28 lis 2009

Epidemia!

To już nie żarty!!
Prawdziwa epidemia z wirusami szalejącymi po okolicy i w powietrzu wokół nas.
Ale nie o grypę mi chodzi...
O ciążową epidemię tu idzie. ;-))
Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że brat cioteczny Szreka będzie po raz drugi ojcem.
Wczoraj kolejna super nowina – siostra cioteczna Szreka (a moja przyjaciółka) też dołączyła do grona ciężarówek. Trzy ciężarówki na raz w jednej rodzinie!
W ten sposób w przyszłym roku, prawie hurtowo, przybędzie trzech (albo troje) nowych członków rodziny.
Jak wszystko dobrze i planowo pójdzie, to dzieci urodzą się w pierwszej połowie roku, do końca czerwca.
Fajnie będzie jak się wszyscy spotkamy na święta lub innej uroczystości rodzinnej! ;-)) Ależ się zagęści!

Anno, życzę nam spokojnej ciąży, rozwiązania bez komplikacji i zdrowych Maluszków!! :-)))

26 lis 2009

Słodki problem i Mały sportowiec

Wizyta u diabetologa za mną.
Tak jak myślałam – niektóre normy są przekroczone więc w rozpoznaniu napisała: cukrzyca ciążowa. I wszystko jasne. :-(
Najdziwniejsze, że w ciągu tego tygodnia schudłam pół kilograma, a doktorka ucieszyła się, że dieta działa. Jaka dieta? Ja nie byłam na żadnej diecie.
Za to teraz będę.
Zero cukru i słodyczy pod żadną postacią, zamiast trzech sporych posiłków 5-6 małych, dużo warzyw i niektórych owoców, ograniczenie węglowodanów i mało tłuszczów. To tak w skrócie.
Na razie, przy tych ograniczeniach, jestem głodna…ale myślę/mam nadzieję, że szybko się przyzwyczaję. Zwłaszcza do gorzkiej herbaty - blee. Już dawno miałam przejść na taki system jedzeniowy, bo chciałam schudnąć, ale ciągle nie miałam wystarczająco dużo czasu, ochoty i silnej woli. Zresztą w pracy bardzo trudno robić sobie przerwę śniadaniową (nawet bardzo krótką) co 2,5-3 godz.
Teraz motywacja jest bardzo silna - nie robię tego dla siebie tylko dla Szymka.
Oczywiście dalej mierzę cukier 4xdziennie i w następny wtorek kolejna wizyta. Mam nadzieję, że dieta i moja mobilizacja/determinacja, żeby trzymać się z daleka od słodyczy przyniosą oczekiwany skutek i nie będzie potrzeby na dalsze ingerencje lekowe. Zwłaszcza, że jedyną opcją w takim wypadku jest insulina…

Ostatnio niepokoił mnie fakt małej aktywności Szymka.
Wczoraj, kiedy położyłam się wieczorem, Mały troszkę się rozruszał. Kopał to tu, to tam (a jego kopniaczki są już konkretne!), a także kilka razy zmienił pozycję wypychając mi skórę na brzuchu po jednej stronie. Jak bym miała Obcego w brzuchu hihi. Chciałam, żeby Szreku też to poczuł. Uprzedziłam go tylko, żeby był cierpliwy, bo Szymek ze mną bawi się w chowanego i kopie dopiero kiedy zabieram rękę. Jakież było moje zdziwienie kiedy Szreku położył mi dłoń na brzuchu, a TAM od razu zaczęły się figle-migle. Mały zaczął szaleć tak, że aż się przestraszyłam. Kopał tak, jak do tej pory mu się nie zdarzyło, aż ojcu ręka podskakiwała, a dla większego efektu – wiercił się i rozpychał tworząc twarde wypukłości prosto w dłoń Szreka. Zaczęłam się śmiać, że te dzikie popisy to chyba specjalnie dla papy, bo ani wcześniej, ani później nie harcował aż tak dynamicznie. ;-))
Szymek jest coraz większy i cięższy, a jego ruchy i kopniaki coraz konkretniejsze. Już dotarło do mnie i nie mam żadnych wątpliwości, że jestem w ciąży – czuję to mocno i wyraźnie.
Mam nadzieję, że synek rozwija się prawidłowo i jest zdrowy.
Reszta nie ma znaczenia :-))

