, bo się nazbierało...

Dni tak szybko płyną a ja nie piszę. Szkoda! Muszę wziąć się w garść, bo za chwilę nie będę mieć czasu, a mam jeszcze tyle do opowiedzenia o swoim obecnym stanie, wrażeniach, emocjach ... zmianach fizycznych i psychicznych. Ku pamięci, bo wiem, że to moja pierwsza i ostatnia ciąża (w tym wcieleniu). Później będę pisać o naszym Synku. Później będą inne tematy, problemy, radości i emocje. Obecne chwile i przeżycia zatrą się w pamięci. Dotarło do mnie ostatnio jak dobrze mieć spisane to i owo ze swojego życia. Dorwałam się do swojego pamiętnika z początku znajomości ze Szrekiem. Czasy przed-blogowe, ech! ;-))
Mmmmm… wszystko wróciło: tamto szaleństwo, emocje, dreszcze, pierwsze czułości, deklaracje, słodkie słowa i długie rozmowy o wszystkim. :-)) A potem wspólne mieszkanie, ewolucja i cementowanie naszego związku, zaręczyny. Ależ się wzruszyłam. Przypomniało mi się przez co przeszliśmy, żeby było tak jak teraz. I chociaż nie ma już tamtego ognia, lubię nasz związek w obecnym stanie, to jak nam teraz jest razem, ten spokój, szczerość, zaufanie i przyjaźń. To ciepło i przywiązanie. I kiedy czytałam i wspominałam tamte lata, dotarło do mnie, że teraz są najważniejsze chwile kolejnego etapu życia ze Szrekiem. I trzeba to utrwalić, zapisać, żeby znowu za kilka lat sięgnąć po te zapiski i przypomnieć sobie ten rozdział, żeby nie uciekło w zapomnienie to co teraz czuję, co przeżywam.
A więc do dzieła – może się uda wytrwać w postanowieniu.
Dzisiaj w punktach, bo zebrało się kilka spraw i w ten sposób nic mi nie ucieknie.

Szreku – zawsze lubiłam jego podejście do mnie, cierpliwość, czułość i wsparcie. Teraz to wszystko uległo zwielokrotnieniu. Na początku ciąży oboje chodziliśmy jak śnięci, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co się dzieje, nie do końca wierząc w to co się dzieje. A potem było usg, na które poszedł razem ze mną i w tamtej chwili dotarło do nas, że ten Mały Wiercipięta to nasze Dziecko. Od tej pory Szreku jest jeszcze bardziej cierpliwy (o ile to możliwe), nie reaguje na moje humory i zaczepki, czuję jego opiekę i wsparcie na każdym kroku. Uczestniczy we wszystkim, łącznie z wykładami w szkole rodzicielstwa (że o gimnastyce nie wspomnę!). I chociaż się podśmiechuje z mojego szybko rosnącego brzucha, a raz nazwał mnie nawet „brązowym cutkiem”, robi to z taką tkliwą czułością, że nie mogę się nawet nadundać. Tym bardziej, że nigdy nie byłam próżna i nie zależy mi na fałszywych komplementach. I chociaż nie wszystko rozumie (jak to facet), a jego przemądrzałe opinie i sądy, zdobyte dzięki szkole, doprowadzają mnie czasem do szału – miło jest wiedzieć, że wszystko go interesuje, że czuje potrzebę opieki nade mną. Wiem, że okres „ochronny” nie będzie trwał wiecznie, ale i tak miło się czuć (choć raz w życiu) taka krucha, delikatna, tak ważna i w centrum uwagi.

Kika – jest słodka i kochana. Totalnie straciłam dla niej głowę. I jak sobie przypomnę moje obawy sprzed roku, czy sobie poradzimy z tym dzikusem i waryjatem, z tą zabiedzoną znajdą – to dzisiaj śmiać mi się chce. Ostatnio nam coś choruje. Rzuca pawie i trochę ma rozwolnienie. Byliśmy u weta, dostała leki i ma być lepiej. Na razie nie jest, bo dzisiaj, znowu był pawik. Serce mi pęka jak patrzę na tą naszą kocią wariatuńcię, taką osowiałą i spokojną… Mam nadzieję, że szybko wydobrzeje i znowu będzie pomykać po mieszkaniu, kopytkując jak całe stado kotów. Oby! Zdrowiej szybko kotecko moja!

