31 paź 2008

Klepnięcie ;-)

Zachęta i klepnięcie Ani, a oto moje odpowiedzi.
Niektóre cytuję dosłownie z innej notki z okazji Dnia Bloga ;-)


1. Dlaczego założyłam bloga?
Zawsze tego chciałam tylko nie miałam odwagi. Potem zaczęłam śledzić jeden blog, drugi i wciągnęło mnie! Stąd już tylko krok do własnej "produkcji" i tak nieśmiało, krok po kroczku..
Jednego tylko nie przewidziałam - że się odważę komuś powiedzieć o tym. Sądziłam, że to pisanie będzie tylko dla mnie. Nawet wybrałam taką stronę, która nie "poleca" i nie umieszcza blogów i kolejnych wpisów na jakichś głównych stronach. Mały cziken hihi. A potem wygadałam się przed kilkoma osobami ;-) ... najpierw była Marchew ;-) a potem "wyskoczyło" mi w odpowiedzi u Gosi na blogu...Chociaż i tak nie wierzyłam, że komuś się będzie chciało czytać hihihi
2. Czy to mój pierwszy blog?
Nie, pierwszy był firmowy ;-) I jak pisałam tam, to dopiero nabrałam ochoty na swoje pisanie! Prywatne. A piszę od marca tego roku więc staż mam niewielki.
3. Co mi daje blogowanie?
Oderwanie od rzeczywistości - w pewien sposób...Anonimowość, która pozwala na szczerość do bólu - czy to się podoba czy nie.. W każdym temacie - choć to pewnie trochę niebezpieczne. Daje mi możliwość konfrontacji moich poglądów, myśli, podejścia do różnych spraw z poglądami i spojrzeniem innych osób. A jeszcze ciekawiej jest jak ktoś skomentuje. Nawet jak ma inne zdanie! :-) Mogę się tu wyżalić na gorąco, wywalić swoje emocje, a potem zawsze można skasować, poprawić...Zobaczyć jak inni reagują na to samo wydarzenie, tyle że z dystansu...W życiu słów się nie cofnie, a szczerość nie zawsze popłaca...Nie robię tego dla poklasku czy popularności tylko dla siebie.
4. Czy coś blog zmienił w moim życiu?
Za krótko piszę, ale już myślę, że tak. Po pierwsze to egzamin i sprawdzenie siebie. Po drugie poznałam wirtualnie (a jedną Myszkę na zdjęciu ;-)) wiele wspaniałych, oryginalnych, mądrych osób, od których sporo się uczę (chociaż większość to osoby młodsze!). Każda w ten sposób napotkana osoba coś wnosi w moje życie. I tak sobie myślę, że czasami anonimowość blogowa sprzyja większej otwartości i szczerości.. Mam nawet wrażenie, że niektóre osoby znam lepiej niż osoby "w realu", a one wiedzą o mnie stanowczo więcej niż moi znajomi...zwłaszcza tych spraw, których się wstydzę, które mnie bolą a nie mam na nie większego wpływu..No i sam fakt wyboru danych blogów. W końcu jest ich kilka/kilkanaście tysięcy, a ja się zatrzymałam, bo coś mnie ciągnie tylko do kilku/kilkunastu...Poznaję życie autorek/autorów, wydarzenia z ich życia codziennego, radości i smuteczki, myśli, marzenia, w końcu styl pisania...Czytając i komentując wpisy kilku znajomych, dochodzę do wniosku, że blog to także świetna terapia grupowa ;-) Wsparcie, zrozumienie, czasami dowartościowanie i dobre słowo - potrafią zdziałać cuda! Już nawet to, że człowiek się z czegoś wyczyści, a nie zostanie przykładnie potępiony już przynosi ulgę...chociaż różnie z tym bywa...zwłaszcza jak onet poleci!
No dobrze - uzależniłam się też od blogosfery ;-) To kolejny ważny powód mojej obecności tutaj ;-)


P.S. z innej beczki...
Sznureczka "przyjemności" ciąg dalszy! Jak zwykle to musi być stado, bo to nie prawda, że nieszczęścia chodzą parami! tiiaa jasne!
Wypadła mi plomba ;-) super nie? Ale już ją załatwiłam, bezzwłocznie! To najlepsza motywacja zadbania o siebie i swoje zdrowie - AWARIA! Na mnie to najlepsza metoda, niestety.
I na koniec - wysłałam list z przeprosinami do profesorka-nerwosolka. Sam brat brał udział w redagowaniu i poprawkach./ Ma kurde talent chłopak, oj ma!
Jak na gwoździach fakir - tera ja czekam na wyrok...to jest na odpowiedź od urażonego ego profesora. Zobaczymy...
A przy okazji - dzięki za zainteresowanie i słowa otuchy ;-))

30 paź 2008

Z OSTATNIEJ CHWILI ...

