25 gru 2010

W ten świąteczny czas


ZDROWYCH i spokojnych Świąt
spędzonych w przyjemnej i rodzinnej atmosferze
życzę wszystkim!!
Sobie także!

22 gru 2010

Sobotni wieczór

Moje urodziny
Siedzieliśmy ze Szrekiem przy winku, rozmawialiśmy o tym i owym.
Potem on musiał coś sprawdzić do pracy, to i ja odpaliłam laktopa.
Zaczęłam pisać.
Moja notka miała wyglądać tak:

„Co mam
Oprócz urodzin dzisiaj?
Mam skończone 40 lat, sporą nawagę i totalnie zryty beret!
Mam cudnego, kochanego, wspaniałego, mądrego SYNA! Mały wielki CUD, w który nawet dzisiaj trudno mi uwierzyć.
Mam fajnego męża, który jednak czasem wnerwia mnie tak, że … ! No, wnerwia mnie! I na dziś wystarczy
Mam super Brata-Zrytego-Bereta!
Zwariowaną kocią wariatę, która wzbogaca i urozmaica nam życie”…

Chciałam jeszcze coś napisać, ale Ogrzyk obudził się z płaczem.
Nie było to nic nadzwyczajnego – od pewnego czasu budził się kilkakrotnie w nocy z płaczem lub jękami, rzucał się przez sen, był niespokojny… ząbkowanie! :-/
Ale od dwóch/trzech tygodni obserwowałam go z rosnącym niepokojem i czekałam na jakieś przesilenie, na kryzys… To ciągłe furkotanie (w pleckach? gardle?), odkasływanie – za długo to trwało.
A więc Mały obudził się z płaczem, po chwili snu sytuacja powtórzyła się. Poszłam się położyć, a przy okazji mieć na niego oko. Nie spałam. Gdzieś tak po północy obudził nas krzyk i dziwne bulgotanie. Ogrzyk dławił się katarem. Był przerażony nie mniej niż my! Decyzja była prosta – rano wzywam lekarza.
Pani doktor osłuchała, opukała, zajrzała do gardła, uszu i stwierdziła zapalenie oskrzeli! A we mnie się wszystko zapadło! Spodziewałam się czegoś poważnego, bo to już tyle trwało, a do tego przez ostatnie dwa dni stan Misia się wyraźnie pogorszył – był mega marudny, miał gorszy apetyt i w ogóle widać było, że mu źle.
Oczywiście antybiotyk – tym razem, przerażona i gnębiona wyrzutami sumienia, nie dyskutowałam.
Zdenerwowała się kiedy powiedziałam, że osłuchiwało go kilku lekarzy (o profesorze, który badał go ze dwa dni wcześniej nie wspomniałam!) i NIC nie słyszało, wszystko było w porządku! Nastraszyła nas jeszcze między-miąższowym zapaleniem płuc, kazała zrobić rtg klatki piersiowej, szarpnęła kasę większą niż profesor i sobie poszła.
Resztę dnia przeryczałam, a Szreku chodził koło mnie i sarkał, żebym przestała, bo straszę Misia. A poza tym bacznie obserwowałam Małego, walczyliśmy z nim, żeby ściągnąć mu katar, kombinowaliśmy jak tu podać leki, żeby łyknął i nie wypluł, z bólem wsłuchiwaliśmy się w jego marudzenie, że o rozpaczliwych i rozdzierających – „Mmaaamaa! Maaamaa!” – nie wspomnę. Jednym słowem masakra!
Kolejne dwa dni upłynęły na podawaniu leków, walce z katarem i oczywiście na bacznej obserwacji Misia. Pojawiła się częsta i rzadka kupa – efekt leków. Chyba nawet czasem coś Misia pobolewało (brzuszek?) bo zaczynał płakać bez powodu i bardzo żałośnie. Ciężkie to były dni.
Miałam wyznaczoną na jutro wizytę kontrolną u mojego pediatry – tak, skuliłam uszy po sobie i zdecydowałam iść znowu do niej, niech obejrzy, posłucha… W końcu prawie dwa miesiące temu przepisała antybiotyk i może już dawno Misio byłby zdrowy!
Ale dzisiaj nastąpiło kolejne przesilenie... :-((
Widać było, że jest mu gorzej – zasapany, nosek całkiem zapchany (pomimo częstego czyszczenia), marud wielki, rozgrzany i spocony jakiś, ale pić nie chciał, a do tego w ciągu godziny zrobił trzy bardzo rzadkie kupale! Wpadłam w panikę.
Zadzwoniłam do poradni-kazali przyjechać.
Taxi, walka przy ubieraniu Małego (byłam mokruteńka-jak zwykle!), targanie super ciężkiego i niewygodnego fotelika (z ciężką i marudzącą zawartością), brnięcie po zapadającym się śniegu i wreszcie – jesteśmy!
Po badaniu doktorka zmieniła antybiotyk (bo nie pomaga, a mija 3-cia doba i do tego biegunka!), odstawiła ohydny syrop pulneo (Szymuś odetchnął z ulgą!), wypytała o biegunkę, wymioty, apetyt itepe. Okazało się, że nie jest tak źle jak myślałam (uff!!), a po chwili Misio już gadał coś do niej po swojemu, zrzucał karty innych pacjentów z biurka i w ogóle rozrabiał i prezentował się jako okaz zdrowia! ;-))

