31 sie 2009

Nowa miłość...

...absolutna i szalona, jedyna, taka, która nie daje spać w nocy, a w dzień nie daje spokoju...
To miłość mojej koty do...centymetra krawieckiego! ;-))
A taki on zwykły, niepozorny, co więcej: tandetny! Za cienki i za krótki hihi. Chińszczyzna jakaś dołączona do pudełeczka tandetnych nici. Odkryta w zakamarkach szuflady przez kotę, która uwielbia zaglądać przez ramię Szrekowi gdy ten coś szuka w szafce, szufladach, torbie - nie ważne. Zawsze wtedy ma szpiega, który nie tylko zagląda mu przez ramię i czynnie uczestniczy w przeglądaniu zawartości, ale zawsze sobie coś znajdzie fajnego, a następnie to coś sobie zwinie. Tak było w przypadku centymetra krawieckiego.
Odkąd go zdobyła - pokochała go miłością absolutną!
Wstaje w nocy, żeby się nim pobawić, poprzeciągać go po pokojach zachwycona jego drugą końcówką, która się rusza ;-)) jakkolwiek to brzmi! W ciągu dnia przyciąga go i kładzie nam u stóp, a potem miauczy, zachęcając do zabawy. Jak pies! Nawet Szreku stwierdził, że to pierwszy kot, który tak zachęca do zabawy. No i pełnia szczęścia dla Kikory jest wtedy, gdy ktoś łapie za koniec centymetra i nim rusza! Ekstaza! Skacząc i próbując go złapać, kota cały czas coś mruczy, grucha i może się tak bawić bez końca!
Jaki to jednak ekonomiczny kotek ;-)) Po co jej drogie zabawki ze sklepu? Wystarczy korek od wina, zwinięty papier...i centymetr krawiecki! :-)))






p.s. czyli cichutki dopisek taki...
7-go września badanie... Wszystko się wyjaśni (mam nadzieję) i może będę mogła wreszcie odetchnąć pełną piersią!!!
Mam nadzieję, że będzie dobrze!
Będzie dobrze!
Musi być!

23 sie 2009

PATROL ZMROKU po raz trzeci.

Przez urlop i wyjazd zapomniałam "wrzucić" kolejną recenzję książki Łukjanienki. Ale może to świadczy o tym, że nie była aż tak porywająca jak dwie poprzednie?
Nadrabiam zaległości...

Patrol Zmroku czyli kolejna część cyklu Łukjanienki.
Książka podzielona (jak zwykle) na trzy części/opowieści, które łączy motyw mitycznej księgi Fuaran (podobno zawierała ona zaklęcie pozwalające uczynić ze zwykłego człowieka Innego).
Pierwsza historia opowiada o odnalezionym po latach synu Hesera i Olgi, który został inicjowany przez Innego. Czyżby ktoś z Innych odnalazł księgę Fuaran i przemienił człowieka w Innego?
Druga, najciekawsza opowieść rozgrywa się na wsi, w której spędzają urlop Anton ze Swietłaną i ich córeczką, Nadią.
Tą opowieść połknęłam jednym tchem.
Zaczyna się spacerem dwójki dzieci po lesie. Dzieci zabłądziły (niczym w bajce o Jasiu i Małgosi) coraz dalej i dalej zagłębiając się w las. Co gorsze, w pewnym momencie idzie za nimi wielki szary wilk, który wyraźnie straszy dzieci i spycha coraz głębiej w sobie tylko znanym kierunku, coraz dalej od właściwej ścieżki. Aż zagania dzieci do krzaków, przy których bawią się małe wilczki...i nie po to, żeby dzieci się pobawiły z wilczkami...
W ostatniej chwili pojawia się znikąd piękna, młoda, czarnowłosa kobieta, która przepędza wilki, a dzieci zaprasza do swojej chatki w głębi lasu... Sprawę kobiety mieszkającej w lesie, która uratowała dzieci sprawdza Anton. Szybko okazuje się, że Arina (wiedźma z lasu) nie jest zarejestrowana, a interesują się nią nie tylko oba Patrole ale także Inkwizycja.
Czy Arina ma u siebie księgę? Co ukrywa? Czemu zniknęła i ukryła się w lesie na ponad 50 lat?
W trzeciej części okazuje się, że ktoś z Innych ukradł księgę Fuaran i zamierza przemieniać zwykłych ludzi w Innych. Anton, Inkwizytor Edgar oraz wyższy wampir, Kostia ruszają w pościg za zbiegiem. Tę część czyta się jak typową książkę sensacyjną z pościgiem, zagadką, w końcu z walkami wręcz. Z tą różnicą, że udział w niej biorą Inni z całym arsenałem swoich sztuczek.
Kto okaże się złodziejem i zdrajcą? Jak i czym to się skończy?