Ostrzegam!!!
Będą ostre bluzgi! - Czytelniku! Zamknij oczy przed przeczytaniem!
Jeśli nie zdążysz - sorki!
Autorka (czytaj: prostaczka i chamka niewykształcona) nie ponosi odpowiedzialności...za NIC! A zwłaszcza za swoje słowa!
Hawq!
Powiedziałam/napisałam!

...a teraz:

"Witam Pana Profesora" - czyli gwóźdź do trumny pewnej magisterki!...

Niby nic, takie niby NIC!
Promotor mojej pracy magisterskiej obraził się na mnie... No!
Zrypał mnie (mailowo) bardzo ostro, jak to mówią: "na czym świat stoi"...
Jedno słowo w powitaniu, w mailu, który wysłałam z fragmentem pracy...a ona była tu najważniejsza!
Jedno słowo w powitaniu, które uraziło i obraziło profesorskie ego! Nadepnęło i uraziło. OBRAZIŁO! I to chyba/niestety BARDZO!
Jedno słowo,"Witam", które może zaważyć na ukończeniu studiów przeze mnie!
Nieee, normalnie w to nie wierzę!!!
I to ja sobie zrobiłam, super grzeczny nadwrażliwiec!!!
"Witam" - czyli gwóźdź do trumny...
I teraz jestem posądzona o brak SZACUNKU! No proszszsz!
Jestem prostak i cham, ale żeby brak szacunku?! Jestem posądzona o brak SZACUNKU!

Nie wiem co zrobić.
Szreku - "no cóż, musisz zmienić promotora".
Brat - "co Ci powiem? masz przejebane..."
Ja? MAM PRZEJEBANE???...

Aaaaaaaaaaaaa! Mam przejebane! Cytuję mojego brata, który wie co to znaczy MIEĆ PRZEJEBANE!!!


Fanta-kurwa-stycznie!
Żegnaj magisterko! Adieu!
Moja rogata natura nie pozwoli się płaszczyć i ukorzyć, a ten zakompleksiony profesorek (mam w głowie inne słowo!) nie odpuści mi!
Widziałam minę brata - miszcza trudnych sytuacji!
.........Słyszałam komentarz qmpeli studiującej ze mną...
No i stwierdzenie Szreka...
MAM PRZEJEBANE!

Dobranoc...

WRÓCIŁ!!! .... JEST!!!

Wrócił! Już jest! Cały i zdrowy!
Mam nadzieję, że na umyśle też! I to nie jest ponury żart, sarkazm ani ironia... Po kilku sytuacjach, które opisał z pobytu TAM - zastanawiam się, co jeszcze z Niego "wyskoczy" w którymś momencie...
Na razie jest i cieszymy się jego powrotem.
Wczoraj zatrzymaliśmy się w sklepie na szybkie zakupy. Brat jeszcze w moro, prosto z drogi, bo szkoda było czasu na przebieranie - tyle do pogadania, a tak krótki wieczór...i na drugi dzień do pracy! Przynajmniej my ze Szrekiem... :-(
A więc sklep, zakupy, trochę pyffka - tak kontrolnie, bo ta praca! A tu przed nami w kolejce do kasy jakiś młody facet odwraca się, "obcina" brata spojrzeniem i na widok zawartości naszych zakupów mówi:
- Widać, że wróciłeś do kraju. Piwko. Nadrabiasz zaległości? - jakoś tak to zabrzmiało, pewnie niedokładnie cytuję. Chodzi o to, że jakoś dziwnie się zrobiło, a ja nie za bardzo wiedziałam czy to dobrze, że nas zaczepia, czy nie bardzo. Różnie ludzie reagują na żołnierzy, zwłaszcza tych z misji, że pijaki i nieroby i że się dorabiają majątków na okupacji innych krajów. Strasznie mnie to kiedyś ruszyło, że można takie brednie wymyślać i uogólniać...Aż prosi się ktoś taki o hasło: "jak tak zazdrościsz i to taka łatwa kasa - to jedź!" W każdym razie zaczepka tego gościa była dziwna i ja na wszelki wypadek przyczaiłam się z niepewnym (czytaj: głupim) uśmiechem nr 7 pt.: "ale o sso się rosschozi?"
Brat rzucił coś w stylu: - No tak, nareszcie polskie piwko.
Gościu coś jeszcze mówił i to do nas, a raczej do mojego brata, a ja ciągle (nie wiem czy to jakieś zaćmienie umysłu czy zmęczenie, bo dużo stresów tego dnia było?) nie rozumiałam czy to dobrze, że on nas zaczepia czy źle?...
W końcu gościu życzył miłego wieczoru, a na odchodne powiedział coś w tym stylu:
- Bardzo szanuję ludzi takich jak Ty... Pełen szacun.
...I poszedł, a ja w zwolnionym tempie, zobaczyłam minę mojego brata ... zaciśnięte szczęki i coś takiego w oczach...BEZCENNE... :-))
Co poczułam ja? Dumę! Wzruszenie...Cichutką satysfakcję.
Chyba nie spodziewaliśmy się takiej reakcji. Myślę, że nie tylko ja się przyczaiłam co z tej zaczepki wyniknie...Na szczęście ten gościu ma inne zdanie o żołnierzach niż ci forumowi mądrale. Anonimowe i bezkarne cwaniaki, obrażające wszystkich i wszystko...

