23 sty 2010

Bezradna i zagubiona

a do tego bezbronna i zestresowana czuję się ostatnio. :-((
Coraz więcej dopada mnie strachów…
Wróciły stare i doszły nowe.
W dzień mało aktywne i groźne – w nocy, kiedy budzę się z częstotliwością co dwie godziny, dopadają mnie wszystkie naraz z całą intensywnością. Odpędzają sen, nakręcają i burzą resztki spokoju wysysając pozytywną energię. Wiem, że to normalne stany każdej ciężarówki – te strachy, obawy, wątpliwości i pytania, ale nie zmienia to faktu, że od tych negatywnych natłoków i gonitw myślowych moja energia gaśnie. I znowu zapadam w narkoleptyczną senność jakbym uciekała od rzeczywistości. No i ta płaczliwość. Potrafię sobie ryknąć ot tak, na filmie, przy muzyce, przy czytaniu … jak ostatnia beksa jakaś. I do tego czuję się bardzo zagubiona i mało obrotna. Nigdy zresztą za bardzo zaradna nie byłam, ale teraz czuję się totalną ofermą . Koleżanki pytają czy wiem już na jakim oddziale będę rodzić i czy mam jakiegoś lekarza „ustawionego”. Brat i Szreku naciskają, żeby chodzić już koło położnej albo lekarza, żeby mieć odpowiednią opiekę i „zaplecze” w szpitalu (porównywanym zresztą do fabryki z ogromnym przerobem). Żeby nie być potem anonimowa, żeby niczego nie zaniedbali, nie przeoczyli… Że może warto zaliczyć jakieś dwie wizyty u takiego lekarza, kosztowne, ale żeby zapamiętał i żeby jego nazwisko w papierach zostało …
Jedyną moją odpowiedzią na powyższe jest – NIE! Nie, nie wiem na jakim oddziale, nie wiem jaki lekarz, nie mam położnej, nie wiem u kogo zaliczyć te kosztowne wizyty, które i tak nie zagwarantują mi nazwiska w papierach i rozpoznawalności, lepszej opieki i uchronią przed rutyniarstwem czy błędami… Nie chcę zmieniać mojej ginki, bo jej ufam i pasuje mi, a nie wiem co bym zrobiła gdyby inny lekarz dał zupełnie inne zalecenia niż ona. Co wtedy? Kogo słuchać?
Nie umiem załatwić sobie i wychodzić żadnej z tych rzeczy. Może gdybym musiała załatwiać te sprawy w imieniu koleżanki, dla kogoś – poszłoby łatwiej. Dla siebie nie umiem i dlatego czuję się jak ostatnia ofiara. Do tego taka malutka i zagubiona…
Nawet szkołę rodzenia podsunęła mi koleżanka… Ale dobrze, że to zrobiła, bo nie wiem czy sama coś bym wybrała, a tak to muszę się dwa razy w tygodniu ruszyć z domu, iść między inne ciężarówki, a to odpycha trochę negatywne myśli. Wykłady są ciekawe, mam nadzieję sporo się z nich nauczyć – zwłaszcza czekam na te dotyczące opieki nad noworodkiem … Teraz na razie omawiamy poród i połóg. Mamy też ćwiczenia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo brzuchol może przeszkadzać w najprostszych ćwiczeniach. Czuję się trochę jak żuczek gnojarek co to jak się przewróci na plecy to już mogiła. Ale nie poddaję się. Na pierwszej gimnastyce Szymek tak mi szalał i kopał w brzuchu, jakby chciał robić podkop. Zastanawiałam się nawet czy tak mu się podobało czy wręcz przeciwnie. Szreku oczywiście miał swoją teorię – Ogrzyk ćwiczył razem z nami te wszystkie oddechy oraz wymachy rękoma i nogami. Cóż, to by się nawet zgadzało. ;-)
A tak w ogóle to byłam mile zaskoczona, że Szreku bez nakłaniania czy zmuszania zdecydował się ze mną chodzić do szkoły. Na początku mówił, że tylko po mnie przyjedzie i przyjechał… tyle, że tak wcześnie, że został na wykładach. A teraz nawet przychodzi na gimnastykę. Miło mieć go przy sobie. Fajnie, że chce uczestniczyć w zajęciach i uczyć się tych wszystkich rzeczy. Chociaż wiem, że nie będzie ze mną przy porodzie – niech chociaż w ten sposób skorzysta i dowie się co się ze mną dzieje i będzie działo. Co do porodu – nie zmuszam go. Wiem, że nie nadaje się na takie ekstremalne przeżycia, że słabnie na widok krwi, że nie poradzi sobie z moim cierpieniem, a może nawet agresją… Ja sama nie wiem czy chciałabym, żeby był przy mnie. Wiem, że bywam nieobliczalna, a co dopiero w czasie takiej próby, takiego cierpienia i zwierzęcego strachu.

