Pada śnieg.
Ciekawe czy wytrzyma do rana.
Chciałabym, bo ciekawa jestem miny Ogrzyka. ;-))
No i w końcu grudzień, zima już za chwilę i święta idą … Przydałoby się trochę śniegu.
A njusy
Z tego, co moim małym, laickim rozumkiem ogarnęłam/zrozumiałam z wyników – mama nie ma nacieków w węzłach chłonnych. Ale wizyta u onkologa i tak była mocno zalecana.
A wizyta owa to była próba sił i wytrzymałości psychiczno-fizycznej. Pani doktor przyjmuje codziennie od 9-ej, ale tylko 15 osób! Recepcja czynna od 7-ej. Ludzi tłum dziki, bo to szpital na województwo. Mama jeździła więc codziennie rano, autobusem, pół godziny, żeby być tam przed otwarciem „okienka życia” i odstać swoje w kolejce, żeby się dowiedzieć: „właśnie zabrakło numerków. Zapraszamy jutro, tylko wcześniej niech pani przyjedzie, bo pacjenci spoza miasta są tu wcześniej”. Właśnie w dniu, kiedy jasny szlag mnie trafił i pomyślałam, że jak się nie uda – to idziemy prywatnie – mama wy(do)stała numerek 15!
Ale to jeszcze nic! Nastawiona na wysiadówę pod gabinetem, nie spodziewała się aż takiej … ! Ok. 11-ej zadzwoniła do mnie, że od 9-ej właśnie wszedł numer 2 (drugi!) wg listy i ok. pięciu osób bokiem … tak, bocznymi drzwiami pielęgniary wpuszczały! Kobietę z dzieckiem w wózku rozgrzeszyłam od razu, wiadomo! Ale cała reszta?!
I tak od godziny szóstej z minutami, mama weszła do gabinetu ok. 15-ej! Ale weszła, jej się udało! I ona mogła iść na luzie, bez wyroku w wynikach. A co z tym dzikim tłumem ludzi, którzy nie mogą sobie pozwolić na luz? W jakim my kraju żyjemy?!
W każdym razie, ma pokazać pani doktor (następnym razem kiedy się dostanie … w roku 2015 może?) rtg płuc, wyniki krwi (z markerami włącznie) i tomografię brzucha. Na razie w przychodni onkologicznej i w szpitalu, gdzie miała operację – dziwnym trafem – tomografy się wzięły i złośliwie zepsuły … koniec roku to jednak parszywy czas! Szukamy dalej.
Byłam na zwiadzie w żłobku. Kolejnym, bo mam za sobą już jedną wizytę i dwie rozmowy telefoniczne z Dyrką żłobka w sprawie wolnych miejsc. Szczęśliwie dla mnie – jak się okazało - dyrki nie było. Porozmawiałam sobie z jedną z wychowawczyń i dowiedziałam się więcej niż przez te poprzednie rozmowy. Najbliższe zapisy są teraz w kwietniu, a konkretnie 1-go! Na wrzesień! Ale mam zaglądać od lutego, dowiadywać się i pytać o możliwość „odwiedzin” z Ogrzykiem w żłobku. Wielu rodziców szybko rezygnuje (zły znak dla mła!) ze względu na chorowanie dzieci, a ja mam się o takie wakaty pytać. Jak będą - mam przyprowadzać Ogrzyka na godzinę/dwie, bez posiłków na początek, poobserwować małego jak sobie radzi i jak mu się podoba.
A jak zaczniemy tak przychodzić i Mały się zaaklimatyzuje – to już zostanie i będzie chodził.
A ja wrócę do pracy.
… I chciałabym i boję się. Z różnych względów.
O tym, co się dzieje obecnie u mnie w pracy napiszę, ale nie teraz.
Teraz pójdę na zwiady do mojej dyry i zorientuję się co i jak. Chcę wrócić na pół etatu na początek. I tu może być problem, bo pół etatu w rozumieniu naszych kierowniczek to trzy dni w tygodniu po ok. 7 godzin. A ja chcę codziennie na 4 godziny. Nic to, zobaczymy.
U mnie troszkę lepiej.
Może odbijam się od dna? Mam nadzieję. Choć ciągle niewiele dla siebie robię – bardzo intensywnie o tym myślę. A to już chyba niezły początek. Zawsze łatwiej myślało mi się i dbało o innych niż o siebie, więc poświęcanie tyle uwagi własnej osobie to już sukces.
Ogrzyk jest coraz słodszy ;-) Rozczula mnie i rozbawia do łez dokładnie tak samo jak wnerwia. Zwłaszcza, że i jedno i drugie wychodzi mu bezbłędnie. I wiem, że On dokładnie wie kiedy i czym doprowadza mnie do białej gorączki. Koleżanki Szreka z pracy pocieszają go, że to jest ten czas, kiedy małe bachoreski sprawdzają nas i granice, do jakich mogą się posunąć. Ogrzyk dziś po kolejnych „fuj, nunu! zostaw!” podbiegł do mnie ze schyloną głową (?!) i wtulił we mnie z całej siły. Zaniemówiłam. Może o to chodziło małemu bystrzakowi? ;-)
Kota ma łzawiące oczko. Leczymy ją od jakiegoś czasu różnymi kroplami. W końcu zrobiono jej wymaz – wynik jałowy. Znaczy się oko zdrowe, bez bakterii a te wszystkie krople … Nowy pomysł – przetkanie kanału łzowego. No, masakra! Ogrzyk to miał i tak bardzo chciałabym oszczędzić kocicę. Boję się o nią. I chyba w końcu to ja pójdę do weta na konsultację, bo mam masę pytań, których Szreku nie zapamięta i nie zada.
cdn