A chwilę później, w domu, przy pyffku, długo w noc słuchaliśmy opowieści (a raczej skromnej cząstki tego co chcę usłyszeć!) z kraju ogarniętego bezsensowną wojną (wiem, nie ma SENSOWNYCH WOJEN!), z kraju, w którym mój brat spędził ostatnie pół roku swojego życia...z daleka od nas!


P.S. Ania - "klepnięcie" przyjęłam i wkrótce "wrzucę" notkę. Jeszcze chwilka...pliz... ;-)

27 paź 2008

Panika! czyli łikend do bani...

Panikę i chwile grozy przeżyliśmy w sobotę... głównie ja!
W piątek wieczorem poszliśmy z Kiką na szczepienia. Wiadomo - trzeba!
Wieczór piątkowy jeszcze przeszalała, chociaż wydawała się podrażniona i generalnie wnerwiona jakaś. A przy okazji zdała egzamin gościnności ;-))
Mieliśmy gości, których przywitała i obsiadła - zwłaszcza znajomego jednego hihi. Spodobał się jej a ona jemu ;-) Zaanektowała kolana i już był jej. Da się lubić Kikor jeden ;-))
Ale potem niestety było już tylko gorzej.
Nie spała u nas, nie przyszła rano się upomnieć o michę, nie szalała jak zwykle...
Czerwona żaróweczka zapaliła mi się od razu po obudzeniu, a że przy okazji jestem jeszcze bardzo skrzywiona po ostatnim moim ukochanym psiaku...to...
Poszukałam jej i oczom moim ukazał się smutny obrazek - kocia śpi w dużym pokoju, nie reaguje, nic nie chce tylko spać i najlepiej, żeby jej nie dotykać bo miauczy...ale jak!!! Serce się kroiło jak widziałam i słyszałam to umęczone, cierpiące, cudowne kocię!
Wyobrażam sobie co musi czuć matka jak jej dziecko cierpi! Może to głupie porównanie dla matek, ale myślę, że wszystko co małe jest tak samo bezbronne i kruche - mały dzieciaczek, psiak czy kocurek...I takie same budzi emocje...
Sobota była do bani! Kika nic nie jadła, nic nie piła, spała i nie pozwoliła się dotknąć bo bardzo miauczała, użalała się...bolało ją...wyglądała na strasznie cierpiącą i umęczoną. Boszszsz!
Jak my się martwiliśmy! Po tym co zaprezentowała przez ten tydzień - czułam się jakby kota nie było! W ogóle!
Pod wieczór nie wytrzymałam i zadzwoniłam na telefon całodobowej kliniki wet. Okazało się, że takie mogą być skutki szczepionki. Szkoda, że weterynarz nie wspomniał słowem. Nie pomyślałam, żeby spytać, a on nie uprzedził...Nic to!
Dzisiaj jest dużo lepiej. Już wieczorem w sobotę podjadła i popiła troszkę. Dzisiaj obudziło mnie jej mrrrumkanie, a kiedy udeptywała sobie moją rozbudowaną klatę (hihi) i układała się do porannej "dżemeczki" - wiedziałam, że jest lepiej! Jest dobrze!
Tak więc ranek z przestawionym (na zimowy) czasem przywitałam z dwoma kochanymi, chrapiącymi stworami w łóżku: Szrekiem i Kikorską (na mojej klacie...hihi).
I nie pytajcie kto chrapał głośniej...
I tak nie powiem ;-)))

Fotka - Kikora - rekonwalescentka ;-))




Ech, Myszaku - dobrze, że nie mam Twojego numeru GG albo komórki, bo pewnie łikendos zakłóciłabym Ci tele-komóro-konferencją...

Teraz ... - ja piszę, Szreku czyta, a Kika śpiumka na kołderce obok Ogra...
SIELANKA!