Sny – zawsze miałam dziwne, delikatnie mówiąc, ale to co się dzieje w ciąży to już chyba jakaś patologia psychiczna! Zaczynam się nad swoją psychiką coraz poważniej zastanawiać. Dzisiaj, między innymi, śniło mi się, że ja i Szreku byliśmy czarnoskórzy. Ja byłam w ciąży, Szreku był żołnierzem, właśnie wrócił z Afganistanu (tfu tfu!), mieliśmy poważne problemy małżeńskie i ciągle się kłóciliśmy. A moja matka siedziała w więzieniu! Nie ważne za co, ale zamknęli ją i stamtąd dzwoniła do mnie… masakra! Obudziłam się zmęczona i zła.
Często ostatnio śni mi się także, że jestem badana przez jakiegoś (albo jakąś) gina, niedelikatnie i do tego bez zachowania higieny, brudnymi łapskami – fuj!
... A także śni mi się sex … Do tego nie potrzeba nawet analizy ani komentarza

Brzuch – jest coraz większy, coraz bardziej odstaje i wygina moje plecy do tyłu. Czuję się czasem jak z plecakiem założonym na przód zamiast na plecy. Schylanie się staje się coraz trudniejsze …Ale uwielbiam te fale i wypiętrzenia wędrujące pod skórą!
I z ostatniej chwili - właśnie przed chwilą przeżyłam chwile grozy kiedy bezmyślnie schyliłam się bokiem, żeby coś podnieść i dość mocno ucisnęłam brzuch. Mam nadzieję, że synek nie ucierpiał, że nic tam nie zgniotłam i jest dobrze chroniony! No co za głupia i bezmyślna larwa ze mnie! Za mało mam stresów? Będę miała o czym myśleć w kolejną bezsenną noc. Szit! Tego mogłam nie zapisywać – i tak nie zapomnę. Ech, odechciało mi się wszystkiego normalnie…
Lecę googlować czy mogłam zgnieść synka…

2 lut 2010

Zdolna jestem niesłychanie

....czyli doigrałam się!

Złapałam przeziębienie. :-(
A jeszcze w zeszłą niedzielę chwaliłam się jaka to jestem nietykalna, że z takiego chorowitka nagle w ciąży stałam się nie-do-zdarcia, jak nie ja.
A tu niespodzianka średnio przyjemna.
Wystarczyło trochę stresów, dieta (i to, że często niedojadałam), a także kilka wypraw komunikacją miejską w mroźne dni i już. Migdały jak banie, zapadnięte oczy, katar zatykający obie dziurki i debilny wyraz twarzy, bo żeby oddychać musiałam to robić ustami czyli miałam je raczej cały czas uchylone. Seksi! No i do tego małe możliwości leczenia poza homeopatykami, leżeniem/poceniem i piciem, spaniem, piciem, spaniem i piciem. Nawet Szymek był markotny, mało aktywny i flegmatyczny, a jego kopniaczki bardziej przypominały smyrnięcia i obcierki – takie słabiutkie i nieliczne. Biedaczek.

Ale jest już lepiej czyli będę żyć! Gardło jeszcze spuchnięte, ale katar przechodzi (usta mam wreszcie zamknięte i czuję smak tego co jem!) i może obejdzie się bez lekarza. To dobrze, bo moja doktorka pierwszego kontaktu nie zna innych leków tylko antybiotyki…
Jedyna sprawa, która mnie martwi to brzuch. Stwardniał na początku przeziębienia i nie wiem czy to synek się przemieścił w inne, mniej wygodne położenie, czy to może od napinania mięśni przy czyszczeniu nosa czy co... A może znowu urósł i brakuje mi skóry?
W czwartek idę do mojej gin więc zobaczymy.
Najważniejsze, że wraz z moim powrotem do zdrowia Ogrzyk także stał się bardziej aktywny.

A co poza tym?
O dolegliwościach nie piszę, bo wiadomo, że są, a nawet jest ich coraz więcej.
O rosnącym brzuchu i coraz większej mojej niezdarności i nieruchawości też wspominać nie ma po co. To też oczywiste.
Zaczęłam końcowe odliczanie, bo to już ok 6 tygodni do spotkania. Jeśli Szymek nie zdecyduje inaczej...
Emocje z tym związane również książkowe – radość, niecierpliwość, strach i obawa. Norma.
I tylko ciągle i stale nie mogę się przestać dziwić jak ten czas zapitala! Że jak to, że dopiero co był wrzesień z emocjami pierwszego, ważnego usg w 12 tygodniu, a tu już za chwileczkę, za momencik zobaczymy naszego Ogrzyka i zacznie się dla nas kolejny etap tej niesamowitej podróży.

Boję się i mam tremę, ale nie mogę się już doczekać!