23 lis 2009

Masakra jakaś no! :-((

Czyli będzie marudzenie o fizjologii i ciążowych dolegliwościach.
No, sory, ale mi się uleje...
Zacznę od lżejszego czyli od słodkiej sprawy.
Mierzę cukier. Cztery razy dziennie kłuję się po paluchach, a ponieważ nie mam wprawy (że nie wspomnę o niedawnym panicznym strachu przed igłą) zdarza się, że muszę się ukłuć znowu.
A czasami jeszcze raz. :-(
No i wyniki nie są zadowalające. Znalazłam w necie normy dla ciężarówek – na jednej stronie, że godzinę po jedzeniu norma to 120, na innej, że 140. Tak czy owak, wyniki na czczo nie są złe, ale po jedzeniu często przekroczone.
Idę do diabetyczki na kontrolę we wtorek. Oby tylko skończyło się na diecie! Oby to wystarczyło i, żeby poziom cukru zaczął spadać!

Druga sprawa to dolegliwość (ponoć) typowa dla ciężarówek – zaparcia!
To co przeżyłam w piątek i sobotę mogę skwitować tylko – MASAKRA JAKAŚ!!!
Dwa dni pod rząd miałam prawie porody. Tak mnie męczyło, tyle mnie to „zajęcie” kosztowało wysiłku, że potem bolało mnie całe podwozie. Całe! Zaczęłam się nawet martwić czy przez to parcie nie zrobiłam sobie tam jakiegoś „kuku”…i czy Ogrzyka nie uszkodziłam tak bardzo gniotąc brzuch…Sobotę do południa przepłakałam – choć tak bardzo sobie obiecałam, że nie będę tego robić mojemu synkowi.
W końcu, spanikowana, zadzwoniłam do ginki, ale ona (tak przewrażliwiona w innych sytuacjach) stwierdziła, żeby na razie nie panikować, że na pewno nic się nie dzieje.
Uspokoiła mnie trochę i jedyne co jeszcze budziło moje obawy to brak ruchliwości Małego. Dopiero późnym popołudniem nareszcie dał znak/sygnał i kamień spadł mi z serca.
Dzisiaj trochę bardziej puka i się wierci. Super!
Mam pić specjalny syrop, Lactulosum, który ma pomóc. Oby! Zobaczymy.

A co do imienia dla Ogrzyka – na dzień dzisiejszy zdecydowaliśmy, że będzie Szymon.
Synuś Szymuś.

I tym optymistycznym akcentem ... :-))

18 lis 2009

Niepokojąca CISZA oraz wizyta w poradni

Ale zacznę od ciszy jaka nastąpiła w moich kontaktach z Ogrzykiem. A raczej w Jego ze mną…
Wczoraj znowu trochę stwardniał mi brzuch, a konkretnie jego górna część, ten pas pod żebrami. A ponieważ dzisiaj jest podobnie i nie wiem czy wynika to z faktu, że Ogrzyk się wyraźnie przemieścił do góry czy powód jest inny, na wszelki wypadek zadzwonię jutro do ginki.
Wracając do ciszy…
Wczoraj wieczorem dotarło do mnie, że brzuch twardniał w ciągu dnia, ale Ogrzyk się do mnie „nie odzywał”. Ani wiercenia, ani wędrowania, ani pukania… Nawet przy szybkim chodzeniu nie czułam Małego. I jak sobie to uświadomiłam, to strasznie mi ten fakt zaczął przeszkadzać i jakoś tak dziwnie mi się zrobiło. Pusto i niewyraźnie... :-(
No, co będę dużo gadać – stęskniłam się za sygnałami od Ogrzyka.
I przestraszyłam się troszkę też.
No, bo żeby tak nawet stuknięcia po położeniu się wieczorem?! Jak to?
Nie wytrzymałam i zaczęłam pukać, a potem (wstyd się przyznać) posunęłam się nawet do potarmoszenia brzucha w celu (p)obudzenia Maluszka, żeby dał choć jeden znak/sygnał. Oczywiście natychmiast wkroczył papa Szrek („co mu robisz?! Daj mu spokój!”), ale i tak udało się – było jedno, słabe puknięcie i wybrzuszenie.
Dzisiaj w ciągu dnia znowu cisza (chyba, że były znaki ale słabiutkie) i dopiero po wyjściu z poradni – pojawiło się moje ulubione wiercenie i wyraźne wałkowanie. Ulżyło mi, ale i tak zamierzam jutro i ten fakt skonsultować z ginką. Nie wiem jaka aktywność Maluszka jest normą, a co powinno budzić niepokój i stąd, oczywiście, niewielki stres. Ech, Ogrzyku nie strasz mnie!