Kikora jest cudownym kociakiem-przytulakiem! :-))

23 paź 2008

Kika

Pozwólcie przedstawić sobie...panna Kika we własnej osobie...


Najbardziej lubi rozrabianie na tapczanie, a nawet jego oparciu ;-) im wyżej tym lepiej!


Chociaż rajd na plecach pod tapczanem też bywa baardzo zabawny...



Uczę się jej miauknięć, mruknięć i innych dźwięków. A ich gama jest niezwykle bogata...
Najbardziej zabawne są dźwięki jakie z siebie wydaje przebiegając obok mnie. No trudno, zdarzyło mi się na "dzień-dobry" troszkę Ją nadepnąć, troszkę. No bo psy jednak hałasują chodząc, skrobią pazurkami i w ogóle. Kot jest bezszelestny jeśli tylko tego chce. Kika chciała i upss..a że do tego jest szybka, bardzo szybka, albo to ja jestem zbyt powolna hihihi... no, w każdym razie teraz kiedy przebiega (a może raczej kopytkuje!) koło mnie nie dość, że tupie to jeszcze robi coś co brzmi jak "mrrrtt" ;-) czy mam to rozumieć jak - "uwaga!" albo "piiip! nadchodzę!" ? ;-))
A czego ona się uczy? Już wie, że można mną manipulować i odpowiednio długie i żałosne miauki są skuteczne, zwłaszcza przy misce. Jestem łatwa! i... Tak, jestem słaba! ;-))
A poza tym?
Jest słodka, kochana, przymilaskowa...no, zwyczajnie CUDOWNA!




P.S. Uwielbiam ją! :-))

P.S.2 ...fotki z pozdrowieniami dla pewnego starego kocura ;-)) Myszaku przekaż pozdrowienia si?

22 paź 2008

Wiedźma Białołęckiej


Pomimo braku czasu - nadrabiam zaległości. ;-)

"Wiedźma.com.pl" Ewy Białołęckiej.

Przeczytałam i jestem zaskoczona ... niezdecydowana co myśleć. Mam mały zamęt. Ale przyjemny !
Po pierwsze - nie jest to fantasy! A może jest?! Tylko ja o tym nie wiem?
Niech będzie - mea culpa i nieuctwo si? Nie rozróżniam gatunków...tjudno.
Może więc raczej i przede wszystkim dla mnie to książka o duchach. I do tego bardzo współczesna, której akcja rozgrywa się tu i teraz. A autorka ciągle o tym przypomina zabawnymi i dowcipnymi cytatami z różnych filmów i książek - niekoniecznie fantastycznych.
Bohaterką jest kobieta po 30-tce, samotnie wychowująca syna, pracująca w wydawnictwie przy korekcie i redakcji tekstu. Co jeszcze o niej oprócz tego, że jest autentyczna, przesympatyczna i "z ideałem piękna minęła się o jakieś 10 cm i 5 kg nadwagi"? hihi.
Jest uzależniona od papierosów, kawy i netu! A! no i jeszcze drobiazg: ma zdolności paranormalne - jest medium. JEDNYM SŁOWEM - FAJNA!!!
Otrzymuje spadek - chatę w miejscu, którego nie można znaleźć nawet przez google!
...........i od tego się wszystko zaczyna...no!!
Nie pisząc zbyt wiele aby nie odbierać przyjemności czytania - powiem tylko, że książka jest inna niż te, które dotychczas przeczytałam tej autorki. Inna, nie oznacza gorsza! Tylko inna ;-)
Stylem pisania i dowcipem przypomina mi trochę "Halo, Wikta" czy "Nigdy w życiu" z tą różnicą, że bohaterka Białołęckiej jest ostrzejsza ;-)) bardziej dowcipna. W moim typie! Jakkolwiek to zabrzmi! no tjudno hłehłe...
Książka czyta się sama, lekko napisana i bardzo dowcipnie.
Jestem tchórzem - możecie mi mówić "Fjona-Fredka...Tchórzo-Fredka..." :-)
Parę razy niewydepilowane włoski na karku, plecach i innych miejscach stanęli mi dęba! ze strachu!
czy tam zgrozy jakiej...
Ale absolutnie polecam na długie wieczory, bo książka nie dość, że DOWCIPNIE napisana (u nas rzadkość!) jest fajna i czyta się!
Białołęcka - jessjessjess!
Lekko, dowcipnie, na złe "wapory" i jesienną chandrę...
Każda z nas jest CZAROWNICĄ!!!!!!!!!
Albo może być ;-)

18 paź 2008

........OSZALAŁAM!!!