23 sty 2010

Bezradna i zagubiona

a do tego bezbronna i zestresowana czuję się ostatnio. :-((
Coraz więcej dopada mnie strachów…
Wróciły stare i doszły nowe.
W dzień mało aktywne i groźne – w nocy, kiedy budzę się z częstotliwością co dwie godziny, dopadają mnie wszystkie naraz z całą intensywnością. Odpędzają sen, nakręcają i burzą resztki spokoju wysysając pozytywną energię. Wiem, że to normalne stany każdej ciężarówki – te strachy, obawy, wątpliwości i pytania, ale nie zmienia to faktu, że od tych negatywnych natłoków i gonitw myślowych moja energia gaśnie. I znowu zapadam w narkoleptyczną senność jakbym uciekała od rzeczywistości. No i ta płaczliwość. Potrafię sobie ryknąć ot tak, na filmie, przy muzyce, przy czytaniu … jak ostatnia beksa jakaś. I do tego czuję się bardzo zagubiona i mało obrotna. Nigdy zresztą za bardzo zaradna nie byłam, ale teraz czuję się totalną ofermą . Koleżanki pytają czy wiem już na jakim oddziale będę rodzić i czy mam jakiegoś lekarza „ustawionego”. Brat i Szreku naciskają, żeby chodzić już koło położnej albo lekarza, żeby mieć odpowiednią opiekę i „zaplecze” w szpitalu (porównywanym zresztą do fabryki z ogromnym przerobem). Żeby nie być potem anonimowa, żeby niczego nie zaniedbali, nie przeoczyli… Że może warto zaliczyć jakieś dwie wizyty u takiego lekarza, kosztowne, ale żeby zapamiętał i żeby jego nazwisko w papierach zostało …
Jedyną moją odpowiedzią na powyższe jest – NIE! Nie, nie wiem na jakim oddziale, nie wiem jaki lekarz, nie mam położnej, nie wiem u kogo zaliczyć te kosztowne wizyty, które i tak nie zagwarantują mi nazwiska w papierach i rozpoznawalności, lepszej opieki i uchronią przed rutyniarstwem czy błędami… Nie chcę zmieniać mojej ginki, bo jej ufam i pasuje mi, a nie wiem co bym zrobiła gdyby inny lekarz dał zupełnie inne zalecenia niż ona. Co wtedy? Kogo słuchać?
Nie umiem załatwić sobie i wychodzić żadnej z tych rzeczy. Może gdybym musiała załatwiać te sprawy w imieniu koleżanki, dla kogoś – poszłoby łatwiej. Dla siebie nie umiem i dlatego czuję się jak ostatnia ofiara. Do tego taka malutka i zagubiona…
Nawet szkołę rodzenia podsunęła mi koleżanka… Ale dobrze, że to zrobiła, bo nie wiem czy sama coś bym wybrała, a tak to muszę się dwa razy w tygodniu ruszyć z domu, iść między inne ciężarówki, a to odpycha trochę negatywne myśli. Wykłady są ciekawe, mam nadzieję sporo się z nich nauczyć – zwłaszcza czekam na te dotyczące opieki nad noworodkiem … Teraz na razie omawiamy poród i połóg. Mamy też ćwiczenia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo brzuchol może przeszkadzać w najprostszych ćwiczeniach. Czuję się trochę jak żuczek gnojarek co to jak się przewróci na plecy to już mogiła. Ale nie poddaję się. Na pierwszej gimnastyce Szymek tak mi szalał i kopał w brzuchu, jakby chciał robić podkop. Zastanawiałam się nawet czy tak mu się podobało czy wręcz przeciwnie. Szreku oczywiście miał swoją teorię – Ogrzyk ćwiczył razem z nami te wszystkie oddechy oraz wymachy rękoma i nogami. Cóż, to by się nawet zgadzało. ;-)
A tak w ogóle to byłam mile zaskoczona, że Szreku bez nakłaniania czy zmuszania zdecydował się ze mną chodzić do szkoły. Na początku mówił, że tylko po mnie przyjedzie i przyjechał… tyle, że tak wcześnie, że został na wykładach. A teraz nawet przychodzi na gimnastykę. Miło mieć go przy sobie. Fajnie, że chce uczestniczyć w zajęciach i uczyć się tych wszystkich rzeczy. Chociaż wiem, że nie będzie ze mną przy porodzie – niech chociaż w ten sposób skorzysta i dowie się co się ze mną dzieje i będzie działo. Co do porodu – nie zmuszam go. Wiem, że nie nadaje się na takie ekstremalne przeżycia, że słabnie na widok krwi, że nie poradzi sobie z moim cierpieniem, a może nawet agresją… Ja sama nie wiem czy chciałabym, żeby był przy mnie. Wiem, że bywam nieobliczalna, a co dopiero w czasie takiej próby, takiego cierpienia i zwierzęcego strachu.