Byłam dzisiaj w poradni diabetologicznej. W poczekalni same ciężarówki. I trochę nas było.
Pani doktor na widok moich wyników nie panikowała. Przekroczenie normy cukru było niewielkie i na razie moja wizyta traktowana jest jako kontrolna. Ale, niestety, całkiem bezboleśnie się nie obejdzie…Dostałam glukometr i mam się cztery razy dziennie nakłuwać. Brr! Nie lubię, nie lubię! :-((
Ale jak trzeba, to trzeba. I tak na razie tylko kłucie bez diety. Może w przyszłym tygodniu na kontroli okaże się, że wszystko oki? Oby!
Dziś po kolacji kujnęłam się pierwszy raz. Auć! Ale wynik w normie, co dla mnie najważniejsze.

Sprawa imienia dla naszego Ogrzyka ciągle otwarta. Do listy wybranych przeze mnie, Szreku dołączył trzy imiona, które podobały się jemu. Selekcja zaczęła się więc od nowa. ;-))
Ale na placu boju zostały już tylko dwa imiona. Oba się nam podobają i dlatego wybór jest taki trudny. Ale nie spieszymy się. W końcu imię jest na całe życie, a jeszcze mamy trochę czasu.
Oswajamy się, wsłuchujemy i czekamy.
Może już jutro jedno z nich przemówi do nas bardziej?
Zobaczymy ;-))

11 lis 2009

Wiemy już! Wiemy!! :-))

...czyli już po usg i wszystko jasne!
Będziemy mieli Małego Ogrzyka! :-)))
Syna!
Chłopaczka!


Co prawda kosztowało nas to usg 200 zł (chociaż przysługiwało mi na NFZ ze względu na wiek), ale oczywiście zabrakło już punktów czy innych dupereli - jak zwykle u nas w kraju pod koniec roku. Lekarz zaproponował, że mogę podzwonić po innych przychodniach i popytać czy gdzieś są jeszcze wolne, darmowe wizyty, ale nie chcieliśmy już czekać. O, nie! I tak się naczekaliśmy! Trudno.
Ale warto było wydać każdą złotówkę, a jak trzeba będzie to do końca miesiąca możemy jeść suchy chleb dla konia! :-)))
Poprosiliśmy o nagranie (oczywiście - no problem!), a także o wiadomość co TAM ma - jeśli uda się coś wyśledzić. Udało się od razu! Doktorek nawet zdjęcie w przybliżeniu dla Szreka zrobił! Ech, Ci mężczyźni... ;-))
Co dla mnie najważniejsze - wszystko inne jest w najlepszym porządku.
Ogrzyk został obejrzany, pomierzony, posłuchaliśmy serduszka, a nawet przez chwilę oglądaliśmy Maluszka na 3D. Szkoda tylko, że pępowina zasłoniła część buźki Ogrzyka. Ale za to dwa razy spojrzał prosto "w obiektyw" ;-))
Jedyne, na co lekarz zwrócił uwagę i co go zaniepokoiło, to łożysko, które umocowane jest jakoś tak (nie pamiętam dokładnie sformułowania), że podczas porodu trzeba będzie na to uważać ze względu na możliwe krwawienia (?!). Ale to w tej chwili nie jest żadnym problemem.
Następne oglądanie w 28 tygodniu.

A teraz my głowimy się jakie imię będzie pasowało do naszego Ogrzyka - Igor? Rysiek? Robert czy Artur?
Osiołkowi w żłobie dano...
A imię to bardzo ważna rzecz. Moje dwa ulubione męskie imiona, niestety, są już zajęte (Szreku, mój brat, nasz najlepszy przyjaciel, synek naszych najbliższych znajomych...).
Ale nic to - wybierzemy inne, które będzie pasować do naszego Maluszka.
A może zrobić głosowanie on line? hihi.