Jutro jadę pobierać nauki ;-) do Warszawy.
a jak wrócę....
aaaaaaaaaaaaaaaaa! Chyba oszalałam!
Straciłam rozsądek i nie wiem co robię! Zgodziłam się, żeby Szreku przywiózł Kikę ...
Do tej pory nie znalazł się chętny na nią, a tam jest już kilka kotów. Może i na wsi kotom jest lepiej ale z drugiej strony boję się, że się zmarnuje...Nie miałam dotąd kota - dwa psy tylko i oba były z nami po 13 lat! Razem 26 lat z psami (z przerwą pomiędzy nimi). Psy "odczytuję dobrze i dobrze je rozumiem.
Z kotem miałam do tej pory tylko epizod ...w poprzedniej pracy. To był kotek, który "pracował" w magazynach i pomieszczeniach firmy jak my szliśmy do domów. Tylko, że ten kotek był za młody, za malutki. Fajny czarnulek, nazywałam go "chudodupiec" hihi. Śmieszny, cały czas wariował, a jak się zmęczył to przychodził do mnie, mościł się na kolanach i głośno chrapał...Raz nawet przyniósł mi mysz - taki był kochany. Prezes nie wiedział, że ja go tak rozpuszczam bo by mnie chyba od razu zwolnił ;-) Koleżanka namawiała mnie, żeby go zabrać bo go zmarnują. Wahałam się o jeden dzień za długo. Zapomnieli go zamknąć w pomieszczeniach, a na noc spuszczany był bardzo groźny pies. Lubię psy ale nie takie!
A teraz Kika...
Nie wiem czy się zaaklimatyzuje, czy jej będzie z nami dobrze, w blokach, w małych pomieszczeniach...no i tyle niebezpieczeństw! BALKON! Okna! A tu wysoko - 8 piętro! Pies nie łazi po oknach i nie wyleci przez balkon. Kot może wejść wszędzie! Jak się nim opiekować? Czym karmić? Tylko gotowcami i suchą karmą czy coś gotowanego? No rrany! Łikend mam z bańki! Będę siedzieć jak na gwoździach! Jednym słowem pełno-objawowa neuroza!
Ech, impulsywna istoto!
Nie miała baba kłopotu...
...a do tego wielu moich znajomych z bratem na czele NIE LUBI KOTÓW!
Będę miała pranie mózgu o to, że przy staraniach kot może być niebezpieczny ze względu na toksoplazmozę...
No, oszalałam!!!


P.S. Białołęcką przeczytałam w dwa dni! Ale nie mam kiedy zasiąść do recenzji...więc ocena za chwilę ;-)