A poza tym – u lekarzy nawet oki.
Diabetolog udawała, że nie widzi przekroczonych norm na czczo (ale po feno). Zalecenia bez zmian – dieta, mierzenie cukru, kontrola w lutym. Tyle, że ja pękam i zaczynam oszukiwać. Jem słodkie jogurty, czasem więcej owoców lub ewidentnie coś zakazanego… Jem więcej!
Szymek na razie gigantem nie jest (i chyba mu nie grozi), a ja już świruję z głodu i z ochoty na coś słodkiego… stąd te grzeszki...
U ginki też było oki. Moje wątpliwości co do spadku masy ciała uspokoiła w ten sposób, że dla mnie to korzystne (wiem o tym) a synek sobie nie da krzywdy zrobić i sam sobie weźmie czego mu będzie potrzeba. Oby! Niech dobrze się rozwija i bierze co chce: czym chata bogata!

Z weselszych tematów – łóżeczko już stoi w pokoju. Materaca nie wyjmowaliśmy z folii i dobrze, bo kotecka od razu je zaanektowała jak swoje. Aż się martwię co będzie jak przybędzie Lokator tegoż łóżeczka… Poza tym dostaliśmy używany fotelik samochodowy, z którym było tak samo. Tyle tylko, że niezbyt wygodnie jej się tam wchodzi, bo fotel lekko się buja. Ale za to zabawki, które pojawiły się wraz z fotelikiem porozpieprzała po całej podłodze, a dwie nawet próbowała schować pod szafę. Nie wiem czy to były te najfajniejsze czy wręcz przeciwnie. Pluszaki poustawiałam w pokoju na pólkach i parapecie, ale generalnie rzadko tam bywają… Jak tylko kotecka się przewinie (a często jej się zdarza), zabawki po kolei lądują na podłodze. Hmmm. Ciekawe jak to będzie jak w domu pojawi się Ogrzyk.

I to na tyle.
Ulało mi się, pomarudziłam, ale może przyniesie to skutek terapeutyczny, bo już przy pisaniu humor mi się trochę poprawił, a strachy wydają się troszkę mniej straszne…
Zobaczymy.

18 gru 2009

Oddycham z ulgą...

…bo wczoraj z przerażenia wstrzymałam oddech.
„Pozazdrościłam” Myszakowi czy co? Rano plamienie – kawa z mlekiem, a po południu ból brzucha i brąz… I ten brzuch tak dziwnie bolał. :-(
Spanikowana zadzwoniłam do ginki z pytaniem co mam robić. Uspokajała mnie, żeby nie panikować, a jeśli będzie mnie to bardzo niepokoić, żeby przyjechać.
Potem, przez resztę dnia oczywiście nerwy i strach i pretensje do siebie o głupoty, że może za bardzo wyluzowałam i zaszalałam z bieganiem/zakupami/porządkami, a co gorsze, że może za wcześnie zabrałam się za przygotowania dla Ogrzyka (ciuszki, pokój…), że może zapeszyłam. No, tego typu bzdury mi latały po głowie z prędkością światła. :-((
Tylko Ogrzyk nic sobie nie robił z moich schiz i zaszalał wieczorem tak, jakby się popisywał jaki to on jest silny i zwinny i jak szybko umie już machać rączkami i nóżkami jednocześnie. Nawet Szreku był pod wrażeniem tego co się działo pod jego dłonią, w moim brzuchu. "No, teraz to dopiero masz żwawego Obcego" - powiedział w końcu z podziwem ;-))
Dzisiaj pojechałam do ginki. Badanie do najprzyjemniejszych nie należało, bo wymęczyła mnie i wygniotła, ale zdaję sobie sprawę, że na izbie w szpitalu byłoby jeszcze mniej przyjemnie więc… Najważniejsze, że szyjka oki, ani śladu brązu (?!?! A rano jeszcze był!), a moje wrażenie, że Ogrzyk się obsunął i jest niżej w brzuchu jest słuszne – bo albo słabsze mięśnie pozwoliły się obniżyć macicy albo taka moja uroda. Ale to nie problem. A, że aparat do podsłuchu małego serduszka nie chciał Ogrzyka podsłuchiwać, zrobiła mi jeszcze usg, które potwierdziło , że wszystko oki.
Ulga! Mam brać nospę i espumisan (bo u mnie to nie wiadomo), a gdyby twardniał brzuch – fenoterol. Ale mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby.

A poza tym?