A poza tym – u lekarzy nawet oki.
Diabetolog udawała, że nie widzi przekroczonych norm na czczo (ale po feno). Zalecenia bez zmian – dieta, mierzenie cukru, kontrola w lutym. Tyle, że ja pękam i zaczynam oszukiwać. Jem słodkie jogurty, czasem więcej owoców lub ewidentnie coś zakazanego… Jem więcej!
Szymek na razie gigantem nie jest (i chyba mu nie grozi), a ja już świruję z głodu i z ochoty na coś słodkiego… stąd te grzeszki...
U ginki też było oki. Moje wątpliwości co do spadku masy ciała uspokoiła w ten sposób, że dla mnie to korzystne (wiem o tym) a synek sobie nie da krzywdy zrobić i sam sobie weźmie czego mu będzie potrzeba. Oby! Niech dobrze się rozwija i bierze co chce: czym chata bogata!

Z weselszych tematów – łóżeczko już stoi w pokoju. Materaca nie wyjmowaliśmy z folii i dobrze, bo kotecka od razu je zaanektowała jak swoje. Aż się martwię co będzie jak przybędzie Lokator tegoż łóżeczka… Poza tym dostaliśmy używany fotelik samochodowy, z którym było tak samo. Tyle tylko, że niezbyt wygodnie jej się tam wchodzi, bo fotel lekko się buja. Ale za to zabawki, które pojawiły się wraz z fotelikiem porozpieprzała po całej podłodze, a dwie nawet próbowała schować pod szafę. Nie wiem czy to były te najfajniejsze czy wręcz przeciwnie. Pluszaki poustawiałam w pokoju na pólkach i parapecie, ale generalnie rzadko tam bywają… Jak tylko kotecka się przewinie (a często jej się zdarza), zabawki po kolei lądują na podłodze. Hmmm. Ciekawe jak to będzie jak w domu pojawi się Ogrzyk.

I to na tyle.
Ulało mi się, pomarudziłam, ale może przyniesie to skutek terapeutyczny, bo już przy pisaniu humor mi się trochę poprawił, a strachy wydają się troszkę mniej straszne…
Zobaczymy.

7 sty 2010

Ziewnięcie Ogrzyka ;-)

Nareszcie udało się zeskanować fotkę z usg.
Pozwólcie przedstawić sobie...
Oto mój synuś ziewający ;-))





Niezły nochal, prawda? ;-))

6 sty 2010

Trochę dobrze trochę źle

Wczorajszy dzień upłynął nam na wizytach lekarskich.
Dobrze, że poprosiłam Szreka, żeby wziął wolne w pracy bo sama nie dałabym rady.
Fenoterol to syf okrutny i wszystkie opisane w ulotce paskudne skutki uboczne niestety mnie nie ominęły.
Zaczęło już w poniedziałek po 20 min od wzięcia pierwszej tabletki. Puls jak po zejściu z bieżni (120!), męczące walenie serca, ból głowy, drżenie dłoni… i niestety – podwyższenie poziomu glukozy we krwi. Ze względu na trzęsące się ręce nie dałabym rady prowadzić auta więc Szreku był mi niezbędny.
Jedyną "dobrą" stroną tej trzęsawki jest fakt, że nie mam problemu z kujnięciami się do badania glukozy. ;-) Nie mam tego sprzętu do automatycznego kujnięcia (to takie coś jak długopis zakończone igiełką) więc sama się ciacham jednorazowymi igiełkami. Wszystko fajnie, tylko że ja do igieł sympatii nie czuję wcale, a jeszcze jak sama mam się kujnąć to już w ogóle masakra jest. Czasami, żeby mieć odpowiednią kroplę do zbadania musiałam „poprawiać” ze trzy razy. No i właśnie teraz przy tych trzęsących się rękach nagle nie mam z tym problemu. Trudno mi w ogóle utrzymać tą małą igiełkę, a już jak mi się uda, to jak przykładam ją do palca – reszta dzieje się sama pod wpływem trzęsionki. ;-) Hmm, niestety to jedyny pozytyw.

Wizyta u diabetologa podłamała mnie.
Cukier nie może przekraczać normy, nie można odstawić fenoterolu, bo po coś się go bierze, a feno podwyższa glukozę więc… Mam tydzień na próbę, żeby opanować cukier, co dla mnie oznacza jeszcze większe ograniczenie posiłków i tego co mi teraz wolno. Tym razem zero węglowodanów i zostaje mi tylko nabiał + ewentualnie jakieś zupki-galopki. Stawka, jednak, jest wysoka bo jak się nie uda, to zostaje insulina, a ja bardzo tego nie chcę! Zobaczymy jak będzie.