Odprężyłam się i jest mi teraz tak lekko i dobrze!
Życzę sobie, żeby każde kolejne badanie i usg wychodziło tak dobrze jak dzisiejsze!
I tym optymistycznym akcentem...z radosnym puknięciem od Ogrzyka - dobranoc!

p.s. Aaaa! Zapomniałam o kilku detalach. Ogrzyk waży ok 443 g! A w trakcie oglądania pokazał nam palec...Na szczęście doktorek dopatrzył się, że nie był to palec środkowy tylko wskazujący. ;-))

10 lis 2009

Czkawka?

Nad ranem obudziły mnie kujnięcia – ewidentny znak, że Maluszkowi nie wygodnie. Przewróciłam się na drugi bok i wtedy poczułam jakieś drżenie/trzęsienie w brzuchu. Już miałam się przestraszyć, kiedy zorientowałam się, że są one bardzo rytmiczne. I wtedy przypomniało mi się, że gdzieś czytałam (na suwaczku?), że takie szybkie ruchy w brzuchu to czkawka Maluszka. Moja krew! ;-)) Ja też od zawsze jestem czkawkowa-panienka. Nawet kiedy byłam w brzuchu u mamy już zdarzały mi się czkawki. No, bo jeśli to nie była czkawka, to co wyprawiało dzisiaj moje dziecko??

Byliśmy ze Szrekiem w hurtowni, żeby rozejrzeć się w mebelkach, wózkach i innych rzeczach, których zakup czeka nas niebawem. Chodziłam między tymi wszystkimi kolorowymi słodkościami, dotykałam i cieszyłam oko, nieraz wzruszenie odejmowało mi mowę (hormony szalały!) i tylko dwie sprawy przerażały – CENY (!!!) i decyzje, które trzeba będzie niebawem podejmować.
Ceny są masakryczne! Nawet nie próbuję podliczać ile, tak na szybko, będziemy potrzebować kasy na podstawowe zakupy i….skąd, do diabła, ją weźmiemy?! Już wiemy, że wózek kupimy używany, bo nowy to koszt zaczynający się od 1 tys. w górę! Niestety nie uda się oszczędzić na ciuszkach czy innych rzeczach praktycznie jednorazowego użytku, bo dziecko tak szybko wyrasta, bo znajomi, którzy niedawno zostali rodzicami już porozdawali ciuszki po swoich pociechach – tyle jest dookoła ciężarówek.
No, nic – nie ma co biadolić! Trzeba zacisnąć pasa i skrobać kasę na wyprawkę dla Maluszka!

I tu wracamy do sprawy DECYZJI! Ileż ich jeszcze przed nami! Od takiej niby prostej (ale jakże ważnej!) jak IMIĘ, poprzez decyzję, które łóżeczko wybrać, jaką pościel (taki wybór i wszystko takie cudowne!) no i w końcu wózek…
Wiem, że koniec końców damy sobie radę (jak ze wszystkim do tej pory) ale i tak, jak o tym pomyślę, to czuję zawrót głowy.

Jutro jedziemy na usg. Mam wielką nadzieję, że wszystko z dzieckiem oki! A przy okazji może Maluszek pokaże co tam ma? Już się nie mogę doczekać jutra!

p.s. Martwi mnie to, że coś mnie próbuje "brać". Do kataru już się przyzwyczaiłam, bo go mam od początku ciąży, ale teraz dochodzi jeszcze jakieś smyranie w gardle i uchu, a to nie wróży niczego dobrego. :-( A kysz! Poszły won ode mnie zarazki!
Kładę się do wyrka wygrzać stare kości ;-))

5 lis 2009

Po wizycie, irytujące przesądy i Maluszek fikający koziołki ;-)