Na świecie zrobiło się biało. Może w tym roku będzie śnieg na święta? Dobrze by było, bo lubię jak jest biało w święta.
Święta za pasem, ale jakoś w tym roku mnie w ogóle nie biorą. A może biorą ale inaczej? Tym bardziej, że mam nakazane oszczędzać się i żadnych porządków nie robić. Wykorzystam to z dziką rozkoszą. ;-)) Choinka będzie ubrana w przyszłym tygodniu i może okna Szreku pomyje. Wigilia będzie u nas. Będzie kameralnie, bo z mamą i bratem. I nawet nie ma mowy o jakimś napinaniu się, bo najważniejsza jest rodzinna atmosfera – a ta będzie.
W ogóle te święta będą dla mnie inne. Nigdy dotąd nie byłam tak skoncentrowana na sobie i pewnie już nie będę. Nigdy dotąd nie było we mnie tyle nadziei i strachu jednocześnie. Tyle skrajnych emocji.
W pierwszy dzień świąt pojedziemy do babci Szreka, bo obiecaliśmy. No, chyba, żebym źle się czuła, ale mam nadzieję, że dam radę. I już.

Idę zapolować w kuchni, a potem wyrko i relaks. Na szczęście mogę sobie pozwolić na luzik i relaks. :-))

3 gru 2009

Zdziwienia

...
zdziwienie pierwsze
Odwiedził nas bliski znajomy. I jakież było jego zdziwienie kiedy Szreku pochwalił się, że wybraliśmy już imię dla Ogrzyka. Stwierdził, że oni mieli też kilka typów dla swojego synka, ale kiedy się urodził i oni go zobaczyli – wybrali zupełnie inne imię. Stwierdził, żebyśmy się nie spieszyli, bo dziecko trzeba zobaczyć i dopiero wtedy dopasować imię….Może. Ale co będzie jeśli my naszego synka zobaczymy i żadne imię nie „przemówi” do nas? To już wolę sytuację kiedy mamy imię wybrane, a po porodzie spodoba nam się (albo „dopasuje” do synka) inne. Jeśli tak się stanie, to zmienimy decyzję. I już.

zdziwienie drugie
W nocy z soboty na niedzielę przeżyłam mało przyjemne zdziwienie kiedy to przy przeciąganiu się dostałam skurczu łydki. Po raz pierwszy w życiu. Do tej pory tylko o skurczach słyszałam, a teraz miałam wątpliwą okazję przeżycia tego na własnej łydce. Nie polecam. Znaczy się dawkę magnezu, zapewne trzeba będzie zwiększyć.

…i trzecie
Koleżanka przyniosła mi worek ciuszków dla dziecka. Dla mnie super, bo z kasą bardzo krucho, a zakupów i tak przed nami sporo. I kiedy tak siedziałam i przeglądałam te wszystkie malutkie śliczności, dotarło do mnie z ogromnym zdziwieniem, jak bardzo malutki będzie Szymuś w pierwszych tygodniach życia. I zaraz po zdziwieniu dopadł mnie strach – jak ja sobie poradzę? I ten strach jakoś nie maleje…a raczej sobie rośnie. Już kolejna osoba mówi/uprzedza, że najgorszy szok to pierwsze dwa, trzy tygodnie kiedy dziecko malutkie, a człowiek taki nieporadny, bez wprawy, a wszystko takie nowe i trudne…Nawet już, oczywiście, miałam sen tematyczny, a mianowicie synek był już w domu (całkiem spory, jak kilkumiesięczne dziecko), a ja nie umiałam założyć mu pampersa i przy obracaniu nim ciągle o coś tym biednym dzieckiem zahaczałam i zawadzałam, aż miał siniaki i ciągle płakał. Koszmar.

…a także czwarte
Na wizycie u diabetologa okazało się, że dieta jest zbyt drastyczna. Schudłam przez ten tydzień kolejny kilogram. Gdyby nie ciąża byłby to dla mnie powód do dumy i niezły doping. Ale! Ale jestem w ciąży i do tego cały tydzień chodziłam wściekła i głodna. I było mi źle bez słodkiego. Jak jechałam do poradni miałam takiego doła, że płacz czaił się gdzieś za rogiem. Jeden impuls i by poszło! Na szczęście jechałam autem pożyczonym od brata (fajne autko i świetnie się prowadzi), a że się fajnie jechało i super muzyczka grała – odprężyłam się i jak wysiadałam pod szpitalem było mi już prawie dobrze. Jak to się stało, że zapomniałam ile dla mnie znaczy muzyka i jak bardzo mi jej brakowało przez ostatnie miesiące?!…A w poradni, pani doktor „pocieszyła” mnie, że nie jest źle, ale może niestety być tak, że po ciąży cukrowy problem się nie cofnie i będę musiała już zawsze się tak prowadzić… No bo dosyć wcześnie te problemy się pojawiły więc mam jakieś predyspozycje, a do tego nadciśnienie - ewidentnie zaniedbania sprzed ciąży teraz uwidaczniają się jak w soczewce. Ciąża stała się katalizatorem. Ale dotarło także do mnie, że dzięki ciąży i pilnowaniu pewnych rzeczy być może uniknęłam poważniejszych problemów zdrowotnych, które dopadłyby mnie ze zdwojoną siłą w najbliższej przyszłości. I nie wiadomo jak by się one dla mnie skończyły. Chociaż nie powiem – przeważała złość i pretensje do siebie o tak lekceważące podejście do zdrowia i o tak lekkomyślne szafowanie nim. Czasu nie cofnę, młodsza też już nie będę, ale mam wielką nadzieję, że moje zaniedbania nie zaszkodzą teraz Szymkowi! A dietę i całą resztę przyjmuję jako nauczkę i pokutę – a masz!
Potem była jeszcze wizyta u ginki. Wydaje się, że wszystko w porządku tylko swędzenie brzucha ją zaniepokoiło i mam sprawdzić wątrobę. Poza tym mam bakterie w moczu więc przepisała mi furagin.