Nie zatrzymuję się dłużej na treści tej części bo wolę skomentować całość.
Książka jest, niestety, słabsza od dwóch pierwszych Patroli. Gdyby nie historia z czarownicą Ariną - obawiam się, że znudziłaby mnie.
Chociaż, nareszcie, głównym bohaterem wszystkich trzech opowieści jest Anton - mój ulubiony bohater Patroli - który jest teraz mężem Swietłany, no i ojcem dwulatki, która w przyszłości będzie Największą Czarodziejką, Najpotężniejszą Inną, Jasną.
Swietłana odeszła z Patrolu, ale ciągle wyczuwa kiedy niebezpieczeństwo zagraża jej najbliższym, a jej umiejętności i Moc nie słabną.
Anton natomiast wolno rośnie w siłę. Rosną także jego wątpliwości, mnożą się pytania co do sensu działań obu Patroli, co do moralnej strony działalności Hesera (jego przywódcy), co do uczciwości i bezinteresowności Wielkich Jasnych...
To właśnie Anton, ze swoimi wątpliwościami, pytaniami bez odpowiedzi, rozterkami i słabościami - jest najciekawszą postacią, podporą akcji, to on ratuje Patrol Zmroku.
Jest taki ludzki w swojej Inności i wielkości. Jest taki inny wśród Innych. Oryginalny i niepowtarzalny.
A najbardziej u Antona lubię jego Świadomość - świadomość własnych ograniczeń i słabości, które ciągle przezwycięża, świadomość nieczystych zagrań i manipulacji przywódców obu Patroli, które dostrzega i nie obawia się komentować, świadomość trudnych pytań, na które nikt nie ma prostych i jednoznacznych odpowiedzi. To jest w Antonie wspaniałe! To czyni go bardzo interesującym człowiekiem, wiarygodnym i prawdziwym do bólu! Antona odbieram jak osobę istniejącą w realu. Bo trudno uwierzyć, że ktoś taki nie istnieje...
A poza tym?
Swietłana nareszcie robi się bardziej konkretna, ostra, mniej w niej mimozy, a więcej kotki, która potrafi pokazać pazury. Zwłaszcza kiedy w grę wchodzi bezpieczeństwo jej najbliższych.
Zawulon i Heser jak zwykle manipulują, kombinują i stosują wobec siebie różne sztuczki. Rozgrywają swoistą grę, niczym szachiści wyprzedzając posunięcia przeciwnika o kilka ruchów na przód. Nie gram w szachy, nie lubię manipulacji i podstępów, ani wykorzystywania innych do swoich celów więc ta część książki nie bierze mnie absolutnie. A co więcej - nudzi! Mój móżdżek jest za mały, a ja jestem za prostolinijna, żeby takie manipulacje i dziwne zagrywki budziły moje zainteresowanie czy zachwyt.
Nie!
Gdyby nie Anton i wątek wiedźmy Ariny książka by mnie znudziła.
W skali od 0 do 5 moja ocena to tylko 3,5!