11 paź 2008

Siódemka

Wyszperane w internecie: "Wg Starego Testamentu symbolika siódemki do pewnego stopnia wynikała z powiązań liczby siedem z pojęciami: "pełnia" i "przysięga". Siedem i pełnia pochodzą z tego samego źródła. Od siódemki pochodzi słowo "przysięga", a "przysięgać" w języku hebrajskim brzmi: "siódemkować". ;-)
W Starym Testamencie siódemka jest cyfrą świętą. Oznacza pełny, doprowadzony do końca, sobie tylko właściwy etap. Po jego zakończeniu następuje nowy etap, który jest naturalnym następstwem poprzedniego. Cyfra siedem zawiera też w sobie pewną tęsknotę za nadejściem siódmej epoki, w której osiągnie upragniony odpoczynek po ciężkich trudach obecnego wieku, życie w obfitości, szczęściu i dostatku. Siódemka to jakieś konkretne, uwieńczone sukcesem działanie, którego efekt jest zazwyczaj nieodwracalny. (?)
Liczba siedem to liczba uważana za mistyczną, wyróżniającą się bogatą symboliką. W wielu mitologiach i religiach świata jest symbolem całości, dopełnienia, symbolizuje związek czasu i przestrzeni."
No i? Co z tego?
O co chodzi z tymi siódemkami? ...
No sama nie wiem. Myślę i kombinuję, obserwuję i dociekam czy to możliwe jest, czy to aby tak może być, że ten siódmy rok jest decydujący? Przełomowy ... trudny i kryzysowy aby?
Wiem, znowu przesadzam i nakręcam się niepotrzebnie...jak zwykle! Przyciągam negatywne emocje...zaklinam negatywnie rzeczywistość...Tiaa samospełniająca się przepowiednia...Robię z igły - widły!
Ale co zrobić? Tak czuję więc tak piszę.
Nie jestem tak naiwna, żeby wierzyć, że w związku zawsze będzie cudownie, słodko...no tak na miękkich kolanach! Mam swoje lata (oj, mam!!!) i wiem,że TAK to jest przez chwilę. A potem liczy się coś innego, ważniejszego, spokojniejszego i pewniejszego!
Może sobie wymyślam ten kryzys?...bo ze Szrekiem to nawet nie da się porządnie pokłócić!
Nie, nie! - nie ustępuje mi, nie kuli ogonka i nie kładzie uszu po sobie!! O, nie! Co robi Szreku jak atmosfera gęstnieje? Jak mnie wnerwi na maksa i wie/przeczuwa że mam/mogę mieć rację,że zaraz się zacznie?! I ostrzę pazury (czytaj: szykuję gardziel do głośnego przemawiania).....
Szreku idzie, kurdę, spać!
No, SPAĆ idzie!!
Ja chcę do niego powrzeszczeć, ponawtykać mu i podziamać tak po po mojemu...a tu się nie ma do kogo ponadziamywać! Bo Szreku już się zawinął w rulon i chrapie. Narkoleptyk, cholera, jeden! A jak się wyśpi (ostatnio spał większą część dnia! na wszelki wypadek ...hihi) wstaje i mnie obserwuje. I mnie próbuje...czy mi przeszło. Udaje, że NIC, że w ogóle takie piru-riru...Jak udam, że tak - to fajnie. Jak gromy ciskam oczyskami i parskam jak rozwścieczona kotka (cytata Szrekowe)- to się przyczaja i czeka na rozwój wydarzeń. Najczęściej po jakimś czasie (np. na drugi dzień) macham zrezygnowana ręką. Ten Ogr się nie zmieni. Ale takie nieprzegadanie tematu, nienawyjaśnianie problemu skutkuje u mnie nieprzyjemną dolegliwością - moja złość rośnie, i rośnie...i rośnie. Już nie pamiętam o co się wnerwiłam, ale czuję siłę tego wqwrwu! I potem ciskam się o wszystko do Winowajcy. Niczym Furia-Buria! Bo ciągle ten żal we mnie jest. Ziarnko do ziarnka...a jak się zbierze worek - uciekam. I fpizdu! Nie ma już nic do naprawienia-omówienia. Koniec pieśni...Tak się kończą przyjaźnie, tak się kończą związki. Ja lubię się nawyjaśniać, naobgadywać problem, ponawtykać sobie nawzajem z interlokutorem. Kłótnia/ostrzejsza dyskusja nie jest dla mnie problemem. Oczywiście mówimy o kłótni na poziomie - konstruktywnej choć bolesnej! Oczyszczającej! Jak ogień - mój trygon i temperament hihi. Problemem jest dla mnie przemilczanie problemu! Omijanie go i uciekanie od niego! Zamiatanie pod dywan albo przysypywanie kupą zeschłych liści...jak gówienko...Bo choć przysłonięte, ale to ciągle gówienko jest.
Zaczęło się od siódemki w związku, a skończyło na końcu... przyjaźni... Może o to chodziło od samego początku??
Bo nie wydaje mi się, żeby jakiś poważny kryzys w moim związku zaistniał...mimo wszystko!!
Dla mnie przyjaźń to TEŻ ZWIĄZEK. Inny, specyficzny, trwalszy (?) ale związek i rządzi się tymi samymi prawami.
Tylko, że z drugiej strony szybko mi się nudzi stan totalnej wojny, chłodnego milczenia... i staram się wybaczyć. Bo nie zapominam :-(
Żeby nie było - życie ze mną do najłatwiejszych nie należy... ale nie robię nikomu krzywdy! Raczej odwrotnie. A jako partnerka, przyjaciółka, koleżanka (niech będzie - córka w końcu !!!) jestem szczególna...Wynika to z mojego skrzywienia. ;-) jako DDA jestem cholernie lojalna, obowiązkowa, solidna, można na mnie polegać w każdej sytuacji (kto sprawdził ten wie)!!! Jestem niezawodna! Tak, wiem, to brzmi jak reklama a nawet auto-reklama ;-) ale tak jest, powiem nieskromnie hłehłe. Dla bliskiej osoby zrobię wszystko! Absolutnie wszystko! Ale wymagam też coś w zamian...niestety...to transakcja wiązana. I nic na to, kurna, nie poradzę! Taka konstrukcja.
A o co mi chodziło w tej przydługiej przemowie? A gryzło mnie to od jakiegoś czasu więc womitowałam i już. ;-)
Blog to fajna sprawa - można się oczyścić trochę z zaszłych, piekących emocji, tych toksycznych i niemiłych. A takie oczyszczenie to tak jak terapia. Bo nazwane po imieniu strachy nie są takie straszne, a problemy - tak upierdliwe. A kogo dotyczy - ten wie! ;-)
Dzięki Ci, Twórco blogów!
A ja? Wracając do głównego wątku...Co teraz?
Będę obserwować tę siódemkę i dopingować jej coby się szybciej skończyła. Sobie poszła, a sio! Ale najpierw trochę ją ułaskawię, oswoję, pomyślę nad nią i pewnie za jakiś czas...pośmieję się nad tymi wypocinami - hłehłe.
A ósemka już niech będzie jaka chce! Wolno jej - a co?!
;-))
...a teraz?