Wieczorem, kiedy wróciłam do domu po tym długim i stresującym dniu, Szymek się rozbudził i dał takiego czadu, że aż książka, którą opierałam na brzuchu podskakiwała.
No, już dawno i z taką siłą nie dokazywał!
I to było wspaniałym zakończeniem tego ciężkiego dnia :-))

11 lis 2009

Wiemy już! Wiemy!! :-))

...czyli już po usg i wszystko jasne!
Będziemy mieli Małego Ogrzyka! :-)))
Syna!
Chłopaczka!


Co prawda kosztowało nas to usg 200 zł (chociaż przysługiwało mi na NFZ ze względu na wiek), ale oczywiście zabrakło już punktów czy innych dupereli - jak zwykle u nas w kraju pod koniec roku. Lekarz zaproponował, że mogę podzwonić po innych przychodniach i popytać czy gdzieś są jeszcze wolne, darmowe wizyty, ale nie chcieliśmy już czekać. O, nie! I tak się naczekaliśmy! Trudno.
Ale warto było wydać każdą złotówkę, a jak trzeba będzie to do końca miesiąca możemy jeść suchy chleb dla konia! :-)))
Poprosiliśmy o nagranie (oczywiście - no problem!), a także o wiadomość co TAM ma - jeśli uda się coś wyśledzić. Udało się od razu! Doktorek nawet zdjęcie w przybliżeniu dla Szreka zrobił! Ech, Ci mężczyźni... ;-))
Co dla mnie najważniejsze - wszystko inne jest w najlepszym porządku.
Ogrzyk został obejrzany, pomierzony, posłuchaliśmy serduszka, a nawet przez chwilę oglądaliśmy Maluszka na 3D. Szkoda tylko, że pępowina zasłoniła część buźki Ogrzyka. Ale za to dwa razy spojrzał prosto "w obiektyw" ;-))
Jedyne, na co lekarz zwrócił uwagę i co go zaniepokoiło, to łożysko, które umocowane jest jakoś tak (nie pamiętam dokładnie sformułowania), że podczas porodu trzeba będzie na to uważać ze względu na możliwe krwawienia (?!). Ale to w tej chwili nie jest żadnym problemem.
Następne oglądanie w 28 tygodniu.

A teraz my głowimy się jakie imię będzie pasowało do naszego Ogrzyka - Igor? Rysiek? Robert czy Artur?
Osiołkowi w żłobie dano...
A imię to bardzo ważna rzecz. Moje dwa ulubione męskie imiona, niestety, są już zajęte (Szreku, mój brat, nasz najlepszy przyjaciel, synek naszych najbliższych znajomych...).
Ale nic to - wybierzemy inne, które będzie pasować do naszego Maluszka.
A może zrobić głosowanie on line? hihi.

Odprężyłam się i jest mi teraz tak lekko i dobrze!
Życzę sobie, żeby każde kolejne badanie i usg wychodziło tak dobrze jak dzisiejsze!
I tym optymistycznym akcentem...z radosnym puknięciem od Ogrzyka - dobranoc!

p.s. Aaaa! Zapomniałam o kilku detalach. Ogrzyk waży ok 443 g! A w trakcie oglądania pokazał nam palec...Na szczęście doktorek dopatrzył się, że nie był to palec środkowy tylko wskazujący. ;-))