19 sie 2009

UCIECZKA - WYCIECZKA

Uciekliśmy z miasta. Na kilka dni ale za to daleko ;-)
Nad jezioro. Trafiła się okazja, a tylko głupi z nich nie korzysta.
Wypoczynek zawsze się przyda, a najlepiej wypoczywa się jednak z dala od domu.
Pogoda dopisuje, cisza/spokój, Szreku szaleje z wędką...
Nie wiedziałam, że to taki wędkarski maniakalny drapieżnik!! Boszszsz.
Zabrał mnie na łódkę - z wędką! "Misiu, podpłyniemy do tych szuwarów na chwilkę, dobrze?" Dobrze. Chwilka trwała ponad 20 minut! NUDYY!
Wyciągnęłam go na rower wodny...zabrał wędkę, a jakże! I znowu były szuwary...Ale za to rower wydawał mi się stabilniejszy niż łódka i do tego szybciej się przemieszczaliśmy...Pomijam moje małe wredne zagrywki zupełnie NIECHCĄCY odstraszające wielką rybę typu: pluskanie nogą w wodzie (bo przecież gorąco) czy też głośne ziewanie...tak, to podobno ryby też słyszą hihi.
Ale chociaż mi się nie nudziło ;-)))
Poza tym jest spokojnie.
Ale to nie morze! A ja jednak jestem wierna i monogamiczna! Morze, nasz kochany zimny Bałtyk - to jest TO!!!
Jeśli w przyszłym roku gdziekolwiek pojedziemy, to nad morze! I już.
Na razie tyle. Reszta po powrocie...
Kota została pod opieką brata, który obiecał, że ją wychowa i żebyśmy się nie zdziwili po powrocie...tiaa - ciekawe kto kogo wychowa hłehłe.
My ze Szrekiem stawiamy na Kotę - 2:0.

Kilka fotek.

Pies - pływak

moje ukochane szuwary... ;-))

a po tych lasach można chodzić i chodzić...

13 sie 2009

Nudy, brak akcji...

czyli drugi tydzień urlopu mija sobie wolniutko/milutko...

Jakie to miłe uczucie, tak się nigdzie nie spieszyć, leniuchować i wysypiać...
mmmm, można się do tego błogostanu przyzwyczaić.
Za szybko i na długo ;-))
Żeby tak całkiem nie zalec na kanapie lub przed kompem
(wiadomo-u mnie nałóg, a u Szreka praca wrrr) wyprowadzamy się na spacery.
Zaledwie kilkanaście minut marszu od naszego osiedla jest teren
jak z innej bajki...
Zielono, cicho i swojsko.
Zero asfaltu i wielkiej płyty, za to domki z ogródkami i dużo zielonej przestrzeni.
Trudno uwierzyć, że za szerokim pasem drzew gra i buczy (albo raczej huczy!) ludne i ruchliwe osiedle ze swoimi ulicami pełnymi pędzących samochodów...
Sielanka ;-)