A wieczorem było usg.
Co prawda, doktorek miał ponad godzinne opóźnienie i trzeba było się nieźle naczekać, że o kwocie 150zł nie wspomnę, ale warto było! :-))
Jak tylko doktorek dotknął głowicą brzucha, naszym oczom ukazała się buźka Ogrzyka. Doktor był tak zaskoczony, że od razu przełączył na 4D, bo nie zawsze dzidziory chcą pokazywać twarzyczki – wolą inne części ciała. ;-)
Na obrazie 4D okazało się, że dzidzior jest strasznie naburmuszony i nadundany. No, miał taką minę, że nie mogłam się nie uśmiechnąć – moja kreew!! Hi hi. Nawet doktorek skomentował – "Ale synek niezadowolony! Chyba zły, że musiał tyle się naczekać." Wtedy okazało się, że Ogrzyk poruszył się i … ziewnął! Dotkorek wykazał się refleksem i udało się zrobić fotkę – no, cudo!
A potem były pomiary i oglądanie, a raz na jakiś czas przełączał obraz na 4D i mogliśmy go też podglądać w tych wymiarach. Ze śmieszniejszych momentów – doktorek pokazywał nam po kolei „tu jest kręgosłup, główka, tu nóżki, jedna rączka, ... druga… nie ma tutaj … (zjechał głowicą niżej) o, tu jest! Trąca sobie ptaszka”
Czy mam to jakoś komentować? Chyba tylko – ech, te chłopy! ;-)
Z detali technicznych – mój dzidzior waży ok. 1310 g i ustawił się już główką w dół, co oznacza dwie sprawy (oprócz tego, że leży już prawidłowo). Po pierwsze – to, co ostatnio wypychał, a ja głaskałam czule jako główkę, pewna, że główka jest przecież u takiego malucha największa - to była dupka. A po drugie – jeśli to duże to była dupka, to znaczy, że będzie miał odwłok po mamusi… no trudno. Za to nochal – cały tatuś! Wielki! ;-)
Po usłyszeniu o moich kłopotach z szyjką, doktorek wahał się czy zrobić mi dogłębne usg, bo nie lubi tak zaawansowanym ciężarówkom tam gmerać. Ale przez brzuch nie byłoby dokładnie widać. Zdecydował więc, że spróbuje jednak bardzo delikatnie obejrzeć szyjkę dla mojego (i swojego pewnie też) spokoju. Faktycznie był super delikatny, a dzięki temu, że zajrzał okazało się, że szyjka zamknięta, 40 mm (więc chyba sporo) i wytłumaczył jeszcze, że przy badaniu ginki mogła sprawiać wrażenie skróconej. Jedyne na co zwrócił uwagę, to niewielka ilość płynu, co może oznaczać pęknięte jakieś naczynko i możliwość plamienia… Więc jakby co, to wiem co się będzie działo i co się działo wcześniej, przed świętami.
I to by było na tyle.
Idę grzecznie zalec w łóżku.

5 sty 2010

Dopisane po wizycie u ginki

:-((

W skrócie:
Brzuch twardy, szyjka krótka, fenoterol natychmiast 4x1 i leżenie plackiem! Kontrola w przyszły czwartek. :-((

Wzięłam już feno i za fajnie nie jest - puls 120!! Trzepie mnie aż miło - jak po aerobiku!
Jutro Szreka nie puszczę do pracy tylko będzie ze mną jeździł do diabetologa, a wieczorem na usg. Mam wielką nadzieję, że chociaż u synka będzie wszystko w porządku!
Szymuś, kochanie, zostań tam gdzie jesteś! Jeszcze masz trochę czasu więc siedź sobie u matuli! Źle Ci tam?
Jutro pomachaj swoim staruszkom grzecznie i pokaż, że wszystko u Ciebie OKI!! Proszę!

4 sty 2010

Sylwester-srester

...czyli cena za brak asertywności...