30 wrz 2009

Kontrola

Po wizycie kontrolnej. I po usg. Popytałam o ryzyko wynikające z testu PAPPA. Lekarz stwierdził, że ryzyko wynikające z wieku było wysokie, ale na podstawie innych parametrów zmniejszyło się trzykrotnie, a to sporo. Dawniej, tylko ze względu na wiek miałabym skierowanie na amnio. Teraz decyzja należy do mnie. Muszę sama zdecydować, które ryzyko przemawia do mnie bardziej - 1:454 czy 1:100 poronienia w przypadku inwazji. I na tym kończymy temat amnio. Przy rozmowie (i podczas całej wizyty) był ze mną Szreku i potem zgodziliśmy się, że nie ryzykujemy i ten temat traktujemy jako zakończony. Będzie co ma być, a skoro tak nam się udało (jak w totku!!) to trzeba wierzyć, że dalej też będzie dobrze!
Poza tym Szreku miał dzisiaj okazję obejrzeć Ogrzyka. Widziałam, że w pewnym momencie usiadł na krzesełku, a ja odczytałam to jako takie-sobie wrażenie związane ze zmianą usg z tego przez brzuch na "dowcipne", bo doktorek chciał obejrzeć moje mięśniaki. Dopiero po wyjściu przyznał się, że jak zobaczył Ogrzyka to mu się gorąco zrobiło, ale jak Młode Ogrzę zaczęło brykać to Szreka przydusiło, poty mu się rzuciły i nogi mu się ugięły i musiał usiąść...;-)) A Ogrzyk zachowywał się jakby bardzo chciał zaimponić ojcu hihi. Fikał i brykał, machał i kopał, że o koziołkach nie wspomnę. No, postarał się! ;-) Ojciec mało nie zemdlał z wrażenia, matka mogła obejrzeć fikające kuloski Maluszka, a doktorek namęczył się tym razem nie z obudzeniem, ale ze złapaniem Ogrzyka do pomiarów. ;-)) Na razie wszystkie parametry w porządku! Oby tak dalej.
Podsumowując - jest dobrze ;-) i niech tak zostanie! Pliz!
Kolejne usg za miesiąc i trochę.
Jutro zaczynam 16 tydzień.
Ależ to leci!

26 wrz 2009

Tydzień 15-ty !!!

Nie piszę, bo nie mam weny. Do tego dopadł mnie dołek. Mega-chandra podszyta strachem. Przez kilka dni budziłam się między 2 a 3 w nocy i dopadały mnie Myśli. I Strach. Rozmowa z ginką nie uspokoiła, a wyobraźnia rozkręciła resztę ma maksa. Ginka stwierdziła co prawda, że jak nie ma podstaw do dalszych badań, to nie ma, ale jeśli czuję potrzebę to mam prawo do konsultacji z genetykiem. Najpierw jednak popytam lekarza, który robił badania i zobaczę co on powie. Chociaż Szreku zapytany czy mam robić dalsze inwazje stwierdził, że nie.
Dni mijają mi na spaniu i jedzeniu. Spokojnie. :-) Za tydzień minie miesiąc zwolnienia i leżakowania. Rozleniwiłam się. I osłabłam. Łóżko wyciąga ze mnie siły. Nie tylko łóżko! ;-)) Z drugiej strony mam dużo spokoju. I nareszcie zwolniłam, a tak bardzo mi tego brakowało! Tak bardzo tego chciałam. :-) No i ten spokój... A to teraz najważniejsze. Podczas chandry poczytałam o stresie w ciąży i aż za głowę się złapałam. Nie mogę tego robić Ogrzykowi! Koniec! Pewnie schizy i zrytego bereta nie da się całkiem wyłączyć, ale spróbuję nie panikować. Owszem - wiek, ryzyko, ale ryzykują także kobiety dużo młodsze ode mnie. To jak loteria. A teraz to już właściwie wszystko dzieje się poza moim zasięgiem. Mam nadzieję, że Ogrzyk jest silny i rozwija się prawidłowo. Ja już na to nie mam wpływu. Jedyne co mogę zrobić teraz dla Ogrzyka to jak najlepiej dbać o siebie i nie świrować. A reszta? Będzie co ma być.
Nie mogę się doczekać wtorku i kolejnego usg. Zajrzymy do Ogrzyka. Jeśli lekarz nie będzie miał nic przeciwko - Szreku tym razem wejdzie ze mną. To zupełnie co innego jak sam zobaczy, zamiast chciwie wsłuchiwać się w każde moje słowo. Chociaż widok jego miny i rozmaślonych oczu przy słuchaniu opowieści z usg - bezcenny! :-))