Wizyta u Ginki za mną.
Wieści i dobre i takie sobie. Bóle i twardnienie brzucha na razie nie groźne, bo wszystko wygląda oki. Opisała mi mniej więcej na czym polega różnica między stwardnieniem, a przekręcaniem się/wierceniem Maluszka. To drugie występuje u mnie znacznie częściej. ;-))
Ciśnienie, chociaż fika, mam mierzyć i obserwować, a na razie dawki nie podnosimy. Tak samo z obniżonym hormonem fT3. Włączyła mi dodatkowo jod zamiast podnosić dawkę euthyroxu. Słabnącą krew, chociaż jeszcze w normie, mam podreperować witaminami. No i jeszcze luteina na razie zostaje, ale po tygodniu zmniejszam dawkę do 2x1. Posłuchałyśmy pulsu dziecka i kopniaczków, które słychać było głośno i wyraźnie. ;-)
A z wieści takich sobie – obciążenie glukozą wykazało podniesioną wartość po 2 godz. Norma jest do 140, a ja miałam 142. To niewiele więcej, ale i tak poleciła mi kontakt z przychodnią diabetologiczną. No to idę, bo trzeba pilnować, żeby cukier nie rósł. Ginka powiedziała, że zapewne dostanę dietę…I co ja zrobię z moimi ciągotami na słodkie?! :-( Jestem pewna, że to będzie zakaz numero uno – zero słodkiego.
Nic to! Mam nadzieję, że wyniki usg wyjdą prawidłowo, a reszta jest bez znaczenia. Oby z Maluszkiem było wszystko w porządku! Poza tym mam, jak zwykle, do niej dzwonić i meldować co i jak.

Szreku wrócił wczoraj z pracy zbulwersowany. Chwila rozmowy z koleżankami doprowadziła go do białej furii. Rozmawiali o zwierzętach i Szreku wspomniał coś o naszej kocie. Któraś z koleżanek (a wszystkie młode, około 30-tki!) przypomniała sobie, że przecież u nas jest dziecko w drodze, a jej znajomej jak była w ciąży lekarz kazał natychmiast pozbyć się dwóch kotów (!!), z którymi do tej pory żyli. „I zrobiła to, bo kot w domu zagraża kobiecie w ciąży! Bo koty choroby roznoszą!” Cytat oryginalny. Szeku oburzony wdał się w dyskusję, ale został zakrzyczany, bo okazało się, że wszystkie koleżanki o tym słyszały i wszystkie zrobiłyby tak samo, bo wierzą, że koty to samo zło, a zachowanie większej higieny i ostrożności to za mało! Niewiedza, mity i niechęć do kotów powoduje przekazywanie takich bzdur i okrutnie krzywdzących opinii. Miałam już dwa razy sprawdzaną toksoplazmozę i wynik jest ujemny. Szkoda, że lekarz, który tak lekko, bezdusznie i kategorycznie kazał pacjentce pozbyć się zwierzaków z domu (jak niepotrzebnej rzeczy, jak śmiecia!) nie ostrzegł jej, że głównym źródłem zakażenia tokso są odchody kocie, ale najczęściej można zarazić się przez zjedzenie surowego lub źle dogotowanego mięsa! Moja ginka kazała tylko jak najrzadziej dotykać kuwety…i już! Zapewne jeszcze raz każe mi zrobić test na tokso, ale jestem więcej niż pewna, że wyniki będą ujemne – tak jak do tej pory. Szkoda, że lekarze (nakazujący pozbycia się kotów) nie zwracają uwagi na to, że większe zagrożenie dla ciężarówki stwarzają znajomi (i nieznajomi) przeziębieni lub chorzy, a także syfy, które producenci pakują nam do jedzenia. Zwracam ostatnio większą uwagę na etykiety kupowanych produktów i podsumuję jednym słowem: masakra! Większość wraca na półkę. Nie będę mojemu dziecku już w okresie prenatalnym serwować tych wszystkich E, glutaminianu sodu i innych takich „ulepszaczy”.

A co do Ogrzyka.
Ostatnio moje dziecko tak „zaszalało”, że myślałam, że zrobiło sobie imprezkę hihi. Przez chwilę zastanawiałam się nawet czy nie ma butów na obcasie i… rogów! Hahaha. Smyranie i pukanie to przy fikaniu koziołków pikuś! Moje Ogrzę tak potrafi się przepychać, wypinać, a może nawet przeciągać, że aż brzuchol zmienia kształt. ;-)) No i potrafi już zmusić mnie do zmiany pozycji, kiedy coś mu nie pasuje. Obudziłam się dzisiaj w nocy na prawym boku z bolesnym kłuciem w dole brzucha. Trochę przestraszona usiadłam, ale kłucie nasiliło się. Kiedy wstałam i pokołysałam biodrami – ból minął jak ręką odjął. I potem do rana było już spokojnie i bez sensacji. Zrozumiałam, że dziecko nie lubi jak leżę na prawym boku. Nie lubi też jak próbuję za szybko chodzić. A ciężko mi się przestawić, bo ja zawsze szybko chodziłam i zawsze i wszędzie się spieszyłam. Teraz już nie pospieszę. Kiedy tylko wrzucam „czwarty bieg”, brzuch napina się i czuję jakby Młode w środku zapierało się. Wiem jak dziwnie to brzmi, ale tak czuję.
No, i czyż to nie jest już mały terrorysta?