Myślę, że ostatni tydzień kosztował mnie (emocjonalnie) kilka lat życia! (Muszę więc o siebie zadbać, zmienić dietę i robić codziennie 25 brzuszków więcej… hahaha! Taki głupi żarcik!)

Czego nauczyła mnie ta historia (która się jeszcze nie zakończyła hepi-endem!)?
- że trzeba zaufać JEDNEMU lekarzowi (chociaż dzisiaj o to trudno) i się go trzymać
- żeby nie ufać za bardzo i w ciemno wielkim profesorom – oni również mogą coś przeoczyć i zlekceważyć
- że, choć wydaję się sobie twarda – jestem takie mietkie, ciepłe kluchy! A w sytuacji kryzysowej tracę panowanie nad sobą i wpadam w panikę!
- że, choć jestem słaba i nie mogę dźwigać – jeśli sprawa dotyczy mojego Ogrzyka następuje we mnie absolutnie totalna mobilizacja i wstępują we mnie siły, o których do tej pory nie miałam pojęcia
- że jednak nie lubię grudnia, choć to mój miesiąc
- że może za stara jestem na to wszystko?

9 gru 2010

Kryzys

... mnie dopadł.
Nie tylko twórczy... Cóż, bywa.
Głowa pełna słów, pisać się chce, bo jest o kim/czym (!), a kiedy wieczorem siadam do laktopa - duupa blada!
Jakie to żałosne! Dawniej pisałam o każdej pierdole jaka mi zaświtała w głowie. Bo miałam więcej czasu i duużo więcej siły!!
Teraz NARESZCIE mam o czym pisać, a tu organizm mówi: "Ni ch...! Idę spać!"
A potem ... a potem jest już za późno, żeby wracać tak daleko wstecz, żeby opisywać co było. Bo tyle NOWEGO i ważniejszego już czeka w kolejce.

Już grudzień.
Mój miesiąc. Najtrudniejszy miesiąc w roku.
Może za chwilę wrócę i popiszę.
Chciałabym!

:-))


pees: Miś w porządku! Ciągle kaszle (!!) ale nie wygląda na chorego i nie ma innych objawów, więc pocieszam się, że nie jest chory.
I na koniec - Szymonek jest cudny, wspaniały, kochany, marudny, żywy jak srebro, wymagający i coraz bardziej ... coraz bardziej przypomina i wygląda jak Mały Chłopaczek! Mój fantastyczny SYNEK!