A teraz ciekawostka. Sprawa, która mnie zaskoczyła i ciągle zastanawia. Uaktywniła się nagle po długiej przewie moja znajoma-z-krótką-pamięcią. Wspominałam chyba o niej kiedyś - to ta od ostrych starań, nieudanych inseminacji, schiz i depresji, która w końcu zaciążyła (naturalnie), a po wizycie, podczas której pochwalili się swoim szczęściem - przysłała mi maila z pytaniem kiedy wreszcie my weźmiemy się do roboty, chociaż wiedziała, że się staramy. A potem na całą ciążę zniknęła, jakby się zapadła pod ziemię, ani widu, ani słychu, lakoniczne odpowiedzi na smsy, bo o rozmowie telefonicznej nie było mowy...Bardzo to wszystko było tajemnicze i dziwne, bo wiem, że było z nią oki, a w szpitalu leżała krótko pod koniec ciąży. Wstydziła się czy nie miała ochoty na kontakt - tego się nie dowiem, a nie ma to teraz najmniejszego znaczenia. Dziwniejsze jest to, że od porodu (a było to pół roku temu!) nie zaprosiła nas do swojego dziecka. Różne są praktyki naszych znajomych - jedni zapraszają od razu, inni po kilku tygodniach, a jeszcze inni - po trzech, czterech miesiącach. Tutaj NIC! Rozumiem, że to nie ich obowiązek, a ja nikomu nie będę się narzucać. Tym bardziej, że miałam inne rzeczy na głowie. Ale teraz, nagle, po tak długim czasie - dzwoni do mnie! Od razu wiedziałam, że WIE i nie myliłam się. Na pytanie -" A co tam słychać", od razu powiedziałam, że wie skoro dzwoni. "Ach, no musimy koniecznie się jakoś spiknąć i pogadać, no koniecznie!" No i spiknęłyśmy się i pogadałyśmy. Pomyślałam, że mogę wykorzystać jej doświadczenie i popytać. Hmmm, to raczej ona mnie wypytywała. Mnie czasami udało się o coś zapytać, ale odpowiedzi wprost, bez jakichś uników nie otrzymałam. Nie wiem co jest, czy to ja jestem taka popieprzona, że nie ma dla mnie tematów tabu i nie boję się rozmawiać szczerze, a zwłaszcza szczerze odpowiadać na pytania?! Nie były to pytania z tych najbardziej intymnych, nie oczekiwałam wybebeszania trzewi - ot, pytania zielonej i początkującej ciężarówki do kobiety doświadczonej, świeżej matki...Za to musiałam odpowiadać na super irytujące i infantylne pytania typu: A jak się dowiedziałaś o swojej ciąży? Domyśliłaś się, co poczułaś? A co na to mama? Cieszy się? A Szreku się cieszy? A brat się cieszy? Nie, kurna, usiedli i płaczą! A co za różnica, co ją to obchodzi czy mój brat się cieszy, czy moja matka się cieszy? Ile mam lat, piętnaście? Chyba najważniejsze czy MY ze Szrekiem się cieszymy, bo to będzie nasze dziecko, nasze szczęście, nasz słodki ciężar! I nie ma znaczenia kto się cieszy i kto co powiedział, bo ludzie reagują różnie. Teściu się na przykład ucieszył, ale teściowa już średnio, bo zdaje sobie sprawę, że dziecko to wydatek i że nie dość, że nie będzie wypadało wyciągać do Szreka ręki po kasę, to może jeszcze my, nie-daj-boszsz, będziemy chcieli jej pomocy?! Nie wie, biedaczka, że jest ostatnią osobą, do której zgłosilibyśmy się po pomoc. A wracając do radości - najfajniejsza, najmilsza i najszczersza jest radość znajomych (i nieznajomych! na przykład z blogosfery), zwłaszcza osób, które same się starają i wiedzą jak to jest...
A znajoma-z-krótką-pamięcią zaskoczyła mnie jeszcze jedną rzeczą: koniecznie chciała (chcieli) mnie odwiedzić, spotkać się i pogadać. Teraz? Nagle? Z dzieckiem? Taki zaszczyt, no proszsz. Zwłaszcza, że w trakcie naszego pitu-pitu okazało się, że ona spotyka się i bywa, ale nie u swoich starych znajomych sprzed ciąży - tylko u nowych, z małymi dziećmi, poznanymi najczęściej na porodówce... Czyli co, selekcja? Teraz to tylko znajomi z dziećmi i to takimi jak nasze? Albo z zaciążonymi koleżankami, bo one wreszcie przekroczyły tę najważniejszą granicę, barierę CUDU i wielkiej Tajemnicy? Nie pojmuję tego, a ona mi nie wyjaśni, bo dla niej dużo prostsze pytania są zbyt i za bardzo. Nie, droga koleżanko, nie spotkamy się. Nie mam na to spotkanie ochoty. Zwłaszcza po naszej rozmowie telefonicznej. Nie potrzebuję znajomych, którzy wracają do kontaktu tylko z ciekawości. A na takie płytkie pitu-pitu bez sensu i znaczenia szkoda mi zwyczajnie czasu i energii.

A więc to już 15-ty tydzień. Ale ja ciągle zapominam i nie czuję się w ciąży. Chociaż....chociaż, pomimo mojego własnego, miękkiego i tłustego brzuszka - wyraźnie już mogę wyczuć niewielką (na razie) ale twardszą część, miejsce gdzie mieszka mój Ogrzyk... ;-)))
Rośnij zdrowo, Maluszku, proszę!