A miało być tak pięknie …
Mieliśmy siedzieć w domu, miał być też mój brat, miało być spokojnie czyli tak jak ostatnio lubię najbardziej.
Miało i się zesrało.
Wprosili się znajomi, Ci sami co w zeszłym roku, ze swoim synkiem trzylatkiem. Nadpobudliwym, hałaśliwym i bardzo rozpieszczonym chłopaczkiem, który uwielbia być w centrum uwagi. Tak w ogóle to zgodziłam się, bo bardzo ich lubię, a ich synka do niedawna uwielbiałam – żeby nie było. Po prostu albo zupełnie zdziczałam na tym zwolnieniu, albo w tej chwili i na tym etapie mojego życia potrzebuję spokoju, albo nie był to najlepszy dzień i zwyczajnie moje hormony zagrały … i zatańczyły flamenco z przytupem i zgrzytaniem zębów.
Cóż, królową czaru i uroku to ja nie byłam. Nie emanowały też ode mnie ani pozytywne wibracje, ani zadowolenie, ani żadne inne sympatyczne emocje.
Do głosu doszła, siedząca dotąd cicho, moja wewnętrzna wiedźma!
I nie chodziło tu o obsługę gości, bo Szreku stanął na wysokości zadania i wziął to na siebie. Poza tym znajomi nie należą do gości, nad którymi trzeba się specjalnie wytrząsać. Po prostu jakoś szybko mnie zmęczył hałas, zamieszanie, piski i bieganina dziecka, a w końcu jego kotłowanina w naszej pościeli w drugim pokoju. Już to, że skotłował nam łóżko mnie zirytowało, ale potem wołał po kolei swoich rodziców i nas i każdy mógł nie tylko podziwiać jego popisy w naszej pościeli, ale jeszcze bałagan, który natychmiast się tam pojawił znikąd. Potem było już tylko gorzej, a moja cierpliwość topniała gwałtownie jak pierwszy śnieg. Każde moje wejście do kuchni powodowało gwałtowne skurczenie się przestrzeni. Wystarczyło, że w tym samym czasie wszedł tam ktoś jeszcze i nagle okazywało się, że gdzie by się nie obrócił – tam napotykał/ocierał się/odbijał się od mojego brzucha. Raz nawet wściekłam się, bo zagadany Szreku odwrócił się w moją stronę mniej ostrożnie i dość boleśnie odbił biodrem od mojego brzuchola. Usiadłam więc w kącie przy stole, żeby nie zagęszczać i nie zabierać przestrzeni w naszym niewielkim mieszkaniu, ale i tak już nakręcałam się i wszystko mnie wnerwiało. A co gorsze – Ogrzyk też się uaktywnił pod wpływem moich negatywnych emocji i kopał jak szalony. Nigdy wcześniej nie wybijał aż takich hołubców! Były momenty, że nie było to przyjemne. W każdym razie moja wewnętrzna wiedźma syczała sobie pod nosem cichutko i nakręcała się niepostrzeżenie … Znajoma z synkiem zebrała się koło 21-ej, a jej mąż poszedł po 23-ej. Zmęczona i rozdrażniona zastanawiałam się czy czekać do północy czy położyć się spać. Poczekałam. A moja wiedźma wyszczerzyła kły w złośliwym uśmiechu i zatarła radośnie łapska… O północy wyrwała się spod kontroli i rozjazgotała na całego. Zamiast życzeń noworocznych na Szreka posypał się grad złośliwości, jadu i pretensji. Jednym słowem ulało się na biedaka.
O dziwo, albo tak dobrze mnie zna, że się tego spodziewał, albo mój obecny stan każe mu brać poprawki na wszelkie moje wybuchy i fochy, albo był już tak znieczulony, że nie zrobiło to na nim większego wrażenia, w każdym razie jedyną odpowiedzią był jego spokój i cierpliwość, które imponowały. Nawet tupiącej z wściekłości wiedźmie. Co więcej, wiedźma usłyszała życzenia, dostała łyka szampana i kilka słodkich buziaków.
A potem staliśmy na balkonie (brat, Szreku obejmujący swoją wyluzowaną nagle wiedźmę z cichutkim Ogrzykiem w środku) i podziwialiśmy fajerwerki wybuchające ze wszystkich stron.
Ogrzyk ewidentnie nie lubi huku i ożywił się dopiero po opuszczeniu hałaśliwego balkonu.
Około 1-ej w nocy zaległam nareszcie w wyrku głaskając na dobranoc/dzień dobry mojego Ogrzyka.
I tak oto z hukiem, wrzaskiem i przytupem rozpoczął się dla nas Nowy Rok...

1 sty 2010

Na Nowy Rok!

Tym, którzy pragną – spełnienia
Tym, którzy czekają – doczekania się, szczęśliwego!!
Tym, którzy chorują – wyzdrowienia
Tym, którzy ciężko pracują – wypoczynku
Tym, którzy kochają – wzajemności
Tym, którzy płaczą – pocieszenia
Samotnym – towarzystwa
Zakompleksionym – poczucia własnej wartości
Zagubionym – odnalezienia
Biednym - wzbogacenia
A wszystkim –
Szczęśliwego Nowego Roku 2010!!

Niech będzie lepszy niż mijający,
niech się spełnią
wszystkie nasze marzenia




p.s. Podsumowania mijającego roku nie będzie. Nie teraz. Myślenie mi szkodzi ;-)
Jak wczoraj włączyłam myślenie to zaliczyłam doła głębokiego jak Rów Mariański. A to co nawymyślałam przy okazji wprawiło mnie w przerażenie.
Życzę sobie… wiadomo czego sobie życzę!
Niech się spełni!