A z innej "beczki".
Powalczyliśmy trochę znowu o zdrowie Ludożerki. Mam nadzieję, że skutecznie!
Albo już była znowu mocno zarobaczona, albo zatkana kłaczkami.
W każdym razie rzucała pawie zaraz po zjedzeniu (z wielkim apetytem) śniadania, po czym mogła od razu iść znowu do miski :-(
Poszliśmy do weta, a on przepisał jej preparat na wszelkie robale małe i duże, który wciera się w skórę. Hmm, zobaczymy. Odespała tą "traumę", jak to Ona oczywiście! ;-)
Dostała też pastę na kłaczki. Ta na szczęście jest chyba smaczna bo bez problemu sama wcina. Obserwujemy ją teraz bacznie, bo chcemy wyjechać i lepiej, żeby do tego czasu była w formie.
Nie zdecydowaliśmy jeszcze, czy zabieramy ją ze sobą czy zostaje z bratem.
Są plusy dodatnie i minusy ujemne ;-)) czyli za i przeciw.
Z jednej strony będzie z nami, a my nie będziemy robić nikomu kłopotu opieką nad kotą.
Ale z drugiej strony jest długa i męcząca podróż (ponad 280 km), nowe/obce miejsce, no i fakt, że to nie pies, że nie można jej zabrać na każdy spacer i zapewne skończyłoby się to dla niej siedzeniem w obcym miejscu SAMEJ. A dla nas skończyłoby się to wyrzutami sumienia.
Mamy jeszcze kilka dni do namysłu, ale chyba zwycięży dobro koty i zdrowy rozsądek...Bo nasze chcenie jest jednoznaczne.
No, właśnie - szykuje nam się wyjazd. Do maleńkiej miejscowości nad jeziorem w pobliżu Olsztyna. Chociaż w domu mi nie jest źle i daleka podróż zawsze trochę zniechęca - dobrze byłoby spędzić chociaż kilka dni za miastem, z dala od szumu i hałasu, odetchnąć tak, żeby starczyło do następnych wakacji ;-))

A poniżej Kika zawłaszczyła kolejną torbę.
Mój brat nazwał rzecz po imieniu - Kika jest fetyszystką torbową...i chyba coś w tym jest...

6 sie 2009

URLOP!!

:-))))))
Od wtorku mam długi urlop.
Zgodnie z groźbami poszłam na całość i wzięłam 18 dni roboczych czyli praktycznie do końca miesiąca. Wracam do pracy 31-go! To się nazywa urlop!
Nawet jeśli nigdzie nie wyjedziemy, bo kasa bardzo będzie nam teraz potrzebna, coraz bardziej...to nic nie szkodzi.
Na razie odsypiamy. Ja w każdym razie zapadam w jakąś śpiączkę ;-)) Sama się sobie dziwię ale widocznie organizm potrzebuje więc...niech się regeneruje!
A jak odeśpię to druga w kolejce jest sprawa doprowadzenia mieszkania do porządku, a to prawdziwe WYZWANIE!! I trochę nam zajmie hihi
Na razie leniwie i na zwolnionych obrotach mija pierwszy tydzień urlopu.
Kota jest zdezorientowana. Chyba jej pasuje taki tłok w mieszkaniu, ale tylko "chyba".
Szreku dopada ją znacznie częściej niż zwykle i miętosi. A, że kota ambitna i waleczna, a do tego nie lubiąca czułości na zawołanie - kotłują się przez chwilę, a ja wiem co zaraz usłyszę: wściekłe z bezsilności powarkiwania i posapywania (Koty, nie Szreka). ;-) A kiedy wkraczam i kategorycznie żądam od Szreka uwolnienia jego ofiary, na odchodne Kikora rzuca mu jeszcze kilka prychnięć. Potem leży gdzieś i dyszy zupełnie jak pies (Kika, nie Szreku) ;-) Cyrk!

W poniedziałek, czyli ostatni dzień przed urlopem, Kika wyjątkowo upierdliwie kręciła się i chodziła za mną krok w krok. Oczywiście wskakiwała na stół, a stamtąd wdrapywała mi się na ramiona, żeby ją tulić i nosić. Ma takie napady czułości, ostatnio coraz częściej. Ale chyba po urlopie jej przejdzie hihi. Będzie miała nas potąd! Powyżej uszu znaczy się ;-)
W końcu, kiedy byłam już gotowa do wyjścia, Kika warowała przy mojej torebce.
Zażartowałam: "właź do torby, zabieram Cię ze sobą!" Nie trzeba jej było drugi raz powtarzać.
Ku mojemu zaskoczeniu, z niewielkimi problemami (w końcu kotek niczego sobie, a torebka mała) zapakowała się i była gotowa do zabrania ;-))

Czego dowód poniżej.

No czyż nie jest słodka?!