PUBLIKUJ! ... póki się nie rozmyślę i nie kliknę..."skasuj" ... ;-))

7 paź 2008

Batman - Mroczny Rycerz



Zawsze lubiłam filmy z Batmanem, a te z kocicą Michelle P., albo z Jokerem Nicholsonem, oglądałam nawet po kilka razy! Przemawia do mnie taka komiksowa rzeczywistość.
Nawet "Batman - początek" oglądało się całkiem-całkiem . Chociaż ciągła zmiana aktorów może wreszcie zirytować, młody Christian Bale zagrał przekonująco i ciekawie wpasował się w rolę, chociaż nie miał łatwego zadania po poprzednikach! A historia początków Batmana - bardzo ciekawa.
"Mroczny Rycerz" jeszcze przed premierą cieszył się złą sławą ze względu na tragiczną śmierć odtwórcy roli Jokera, Heatha Ledgera. Szkoda - miał potencjał i mógł zagrać jeszcze ciekawe role!
Ostrzegano też, że film najmroczniejszy z dotychczasowych Batmanów, że ostry i brutalny, no i piali z zachwytu nad mistrzowską rolą Jokera! Że sensacyjny, rewelacyjny, grożono nawet pośmiertnym Oscarem...zobaczymy. Amerykanie do wszystkiego są zdolni więc pewnie ma duże szanse!
Cóż, specjalnie chyba przedłużam wstęp, żeby za szybko nie przejść do konkretu...
A więc pokrótce, żeby nie zdradzić za dużo treści - dla tych, którzy jeszcze nie widzieli, a chcą.
W Gotham pojawia się nowy, ambitny i konkretny prawnik, który chce zaprowadzić porządek. Jest młody, zdolny i zakochany w byłej dziewczynie Batmana. Pojawia się również Joker - zupełnie szalony, schizofreniczny, bezduszny morderca. Fabuła jest łatwa do przewidzenia - czekamy na konfrontację Batman - Joker. Wątki Maggie i Harvey'a (prawnika) komplikują dodatkowo akcję...a my dowiadujemy się skąd w Batman - Forever pojawia się Dwie Twarze (świetny T.L. Jones).
W filmie dzieje się dużo, jedno zdarzenie mroczniejsze od drugiego i bardziej brutalne. Nawet kolorystyka i obraz są mroczne...
Batman w tej części został przyćmiony przez szalonego Jokera, który powodował, że miałam ciarki...brrr. Tak, bez mrocznych i pokręconych charakterów, złych postaci, nie byłoby dobrych bohaterów. Ale Joker był dla mnie zwyczajnie chory psychicznie, okrutny seryjny morderca, który napawał się cierpieniem ofiar. Inni negatywni bohaterowie Batmana np. Joker (Nicholson), pingwin De Vito, kocica albo kobieta Bluszcz (Uma Thurman), byli mniej straszni, mniej odpychający...chwilami można się było nawet lekko uśmiechnąć, albo użalić nad nimi... W tej części nie było na uśmiech miejsca - na mój uśmiech w każdym razie!

Nie mogłam obejrzeć tego filmu do końca...Wstałam i kręciłam się po pokoju, a potem zaniosło mnie dalej, byle dalej od tych okropności, które działy się na ekranie.
Najwidoczniej się starzeję, bo zbyt brutalne sceny przerażają mnie i poruszają do głębi. Nigdy ich nie lubiłam, ale natężenie negatywnych, mrocznych obrazów, brutalnych i okrutnych scen - odrzuca mnie. Dosyć!
Zastanawia mnie, jak taki film działa na młode umysły, wychowane na brutalnych grach komputerowych...czy na nich to jeszcze robi wrażenie? Zastanawia mnie, co za chwilę wymyślą producenci filmów i do czego się posuną, aby utrzymać zainteresowanie...Bo wysoko ustawili sobie poprzeczkę! Nie wiem co teraz trzeba będzie pokazać aby robiło wrażenie. Aby było wystarczająco okropne, brutalne i przerażające?! Same efekty specjalne już nie wystarczą więc...?