3 lis 2009

Smyr-smyr...

Do wędrowania po brzuchu, do przepychania i uciskania – dołączyło przedwczoraj wyraźne smyr-smyr. ;-))
Już kilka dni temu poczułam coś podobnego, ale nie uwierzyłam, że to już TO. A tu przedwczoraj, kiedy leżałam wieczorem na wznak, w moim brzuchu znowu Małe zaczęło swoją wędrówkę i zmianę pozycji. Kiedy położyłam dłoń na brzuchu, poczułam od środka wyraźne smyr-smyr. Takie prawie puk-puk. Uczucie niesamowite! :-)) Taki znak tylko dla mnie od Małego Człowieczka we mnie. Szreku macał mnie potem po brzuchu, ale już Ogrzę się nie odezwało. Trudno. Może następnym razem. ;-)
Moja ciąża wyzwala w Szreku groźnego bulteriera spuszczonego ze smyczy, psa pasterskiego pilnującego swojego stada i bodyguarda w jednym. Prawie warczy na ludzi, którzy przechodzą za blisko mnie (bo mogą popchnąć, potrącić!) chociaż nie czuję się zagrożona, a w większości przypadków o „zagrożeniu” dowiaduję się po fakcie, kiedy widzę minę Szreka i pytam co się stało. Zabawne uczucie, zwłaszcza, że nie czuję się krucha czy delikatna. Wręcz odwrotnie – coraz bardziej masywna. Ale to miłe, że budzę w Nim takie (nad)opiekuńcze uczucia. ;-))

* * *
Nie lubię początku listopada.
Przygnębia mnie i przytłacza. Irytuje obserwowanym dookoła szaleństwem zakupowym (znicze – koniecznie największe, wiązanki i kwiaty – najdroższe), zamieszaniem i korkami na drogach, a potem walką o miejsce parkingowe pod cmentarzem. Gubi się w tym wszystkim najważniejsze – pamięć i zadumę nad tymi, którzy odeszli. Przez to zamieszanie i pogoń nie ma czasu na zatrzymanie się na chwilkę, powspominanie, zastanowienie się nad upływającym czasem, nad tym, co dla nas w życiu jest najważniejsze.
Mimo tego, że moje odczucia i coroczne zamieszanie nie zmieniły się – w tym roku było zupełnie inaczej. Spokojniej, lepiej i nie było poprzedniego przygnębienia.
Nie wiem - czy to pogoda, czy mój stan, czy obie sprawy jednocześnie, ale łikend zaliczam do przyjemniejszych od dłuższego czasu. Może wpływ na samopoczucie miał też fakt, że rozłożyliśmy wizyty na cmentarzach na dwa dni. Dziadków i braci (mamy) odwiedziliśmy w sobotę, a do ojca pojechaliśmy na spokojnie w niedzielę.
Pogoda wyjątkowo w tym roku dopisała i pomimo zimna, było pięknie i słonecznie.
Przyjemnie było tak iść, grzać się w promieniach jesiennego słońca, oglądać groby pokryte dywanem złotych liści, kwiatów i zniczy, dźwigać przed sobą brzuchol z Ogrzykiem w środku i wsłuchiwać się w siebie, w swoje myśli…

A dzisiaj?
A dzisiaj przedostatni dzień 20 tygodnia.
Brzuch trochę pobolewał przez ostatnie kilka dni, ale jutro idę na wizytę więc o wszystko wypytam ginkę. Zwłaszcza o to, jak odróżnić twardnienie od zwykłego przemieszczania się i wałkowania mojego Ogrzyka. No i sprawdzimy czy u Małej Istotki wszystko w porządku.
A za tydzień drugie usg genetyczne. Jak to szybko leci....