Podsumowując: efekty - super, galeria postaci - ciekawa, czarne charaktery - bardzo czarne, brutalne sceny - bardzo!!!
Film dla ludzi o mocnych nerwach.

6 paź 2008

Resecik łikendowy

Bez fanfar, inauguracji specjalnej, ale za to ze szkoleniem z USOS-a …
Niniejszym ostatni rok studiów uważa się za rozpoczęty!
A łikend w Warszawie po prostu odświeżający!…
Po głośnych/radosnych/wylewnych powitaniach z dziewczynami (nie widziałyśmy się w końcu ok. 4 miesięcy), po wstępnych i obowiązkowych stresach związanych z rejestracją w systemie USOS (pierwsze koty za płoty-czyli nie było tak źle), po nerwach czy dużo punktów do zrobienia mi zostało, po niepokojach czy będzie tyle fakultetów, które pozwolą te punkty nadrobić…po tym wszystkim, a działo się to w piątek i przez połowę soboty – nagle cisza! Spokój i luz!
Miły, luźny, rozgadany łikend pełen śmiechów i opowieści-dziwnych-treści…
Okazało się, że nerwy z rejestracją nie były potrzebne – poszło łatwo i szybko…nie taki diabeł straszny!
Okazało się, że stresy z punktami i fakultetami niepotrzebne były tym bardziej – brakuje mi dosłownie kilku! Wszystko zdążę bez obciążania się za bardzo w następnym semestrze. Nie ma przeszkód, żeby zasiąść do intensywnego pisania pracy! Do PISANIA!
No i spotkanie z dziewczynami (hihi, niektóre są dobrze po 50-tce!) radosne, rozgadane, sympatyczne i fajne!
Lubię tam jeździć! Lubię atmosferę Krakowskiego Przedmieścia, Uniwerka, dostrzegalne zmiany za każdym razem kiedy tam jadę!
No i pikanterii dodawał fakt, że chodzę po ulicach, po których chodzą codziennie dziewczyny (niektóre) piszące blogi czytane przez mnie. Może nawet mijałam jedną z nich ;-)))
A tak poza wszystkim – taki reset bardzo mi się przydał! BARDZO!
Odskocznia, oderwanie od rutyny, inne realia i nawet inne problemy. No i ta atmosfera wycieczki szkolnej hihi. Mówię oczywiście o wieczorach!
Czas akcji - noc z soboty na niedzielę.
Miejsce akcji - kwatera czyli nasza studencka "noclegownia"
Akcja! Drinusie i gadki do późnej nocy, niekończące się opowieści z życia wzięte – niektóre fajne, inne nie! Boszszsz! Co ja się nasłuchałam! Może kiedyś coś na ten temat napiszę – teraz nie mam na to czasu ani siły.
Inauguracja udana, odprężająca, relaksująca. Wykłady, jak wykłady – jedne ciekawe, inne nudy-brak akcji.
Najważniejsze dla mnie – mam już jasność co i jak!
A po drugie – mam luźniej w głowie! Jestem mile odprężona! Si!
No i po trzecie hihi – Szreku tak jakby się stęsknił trochę?
No i po czwarte – nie zadali pracy domowej ;-))
A po piąte - enerdżajzery podładowane pozytywnie! No do jutra pewnie wystarczy hihi.

A więc do następnego zjazdu za dwa tygodnie.


Za fajne spotkanie! Za nowy/ostatni rok studiów (oby!) !!!
Za nas !!!




P.S. Studiowanie jest przyjemne. Chociaż stresów nie brakuje!
Wyobrażam sobie jakie musi być przyjemne studiowanie dzienne! W odpowiednim czasie, kiedy głowa młoda, pojemna i łatwo przyswaja wszystko co ma przyswajać...nie ma tylu obowiązków w pracy i w domu!
Ale ja jak zwykle opóźniona...jak ze wszystkim hihi. Taka karma i już.

3 paź 2008

Jesień idzie...nie ma na to rady...

...a z jesienią październik, a z październikiem nauka...
Jutro jadę na zajęcia. Ależ mi się nie chce!! Ostatni rok, pisanie pracy magisterskiej...
Nie mam zielonego pojęcia jak się zmusić do pracy, nauki i do - najważniejsze - PISANIA!!!
Na razie czeka mnie intensywny łikend...

W kolejce czekają inne "przyjemności"... Na przykład badania, żeby stwierdzić co się dzieje, że się nic NIE DZIEJE w temacie baby-boom...
Chcę wiedzieć co się dzieje i czy może się coś zmienić na lepsze :-)) Oby!
hmmm... czeka mnie pracowity koniec roku.

Nic to, dam radę! Jak zwykle zresztą :-D